Licealistka Dawn wstępuje do koła, krzewiącego w młodych umysłach
chrześcijańskie przekonania na temat seksu przedmałżeńskiego. Na jednym z
takich spotkań dziewczyna poznaje nowego ucznia, Tobey’a Cobba, który wraz z
nią ochoczo składa „śluby czystości”. Jednak z czasem Dawn zauważa, że jej
ciało, w przeciwieństwie do przekonań, silnie reaguje na obecność chłopaka,
który również zdaje się być nią zauroczony. Dziewczynie udaje się zapanować nad
szalejącymi hormonami, ale Tobey nie ma zamiaru wytrwać w „czystości”. Kiedy
jego usilne próby nakłonienia Dawn do stosunku nie przynoszą rezultatu staje się
agresywny, nie wiedząc jeszcze, że jego wybranka urodziła się z dziwnym
defektem – zębatą pochwą, z której obecności również nie zdawała sobie sprawy,
do czasu wymuszonego stosunku z Cobbem.
Vagina dentata – mit obecny w
wielu kulturach, mówiący o kobietach posiadających zęby w pochwach, które
wykorzystują do pozbawiania mężczyzn penisów, będący swego rodzaju alegorią strachu
płci męskiej przed kobietami. W 2004 roku powstał japoński horror komediowy
Takao Nakano pt. „Kiseichuu: kiraa pusshii”, a trzy lata później Amerykanie
postanowili pokazać światu własną wariację tego mitu. Reżyser Mitchell
Lichtenstein, podobnie jak Japończyk, chyba zdawał sobie sprawę, że do tak
absurdalnego pomysłu należy podejść z dużym dystansem, dlatego w jego „Zębach” uświadczymy
więcej komedii, aniżeli horroru. Ale pomimo luźnego podejścia do tematu twórcom
udało się też dotknąć kilku uniwersalnych problemów, związanych z naszą
płciowością. Taki zabieg spodobał się krytykom, którzy po premierze nie szczędzili
pochwał Lichtensteinowi, w przeciwieństwie do większości zwykłych widzów,
którzy z kolei nie pozostawili suchej nitki na tym osobliwym horrorze
komediowym. Ja, jak zwykle przekornie, jestem gdzieś pośrodku.
Zęby w pochwie… czego to twórcy nie wymyślą? Taki pomysł nie mógł nie odbić
się głośnym echem w światku rozrywki. Teraz, po upływie siedmiu lat od premiery
chyba nie istnieje osoba, której nie obiłaby się o uszy problematyka „Zębów” i
bynajmniej nie dlatego, że tak zwani znawcy docenili je nominacjami do Głównej
Nagrody Jury na festiwalu w Sundance i Nagrody Gotham tylko przez wzgląd na ten
jakże absurdalny, ale chwytliwy pomysł na fabułę. Pierwszą rzeczą, która
pozytywnie mnie zaskoczyła jest sprawna realizacja – umiejętna praca kamery,
pastelowa kolorystyka obrazu i charakterystyczna ścieżka dźwiękowa w tle.
Wszystko to ma tworzyć taką typowo amerykańską aurę sielskiej egzystencji na przedmieściu,
kontrastującą z dziwacznymi wydarzeniami, rozgrywającymi się w otoczeniu
głównej bohaterki, Dawn. Doceniona przez krytykę odtwórczyni tej roli, Jess Weixler,
mnie z miejsca odrzuciła, ponieważ (zapewne zgodnie ze wskazówkami reżysera)
przybrała taką typowo komediową, oderwaną od rzeczywistości pozę maksymalnie wyegzaltowanej
postaci. Ten zabieg był oczywiście celowy, ale to wcale nie zmienia mojego antypatycznego
nastawienia do tego rodzaju, do bólu sztucznej ekspresji. Za pośrednictwem Dawn
Lichtensteinowi udało się przemycić, do tego pozornie płytkiego obrazu, kilka
osobistych przemyśleń na temat naszej seksualności. Dzięki humorystycznej
kreacji głównej bohaterki, która szczyci się przesadną moralnością reżyser mógł
w podtekstach wykpić zasadność tak zwanych ślubów czystości. Dawn rozprawiająca
o zagrożeniach płynących ze stosunków przedmałżeńskich i antykoncepcji brzmi po
prostu śmiesznie i bynajmniej nie dlatego, że ja mam taki pogląd na tę sprawę,
ale z uwagi na celowe natchnienie tej postaci daleko idącą infantylnością,
objawiającą się nie tyle w jej dialogach, co głupiutkim wyrazie twarzy i swoich
późniejszych czynach. A no właśnie, bo nasza Dawn wkrótce odrzuci swoje zdawać
by się mogło niezłomne przekonania (notabene po gwałcie, który raczej powinien
ją zniechęcić do seksu…) i zacznie poszukiwać idealnego partnera, któremu uda
się zwalczyć „zło”, które zakorzeniło się w jej pochwie. Zagrożenia płynące z
seksu przedmałżeńskiego? Cóż, nasza bohaterka jest żywym przykładem takiego niebezpieczeństwa,
co oczywiście nie zraża jej do folgowania swoim hedonistycznym pragnieniom.
Problematyka „Zębów” pozostawiła twórcom spore pole do epatowania makabrą, które
po części zaprzepaścili. Tylko cztery ujęcia mogą poszczycić się daleko idącym,
jakże realistycznym rozlewem krwi, a pozostałe minuty filmu zapełniono
rozwleczonymi do granic możliwości bezsensownymi dialogami, które w zamyśle
miały bawić, ale mnie jedynie znużyły. Aspekty stricte moralizatorskie, mówiące
o zgubności seksu przedmałżeńskiego i przedstawiające płeć męską w takim „krzywym
zwierciadle” (niemalże wszyscy panowie występujący w tej produkcji, bez względu
na wiek, myślą penisem zamiast mózgiem), choć celowo uogólnione spełniły swoje humorystyczne
zadanie, ale pozostałe migawki z życia amerykańskich nastolatków na mój gust
zbyt mocno rozciągnięto w czasie. Owe cztery ujęcia gore, z których trzy skupiły się na odgryzaniu penisów napalonych
chłopaków (końcówka bawi jeszcze konsumpcją owego organu), a jedna pokazała
czym może skończyć się nieuważne badanie ginekologiczne przez lekarza, pchającego
łapę tam gdzie nie trzeba;) zadowalają odważnym ukazaniem „owoców seksu z Dawn”,
realistyczną realizacją oraz pomysłowością, będącą naturalnym następstwem
głównego motywu filmu.
Teen horrorowa realizacja „Zębów”
może być sygnałem dla nastolatków, że film nagrano z myślą o nich i być może
Lichtenstein miał takie ambicje, patrząc na wychowawcze przesłanie,
przestrzegające chłopców przed pchaniem penisa w przedmałżeńską pochwę. Ale już
ogólnikowa kreacja mężczyzn sprawia, że filmu absolutnie nie można traktować
poważnie, co w podtekstach sygnalizuje sam reżyser, więc młode osoby, które
zdecydują się podejrzeć, czym kończy się spotkanie z zębatą waginą powinni podejść
do tej produkcji z daleko idącym dystansem. Pamiętając również o tym, że pomimo
jakże zachęcającego pomysłu twórcom nie udało się ustrzec kilku nużących
dłużyzn, których nie rekompensują nawet te cztery krwawe sceny. A szkoda, bo
biorąc pod uwagę zawiązanie fabuły można było z tego zrobić naprawdę mocny film
grozy.
Mam ten film, jednak jeszcze go nie oglądałam. Jestem ostatnio tak rozczarowana obejrzanymi horrorami, że zaczynam unikać dalszych seansów. Podejrzewam, że "Zęby" bardziej mnie rozśmieszą, niż wystraszą, więc pewnie jeszcze trochę sobie poczekają.
OdpowiedzUsuńhahahahahha uśmiałam się z tych zębów :D
OdpowiedzUsuńNiby horror, a śmiałam się przez cały film :D
OdpowiedzUsuńMnie wystarczyło obejrzeć zwiastun aby nie podchodzić do tego filmu. Nawet nie chcę tracić czasu na ten film.
OdpowiedzUsuń