Ludzkości grozi całkowita zagłada z powodu βehemota, prymitywnego mikroba, który wydostał się z komina geotermalnego położonego nieopodal oceanicznej stacji Beebe postawionej przez korporację Grid Authority na Grzbiecie Juan de Fuca. Aby zapobiec wymarciu dominującego gatunku na Ziemi zarząd potężnej firmy nadmiernie eksploatującej Pacyfik, decyduje się na użycie borni jądrowej. Trzęsienie ziemi i tsunami w następstwie eksplozji pochłaniają miliony ludzkich istnień rozsianych na zachodnim wybrzeżu Ameryki Północnej oraz przystosowanych do życia na dnie oceanu pracowników Grid Authority, tymczasowych mieszkańców Beebe, ryfterów cyborgów. Ale Lenie Clarke udaje się przeżyć. Potencjalnej nosicielce groźnego wirusa, którą najprawdopodobniej napędza pragnienie zemsty. Syrena Apokalipsy w błyskawicznym tempie zyskująca nieprzebrane rzesze wiernych wyznawców. Bynajmniej w wyniku własnych starań. W Wirze, ośrodkowym układzie nerwowym cywilizacji, dalece bardziej zaawansowanym od ulubionej zabawki poprzednich pokoleń zwanej internetem, Lenie Clarke jest największym viralem, hasłem wykorzystywanym przez wyjątkowo niebezpieczne oprogramowanie, nikomu nieznane cyberzagrożenie, które przybyło po wielkim wybuchu w Oceanie Spokojnym.
Okładka książki. „Wir”, Vesper 2024
W 2023 roku wydawnictwo Vesper wypuściło polskie wznowienie jednego z najsłynniejszych utworów Petera Wattsa, niesamowicie klaustrofobicznej powieści science fiction z elementami horroru pt. „Rozgwiazda”, a już w kolejnym roku w ofercie tej renomowanej oficyny pojawił się „Wir”, w oszałamiającej okładce (z błękitu – vesperowa edycja „Rozgwiazdy” - w czerwień) zaprojektowanej przez Macieja Garbacza. Wydanie w twardej oprawie i tłumaczeniu Dominiki Rycerz-Jakubiec. „Wir” zaczyna się tam, gdzie skończyła się „Rozgwiazda” (nieznajomość pierwszej części Trylogii Ryfterów grozi pogubieniem się w wątkach pociągniętych w części drugiej), tuż po desperackiej interwencji nuklearnej Grid Authority, za którą największą odpowiedzialność ponosi Patricia Rowan, pirania biznesu w prologu „Wiru” wprowadzająca dalsze środki ostrożności, wydająca kolejne rozkazy zaszokowanemu podwładnemu. Człowiekowi, w przeciwieństwie do niej, nierozumiejącego czym jest „wyższe dobro”. Czasami trzeba wybić mniejszość, by ocalić większość. Poświęcić miliony ludzkich istnień, by uratować miliardy. Szlachetny cel uświęca najbardziej makabryczne, ekstremalnie niehumanitarne środki. Patricia Rowan - osobowość makiaweliczna? - działała w tak zwanym stanie wyższej konieczności, a przynajmniej przekonała samą siebie, że drastyczne środki wymusiła ekstraordynaryjna sytuacja. W jej mniemaniu to prędzej akt heroizmu niż operacja godna najwyższego potępienia. Operacja ludobójcza, eksterminacja ludności cywilnej na zachodnim wybrzeżu Ameryki Północnej i niewielkiej załogi Grid Authority, szeregowych pracowników oddelegowanych na przeklętą stację Beebe. Prosty bilans zysków i strat, inteligencja biznesowa – business is business – w której nie ma miejsca na sentymenty. Humanitaryzm to relikt przeszłości, argument nieświadomych siewców Entropii. Przetrwanie gatunku ludzkiego zależy od stopnia gotowości kryzysowej: im wyższy, tym lepiej. Weźmy choćby Pas Uchodźców, pierwszy przystanek Mrocznej Madonny, ryfterki Lenie Clarke, która miała zginąć w oceanicznej głębi – skazana na śmierć, oczywiście bez prawa do obrony, przez wszechmocnych korpów – ale jakimś cudem cała i zdrowa dobiła do pyłowego brzegu. I niechcący podburzyła tłum? Rebeliantka z przypadku? Niezaangażowana liderka ruchu oporu, niechętna inicjatorka powstania, nieświadoma przywódczyni Wielkiej Rewolucji Antykorporacyjnej? Tak czy inaczej, przypomniał mi się Kosogłos z wydanej później bestsellerowej trylogii Suzanne Collins i radosne wartościowanie życia ludzkiego z epoki internetu (poprzednik tytułowego Wiru). W czasach Lenie Clarke (niezbyt odległa przyszłość) ludzie bezdomni, uchodźcy, migranci wegetują na tak zwanym Pasie – getto całodobowo nadzorowane przez pilotów zdalnie sterowanych maszyn nazwanych muchobotami (drony przyszłości) – śpiąc pod gołym niebem, za to mając nieograniczony dostęp do pożywienia. Dlaczego więc na popularności nagle zaczyna zyskiwać restrykcyjna dieta Amitava, chorobliwie chudego wątpliwego przewodnika wściekłej Syreny? Jedynie chwilowy gospodarz – przykładnie goszczący bezdomną ryfterkę na Pasie – czy wzorowy uczeń jeźdźczyni Apokalipsy?
Okładka książki. „Maelstrom”, Tor Books 2009
Z ciasnego świata „Rozgwiazdy” w ogromne uniwersum „Wiru” - z mikrokosmosu w makrokosmos – a właściwie całej Trylogii Ryfterów. W drugim tomie Peter Watts tak naprawdę uszczegóławia - dość chaotycznie, ale w tym chaosie jest metoda - obraz jeśli nie całego świata, to na pewno Ameryki Północnej, ledwo naszkicowany w oceanicznej przygodzie/koszmarze ludzi-cyborgów. Alternatywny wiek XXI albo bardzo bliska przyszłość – Lenie Clarke urodziła się w 2019 roku – całkiem realna wizja, zważywszy na kurczące się zasoby naturalne, szaloną eksploatację planety Ziemia, niekontrolowany postęp technologiczny i wreszcie nieustanne poszerzanie politycznych wpływów przez korporacje. Nie wspominając już o korzyściach finansowych (a jak wiadomo światem rządzi pieniądz), o instytucjonalnym wsparciu dla dużych kosztem małych w tak zwanych krajach demokratycznych w pierwszej połowie XXI wieku. Rozproszona narracja trzecioosobowa w niepowstrzymanie zagęszczającej się atmosferze strachu i wyczekiwania. Zagadkowe przedsięwzięcie Lenie Clarke - wendetta spisanej na straty ryfterki? - prywatna misja Zbuntowanej Syreny, domniemanego Pacjenta Zero pandemii βehemot, Mrocznej Madonny, która najpierw zwróci uwagę zawodowej obserwatorki, pilotki Sou-Hon Perreault, intrygującej postaci teoretycznie z obozu wroga. Po tej samej stronie barykady spotykamy uMoralnionego prawołamacz Achillesa Desjardinsa, najchętniej współpracującego ze stojącą na niższym szczeblu drabiny korporacyjnej, nieuMoralnioną Alice Jovellanos – barwny duet wciągnięty w nader delikatną sprawę wirusa, który mógł wydostać się z komina geotermalnego nadmiernie eksploatowanego przez jedną z najżarłoczniejszych firm. Przeszukiwanie Wiru pod kątem prawdopodobnie największego zagrożenia w historii ludzkości i ewentualne gaszenie wszelkich ognisk zarazy, polegające na zabijaniu zarażonych βehemotem. Tymczasem w cyberprzestrzeni coś groźnego się rozrasta – poznajemy go jako 94 Megabajty, konia trojańskiego z poczuciem humoru, podczepiającego się pod urocze ogłoszenie darmowej witryny hardcore bondage dozwolonej od lat jedenastu. Ale już niebawem ten rozumny wirus komputerowy(?) znajdzie lepszy sposób na przetrwanie. Rozmnażanie memowe, które przysporzy Lenie Clarke mnóstwa zagorzałych fanów. Wybitnie niekonsekwentna mitologia (jak to często bywa z teoriami spiskowymi) wskrzeszająca szał na ryfterów i skutkująca nowym kultem jednostki, niekoniecznie mile widzianym przez główną zainteresowaną. Niezupełnie pożądane oddanie coraz większej części społeczeństwa w gruncie rzeczy nieznanej sprawie Lenie Clarke (krążą przeróżne teorie na ten temat), symbolu największej porażki w karierze... znajomego z „Rozgwiazdy”, zawzięcie podążającego śladami nieco zdezorientowanej samotnej mścicielki. W każdym razie z takiego założenia najpewniej wyjdą osoby odpowiedzialne za pieczołowicie zatuszowaną zbrodnię ludobójstwa z użyciem broni atomowej, kiedy wreszcie zorientują się w sytuacji. Bo korpom niewątpliwie umyka coś bardzo, ale to bardzo ważnego – być może zwiodła ich zbytnia wiara w zdolności Achillesa Desjardinsa, jednego z najlepszych prawołamaczy zadowolonego z odebrania mu wolnej woli – zabezpieczenie przed morderczymi zakusami, przed zbędną zabawą w niemiłosiernego boga; podobno nieusuwalny wynalazek powszechnie znany pod nazwą Moralniak, aplikowany najambitniejszym, najlepiej rokującym, najbardziej zasłużonym łamaczom prawa na zlecenie (legalne zajęcie). Wydaje mi się, że Peter Watts nazbyt daleko odszedł od specyfiki docenionej przez miłośników gatunku „Rozgwiazdy”. Rzecz nie tylko w drastycznej zmianie klimatu – co najmniej równie mocno doskwierało mi prowadzenie postaci, niewygodny dystans emocjonalny, którego nijak nie potrafiłam pokonać. Prawdę mówiąc atmosfera panująca w „Wirze” - zwłaszcza w porównaniu do „Rozgwiazdy” - wydawała mi się dość nijaka. Alarmujące niepokoje społeczne, zaszczucie jednostki i kompletna znieczulica Wielkich Braci i Sióstr, hipotetycznego tajnego sztabu kryzysowego reprezentowanego przez nieklasyczną burzycielkę, niepodręcznikową femme fatale, frustrująco rozpraszane nieciekawymi strumieniami myśli głównych i pobocznych graczy, suchymi faktami nie zawsze podawanymi w sposób całkowicie zrozumiały dla laika i typowo hollywoodzkimi, efekciarskimi akcjami. Mimo wszystko przyciągało mnie to technokratyczne piekiełko, na swój sposób fascynujący świat inteligentnych żeli (pożytecznych idiotów), praktycznych kabin medycznych, upiornych soczewek i niesfornych muchobotów. Mimo rozlicznych przeszkód jako tako odnalazłam się w tym przededniu apokalipsy, gargantuicznym żerowisku straszliwego βehemota.
Wysoko sobie Peter Watts zawiesił poprzeczkę w „Rozgwieździe”, swojej pierwszej wydanej powieści, która dostała specjalne wyróżnienie od The New York Times (coroczna lista Notable Book), niesamowicie klimatycznym, a przy tym pomysłowym otwarciu Trylogii Ryfterów. Tak, w moim przekonaniu ten kanadyjski autor wystartował z wysokiego poziomu, a znając niektóre z jego późniejszych literackich dokonań („Ślepowidzenie” 2006, „Echopraksja” 2014), byłam dość spokojna o jakość „Wiru”, drugiej wycieczki do świata ryfterów. I lekko się rozczarowałam. Lekko, bo absolutnie nie opuściła mnie ochota na dalsze zwiedzanie (tom trzeci) podłej rzeczywistości Lenie Clarke, intrygującej protagonistki walczącej z niezwykłymi demonami wewnętrznymi.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz