Rebecca
Holland od niedawna jest proboszczem w brytyjskiej wsi Berrow, gdzie
przeprowadziła się ze swoim mężem Henrym i córką Grace w
nadziei na większe zbliżenie się do Boga. Kobieta stara się
pogodzić pełnienie posługi duszpasterskiej w parafii z życiem
rodzinnym, z rezultatów nie jest jednak zadowolony jej małżonek,
którego coraz bardziej martwi stan psychiczny ich dziecka. Mężczyzna
obawia się, że Grace nigdy nie zaaklimatyzuje się w tej dziwnej
bogobojnej miejscowości kultywującej pogańskie tradycje i
zwyczaje, ale Rebecca jest dobrej myśli. Do katastrofalnych obchodów
dożynek. Po zwyczajowym symbolicznym wypędzeniu demona Gallowgoga,
największego zagrożenia dla plonów bohatersko zwalczanego przez
błazna z kosą, w trakcie radosnych tańców wokół płonących
stosów Hollandowie tracą z oczu córkę. Nazajutrz policja wszczyna
poszukiwania zaginionego dziecka, które według zeznań zrozpaczonej
matki zagłębiło się w las z człowiekiem przebranym za
Gallowgoga. Społeczeństwo łączy się w bólu z bestialsko
okradzionymi rodzicami, a lokalni stróże prawa robią wszystko, co
w ich mocy, by odnaleźć Grace, wielebna Holland nie może jednak
oprzeć się wrażeniu, że to tylko pozory, że tak naprawdę nikomu
nie zależy na odzyskaniu bezbronnej członkini ich małej wspólnoty.
Kobieta stopniowo nabiera przekonania, że może polegać wyłącznie
na sobie w desperackich poszukiwaniach tego, co najcenniejsze.
|
Plakat filmu. „Lord of Misrule” 2023, Riverstone Pictures, The Machine Room, BCP Asset Management
|
Amerykańsko-brytyjsko-irlandzki
folk horror w reżyserii Williama Brenta Bella, twórcy między
innymi „Stay Alive” (2006), „Demonów” (2012), „Zwierza”
(2013), „The Boy” (2016), „Brahms: The Boy II” (2020),
„Separacji” (2021) i „Sieroty: Narodzin zła” (2022).
Scenariusz „Lord of Misrule” (pol. „Władca mroku”) autorstwa
Toma de Ville'a podsunął mu partner produkcyjny James Tomlinson,
ciekawość Brenta rozbudzając jedną z najwyższych pochwał w jego
słowniku („świetny”), którymi gospodaruje bardzo oszczędnie.
Przyszły reżyser „Władcy mroku” zapoznał się z tekstem
niemal natychmiast po jego otrzymaniu i od razu zakochał się w tej
historii. Decyzję o zaangażowaniu się w rzeczony projekt
prawdopodobnie powziął już podczas pierwszego czytania
złowieszczego fragmentu z króliczkiem i złotowłosą dziewczynką
z nożyczkami. A w słuszności tego postanowienia utwierdziła go
lokalizacja - urokliwa wioska w Wielkiej Brytanii. Inspirująca
architektura, magiczne tradycje i oczywiście kawał historii
(wiekowe budynki) – lepszej scenerii dla ludowej opowieści grozy,
która rozpaliła jego wyobraźnię, William Brent Bell nie mógł
sobie wymarzyć. Ale prace na planie musiał odłożyć do
zakończenia pandemii COVID-19, ewentualnie poluzowania tak zwanych
restrykcji sanitarnych.
Scenariusz
„Władcy mroku” trafił do Williama Brenta Bella blisko premiery
„Midsommar. W Biały dzień” Ariego Astera, głośnego
przedstawiciela tego samego podgatunku, który wymusił wprowadzenie
drobnych poprawek do oryginalnego utworu/półproduktu Toma de
Ville'a. Reżyser i scenarzysta „Władcy mroku” ponownie
opracowali tekst, zmiany rozpoczynając od pory roku. Koszmarne lato
zostało zastąpione koszmarną jesienią – rodzinna tragedia na
Harvest Festival –a następnie baczniej przyjrzano się
ukierunkowaniu akcji. Jak to ujął William Brent Bell w wywiadzie
dla fangoria.com, tam gdzie „Midsommar” skręcał w prawo,
„Władca mroku” miał odbijać w lewo. Byle uniknąć oskarżeń
o kopiowanie opowieści Ariego Astera. Niewykluczone jednak, że
reżyser dopuścił do siebie dawną miłość do „Kultu” Robina
Hardy'ego, która mocno przygasła po obejrzeniu remaku Neila
LaBute'a, a już z całą pewnością znalazł inspirację w
fantastyczno-przygodowym dziełku Johna Boormana z 1981 roku (film
„Excalibur”) - Mordred pożyczył maskę Błaznowi, a właściwie
Mistrz Dożynek dostał przykrycie twarzy w podobnym stylu. Światowa
premiera „Władcy mroku” Williama Brenta Bella przypadła na
październik 2023: wydarzenie w ramach Screamfest Horror Film
Festival w Stanach Zjednoczonych, gdzie film miał ograniczoną
dystrybucję kinową (grudzień 2023). W styczniu 2024 roku został
uwolniony w Wielkiej Brytanii (VOD), a ponad trzy miesiące później
„Władca mroku” zawitał w polskich kinach (dystrybucja Galapagos
Films). Fabuła podąża za pastor Rebeccą Holland - w którą w
niezłym stylu wcieliła się Tuppence Middleton (specjalnie do tej
roli zrobiła sobie trwałą ondulację, co było jej pomysłem) –
od paru miesięcy mieszkającą na uroczej angielskiej prowincji,
gdzie najpierw objęła stanowisko wikariuszki, pomocnicy siostry
zakonnej pełniącej obowiązki proboszcza, a od niedawna zarządza
tutejszą parafią. Kościołem w Berrow, w którym nawet w dni
powszednie frekwencja zwykle dopisuje. A zatem to miejsce z nawiązką
spełniło oczekiwania kobiety pragnącej być blisko Boga, tego
samego nie można jednak powiedzieć o jej mężu Henrym
(niewdzięczna rola Matta Stokoe; bierny obserwator, wręcz nijakie
tło dla koleżanki z planu), zajmującym się gospodarstwem domowym
człowiekiem małej wiary. Jako że mężczyzna spędza więcej czasu
z ich jedynym dzieckiem, uczennicą szkoły podstawowej imieniem
Grace (bezbłędna Evie Templeton), uważa się za rodzica bardziej
uprawnionego do wydawania osądów w sprawie jej samopoczucia od
rzekomo wiecznie nieobecnej matki. Henry wprawdzie nie mówi tego
wprost, ale w jego głosie słuchać pretensję, między słowami
przebija uraza do partnerki bardziej troszczącej się o sąsiadów
niż własną córkę. Tymczasem Rebecca dwoi się i troi, by
zaspokoić potrzeby wszystkich. Doskonała przewodniczka duchowa i
działaczka lokalna, niezawodna matka i wspierająca żona – z jej
perspektywy tak to mogło wyglądać przed pamiętnymi obchodami
Święta Plonów. W zasadzie poważne wątpliwości naszły ją
jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem tradycyjnych (coroczna impreza
w Berrow) obrzędów dziękczynno-błagalnych, na skutek
nieprzyjemnej wymiany zdań z mężem. Wcześniejsza rozmowa z
przebraną za anielicę Grace świadczy jednak o tym, że przed
wybuchem Henry'ego niepewność wciąż się do niej podkradała. Od
czasu do czasu nachodziły ją potworne myśli o działaniu na szkodę
własnego dziecka – skazywaniu najukochańszej istoty na mękę
dorastania w ekstremalnie niewygodnym miejscu. Raju Rebekki, ale
piekle jej córeczki?
|
Plakat filmu. „Lord of Misrule” 2023, Riverstone Pictures, The Machine Room, BCP Asset Management |
Cztery
dni z życia detektyw w koloratce (nie licząc epilogu). Wyraźny
podział na rozdziały – plansze tytułowe – w konwencjonalnym
utworze o podejrzanej wspólnocie. Sekrety brytyjskiej prowincji
stopniowo odkrywane przez potężnie zdeterminowaną wielebną. Coś
pomiędzy slow burn & arthouse horror a tak zwanym
straszakiem popcornowym. Stylowa lokalizacja z wymownymi
(diabelskimi) dodatkami, klimatyczne zdjęcia Simona Rowlinga (m.in.
„Smakosz: Odrodzenie” Timo Vuorensoli), wyczuwalna zła energia
być może bijąca z pojedynczych zamaskowanych postaci. Połączenie
folk horroru z home invasion? Upiory stojące na
polu... „Władcę mroku” Williama Brenta Bella otwierają
sygnały alarmowe w stosunku do Grace Holland, jasnowłosej
dziewczynki odprawiającej jakiś zagadkowy rytuał, który może
wymagać ofiary z jej kicającego pupila. Następnie przenosimy się
na dożynkowy festyn, by obejrzeć spektakl z życzliwych Błaznem i
straszliwym Gallowgogiem. Przepędzanie nieziemskiego szkodnika upraw
rolniczych polegające na... wspólnym tańcowaniu wokół płonących
stosów. Ludzie się bawią, a spanikowana matka biegnie za córką.
Porwanie na oczach bezradnego rodzica – dziecko zwabione do
czarodziejskiego lasu przez dorosłego mężczyznę przebranego za
demona czy tam złego ducha albo prawdziwego Gallowgoga. Kochająca
matka traci zapał po bolesnym upadku (prędzej potknięcie w montażu
niż zamysł autora/autorów), a rankiem do akcji wkracza policja.
Przeszukanie pokoju zaginionego dziecka i przesłuchanie jego
rodziców, zwłaszcza matki, bo wszystko wskazuje na to, że była
ostatnią osobą, która widziała małą Grace. W smutnym domu
Hollandów zastajemy też dwie starsze panie, w kościele zawsze z
poważnymi minami siedzące w pierwszej ławce, ale w tych potwornych
okolicznościach jakoś niepotrafiące zachować powagi. Chichoczące
staruszki w kuchni cierpiącej kobiety uważającej się za ich
przyjaciółkę. Nawet gdy zamieni się rolami z Henrym. Dotąd
Rebecca patrzyła przez różowe okulary na Berrow, bogobojną
społeczność obchodzącą pogańskie święta, a jej mąż widział
wszystko w ciemnych barwach. Po zniknięciu ich córki sytuacja się
odwraca – przerażony ojciec czepia się wiary w ludzi, a
przerażoną matkę motywuje poczucie osamotnienia w najbardziej
krytycznym momencie jej życia. Zgaduję, że publiczność miała
zastanawiać się nad nieufnością matki (dyskutować z faktami,
dzielnie opierać paranoi) w błyskawicznym tempie obejmującą coraz
więcej osób. Do działania skłania Rebeccę zwykłe ludzkie
niezadowolenie z pracy policji, ale tylko czekać aż zwietrzy
spisek. Przyznaję, że bezrefleksyjnie przyjmowałam coraz to dalej
idące wnioski protagonistki, nie mogąc nadziwić się naiwności
jej męża (a może ojciec biednej Grace też jest w to zamieszany,
jak w jednym z najwybitniejszych horrorów w historii kina?) i
niecierpliwie czekając aż zrówna się ze mną w tym najważniejszym
punkcie okultystycznej trasy Williama Brenta Bella i Toma de Ville'a.
Obok klimatu przyjemnie zaskoczyło mnie odżegnywanie się od
techniki jolt scare – pewnie coś tam by się znalazło,
choćby w wizjach głównej bohaterki, ale we współczesnym kinie to
tyle, co nic – nie obraziłabym się jednak, gdyby organizatorzy
tej do bólu schematycznej rozrywki przewidzieli więcej takich
atrakcji, jak w domu wspominanych już pań w jesieni życia.
Mniejsza o incydent z drzwiami (klasyczne zagranie) – prawdziwą
robotę robi postać znieruchomiała w fantazyjnym (ciekawe
ustawienie kamery) kadrze. Aż się obudziłam:) czego pożałowałam
w wielkim finale. A twórcy „Władcy mroku” uprzedzali o UWAGA
SPOILER wygenerowanym komputerowo burzycielu z czeluści
piekielnych (żenujący stwór z rogami): nieliczne tandetne „ozdoby”
cyfrowe w pierwszych partiach tej maksymalnie przewidywalnej
opowieści KONIEC SPOILERA.
„Władca
mroku” to standardowy produkt Williama Brenta Bella w nietypowym
dla jego artystycznych wyrobów opakowaniu. Wyróżniający się
klimatem, bynajmniej fabułą. Sztampowa opowieść wymyślona przez
jednego z pomysłodawców nietuzinkowego horroru „Z lasu” Corina
Hardy'ego (tak, tego od kiczowatej „Zakonnicy” z The Conjuring
Universe), Toma de Ville'a, nudnawa mitologia Gallowgoga,
niszczyciela plonów w Zjednoczonym Królestwie, nieemocjonujące
poszukiwania prawdopodobnie porwanego dziecka. W mojej ocenie folk
horror poniżej średniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz