Stronki na blogu

środa, 13 sierpnia 2014

„Zjedzeni żywcem” (1980)


Młoda kobieta, Sheila, poszukuje swojej zaginionej siostry, Diany. Od nowojorskiej policji dowiaduje się, że jej zniknięcie ma związek z sektą, której przewodniczy niejaki Jonas, który ma też związek z otruciem jadem kobry kilku mieszkańców miasta. Policja jest przekonana, że Diana dołączyła do wyznawców Jonasa, co sugeruje taśma z ich obrzędami, którą udało im się pozyskać. Sheila kontaktuje się z weteranem wojny wietnamskiej, Markiem, który rozpoznaje na zdjęciach z ostatniego miejsca pobytu sekty Jonasa małą wioskę w Nowej Gwinei. Kobieta przekonuje go, aby pomógł mu odnaleźć Dianę. Jednakże w wiosce dowiadują się, że wyznawcy Jonasa zadomowili się w dżungli. Wyruszając w tę niebezpieczną podróż Mark i Sheila nawet nie podejrzewają, że przyjdzie im walczyć nie tylko z charyzmatycznym sadystą, Jonasem, ale również z zamieszkującym okolicę jego obozu społeczeństwem kanibali.

W okresie zbliżonym do boomu slasherów w Stanach Zjednoczonych we Włoszech kwitło tak zwane kino kanibalistyczne. Jedni mieli swoich zamaskowanych morderców wykańczających grupki młodych ludzi, a inni antropofagiczne plemiona, zamieszkujące lasy tropikalne. Włoskim twórcom kina grozy wystarczyło jedynie pięć lat wzmożonego skupienia na tym nurcie (1977-1981), aby na stałe wpisać się do historii szeroko pojętego horroru. Jednym z najpopularniejszych animatorów kina kanibalistycznego był Umberto Lenzi, który w 1981 roku zasłynął swoim „Cannibal Ferox”, zainspirowanym „Cannibal Holocaust” Ruggero Deodato, który z kolei, jako jedyny reprezentant tego podgatunku nadal cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem masowych odbiorców. Rok przed nakręceniem swojego najbardziej kontrowersyjnego obrazu Lenzi poruszył tematykę kanibali w „Zjedzonych żywcem”, które notabene również kopiowały z innych tego typu filmów – głównie w scenach gore, bo w porównaniu do innych produkcji o antropofagach fabuła produkcji Lenzi’ego może pochwalić się sporą dozą oryginalności.

Przypadkowi odbiorcy, spoza kręgu fanatycznych wielbicieli szeroko pojętej grozy, błędnie zakładają, że swoją ciekawość włoskim kinem kanibalistycznych najlepiej zaspokoić seansem „Cannibal Holocaust”. Nie ma w tym ich winy, bo jakby na to nie patrzeć owiana złą sławą, kontrowersyjna produkcja Deodato obiła się o uszy chyba każdemu (sama zaczynałam swoją podróż przez włoskie kino o ludożercach od tego obrazu), aczkolwiek odbiorcy o słabszych żołądkach, którzy koniecznie chcą rozpocząć swoją przygodę z tym nurtem horroru lepiej by zrobili, gdyby najpierw sięgnęli po „Zjedzonych żywcem”. W porównaniu do wspomnianego dzieła Deodato, czy późniejszego filmu Umberto Lenzi’ego, pt. „Cannibal Ferox” niniejsza produkcja wypada dosyć delikatnie (na tyle, na ile można mówić o delikatności w kontekście filmu o ludożercach). Zaczyna się dosyć oryginalnie, od zabójstw kilku mieszkańców Nowego Jorku, z wykorzystaniem jadu kobry. Następnie poznajemy Sheilę, która usilnie poszukuje swojej zaginionej siostry, Diany. Śledztwo prowadzi ją do weterana wojennego, Marka, który za sporą opłatą zgadza się wyruszyć z nią do Nowej Gwinei. Czyli mamy zbieżność fabularną z „Górą boga kanibali”, z tym, że tam główna bohaterka udała się do tego samego lasu deszczowego śladami swojego męża. Kiedy nasi dzielni podróżnicy dostają się do wioski, w której ostatni raz widziano Dianę twórcy przechodzą do bardziej zdecydowanych scen, na razie skupiając się na zabójstwach zwierząt. Najpierw widzimy dosyć długą, okrutną sekwencję patroszenia aligatora, a kiedy Sheila i Mark (świetny duet Janet Agren i Roberta Kermana) w towarzystwie dwóch mężczyzn opuszczają wioskę, podczas przeprawy przez rzekę ich oczom ukazują się pierwsze przebłyski bezlitosnej natury. Skopiowana z „Zapomnianego świata kanibali” i „Góry boga kanibali” długa sekwencja duszenia małpki przez węża pomimo tej powtarzalności i tak mocno mnie przygnębiła, a chyba głównie o wzbudzenie takowych emocji w odbiorcach realizatorom scen z udziałem fauny chodziło. Zaraz po tym wstrząsającym ujęciu aligator atakuje naszych bohaterów, zabijając jednego z towarzyszy Sheili i Marka i niszcząc ich łódkę. Drugi ich przygodny kompan ucieka, a oni zostają sami w nieprzyjaznej dżungli. Z takich scen ze zwierzętami na uwagę zasługuje również późniejsza „zabawa” wyznawców Jonasa, którzy urządzają sobie walki bezbronnych żyjątek uwiązanych na sznurkach.

We włoskim kinie kanibalistycznym zawsze fascynowała mnie łatwość w stwarzaniu klimatu wyalienowania i zaszczucia na nieprzyjaznym terenie w pełnym słońcu. Tak też jest i tutaj, bowiem wszystkie ważniejsze wydarzenia mają miejsce za dnia, w zapierającej dech w piersi, malowniczej, ale też pełnej różnego rodzaju zagrożeń scenerii. Zapewne do stworzenia tej osobliwej atmosfery mocno przyczyniła się przybrudzona z perspektywy czasu taśma, ale Lenzi zdecydował się również na ryzykowny zabieg skontrastowania obrazu ze ścieżką dźwiękową. Skoczne tony muzyczne powinny rozładowywać atmosferę, ale paradoksalnie mocno ją potęgują. Za to pewnych akcentów komediowych dostarczają sylwetki głównych bohaterów, ciągle przekomarzających się Marka i Sheili. Niezmiernie bawiło mnie również zdecydowane traktowanie przez mężczyznę często panikującej kobiety – z czasem, ilekroć oczom mężczyzny ukazywał się jakiś makabryczny widok profilaktycznie zadawał jej cios w twarz, aby swoim krzykiem nie sprowadziła na nich niebezpieczeństwa. Takie pierwsze oznaki obecności plemienia kanibali widoczne są zaraz po pierwszej spędzonej przez naszych bohaterów nocy w dżungli, kiedy to w chaszczach odnajdują wypatroszone, rozczłonkowane zwłoki swojego towarzysza. Kolor krwi, podobnie, jak w pozostałych partiach seansu jest zbyt jaskrawy, co niestety znacznie łagodzi element szoku. Ale za to po dotarciu naszych protagonistów do obozu Jonasa i jego wyznawców scenariusz może pochwalić się sporą dozą oryginalności. Obserwując sadystyczne, perwersyjne skłonności guru sekty (cóż za demoniczna kreacja Ivana Rassimowa), aż żałowałam, że to film o kanibalach, bo wolałabym, żeby twórcy nie odciągali mojej uwagi od chorych poczynań Jonasa. Charyzmatyczny mężczyzna, posiłkując się narkotykiem, zniewala swoją trzódkę. Jako bezwolne marionetki kobiety są gotowe na wszystko, nawet przyjęcie chłosty i oddawanie się kilku mężczyznom na oczach wszystkich, co ewidentnie podnieca ich przywódcę. Chociaż scen erotycznych jest dosyć sporo Lenzi nie skupia się na obrazowaniu ich najdrobniejszych szczegółów, wtłacza je raczej po to, aby podkreślić preferencje Jonasa. Pierwowzorem jego postaci był amerykański kaznodzieja, Jim Jones, więc jeśli ktoś zna jego niechlubną historię powinien domyślić się, jak skończą wyznawcy Jonasa.

Chociaż sporą część fabuły poświęcono egzystencji sekty Jonasa w tropikalnej głuszy „Zjedzeni żywcem” to też horror o kanibalach. Ludożercy zamieszkują okolicę obozu wyznawców sadystycznego guru, czekając tylko aż jakaś „zbłąkana owieczka” będzie miała dość zniewolenia i opuści strzeżoną przez oddanych Jonasowi mężczyzn kolonię. Jak można się tego spodziewać zbuntuje się Mark, który zabierze z sobą Sheilę, jej siostrę i inną młodą członkinię sekty, tym samym zapewniając widzom mocną końcówkę. Chociaż wcześniej też mieliśmy okazję ujrzeć kilka ujęć z konsumpcji ludzkiego ciała (zjadanie kończyn rozczłonkowanego człowieka) i tortur (kastracja, skopiowana z „Góry boga kanibali”) dopiero ostatnie minuty projekcji postawią na daleko idącą dosłowność w epatowaniu makabrą. UWAGA SPOILERY Kiedy uciekinierzy dostają się najpierw w ręce wyznawców Jonasa następuje brutalna scena gwałtu, po której „na scenie” pojawia się grupa kanibali. Szybko zabijają gwałcicieli, przystępując do tytułowej konsumpcji ich ciał za życia. Chociaż w tym jakże makabrycznym momencie Lenzi nie kopiował niczego z innych filmów, dzięki czemu obcinanie Dianie piersi (co zadziwiające to nie pozbawia jej przytomności) ma większą siłę rażenia. Szczególnie zniesmacza przeżuwanie tej części ciała przez dwóch ludożerców, bo operator bardzo mocno skupił się na ich rozdrabniających mięso zębach. Na uwagę zasługuje też okrutne potraktowanie drugiej kobiety – oskórowanej na żywca KONIEC SPOILERÓW. W tych końcowych partiach filmu bardzo cieszyło mnie okresowe skupianie się operatorów na Marku i Sheili, a bo ich jak zwykle zabawne relacje odrobinę rozładowywały atmosferę. Najpierw mężczyzna goni za uciekającą do Jonasa kobietą (która pod wpływem narkotyku zaczęła zachowywać się jak zwyczajna wariatka), a kiedy już do niej dociera i wracają do reszty Mark widząc, co zaszło, profilaktycznie uderza Sheilę w twarz, aby przypadkiem jak to wcześniej miała w zwyczaju nie zaczęła krzyczeć. Naprawdę bardzo zabawna i o dziwo pasująca do tych makabrycznych ujęć wstawka.

Choć „Zjedzeni żywcem” często kopiują z innych powstałych wcześniej horrorów o kanibalach (co może nieco zirytować wielbicieli tego nurtu) to myślę, że film Umberto Lenzi’ego fabularnie wyróżnia się na tle innych tego typu obrazów. Szczególnie inspiracją masakrą w Jonestown w Gujanie, ale też relacjami pomiędzy głównymi bohaterami. Ja tam bawiłam się przednio, pomimo oszczędnego (aż do zakończenia) epatowania makabrą.

4 komentarze:

  1. Po ostatnim zdaniu, które napisałaś, przychodzi mi do głowy pytanko: czy pamiętasz, ile miałaś dokładnie lat, kiedy po raz pierwszy obejrzałaś jakąś "mocną" rzecz pokroju "cannibal movies", gore albo snuff? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Późno. O ile dobrze pamiętam to chyba dopiero w szkole średniej. Wcześniej z tych krwawych horrorów ograniczałam się tylko do slasherów, zombie movies, survivali i multipleksowych torture porn. Długo zbierałam się na odwagę, żeby zaryzykować seans czegoś mocniejszego;)

      Usuń
  2. Czemu na wszystkich okładkach musi być naga kobieta? To znaczy wiem, że w ubraniu się nikogo nie patroszy, ale mnie to bardziej pornos sugeruje...

    OdpowiedzUsuń
  3. gdzie to można obejrzeć ?

    OdpowiedzUsuń