Studentka antropologii, Gloria Davis, pisze pracę, która ma udowodnić
całkowity zanik kanibalizmu u rdzennych plemion lasów deszczowych. W tym celu
wybiera się wraz z bratem, Rudym i przyjaciółką Pat do Amazonii. Kiedy ich
samochód grzęźnie w ruchomych piaskach postanawiają pieszo przemierzyć dżunglę,
kierując się w stronę rzeki. Po drodze spotykają handlarzy narkotyków, Mike’a i
Joe’ego, którzy utrzymują, że ich towarzysz padł ofiarą zamieszkujących
tutejsze tereny kanibali. Choroba Joe’go zmusza ich do zatrzymania się w wiosce
tubylców, w której zastają jedynie przerażoną starszyznę. Kilkudniowa
obserwacja zachowania Mike’a względem bezbronnego plemienia zmusza Glorię do
wyciągnięcia przerażających wniosków – uświadamia jej, dlaczego młodsze
pokolenie tubylców na nich poluje. Problem tylko w tym, że zrozumienie
przychodzi stanowczo za późno…
Obok „Zjedzonych żywcem”, „Cannibal Ferox” jest najbardziej znanym horrorem
włoskiego reżysera, Umberto Lenzi’ego, głównie z powodu zakazu dystrybucji w
latach 80-tych w 31 krajach. Wielka Brytania wciągnęła go na niesławną listę video nasty i dopiero w 2000 roku
wypuściła na rynek w wersji ocenzurowanej. Fabułę filmu zauważalnie
zainspirował powstały rok wcześniej, kontrowersyjny „Cannibal Holocaust”
Ruggero Deodato, co krytykom wcale nie przeszkodziło w określaniu „Cannibal
Ferox” obrazem transgresyjnym. Moim zdaniem mocno przesadzonym, nawet w 1981
roku, bowiem ówcześni widzowie mieli okazję już zaznajomić się z tego rodzaju
przesłaniem, poruszonym w „Cannibal Holocaust”. Prawdziwe sceny zabijania
zwierząt również pojawiły się już u Deodato, aczkolwiek w pełni popieram bojkot
towarzystwa przyjaciół zwierząt, które słusznie wypominało Lenzi’emu niepotrzebne
kopiowanie niechlubnych praktyk swojego inspiratora – jeśli oczywiście jest to
prawdą.
„Opuściłam
Nowy Jork, żeby znaleźć dowody na istnienie kanibalizmu. A to my, tak zwani
cywilizowani ludzie, jesteśmy odpowiedzialni za ich brutalność. My i nasze
rozwinięte społeczeństwo… […] Przemoc rodzi przemoc.”
Jestem w pełni świadoma kopiowania fabuły „Cannibal Holocaust” przez
Umberto Lenzi - byłam na to przygotowana jeszcze przed seansem, aczkolwiek skłamałabym,
gdybym przyznała wyższość Deodato, bo „Cannibal Ferox” w moim mniemaniu wypadł
odrobinę lepiej. Tutaj, jak zwykle jestem w zdecydowanej mniejszości, bo o ile
mi wiadomo film do dzisiaj boryka się z krytyką przeciwników takiego
bezczelnego kopiowania zamysłu innego reżysera. Braku pomysłu Lenzi’emu
absolutnie nie odmawiam, ale wydaje mi się, że mamy tutaj do czynienia z
większą dynamiką i zdecydowanie solidniejszym rozlewem krwi, aniżeli miało to
miejsce w „Cannibal Holocaust”. Wrażenia dodatkowo potęguje, moim zdaniem,
znakomity główny motyw muzyczny, skomponowany przez Roberto Donati’ego i Fiamma
Maglione.
OSOBY
NIEPEŁNOLETNIE PROSZĘ O OPUSZCZENIE DALSZEJ CZĘŚCI TEKSTU
Jak już wspomniałam w filmie przewija się kilka (ponoć autentycznych) scen
zabijania zwierząt i moim zdaniem to jego największa przywara. Już pomijam
fakt, że jeśli Lenzi rzeczywiście połasił się na prawdziwe mordowanie
niewinnych stworzeń w mojej ocenie powinien siedzieć, ale nawet jeśli byłyby
inscenizowane to nie zmienia faktu, że zwyczajnie nie lubię patrzeć na
cierpienia zwierząt. Moment ćwiartowania i zjadania żółwia skopiowano z „Cannibal
Holocaust”, a więc nie zaszokował mnie tak, jak podczas seansu produkcji
Deodato, ale zupełnie inaczej rzecz ma się ze sceną z anakondą. Bardzo długie ujęcie
duszenia przez węża skamlącego słodkiego zwierzaczka (nie wiem, jaki to
gatunek, ale z miejsca zapałałam do niego sympatią) jest po prostu niesmaczne i
maksymalnie dołujące – nie lubię ronić łez podczas oglądania filmów, ale tutaj
nie mogłam się powstrzymać. Nie omieszkałam również rzucić kilku przekleństw
pod adresem reżysera, ale należy mu oddać sprawiedliwość, że swój cel osiągnął.
Chciał zobrazować prawo dżungli, w którym najsłabsi są na łasce drapieżników i
udało mu się to tą jedną sceną – pozostałe, jak na przykład upolowanie małpy
przez lamparta były już zbędne.
Na koniec wypada wspomnieć o trudnym do zignorowania mankamencie „Cannibal
Ferox”, a mianowicie amatorskim aktorstwie i drętwym angielskim dubbingu.
Zapewne to drugie spotęgowało egzaltację tego pierwszego, co znacznie obniżyło
poziom realizmu niektórych scen. Za to finał, który pozostawia nas z niemiłą,
acz jakże prawdziwą konstatacją na temat natury tak zwanych cywilizowanych
ludzi ma u mnie duży plus. Całkowicie rozumiem końcowe zachowanie głównej
bohaterki i jestem przekonana, że w kontekście fabuły filmu każdy jej
przyklaśnie.
Czy się to komuś podoba, czy nie „Cannibal Ferox – Niech umierają powoli”
to absolutna legenda kina kanibalistycznego. Mocno zainspirowana „Cannibal
Holocaust”, wręcz żerująca na jego popularności, ale w moim mniemaniu odrobinę
lepsza realizacyjnie. Jako, że jestem zagorzałą wielbicielką włoskiego gore z XX-wieku film nie mógł nie
przypaść mi do gustu, co nie zmienia faktu, że poprę każdego, kto uzna, że
sceny zabijania zwierząt były przesadzone.
Lubię horrory :)
OdpowiedzUsuńbędę zaglądać :)
Ciekawa stronka, leci do ulu :)
OdpowiedzUsuńTo całe zabijanie zwierząt w Cannibal Holocaust i Cannibal Ferox, to chyba miało służyć temu, żeby fikcyjna przemoc pokazywana w tych filmach wydawała się bardziej realistyczna. Kiedy film pokazuje prawdziwą przemoc, to potem widzom o wiele łatwiej uwierzyć w tą fikcyjną. Cannibal Holocaust był oryginalnie promowany jako dokument i rzeczywiście, ludzie z początku uwierzyli, że to co przedstawia wydarzyło się naprawdę.
OdpowiedzUsuńNie tylko specjaliści od kanibali zabijali zwierzęta w swoich filmach - np. Heaven's Gate Michaela Cimino, czy Andrei Rublev Tarkovskiego (podpalili tam krowę).
Cóż mogę rzec... klasyka kina "obrzydliwego". Mam do tych filmów sentyment. Jako dziecko wielokrotnie podkradałam rodzicom VHSy i po kryjomu "dokształcałam się" w kinowych mrocznościach ;)
OdpowiedzUsuń