Stronki na blogu

środa, 17 grudnia 2014

„Tusk” (2014)


Amerykanin Wallace Bryton wybiera się do Kanady, aby pozyskać materiały do kolejnego odcinka podcastu, którego prowadzi razem z kolegą, Teddy’m Craftem. Po dotarciu na miejsce, w toalecie w barze natrafia na ogłoszenie mężczyzny w podeszłym wieku, Howarda Howe, w którym informuje o wolnym pokoju do wynajęcia w jego wielkim, stojącym z dala od cywilizacji domostwie. Wzmianka o chęci podzielania się z kimś historiami z własnego, barwnego życia zachęca Wallace’a do skorzystania z oferty. Początkowo miły wieczór w towarzystwie snującego ciekawe opowieści staruszka zamienia się w koszmar, kiedy Bryton uświadamia sobie, że Howe pragnie zamienić go w morsa.

Pomysł na horror komediowy pt. „Tusk” zrodził się podczas nagrywania audycji do podcastu Kevina Smitha, kiedy to omawiał pewne ogłoszenie internetowe, proponujące zainteresowanym lokum w zamian za przebieranie się za morsa, ku uciesze właściciela. Smith dostrzegł w tym potencjał na scenariusz filmowy, a jako że jest długoletnim twórcą komedii, bądź zdając sobie sprawę, że takiej problematyki nie można przedstawić na poważnie, zmiksował grozę z czarnym humorem. Efekt zdobył uznanie podczas premiery na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto, ale nie usatysfakcjonował wszystkich krytyków, utyskujących między innymi na, w ich mniemaniu, mierny scenariusz i odstręczające sceny. W mojej ocenie „Tusk” to jeden z bardziej oryginalnych horrorów 2014 roku, hipnotyzujący swoją dziwacznością, której nie sposób wtłoczyć w ciasne ramy konwencji.

Smith odniósł sukces już na etapie kompletowania obsady. Odtwórca głównej roli, Justin Long, znany między innymi ze „Smakosza” i „Wrót do piekieł” w lekki, niewymuszony sposób wykreował postać typowego showmana. Nieliczący się z uczuciami innych, przede wszystkim swojej dziewczyny Ally, Wallace żyje tylko po to, aby natrząsać się z bliźnich, ku uciesze internautów, którzy oblegają jego podcast. Haley Joel Osment, gwiazda „Szóstego zmysłu”, choć jest współtwórcą radia internetowego stanowi niemalże całkowite przeciwieństwo Wallace’a. Podobnie, jak on obdarzony dużym poczuciem humoru, ale stroniący od pozy rozchwytywanego przez chętne dziewczyny szpanera. Smithowi udało się również pozyskać hollywoodzką gwiazdę, Johnny’ego Deppa, co pewnie będzie nie lada niespodzianką dla jego fanów. Aktor pojawi się dopiero w drugiej połowie seansu, wcielając się w typową dla siebie postać intrygującego dziwaka, detektywa Guy’a Lapointe od lat poszukującego seryjnego mordercy zamieniającego ludzi w morsy. Kreacja Deppa to istne kuriozum, od którego nie sposób oderwać wzroku. Snujący bezsensowne monologi, zaniedbany mężczyzna, zdaje się egzystować w zupełnie innej rzeczywistości, której procesy tylko on rozumie. I wreszcie Michael Parks, genialnie kreujący seryjnego mordercę, szalonego osobnika, w którego poczynaniach kryje się jednak jakaś pokrętna logika. Niemożliwa do zaakceptowania, ale mająca podłoże w jego traumatycznej przeszłości.

Tom Six miał swoją stonogę stworzoną z ludzi, a Smith wymarzył sobie przekształcenie człowieka w morsa. Nie mogę powiedzieć, że po „Ludzkiej stonodze” taki pomysł brzmi osobliwie (podejrzewam, że z czasem filmowcy przerobią całą faunę…), ale jednak ma w sobie coś, co każe choćby z ciekawości podejrzeć efekty owego eksperymentu. Zaczyna się niewinnie – dowcipna audycja Wallace’a i Teddy’ego, podróż tego pierwszego do Kanady pełna humorystycznych dialogów i wreszcie dotarcie do domostwa Howarda Howe. Staruszek najpierw roztacza przed głównym bohaterem wzruszającą historię ze swojej młodości, kiedy to został uratowany przez morsa, po czym usypia go. Kiedy Wallace budzi się nazajutrz, zdezorientowany bez jednej nogi, Howard próbuje we właściwym sobie pokrętnym stylu wmówić ofierze, że została ugryziona przez jadowitego pająka, a nogę amputował jej lekarz. Główny bohater oczywiście nie daje wiary tej naciąganej historyjce. Szybko uświadamia sobie, że wpadł w sidła szaleńca, który wkrótce potem wyjawia mu swój szatański plan. Otóż, Howe aby odkupić swoje dawne winy (co już samo w sobie brzmi osobliwie) porywa ludzi i przekształca ich w morsy. Z jego długich monologów dowiadujemy się, że dzieciństwo spędził w sierocińcu, przemianowanym w późniejszym okresie na zakład psychiatryczny, w którym musiał znosić niekończące się tortury i gwałty, z udziałem między innymi polityków i księży. Po wydostaniu się z ośrodka dołączył do załogi statku, co niemalże doprowadziło go do śmierci. Niemalże, bo z morskich odmętów wyciągnął go mors, który kolejne godziny poświęcił na ogrzewanie jego ciała. Owe wydarzenie, znalezienie przyjaciela w ssaku morskim uświadomiło mu wyższość zwierząt nad ludźmi. W pojęciu Howarda Wallace powinien cieszyć się z szansy, którą mu dał, z pozbycia się piętna człowieczeństwa na rzecz zbawiennego zezwierzęcenia. Eksperyment, któremu poddaje swoją ofiarę wbrew temu, co wypisują krytycy nie epatuje rozlewem krwi. Efekt, co prawda robi wrażenie, przede wszystkim z powodu uzyskania tak dalece skopiowanych kształtów morsa. Ale już szwy na ciele przemienionego Wallace’a, a nawet kostium, który charakteryzatorzy zarzucili na niego trącą kiczem – już na pierwszy rzut oka widać, że to fałsz. Co wcale nie obniża wartości przesłania scenariusza. To w nim kryje się prawdziwie wstrząsająca bomba. Smith bowiem pozostawia nas z niemiłym przeświadczeniem, że jedyną rzeczą, która odróżnia nas od zwierząt to nasze bezsensowne okrucieństwo, i że niewiele trzeba, abyśmy zatracili to, co ludzkie i zaczęli egzystować w zbawiennym kokonie ssaka. Takie przesłanie, choć na pewno nie odkrywcze kontrastuje z lekkim podejściem do tematu, ale w intrygujący sposób. Czarny humor i sielska atmosfera przeplatają się z makabrą w piwnicy domu Howarda Howe i z napięciem odczuwanym podczas próby skontaktowania się Wallace’a z przyjaciółmi. Druga połowa filmu dodatkowo delikatnie dotyka konwencji kryminału. Ale kiedy Ally i Teddy wraz z ekscentrycznym detektywem Lapointe ruszają na poszukiwania Brytona zabrakło mi trochę napięcia. Smith próbował je wygenerować, ale wszelkie próby całkowicie przytłoczyła charyzma Deppa, jego scalenie się z odgrywaną postacią, która już na sam widok budziła rozbawienie.

„Tusk” z całą pewnością nie jest przeznaczony tylko i wyłącznie dla fanów horrorów. Nakręcono go tak, aby każdy mógł w nim odnaleźć coś dla siebie, co może obrócić się przeciwko tej produkcji, szczególnie wśród widzów optujących za czystością gatunkową. Mnie takie eksperymentowanie z konwencjami satysfakcjonuje, ale istnieje spore niebezpieczeństwo, że ktoś poszukujący horroru zawiedzie się na tej produkcji. Dlatego też warto uświadomić sobie specyfikę tego obrazu przed seansem, wówczas może znajdzie się osoba, która tak jak ja da się urzec dziwacznemu scenariuszowi i niekonwencjonalnemu wykonaniu.

7 komentarzy:

  1. Mimo paru ewidentnych niedociągnięć, ,, Tusk'' mnie powalił. To jest dokładnie ten rodzaj chorej wyobrażni, który lubię najbardziej . Bezceremonialnie sparodiowano tu bardzo istotną dla kina grozy ( i nie tylko ) moralną kwestię - problem winy i kary. Winą ( ? ) w tym osobliwym wydaniu jest niefrasobliwa działalność Wallace'a żerującego na ludzkich dziwactwach, za którymi goni, jak kapitan Ahab za Moby Dickiem. I sam skończy jako taki Moby Dick , dorwany przez innego Ahaba, stając się głównym bohaterem , podmiotem i żywym finałem historii jeszcze bardziej pokurwionej niż jego najskrytsze podcastersko - eksplorerskie oczekiwania od świata .
    Tak , jak wspomniałaś , część z poszukiwaniami jest najsłabszym ogniwem i tu film paskudnie siada na mieliżnie. Johnny Depp i ten jego debilny bohater to jest szczyt nieporozumienia i najbardziej wkurwiający i rozwalający całość element - nie jest to ani śmieszne ani interesujące, gość o wyglądzie zbieracza łachów po śmietnikach żeni jakieś kretyńsko nudne tyrady kradnąc bezcenny czas filmowy, jeszcze w formie gadającej głowy. Do zaorania .
    Michael Parks i Justin Long fantastyczni, aktorska uczta.
    PS. Żle zrobiłaś zamieszczając zdjęcie po przemianie, to gorzej, niż słowny spoiler. Mimo iż znalem wcześniej treść z recenzji, kiedy zobaczyłem tego morsa, literalnie spadłem z krzesła. I to tak powinno działać, tu obraz jest niezastąpiony w swej sile rażenia znienacka. Zwłaszcza, że Tusk zachował pewne fizyczne cechy Wallace, co było po stokroć miażdżące :D :D

    OdpowiedzUsuń
  2. A jest lepsze od Red State? Bo każdy mówił, że Red State jest takie dobre... No i aż takie dobre to wcale nie jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kwestia gustu. Jak dla mnie o wiele lepszy jest "Tusk". Na "Red State" strasznie się wynudziłam, w porównaniu do "Tusk" to konwencjonalne kino. Ten jest bardzo specyficzny, co pewnie nie przysporzy mu wielu fanów. Daj mu szansę Daniel, w końcu zawsze możesz przerwać seans, jak jego specyfika Ci nie podejdzie.

      Usuń
  3. Dla mnie prawie cały film zasługuje na 6/10, albo nawet 7, niestety kompletnie nie kupiłem "przemiany". Patrząc na stopień zmian, nastąpiła ona zbyt szybko. Ja wiem, że taki był zamysł, jednak wolałbym deformację o ciut bardziej humanoidalnym kształcie. Zaprezentowana wizja moim zdaniem mocno odstawała od reszty filmu, przez co ocena poleciała mocno w dół. Mimo wszystko warto było obejrzeć ten film.

    OdpowiedzUsuń
  4. Film ma na Filmwebie ocenę 4,6 szkoda że ludzie są tak ograniczeni i nie łapią konwencji horroru z przymrużeniem oka.Tak jak napisał Simply, to jest "Zbrodnia i kara" wg Kevina Smitha. :)

    Depp, którego uwielbiam, niestety rozwala drugą połowę filmu. :(

    OdpowiedzUsuń
  5. Dawno nie widziałem filmu który mnie potraktował jak istotę myślącą i posiadającą szeroką wiedzę. Brawo,uczta dla smakosza !

    OdpowiedzUsuń