Stronki na blogu

wtorek, 23 maja 2017

Paula Hawkins „Zapisane w wodzie”

W małym angielskim miasteczku Beckford zostaje odnalezione ciało Nel Abbott. Znajduje się w zakolu rzeki przez miejscowych nazywanym Topieliskiem ze względu na jego historię. W przeszłości utopiło się się tu kilka kobiet, jak wiele na to wskazuje wybierając ten sposób na odebranie sobie życia. Najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem śmierci Nel Abbott jest więc samobójstwo, ale jej siostra Jules w to nie wierzy. Kiedy dowiaduje się, że Nel, do której od lat się nie odzywała nie żyje, a jej piętnastoletnia córka Lena potrzebuje opieki przybywa do Beckford, w którym się wychowała, aby zająć się siostrzenicą. Nastolatka nie ma wątpliwości, że jej matka popełniła samobójstwo, podobnie jak wielu innych mieszkańców miasteczka. Detektyw inspektor Sean Townsend uznaje jednak za konieczne przeprowadzenie gruntownego śledztwa. Tymczasem Jules stopniowo zapoznaje się z faktami z dorosłego życia swojej siostry niecieszącej się sympatią miejscowych, głównie z powodu książki, nad którą pracowała, traktującej o kobietach, które pochłonęło Topielisko.

Spektakularny sukces „Dziewczyny z pociągu”, bestsellerowej powieści przeniesionej na ekran przez Tate'a Taylora, najwyraźniej zachęcił jej autorkę, Brytyjkę Paulę Hawkins, do kontynuowania swojej pisarskiej przygody z thrillerem psychologicznym. Jej wcześniejsze publikacje napisane pod pseudonimem Amy Silver zasadzające się głównie na wątkach romantycznych i obyczajowych nie cieszą się taką poczytnością, jak pierwotnie wydana w 2015 roku „Dziewczyna z pociągu”, co może dowodzić, że Paula Hawkins lepiej spisuje się w mroczniejszej prozie. Pisarka w każdym razie chyba doszła do przekonania, że zyska więcej czytelników realizując się w thrillerze psychologicznym, że od czasu publikacji „Dziewczyny z pociągu” właśnie tego się od niej oczekuje. Mam tylko nadzieję, że dobrze się w nim czuje, że nie zmusza się do tworzenia opowieści egzystujących w ramach wspomnianego gatunku tylko po to, żeby ugruntować swoją pozycję na rynku literackim. Jej najnowsza powieść, „Zapisane w wodzie”, w ogóle na to nie wskazuje – właściwie to podczas tej lektury nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Paula Hawkins czuje się jak w domu, jakby całkowicie wsiąkła w stylistykę, która przyniosła jej światową sławę.

Zapewne niejeden fan „Dziewczyny z pociągu” na te słowa pokręci głową z niedowierzaniem, ale jeśli mam być szczera muszę przyznać, że Paula Hawkins omawianą powieścią przeskoczyła swoją poprzednią publikację. Moim zdaniem „Zapisane w wodzie” plasuje się na wyższym poziomie niż „Dziewczyna z pociągu”, wyraźnie bowiem widać, że brytyjska autorka znalazła sposób na efektowniejsze pogrywanie z czytelnikiem. Nie bez znaczenie jest również problematyka i miejsce akcji „Zapisane w wodzie” - bliższe mojemu sercu małomiasteczkowe realia osnute uwierającą, wręcz gęstą aurą tajemnicy, której korzenie zdają się sięgać XVII wieku, nawiązywać do procesów kobiet oskarżonych o praktykowanie czarów i paktowanie z Diabłem. W „Dziewczynie z pociągu” Paula Hawkins ochoczo eksperymentowała z narracją, dzięki czemu jej historia zyskała na jakości, nie dziwi więc, że zamiast zdecydować się na bardziej powszechną konstrukcję postanowiła nie tyle przy niej pozostać, ile raczej tę koncepcję rozbudować. Fabula omawianej powieści została ujęta z perspektywy większej liczby bohaterów niż miało to miejsce w przypadku poprzedniej książki Hawkins. Żeby tego było mało autorka wykorzystuje różne narracje - pierwszoosobową, trzecioosobową i moim zdaniem najciekawszą, bo niezbyt powszechną w tego typu literaturze formę bezpośredniego zwracania się do osoby zmarłej, wyłuszczania punktu widzenia Jules tak, jakby kobieta referowała swoje dzieje nieżyjącej siostrze. Dodajmy do tego kilka retrospekcji przybliżających czytelnikom traumatyczne przejścia trzynastoletniej wówczas Jules w 1993 roku i fragmenty książki, nad którą przed śmiercią pracowała jej siostra, Nel Abbott. Skupiała się ona na feralnym zakolu rzeki przecinającej ich rodzinnej miasteczko Beckford, zwanym Topieliskiem. A ściślej na kobietach, które poczynając od XVII wieku straciły w nim życie. Nel, co Hawkins jasno daje do zrozumienia, pokusiła się o własną interpretację tych tragicznych wydarzeń, nie należy więc ślepo wierzyć we wszystko, co napisała przed śmiercią. Z drugiej jednak strony jej wersja zaistniałych w przeszłości zdarzeń wydaje się wielce prawdopodobna, jak zauważa autorka owe nieszczęsne Topielisko może być czymś na kształt Aokigahara – lasu w Japonii, do którego przybywają ludzie pragnący ze sobą skończyć. Nie można jednak nie zignorować alarmistycznej sugestii przytoczonej w kontrowersyjnej pracy Nel. Zdania, które wskazuje na to, że Topielisko wcale nie przyciąga jednostek pragnących popełnić samobójstwo tylko jest miejscem zbrodni. Co z kolei stoi w jawnej sprzeczności z opisanymi przez Nel zgonami kilku kobiet, które w przeszłości, również niedalekiej, po raz ostatni odwiedziły to przeklęte miejsce. Przytoczony przed chwilą przymiotnik opisujący Topielisko nie jest przypadkowy, bo z tajemniczych opisów Pauli Hawkins, aż nazbyt wyraźnie przebija domniemanie skłonu w stronę motywu czarownic. Przedzierając się przez tę złożoną tajemnicę nie sposób nie ustrzec się podejrzeń, że autorka tym razem postanowiła zmierzyć się z wątkiem nadnaturalnym, spróbować swoich sił w tematyce wybiegającej poza ciasne ramy thrillera psychologicznego, być może nawet zahaczając o horror. Nie mogę wyjawić, jaki kierunek ostatecznie obrała, wybór ten jednak uważam za całkowicie trafiony. UWAGA SPOILER Z drugiej jednak strony nie jestem absolutnie przekonana, co do tego, że „wejście na tę drugą ścieżkę” okazałoby się dla Hawkins zgubne, bo zanim przystąpiła do stopniowego odkrywania tajników całej intrygi dała mi powody, by przypuszczać, że w stylistyce nastrojowego horroru również mogłaby się dobrze spisać KONIEC SPOILERA.

Młodziutką Libby oskarżono o czary i zaprowadzono nad rzekę. Dlaczego? […] Dlatego, że ona i jej babcia znały się na roślinach i ziołach, umiały robić lekarstwa. Wydawało się, że to głupi powód, ale w bajkach dla dorosłych zawsze roiło się od głupich okrucieństw; małe dzieci odprawiano spod szkoły, ponieważ miały inny kolor skóry, bito i zabijano ludzi, którzy czcili nie tego boga, co trzeba.”

W „Zapisane w wodzie” Paula Hawkins na pierwszy rzut oka korzysta ze sprawdzonych zabiegów, to jest pozornie oferuje nam powtórzenie swojego spojrzenia na literacki thriller psychologiczny. W ogólnym zarysie tak, ale jeśli wejrzeć głębiej dostrzeże się większe zdecydowanie autorki w żonglowaniu tak charakterystycznymi dla jej pióra elementami, pewność siebie, której jeśli spojrzeć przez pryzmat omawianej powieści brakowało jej podczas pisania „Dziewczyny z pociągu”. Wówczas mogła jeszcze obawiać się reakcji czytelników na eksperymentalną formę, którą zdecydowała się obrać, sukces tej powieści natomiast dodał jej wiatru w żagle – Hawkins zyskała pewność, że obrała właściwy kierunek, że jej podejście do thrillera psychologicznego zdobyło akceptację rzeszy czytelników, a więc nie musiała już powściągać swojego zamiłowania do kombinowania z formą. A przynajmniej ja tak na to patrzę. Czytając „Zapisane w wodzie” nie mogłam nie zauważyć, że wszystkiego jest tutaj więcej niż w „Dziewczynie z pociągu” - więcej różnych perspektyw, zdecydowanie gęściejsza aura jakże intrygującej tajemnicy, więcej mylących tropów i zaskakujących zwrotów akcji, które co ważne doskonale wpasowały się w całość i jeszcze wnikliwsze studium ludzkich słabości, pragnień i bolesnych trudów istnienia. W tym ostatnim posiłkowała się znanymi z „Dziewczyny z pociągu” bezwładnymi, nieskoordynowanymi, czasem zbyt krótkimi, innymi razy nazbyt rozbudowanymi zdaniami niezachowującymi stosownej składni, które początkowo trudno należycie przyswoić. Fenomen tego rozproszonego stylu polega jednak na tym, że niezwykle łatwo się do niego przyzwyczaić, z taką mocą w niego wsiąknąć, że z czasem książka zaczyna praktycznie czytać się sama. Postacie, którym towarzyszymy pomimo ich mnogości przestają tymczasem być fikcyjnymi produktami wyobraźni uzdolnionej pisarki, a zaczynają być traktowani przez odbiorcę jak ludzie z krwi i kości. Na pierwszy rzut oka doskonale nam znani, może nawet lepiej niż członkowie naszych rodzin, bo w końcu dostajemy tutaj bezpośredni wgląd w ich osobowości, wchodzimy w ich umysły – przez cały czas nie możemy jednak oprzeć się przeświadczeniu, że Hawkins coś przed nami ukrywa, że pokazuje nam jedynie ułamek ich jestestwa, celowo zaciemniając rzeczy najistotniejsze. Możemy spróbować je odkryć, autorka wręcz zachęca nas do tego – podjąć próbę zgłębienia mrocznego oblicza paru mieszkańców Beckford, najpierw musimy jednak wyłonić z tego grona głównych podejrzanych i rzecz jasna nie dać się zwieść licznym, jakże zmyślnym mylącym zabiegom Hawkins. Nie jest to wcale łatwe – w moim przypadku próba rozszyfrowania tajemnic małomiasteczkowej społeczności zaowocowała paranoicznym przekonaniem, że każdy ma na sumieniu jakieś grzechy, że każda przybliżona przez autorkę postać miała swój udział w rzekomym zakrojonym na całkiem szeroką skalę spisku w centrum którego tkwi złowieszcze Topielisko. Wrażenie wielce niewygodne, bo koncentrujące się na osobach, do których dzięki staranności Hawkins bardzo się przywiązałam. Którym głęboko współczułam, których procesy myślowe były dla mnie całkowicie zrozumiałe, wiarygodnie uzasadnione okolicznościami i ich jakże zróżnicowanymi indywidualnymi cechami, w wielu przypadkach ukształtowanymi bardzo ciężkimi przejściami. Co tylko ugruntowało we mnie przekonanie, że Paula Hawkins doskonale rozumie mechanizmy działania ludzkiej psychiki i potrafi sprawić, aby owa empatia nie tyle wzbogacała jej intrygującą opowieść, ile raczej stawała się głównym wyznacznikiem wysokiej jakości „Zapisane w wodzie”. Największym superlatywem jej najnowszego literackiego dziełka.

Jeśli wierzyć enigmatycznym doniesieniom prasowym filmowcy zamierzają „pójść za ciosem”, przenosząc na ekran również drugi thriller psychologiczny Pauli Hawkins. Filmowa odsłona „Dziewczyny z pociągu” cieszyła się zadowalającą oglądalnością, nikogo więc nie powinny dziwić plany uraczenia kinomaniaków kolejną opowieścią wymyśloną przez tę pisarkę. Czytelnicy mogą zapoznać się z nią już dziś, nie muszą czekać na, jak podejrzewam, hollywoodzką wersję „Zapisane w wodzie”. Do czego gorąco ich zachęcam, bo Paula Hawkins w mojej ocenie wzbiła się tutaj na prawdziwe wyżyny gatunku. Udowodniła, że nie jest autorką jednego przeboju, a wręcz obdarzyła mnie jeszcze bardziej interesującą historią, zręcznie podsycając ciekawość przemyślaną formą, cechującą się większym rozmachem i zdecydowanie skuteczniejszym wykorzystaniem wybiegów, które zastosowała w swojej poprzedniej powieści.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

2 komentarze:

  1. Szczerze mówiąc poprzednia książka autorki mnie nie zachwyciła. Tę pozycję planuję jednak przeczytać, gdyż wiele osób mówi, że jest inna, lepsza od poprzedniczki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziewczyna z pociągu strasznie mnie wymęczyła, fabuła niezbyt odkrywcza, a pisarsko to już tragedia. Filmowa adaptacja była o niebo lepsza niż książka, znacznie ciekawiej to wszystko pokazane, męczące wątki skrócone do minimum. Ciekaw jestem tej pozycji, spróbuje, ale gdyby po kilkudziesieciu stronach wydała się słaba, nie będę męczył jej dalej.

    OdpowiedzUsuń