Stronki na blogu

środa, 21 marca 2018

„Naznaczony: Ostatni klucz” (2018)

Parapsycholog Elise Rainier zostaje poproszona o pomoc przez niejakiego Teda Garzę. Mężczyzna jakiś czas temu kupił dom w miasteczku Five Keys w Nowym Meksyku i zaraz potem przekonał się, że opowieści krążące na jego temat wśród tutejszej społeczności, w której się wychował są prawdziwe. Dom jest nawiedzony przez byty z zaświatów, a Garza chce, żeby Rainier się ich pozbyła. Przyjęcie tego zlecenia przychodzi jej z niemałym trudem, ponieważ Elise dorastała w tym domu, a w 1953 roku, kiedy była jeszcze małą dziewczynką zrobiła coś, co doprowadziło do śmierci bliskiej jej osoby. Chęć choćby tylko częściowego naprawienia swojego niegdysiejszego błędu i potrzeba niesienia pomocy bliźnim przeważają i medium wraz ze swoimi pomocnikami, Tuckerem i Specsem, wyrusza do feralnego domostwa w Nowym Meksyku, gdzie będzie musiała się zmierzyć nie tylko z nadnaturalnymi istotami, ale także demonami własnej przeszłości.

„Naznaczony: Ostatni klucz” to czwarta, licząc w kolejności powstawania, produkcja wpisująca się w serię zapoczątkowaną w 2010 roku przez Jamesa Wana. Tym razem na krześle reżyserskim zasiadł twórca „Opętanej” (2014) Adam Robitel. Natomiast scenariusz napisał od początku związany z tym cyklem Leigh Whannell (m.in. scenarzysta jedynki i rozdziału drugiego oraz reżyser i scenarzysta rozdziału trzeciego). Budżet filmu szacuje się na dziesięć milionów dolarów, które wielokrotnie się zwróciły. „Naznaczony: Ostatni klucz” zarobił bowiem więcej niż poprzednie pozycje spod tego znaku (ponad 160 milionów dolarów na całym świecie), chociaż recenzje większości opiniujących film krytyków i sporej części zwykłych odbiorców były raczej chłodne.

W „Naznaczonym: Ostatnim kluczu” na pierwszym planie stoi doskonale znana fanom serii parapsycholog Elise Rainier, w którą tak samo jak we wcześniejszych filmach wcieliła się niezastąpiona Lin Shaye. UWAGA SPOILER Czwarta odsłona jest tak naprawdę drugą – akcję umiejscowiono po wydarzeniach z rozdziału trzeciego. Film natomiast kończy się zawiązaniem wątku Daltona Lamberta. Kolejność jest więc następująca: trójka, czwórka, jedynka i dwójka KONIEC SPOILERA. Zanim jednak zobaczymy tę zasłużoną dla kina grozy aktorkę spotkamy się z dużo młodszą wersją Elise Rainier. Prolog przenosi nas do 1953 roku, do domu w Nowym Meksyku, w którym mała medium mieszka wraz ze swoimi rodzicami i młodszym bratem Christianem. Już wówczas jest ona świadoma niezwykłych umiejętności jakie posiada. Wie o nich także jej rodzina, przy czym jej ojciec w przeciwieństwie do matki nie potrafi zaakceptować tego przekleństwa bądź daru. Przeraża go to, że jego córka widzi istoty z zaświatów i może się z nimi porozumiewać, a ten lęk znajduje ujście w przemocy względem niej. Mężczyzna stara się siłą wyplenić z niej tę niezwykłą zdolność i można powiedzieć, że to właśnie jego podejście do tej sprawy zapoczątkowuje tragedię, do której dochodzi pewnej nocy 1953 roku w piwnicy domu tej familii. Swój udział ma w tym sama Elise – mała dziewczynka kompletnie nieświadoma zagrożenia, jakie sprowadza na siebie i swoich bliskich, choćby z racji swojego młodego wieku podatna na manipulację śmiertelnie niebezpiecznego bytu chcącego przedostać się do naszego świata. Przy całym moim szacunku do Lin Shaye, przy całej mojej sympatii dla tej aktorki uważam, że omawianemu filmowi wyszłoby na dobre, gdyby scenariusz w całości rozgrywał się w XX wieku, gdyby Leigh Whannell przeprowadził publikę przez okres dzieciństwa i dorastania Elise Rainier, zamiast w przeważającej mierze koncentrować się na wydarzeniach z roku 2010. Prolog nie jest jedyną retrospekcją. Cofniemy się jeszcze w przeszłość wizytówki „Naznaczonego” (bo za takową uważam Elise Rainier), zobaczymy jeszcze nastoletnią medium i młodszą, przy czym ta druga zostania wpleciona w akcję w bardziej przemyślny sposób. Ale to nie było w stanie zaspokoić apetytu na dawno minione realia, jaki obudził we mnie prolog „Naznaczonego: Ostatniego klucza”. Lekko przyblakła kolorystyka, której często akompaniuje spiker dzielący się ze słuchaczami (i widzami) przemyśleniami na temat dawno nieaktualnej sytuacji w kraju i na świecie, stroje z epoki i, z punktu widzenia współczesnego odbiorcy, archaiczny wystrój skromnego domku należącego do rodziny, której głową jest jeden ze strażników bloku śmierci. To plus dobrze zobrazowane nocne przeżycia najmłodszych członków tej rodziny, zwłaszcza paranormalne zjawiska, z jakimi dzieci zderzają się w swoim pokoju (pojawia się tam jedna z dwóch jump scenek, na których drgnęłam – pozostałe, a było ich sporo, w ogóle na mnie nie działały), zręczna żonglerka klimatem i napięciem i przede wszystkim świadomość, że celem złośliwego bytu bądź bytów jest mała, przynajmniej pozornie bezbronna dziewczynka – to wszystko sprawiło, że zapragnęłam pozostać w tym świecie aż do napisów końcowych. Ale moment przebudzenia nastąpił bardzo szybko. Wyrwano mnie z tej wprawnej stylizacji lat 50-tych XX wieku, zapoczątkowując tym samym wątek przewodni osadzony w wieku następnym, który jak uświadomiono mi już w jego wstępnej fazie ściśle łączy się z tym, co pokazano mi chwilę wcześniej. Z przeszłością Elise Rainier, która wreszcie, po upływie dziesiątek lat, decyduje się z nią skonfrontować.

Pewnie znajdą się odbiorcy „Naznaczonego: Ostatniego klucza”, którzy powiedzą, że po takim budżecie spodziewali się czegoś więcej. Dziesięć milionów dolarów w zupełności wszak wystarczy do nakręcenia przeładowanego widowiskowymi efektami specjalnymi horroru o zjawiskach paranormalnych, do stworzenia filmu grozy, w którym jak to się mówi „cały czas coś się dzieje”. Ja natomiast obawiałam się takiego stanu rzeczy. Podczas gdy ktoś mógł patrzeć z nadzieją na sumę pieniężną, jaką przeznaczono na tę pozycję, ja niemalże drżałam na myśl o tym jak mogła zostać spożytkowana. Nie jest to rzecz jasna jakaś wygórowana kwota, ale już dawno zauważyłam, że częściej lepiej odnajduję się w nieporównanie tańszych horrorach. Udało mi się jednak przełamać opór, nie tyle z potrzeby zaspokojenia ciekawości, poznania kolejnego członu tej serii, ile dzięki informacjom zamieszczonym w Sieci, które obiecywały postawienie lubianej przeze mnie aktorki w centralnym punkcie scenariusza „Naznaczonego: Ostatniego klucza”. Właśnie tak. Do seansu zachęciła mnie Lin Shaye. To ona stanowiła najsilniejszy impuls – mniejszym był dobrze odebrany przeze mnie rozdział trzeci (prequel), którego budżet jak wiedziałam oszacowano na identyczną sumę, co w przypadku omawianego filmu. A teraz, po zapoznaniu się z tym dokonaniem Adama Robitela wolałabym, żeby Lin Shaye nie wzięła udziału w tej produkcji. Nie dlatego, że mnie zawiodła. Bynajmniej. W końcu to głównie ona podtrzymywała moje zainteresowanie w trakcie projekcji. Żeby więc być bardziej precyzyjną – wołałabym, żeby jej nie było tylko w sytuacji osadzenia akcji w XX wieku, skoncentrowania się na dziecięcym i nastoletnim okresie życia Elise Rainier. Bo w zderzeniu z prologiem wydarzenia rozgrywające się pod koniec pierwszej dekady XX wieku w moim oczach przegrywały na prawie wszystkich frontach. Obsadzie zarzucić niczego nie mogę, charakterystykom czołowych postaci również (film znacznie uatrakcyjniły dwie nowe postacie płci żeńskiej, nie wspominając już o znanych fanom serii „klownach” Tuckerze i Specsie, w których znowu wcielili się Angus Sampson i sam Leigh Whannell), jednakże klimat mocno odstaje od tego z retrospekcji. Na niedostateczne zagęszczenie mroku narzekać nie można, ale zdecydowanie lepiej wkomponowywał się on w delikatnie przyblakły koloryt zdjęć osadzonych w XX wieku, niźli w silnie skontrastowane, żeby nie rzec z lekka plastikowe obrazki ze współczesności (niedalekiej nam przeszłości). Sama fabuła został skrojona pod szerokie grono dzisiejszych odbiorców horrorów o zjawiskach nadprzyrodzonych. Przewidziano kilka zwrotów akcji, z których żaden nie zrobił na mnie większego wrażenia, a jeden, ten pierwszy, w ogóle nie pasował mi do takiej historii. Wyglądało mi to tak, jakby Whannell marzył o zdetonowaniu bomby, a wyszedł mu co najwyżej kapiszon. Z tego prostego powodu, że nie wpadł na atrakcyjny pomysł, nie udało mu się wymyślić niczego nadzwyczajnego, ani nawet nie wybrał takiego ogranego motywu, który smacznie harmonizowałby z opowieścią o łowcach duchów starających się oczyścić kolejny nawiedzony dom. Wygenerowane komputerowo maszkary w ogóle pominę, bo naprawdę nie chce mi się już zalewać jadem tego przeklętego pędu tak wielu twórców współczesnych horrorów do popisania się nowoczesną technologią. Poprzestańmy na tym, że cyfrowe dodatki w moich oczach odejmowały „Naznaczonemu: Ostatniemu rozdziałowi” realizmu (chociaż przyznaję, że było tego mniej niż myślałam). Na szczęście jednak znalazło się też miejsce na nieprzesadzoną charakteryzację aktorki wcielającej się w rolę jednej z istot z zaświatów gnieżdżących się w problematycznym domostwie w Nowym Meksyku. Ta duszyczka moim zdaniem prezentowała się najbardziej upiornie, bo nie było w niej ani grama sztuczności – to znaczy w przeważającej ilości scenek z jej udziałem, przy których „nie majstrował komputer”. Bez większych zgrzytów przyjmowałam też warstwę obyczajową, wzajemne relacje Elise i członków jej rodziny oraz jej kontakty ze Specsem i Tuckerem, które jak we wcześniejszych obrazach spod znaku „Naznaczonego” okraszono raz lepszym, raz gorszym humorem. Na silne zagłębianie się w warstwę psychologiczną liczyć nie mogłam, ale to, co mówiono zwłaszcza o przeszłości Elise i jej spotkaniu po latach z ludźmi, w których żyłach płynie ta sama krew, było dla mnie przyjemną odskocznią od co bardziej efekciarskich wstawek z udziałem bytów z tamtego świata. A propos, moim zdaniem Leigh Whannell powinien się bardziej wysilić w końcowej partii. Nie piszę o epilogu, bo stanowi on naprawdę zgrabne dopięcie UWAGA SPOILER (oto historia zatoczyła koło) tylko o wcześniejszej przeprawie przez uniwersum, które osobom znającym poprzednie filmy wchodzące w skład tej serii jest aż za dobrze znane KONIEC SPOILERA.

Taki sobie. Tak mogę podsumować wkład Adama Robitela w serię zapoczątkowaną w 2010 roku przez Jamesa Wana. „Naznaczony: Ostatni klucz” bardziej mi się podobał od rozdziału drugiego, ale w mojej ocenie nie dobił do poziomu rozdziału trzeciego, o jedynce nawet nie wspominając. To film, który niczym nie wyróżnia się na tle współczesnych horrorów o zjawiskach paranormalnych dystrybuowanych na szeroką skalę. Dużo jump scenek, niemała ingerencja komputera i fabuła jakich wiele, którą przy odpowiednim nastawieniu da się wchłonąć w miarę bezboleśnie, a jeśli jest się oddanym miłośnikiem takich współczesnych ghost stories, jakie najczęściej pokazuje się w kinach to można się nawet w tym filmie zakochać. Bo standard współczesnego hollywoodzkiego straszaka z całą pewnością został zachowany.

3 komentarze:

  1. Mam niemały problem z oceną tego filmu. Nie, nie dlatego, że to zły film, ale dlatego, że to dobry obraz ale jakoś mało w nim naznaczonego. Opowiedziany rodzinny dramat Elise to kawałek dobrego kina obyczajowego, zas wątek z kobietą z pralni to mój ulubiony motyw kiedy straszenie niekoniecznie okazuje się działaniem sił nadprzyrodzonych. W domu w Nowym Meksyku był potwór, ale nie tylko kluczoręki.

    Kluczoręki to moim zdaniem niewykorzystany potencjał. Brakowało mi większej ilości scen z tym demonem. W poprzednich częściach poznaliśmy demony, zaś tutaj mi brakowało tego własnie. Poznaliśmy pannę w czerni w częsci 1 i 2, kobietę w bieli w częsci 2 czy człowieka z maską tlenową w cz 3, zaś tutaj brakowało mi czegoś więcej. Moim zdaniem można by zrobić z tego całkiem dobre kino, ale dlaczego dawać tu tytuł "Naznaczony"?

    OdpowiedzUsuń
  2. Część mogłabyś zrobić podsumowanie 2017 roku najlepsze horrory z tego roku napisać? Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń