Po przerażających wydarzeniach mających miejsce w domu Lambertów, pięcioosobowa
rodzina przeprowadza się do matki Josha, który z kolei po odzyskaniu duszy
synka z zaświatów zaczyna niepokoić wszystkich swoim niecodziennym zachowaniem.
Tymczasem jego matka i żona zauważają ducha kobiety w białej sukni uparcie
nawiedzającego ich nowe miejsce zamieszkania. Bagatelizowanie problemu przez
Josha zmusza jego rodzicielkę do ponownego zaangażowania w sprawę „łowców
duchów”, którzy w swoim śledztwie dotrą do przerażających wniosków.
Druga tegoroczna ghost story
Jamesa Wana, będąca bezpośrednią kontynuacją jego głośnego dzieła sprzed trzech lat. Szczerze mówiąc, gdyby nie firmowanie niniejszego obrazu nazwiskiem, w
moim mniemaniu, jednego z najlepszych współczesnych reżyserów filmów grozy nie
zdecydowałabym się na poznanie dalszych losów rodziny Lambertów, bo choć pierwowzór
wpisuję do czołówki dokonań Wana, zaraz po „Obecności”, niezmiennie darzę
daleko posuniętą nieufnością wszystkie kontynuacje horrorów. Natomiast, teraz
po seansie drugiego rozdziału „Naznaczonego” sama nie wiem, co o nim myśleć, bo
choć na tle innych współczesnych nastrojówek prezentuje się dosyć zacnie
(ilekroć piszę o Wanie niezmiennie zaznaczam jego wyższość nad innymi twórcami
XXI-wiecznych horrorów, co zapewne robi się już nudne) to jak można się było
tego spodziewać ani na chwilę nie zbliża się do wygórowanego poziomu swojego
poprzednika.
Choć wydarzenia przedstawione w sequelu są bezpośrednią kontynuacją jedynki
Wan znalazł sposób na powolne budowanie klimatu, przez długi czas unikając
dosłownych konfrontacji z nadnaturalnym zagrożeniem, czyhającym na rodzinę
Lambertów, co najlepiej widać w trakcie scen samotnych wędrówek Renai po
wielkim domostwie jej teściowej. Samoistnie grający fortepian, włączająca się
muzyczka w dziecięcym chodziku i tajemnicza dama w bieli przemykająca przez
pomieszczenia. Ilekroć na ekranie pojawiała się ta widmowa postać, czy to podążając
za Renai, czy za właścicielką domu odnosiłam nieodparte wrażenie, że twórcy
wzbili się na prawdziwe wyżyny montażowe, wszak jej nagłe przemykanie z kąta w
kąt ani przez chwilę nie wzbudziło we mnie uczucia sztuczności, wywołanego
ingerencją najnowszej technologii – Wan unikał tutaj przesady w epatowaniu
efektami komputerowymi, podejrzewając (i słusznie), że te subtelne sygnały
czającej się w ciemnościach czystej grozy o wiele silniej rozbudzą wyobraźnię
odbiorcy, a co za tym idzie zaniepokoją go dobitniej, aniżeli wygenerowane
komputerowo potworki. Widzimy tylko zarys kobiety w bieli w towarzystwie
mrocznej kolorystyki obrazu i nastrojowej ścieżki dźwiękowej – i to wystarczy,
aż nadto, aby podnieść nam ciśnienie. Kolejną taką sceną, będącą w moim mniemaniu
kwintesencją czystej grozy jest osobliwy sen Daltona, w trakcie którego
rozmawia przez prymitywny „puszkowy telefon” z obecnością czającą się w szafie,
z której ni z tego, ni z owego wychyną zastępy trupów. Oczywiście, w kulminacji
napięcia Wan jak zwykle mocno posiłkuje się tutaj jump scenkami, bazując bardziej na zaskoczeniu odbiorcy, aniżeli
jego przerażeniu, aczkolwiek pełne nieznośnej wręcz grozy wydarzenie je
poprzedzające (zagubiony dzieciak siedzący na łóżku i wpatrujący się w
czeluścia rozwartej szafy) po mistrzowsku przeprowadza widza przez jego
dziecięce lęki, udowadniając dogłębną wiedzę reżysera o naszych skrywanych
głęboko, przeszłych, ale nadal pamiętanych fobiach.
Pierwsza godzina filmu w mniejszym lub większym stopniu bazuje na subtelnej
grozie, mającej na celu wprowadzić odbiorców we właściwy mroczny, nadnaturalny
klimat filmu z kilkoma retrospekcjami z dzieciństwa Josha, będących kluczem do
aktualnych wydarzeń, aczkolwiek miałam nieodparte wrażenie daleko posuniętej oszczędności
w epatowaniu scenami stricte horrorowymi. Wan najsilniej skupił się na
relacjach pomiędzy poszczególnymi członkami rodziny Lambertów oraz śledztwie
zestrachanych „łowców duchów” (z obowiązkowymi wstawkami tzw. „kręcenia z ręki”
– czyżby wpływ producenta, Orena Peli, twórcy „Paranormal Activity”?), które
jak się okaże będzie kluczem (dosyć oryginalnym w kinie grozy) do rozwikłania
niepokojących wydarzeń, w których centrum, na swoje nieszczęście, znaleźli się
nasi protagoniści. Niestety, w tym wszystkim zabrakło czasu na większą dawkę
wbijających się w pamięć momentów grozy, co Wan po części zrekompensował w
drugiej połowie filmu, przechodząc do dosadniejszej wizualizacji duchów, ze
szczególnym wskazaniem na koszmarną aparycję damy w bieli i nieziemską
scenografię „tamtego świata”, aczkolwiek dynamizując je większą akcją –
pojedynkiem w domu matki Josha, co w dużym stopniu zakłóciło tę misternie
budowaną już od pierwszych minut seansu, atmosferę niezdefiniowanego
zagrożenia. Ponadto właściwa problematyka filmu UWAGA SPOILER oparta na nawiedzeniu Josha i jego późniejszym
dążeniu do wymordowania wszystkich domowników to zwykła kalka „Lśnienia” i "Horror Amityville" – motyw tak oklepany w ghost
stories, że aż nudny KONIEC SPOILERA.
Od czasu pierwowzoru odtwórca głównej roli, Patrick Wilson, znacznie
poprawił swój warsztat. Nie wypadł tak wiarygodnie, jak w „Obecności”, ale w
porównaniu do partnerującej mu, po trzech latach nadal wypranej z wszelkich
emocji, Rose Byrne, prezentuje się całkiem znośnie. Za to oboje przegrywają w
starciu ze znakomitą kreacją zmarłej „łowczyni duchów”, Elise – manieryczna,
pobudzająca wyobraźnię poza Lin Shaye skupiała na sobie całą moją uwagę,
ilekroć tylko pojawiała się w kadrze.
„Naznaczony: rozdział 2” może zapewnić całkiem przyzwoitą rozrywkę osobom,
którzy nie oczekują zbyt wiele od kina grozy, ale równocześnie pewnie zawiedzie
zagorzałych wielbicieli pierwowzoru. Ot, produkcja na jeden raz, co jest
zupełnie niepodobne do Jamesa Wana – czyżby zmęczenie gatunkiem, o którym mówił
w wywiadach odbiło się na jakości jego filmów?
Nigdy nie rozumiałam fenomenu "Naznaczonego". Tzn. nie jest zły i pierwsza połowa filmu prezentuje się więcej niż przyzwoicie. Niestety od momentu podróży do krainy duchów ten film to dla mnie równia pochyła. Taki trochę odrzut ze stareńkiego "Poltergeist". Dwójkę pewnie kiedyś obejrzę, ale fanką Wana na pewno nie zostanę.
OdpowiedzUsuńOglądałam pierwszą część i jakoś nie mam ochoty na kontynuacje.
OdpowiedzUsuńA dla mnie Wan robi naprawdę kawał świetnej roboty. Bo rzadko ostatnio dostajemy ghost-story z takim fajnym klimatem, jak u niego. Jedynka zdecydowanie lepsza, ale dwójka też niczego sobie. Mimo że korzysta ewidentnie ze starych pomysłów. Zdecydowanie ten reżyser powinien kręcić nastrojówki, a nie filmy pokroju "Piły" ;)
OdpowiedzUsuńOglądałem Naznaczonego 2 i muszę powiedzieć, że akurat mnie się podobał.
OdpowiedzUsuńMoże niektóre momenty są kalką z innych filmów, może bardziej lub mniej oklepane ale ważne w jaki sposób jest to pokazane - wizja reżysera to sztuka sama w sobie.
Było już setki filmów o duchach, nawiedzonych domach ale spośród tej setki tytułów podoba się zaledwie parę.
Liczy się umiejętnośc opowiedzenia w ciekawy sposób, historii w postaci filmu.