Stronki na blogu

środa, 23 maja 2018

„Stephanie” (2017)

Mała Stephanie od jakiegoś czasu przebywa sama w domu. Dziewczynki nie interesuje globalny kryzys, stara się żyć tak jak wtedy, gdy rodzice byli przy niej. Jednak przez cały czas towarzyszy jej widmo śmierci, na jej życie czyha bowiem potwór, który większość czasu spędza w znajdującym się nieopodal sadzie, ale coraz częściej wchodzi do domu. W takich momentach Stephanie ukrywa się przed nim, a gdy monstrum odchodzi wraca do swojej codzienności. Życia, w którym za jedynego towarzysza ma pluszowego żółwia, które zakłóca dotkliwa tęsknota za rodzicami, ale mimo wszystko przez większość czasu dziewczynce udaje się nie tracić pogody ducha. Pewnej nocy, nieoczekiwanie jej rodzice wracają do domu, co Stephanie przyjmuje z ogromną radością i nieopisaną ulgą. Ale to wcale nie oznacza, że życie małej dziewczynki w końcu wróciło do normy, że jej koszmar dobiegł wreszcie końca, że już może czuć się w pełni bezpieczna.

Akiva Goldsman większe doświadczenie ma jako producent i scenarzysta niźli reżyser. „Piękny umysł”, „Ja, robot”, „Kod da Vinci”, „Jestem legendą”, „Anioły i demony”, „Rings”, „Mroczna wieża”, „Piekielna głębia”, „Constantine”, „Łowcy umysłów” oraz moje ukochane „Czas zabijania” i „Totalna magia”, to tylko niektóre filmy, do których przyłożył rękę, ale póki co wyreżyserował tylko dwa pełnometrażowe obrazy: „Zimową opowieść” z 2014 roku i omawianą „Stephanie”. W tym drugim przypadku pracował na scenariuszu Bena Collinsa i Luke'a Piotrowskiego, scenarzystów „SiREN” i „Super Dark Times”. Pierwszy pokaz Stephanie odbył się w kwietniu 2017 roku na The Overlook Film Festival, ale dopiero w kwietniu 2018 roku trafił do szerszego obiegu w Stanach Zjednoczonych (platforma VOD).

„Stephanie” jest horrorem bazującym na tajemnicy. Widz może się tylko domyślać z jakiego rodzaju historią ma do czynienia, gdzie upatrywać zagrożenia i skąd, u licha, się ono wzięło. Co spowodowało, że tytułowa bohaterka tej produkcji, mała Stephanie, bezbłędnie wykreowana przez Shree Crooks, podzieliła los Kevina McCallistera? Co się stało z jej rodzicami i dlaczego dziewczynka nie szuka pomocy na zewnątrz? Tym bardziej, że doskonale zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa w jakim się znalazła, wie, że czai się na nią potwór, który nie wiadomo skąd się wziął. Stephanie jest na tyle bystra i samodzielna, że widz ma pełne prawo dziwić się tak niefrasobliwemu podejściu dziewczynki do tej zupełnie dla niej nowej, ekstremalnie trudnej sytuacji. Do czasu, aż jego uszu dobiegną informacje o jakimś globalnym kryzysie. W tym momencie każdemu, choćby tylko średnio zorientowanemu w kinie grozy, odbiorcy „Stephanie”, najpewniej zakiełkuje w głowie myśl o horrorze apokaliptycznym. Zapewne każdy taki widz zacznie podejrzewać, że ma do czynienia z kolejną wizją świata u progu zagłady, tyle że ubraną w dosyć nietypową formę. Gdzie więc w tym wszystkim umiejscowić potwora czyhającego na pierwszoplanową bohaterkę? Czyżby powtórka z filmów spod znaku „Cloverfield”? Scenarzyści „Stephanie” nie szczędzą nam takich wiele mówiących tropów, rozrzucają strzępki informacji, z których łatwo sklecić logiczny ciąg wydarzeń, które to doprowadziły tytułową postać do punktu, w którym aktualnie się znajduje. Czyli do momentu, gdy cały rodzinny dom ma wyłącznie do swojej własnej dyspozycji. Nie ma już starszego brata, mamy i taty – jest tylko ta przez większość czasu bardzo wesoła dziewczynka, która nie wyrosła jeszcze z beztroskich zabaw. Stephanie zwykła „rozmawiać” ze swoim pluszowym żółwiem, bawić się z nim, zwierzać mu ze swoich trosk i strofować go niczym matka niesforne dziecko. To ta maskotka od jakiegoś czasu jest jej jedynym kompanem – chociaż nie, inne zabawki i żywy królik też od czasu do czasu jej towarzyszą. Wyobraźnia dziecka jest wszak niezgłębiona, jest realną siłą, która pozwala przetrwać nawet najcięższe chwile i takie właśnie przesłanie wydawało mi się wypływać z pierwszej partii filmu. Jeszcze przed pojawieniem się rodziców Stephanie nabrałam pewności, że przeniknęłam zamysł twórców, że fabuła nie ma już dla mnie żadnych tajemnic, a teraz pozostaje mi jedynie czekać na zaognienie sytuacji. Ben Collins i Luke Piotrowski wrzucili mnie w sam środek tej historii przez co seans rozpoczął się od dużej dezorientacji. Rozeznanie się w tej opowieści dodatkowo utrudniała perspektywa, jaką obrali – wszystko pokazywano z punktu widzenia dziecka (acz nie dosłownie jej oczyma, praktycznie bez subiektywnej pracy kamer), bujającej w obłokach, niezbyt interesującej się problemami dorosłych, kilkulatki, a jak wiadomo ogląd świata tak młodej osoby może znacznie odbiegać od faktycznego stanu rzeczy. Widza będzie interesowało przede wszystkim spojrzenie jej rodziców – będzie chciał posiąść tę wiedzę, którą mają oni, poznać ich punkt widzenia, podpatrzeć ich myśli, bo będzie przekonany, że tylko wtedy będzie przyjmował rzeczy takimi, jakie są w rzeczywistości (tzn. w świecie przedstawionym), tylko tak oddzieli prawdę od wytworów wyobraźni. Ale i tak w jego głowie wciąż będzie się kołatać myśl, że dziewczynka może być obiektywnym obserwatorem, że wszystko na co patrzymy dzieje się naprawdę, rozgrywa się w tej umownej rzeczywistości od czasu jakiejś niedawnej katastrofy, która nawiedziła Ziemię.

Opowieści grozy utrzymane w atmosferze tajemnicy należą do moich ulubionych. Wprost przepadam za takimi nieoczywistymi historiami, w których autentycznie wszystko może się wydarzyć. I widz niemalże od początku spodziewa się niemożliwego. Stara się rozszyfrować zamysł twórców zanim przystąpią oni do objaśnień – jeśli w ogóle to nastąpi, bo jeszcze więcej uciechy dostarcza mi pozostawienie interpretacji w gestii odbiorcy. Podczas dużej części seansu „Stephanie” towarzyszyła mi niepewność. Oczywiście, były momenty, w których miałam absolutną pewność co do swoich teorii, w których nie miałam żadnych wątpliwości, że dobrze to wszystko poskładałam, ale zaraz potem znowu zaczynałam się zastanawiać. Może brzmi to tak, jakby omawiany film Akivy Goldsmana był niezwykle skomplikowany, jakby odnaleźć się w tym wszystkim mógł jedynie ktoś obdarzony ponadprzeciętnym zmysłem obserwacji i godną pozazdroszczenia zdolnością wyciągania właściwych wniosków z bezwładnie porozrzucanych strzępów informacji, z których na dodatek część może (ale nie musi) być jedynie produktem wybujałej wyobraźni dziecka. Zanim pozna się zakończenie tego obrazu można odnosić takie wrażenie, ale gdy już posiądzie się tę podstawową wiedzę, gdy twórcy wreszcie wszystko nam wyjaśnią, dojdzie się do wniosku, że to w istocie z gruntu prosta historyjka wykorzystująca znane motywy. O tym, że Ben Collins i Luke Piotrowski co nieco zapożyczyli z innych filmów będziemy wiedzieć już od dłuższego czasu (motyw globalnego kryzysu, który może doprowadzić do końca ludzkości, potwór polujący na małą dziewczynkę), ale tajemnica, w jakiej to wszystko utrzymano wielu widzom pewnie będzie kazała przygotować się na jakieś innowacyjne rozwiązanie tej opowieści. UWAGA SPOILER Oryginalne to to nie było – skojarzenia z „Carrie” nasunęły mi się natychmiast, praktycznie bez udziału woli KONIEC SPOILERA. Zaskoczona, owszem byłam. Zła na samą siebie też, bo po szybkim przebiegnięciu w myślach wszystkich informacji, które ujawniono wcześniej, uświadomiłam sobie, że tak naprawdę przez cały czas miałam przed oczami wyjaśnienie tego wszystkiego. Dałam się jednak zwieść twórcom, padłam ofiarą ich przebiegłości i chociaż wcześniej nie domyślałam się tego wcześniej wydaje mi się, że gdyby nie jeden konkretny moment w końcu bym na to wpadła. UWAGA SPOILER Mowa o ranach na ciele matki Stephanie, które połączyłam z właśnie szalejącą na świecie epidemią. Od tego momentu byłam przekonana, że kobieta została zarażona i tak też zaczęłam myśleć o jej mężu. I jak się okazało twórcom tej produkcji dokładnie na tym zależało – ta sekwencja miała za zadanie oddalić mnie od właściwej ścieżki. To była ich asekuracja, sposób na zwiększenie swojej przewagi nad widzem. A w „starciu ze mną” wręcz zagwarantowanie sobie zwycięstwa KONIEC SPOILERA. Wybór takiej koncepcji (tworzenie historii bazującej na tajemnicy) rozciągał przed filmowcami pewną przeszkodę, której ku mojemu ubolewaniu nie udało im się pokonać. Enigmatyczne podejście do trójki bohaterów, zwłaszcza rodziców Stephanie, ale i nie mogę oprzeć się przekonaniu, że w tytułową postać można było wniknąć nieco głębiej, z korzyścią dla filmu. Rysy psychologiczne jej prawnych opiekunów moim zdaniem też dałoby się bardziej rozbudować – twórcy „Stephanie” sporo by tym ryzykowali, ale myślę, że istniał sposób na wybrnięcie z tego impasu. Na powiedzenie o nich więcej (na tyle dużo, żebym nie miała poczucia patrzenia na papierowe postacie), zręcznie omijając przy tym to, co najważniejsze. Ukrywając najistotniejsze fakty. Drugą dużą bolączką było dla mnie stopniowanie napięcia w scenach w domyśle poprzedzających zdecydowane ataki czy to na samą Stephanie, czy na nią i jej rodziców. Mimo, że znacznie rozciągnięto je w czasie, a tym samym dano oglądającemu sporo czasu na maksymalne wczucie się w sytuację nieuchronnie zbliżającego się niebezpieczeństwa to było to tak mało intensywne, że szybko traciłam zainteresowanie. Finalizacje tych scenek witałam z dużą obojętnością, ale niektóre, a konkretnie to dwie, na powrót wprowadzały silniejsze emocje. Widok potwora miotającego swoją głową i dobrze znanego Stephanie człowieka małpującego opętaną Regan MacNeil cechowały się może nie ogromną, ale w miarę zadowalającą upiornością (tj. w moich oczach) i mogę tylko żałować, że takich prób bardziej dosłownego straszenia nie było więcej.

„Stephanie” to w sumie całkiem niezły horror. Żadne tam arcydzieło, nic na wskroś zachwycającego, ale nie mogę powiedzieć, że źle mi się to oglądało. Akiva Goldsman stworzył coś, co nie ma najmniejszych szans wejść do panteonu najbardziej wartościowych XXI-wiecznych filmowych horrorów, produkcji grozy, które każdy szanujący się miłośnik gatunku powinien znać. Nie uważam „Stephanie” za pozycję obowiązkową dla tej konkretnej grupy odbiorców, ale też nie sadzę, żeby duża jej część jakoś szczególnie żałowała tego wyboru. Moim zdaniem można podejść do tego filmu bez większych obaw, zwłaszcza jeśli gustuje się w nastrojowych horrorach bazujących na tajemnicy, a nie ogranicza wyłącznie do różnej maści rąbanek. Ale dużych oczekiwań też radzę nie mieć, bo wydaje mi się, że tylko nieliczni nie dopatrzą się w nim poważnych wad.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz