Stronki na blogu

poniedziałek, 29 kwietnia 2019

„Śmierć nadejdzie dziś 2” (2019)

Niedługo po wyjściu studentki Tree Gelbman z pętli czasowej, Ryan Phan, przyjaciel jej chłopaka Cartera Davisa, wpada w taką pętlę. Na niego też poluje morderca w masce wyobrażającej twarz bobasa i chłopak też budzi się tego samego dnia po śmierci zadanej z rąk tajemniczego oprawcy. Tree i Carter szybko odkrywają dlaczego tak się dzieje, ale zanim mają szansę to naprawić sytuacja znacznie się komplikuje. Tree trafia do innego wymiaru i znowu w kółko powtarza dzień swoich urodzin. Tyle że ta rzeczywistość trochę różni się od tej, w której dotychczas żyła. Tutaj także zagraża jej morderca w masce bobasa, ale w życiu rodzinnym i towarzyskim obserwuje wiele zmian. Tree znowu będzie musiała znaleźć sposób na wyjście z pętli czasowej i zadecydować, czy zostać w tym wymiarze, czy wrócić do tego, w którym dotychczas żyła.

Reżyser „Śmierć nadejdzie dziś” z 2017 roku (i między innymi „Paranormal Activity: Naznaczonych” oraz „Łowców zombie”), Christopher Landon, w sumie bez przeszkód mógł zrealizować dalszą wizję tej historii. Sukces kasowy „Śmierć nadejdzie dziś” zapewnił mu zielone światło, a i budżet niemal dwukrotnie się powiększył. Budżet pierwszej części oszacowano na niecałe pięć milionów dolarów, sequel natomiast kosztował w przybliżeniu dziewięć milionów dolarów. I chociaż nie zarobił aż tyle co jedynka (przeszło sto milionów dolarów), to i tak można mówić o kolejnym sukcesie kasowym – wpływy z całego świata oszacowano na trochę ponad sześćdziesiąt cztery miliony dolarów. Tym razem Christopher Landon scenariusz napisał sam (autorem scenariusza jedynki jest Scott Lobdell), przelewając na papier wizję, która tkwiła w jego głowie praktycznie od czasu prac nad poprzednią odsłoną. Ma też pomysł na kolejną część, ale jeszcze nie wiadomo, czy film ów powstanie.

„Śmierć nadejdzie dziś 2” jest bezpośrednią kontynuacją części pierwszej, którą sami twórcy każą nam skojarzyć z kultowym „Powrotem do przyszłości 2” Roberta Zemeckisa (poprzednią odsłonę powiązali z „Dniem świstaka” Harolda Ramisa), wspominając również o „Incepcji” Christophera Nolana i w mniej oczywisty sposób o „Efekcie motyla” Erica Bressa i J. Mackye'a Grubera, ale jako nazwijmy to podstawę wykorzystano tutaj właśnie „Powrót do przyszłości 2”. Najpoważniejszą zmianą moim zdaniem jest marginalizacja horroru, a ściślej slashera na rzecz komedii i science fiction. Odtwórczyni głównej roli, Jessica Rothe (ponownie wciela się ona w postać przebojowej Tree Gelbman), uważa to za progres, ale dla mnie odejście od konwencji slashera jest największą wadą omawianego filmu. W sumie to nie dziwię się, że część widzów poczuła się wprowadzona w błąd, bo nie znajduję w nim nic, co tłumaczyłoby przyporządkowanie tego filmu również do horroru. Komedia, science fiction i thriller – takie etykietki moim zdaniem powinno się przypiąć do rzeczonej produkcji, bo jeśli chodzi o horror (a konkretniej slasher), to możemy liczyć co najwyżej na przebłyski. I to niezbyt częste. Morderca w masce wyobrażającej twarz bobasa znowu wychodzi na żer, ale twórcy poświęcają mu zdecydowanie mniej uwagi niż poprzednio. Koncentrują się przede wszystkim na obrazowaniu nowego życia Tree Gelbman, akcentowaniu zmian obserwowanych przez nią w tej nowej rzeczywistości, do której trafiła. Podobnej, ale nie identycznej. Christopher Landon najpierw pokrótce przedstawia aktualne dzieje Ryana Phana (to ten kolega Cartera, który w jedynce wpada do jego pokoju pytając o jego nocną przygodę), a ściślej problem, który odbiorcom jedynki jest już znany. Otóż, szybko staje się jasne, że tym razem to Ryan wpadł w pętlę czasową, z którą poprzednio zmagała się Tree, ale na szczęście to nie on będzie stał w centralnym punkcie tej historii. Na szczęście, bo główna bohaterka „Śmierć nadejdzie dziś” była jednym z największych walorów tamtej pozycji, w czym swój udział miała także odtwórczyni owej roli Jessica Rothe. Doskonała kreacja wspaniale rozpisanej postaci, będącej niejakim odwróceniem modelu slasherowej final girl. W Tree, jak pamiętamy, zaszła duża zmiana w części pierwszej – jej stosunek do ludzi zmienił się na lepsze, koszmar jaki przeżyła oraz relacja z Carterem w pewnym sensie zmusiły ją do spojrzenia na siebie krytycznym okiem, zmobilizowały do stania się lepszym człowiekiem. Jej charakter nie zmienił się całkowicie – Tree pozostała silną, niezależną kobietą, osobą niebojącą się rzucać na głęboką wodę, mistrzynią ciętej riposty, wręcz imponującą mi swoim ironicznym i sarkastycznym poczuciem humoru – ale nauczyła się lepiej traktować ludzi, przestała być tak samolubna, tak nieprzyjemna w obejściu jak wcześniej. To znaczy nieprzyjemna dla swojego otoczenia, bo ja z przyjemnością patrzyłam na „obie wersje” Tree. W „Śmierć nadejdzie dziś 2” bohaterka ta znowu była dla mnie nie lada atrakcją – właściwie to podejrzewam, że nawet gdyby Christopher Landon zrobił z tego czystą komedię romantyczną, to Tree nie pozwoliłaby mi na nudę. Tak barwna jest to postać! Z komedii romantycznej opowieść ta trochę w sobie ma, Landon zawarł w swoich scenariuszu warstwę, która wpisuje się w ten znienawidzony przeze mnie gatunek, ale choć rzecz jasna wolałabym by jego kosztem rozszerzono/porządnie wprowadzono płaszczyznę slasherową, to nie mogę powiedzieć, że rozterki miłosne Tree dostarczały mi jakichś większych cierpień. Współgrało to z pozostałymi wątkami rozsnutymi w tym scenariuszu i co ważniejsze Christopher Landon w mojej ocenie tego nie przesłodził.

„Śmierć nadejdzie dziś 2” udziela nam odpowiedzi na pytanie skąd wzięła się pętla czasowa, w którą to już w pierwszej części wpadła Tree Gelbman. Christopher Landon rozwiewa tę tajemnicę już na początku filmu, w trakcie uświadamiania nam, że teraz Ryan Phan zmaga się z tym problemem. Wyjaśnienie to niezbyt mnie usatysfakcjonowało, nie tyle przez to, że Landon nie wspiął się tutaj na wyżyny kreatywności (choć istotnie nie zrobił tego), ile przez samo to jego przekonanie, że tajemnicę ową należy rozwiać. Po co to robić, skoro pozostawienie odbiorcom części pierwszej takiego niedopowiedzenia zdało egzamin? Jeśli nawet były osoby niezadowolone z tego, że nie wyłożono im wszystkiego na tacy, to ogólnie rzecz ujmując decyzja ta spotkała się z dobrym przyjęciem widowni. Teraz Landon nie każe nam się już nad tym zastanawiać, niepotrzebnie rezygnuje z tej zagadki, ale przynajmniej taki sam los nie spotyka mordercy w masce imitującej twarz niemowlaka. Bobas znów jest wielką niewiadomą – nie wiemy, jakie oblicze w danym momencie kryje się pod tą jakże pomysłową, znaną już nam maską (a przynajmniej tak być powinno, bo oglądanie dwójki bez znajomości części pierwszej byłoby fatalnym pomysłem), wszak w tej drugiej dużo dłużej partii poświęconej Tree nie mamy powodów by przypuszczać, że poluje na nią ta sama osoba, co na Ryana. Główna bohaterka znowu w kółko przeżywa dzień swoich urodzin, ale już w innym wymiarze. W tej rzeczywistości życie owej studentki wygląda trochę inaczej – niektóre rzeczy są dla niej nieporównanie lepsze, inne gorsze. Tree tak jak Evan w „Efekcie motyla” musi więc dokonać wyboru, zdecydować, który wariant życia będzie dla niej lepszy. Tak jak Evan prawdopodobnie nie może mieć wszystkiego – coś musi poświęcić, żeby dostać coś innego. Musi jednak znaleźć sposób na wyjście z pętli czasowej, w której znowu utkwiła – bez względu na to, w którym wymiarze zdecyduje się spędzić resztę swojego życia z pętli tej musi wyjść. A tym razem w pojedynkę dokonać tego nie może, potrzebuje pomocy swoich znajomych-nieznajomych. Inaczej mówiąc ludzi, których zna ze swojego wymiaru, gdzie jednak ma z nimi inne relacje. Zadanie to komplikuje fakt, że tylko pamięć Tree się nie resetuje. Tak jak w jedynce ona, w przeciwieństwie do wszystkich pozostałych, ten sam dzień rozpoczyna bogatsza o wcześniejsze doświadczenia z tego samego dnia. Scenariusz Christophera Landona jest bardziej skomplikowany od tekstu Scotta Lobdella (część pierwsza), więcej w nim zwariowanych zakrętów, dosyć szalonego gmatwania, ale choć opowiadać o tym może być trochę trudno, to jestem przekonana, że podczas seansu mało kto się w tym pogubi. Jeśli w ogóle ktoś. A przynajmniej problemów nie powinno nastręczać pojęcie ogólnego sensu tej historii, podążanie za logiką tego zwariowanego świata przedstawionego w ujęciu generalnym, bo już niektóre szczegóły mogą nie być tak do końca zrozumiałe. Ja mam drobny problem z motywacją Tree – a konkretnie nie mogę pojąć dlaczego w pewnym momencie dokonuje takiego, a nie innego wyboru w związku z Bobasem. Ta młoda kobieta powinna zdawać sobie sprawę z tego, jak fatalnie odbije się to na jej organizmie (bo już to przeżyła), a mimo tego decyduje się na tak drastyczne kroki. I to nie bardzo wiem po co – nie lepiej byłoby znowu podejmować próby wyjścia zwycięsko z kolejnych starć z zamaskowanym mordercą? No, ale chociaż na zlepek tych sekwencji niezmiernie miło było popatrzeć... i się pośmiać, bo to chyba najbardziej jajcarski fragment „Śmierć nadejdzie dziś 2”. Scenka z lotem ku ziemi w skąpym stroju, a zwłaszcza jej finał, to zdecydowanie mój faworyt. Ale zdarzenie w sklepie też zrobiło na mnie wrażenie. I wiele innych przezabawnych scen, włącznie z sekwencją wtłoczoną między napisy końcowe. Tak samo przyjemnie przerysowaną, jak cała ta koncepcja Christophera Landona, jej ogólny zarys i mnóstwo szczegółów, które trzeba zobaczyć – nie ma sensu dokładnie ich opisywać, bo czytanie o nich w najlepszym razie może być jedynie marną namiastką tego, co pozwala przeżyć ów film. Produkcja, której moim zdaniem co prawda trochę do swojej poprzedniczki brakuje, ale zabawa i tak jest przednia. A przynajmniej ja sporo uciechy z tego miałam.

Prawie cały seans „Śmierć nadejdzie dziś 2” upłynął mi z tak zwanym bananem na twarzy. Uśmiech od ucha do ucha nieczęsto schodził z mojego oblicza, pomimo tego, że miałam (i wciąż mam) Christopherowi Landonowi za złe to znaczne okrojenie warstwy slasherowej. Jeśli nie całkowite odejście od niej, bo nie jestem pewna, czy tak rzadkie i raczej krótkie (może poza finalizacją tego członu owej zwariowanej historii) występy zamaskowanego mordercy można uznać za wyraźny ukłon w stronę slashera. Bo ja szczerze mówiąc silniej odbierałam to w kategoriach thrillera niźli horroru, filmowej rąbanki wspomnianego rodzaju. „Śmierć nadejdzie dziś 2” w mojej ocenie jest również, albo wręcz przede wszystkim, komedią science fiction i jako takowa myślę, że bardzo dobrze się sprawdza. To znaczy mnie propozycja ta zadowoliła właśnie w takim charakterze – bo gdybym miała oceniać to pod kątem horroru, w którą to szufladkę oficjalnie film ten też się wkłada, to byłoby bardzo kiepsko. Moim zdaniem najlepiej więc nie nastawiać się na film grozy i oczywiście najpierw obejrzeć pierwszą odsłonę z 2017 roku, bo trudno będzie się w tym sequelu połapać, jeśli najpierw nie pozna się wcześniejszych losów fenomenalnej Tree Gelbman.

2 komentarze:

  1. Trochę się obawiałem 2 części tego filmu, ale moje obawy na szczęście były tylko obawami, bo jako kontynuacja bardzo dobrej pierwszej części, bardzo fajnie się tą drugą oglądało, bez żadnej nudy, a człowiek po oglądnięciu był pozytywnie nastrojony z uśmiechem od ucha do ucha. :D
    Na końcu było tylko pytanie: "dlaczego to już koniec...?!"
    Czasem kontynuacje filmów bywają rozczarowujące jak np. film "Lustra" gdzie 1 część super, a druga to kicha, ale nie w tym przypadku. ;-) Także kto oglądał pierwszą część "Happy Death Day" niech biegiem ogląda drugą. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja mam troszkę inne odczucia Aniu - na jedynkę czekałem z wypiekami na twarzy, bo po hucznych trailerach szykowałem się na fajny slasher z dużą ilością zgonów, a dostałem gatunkowy misz-masz, w dodatku powstały pod nastolatków, który mnie tak rozczarował, że nawet mimo niezłej wartości produkcji i humoru oceniłem na 4 - tak czułem się zły i oszukany. Na szczęście część pierwsza nastawiła mnie na to czego spodziewać się w części drugiej i tym razem się nie zawiodłem i dostałem to co w jedynce, ale lepiej. ;) Dla jedynki byłem za surowy, ale dwójka już mi się podobała i tym razem 6/10. :)

    OdpowiedzUsuń