Niedługo
po wyjściu studentki Tree Gelbman z pętli czasowej, Ryan Phan,
przyjaciel jej chłopaka Cartera Davisa, wpada w taką pętlę. Na
niego też poluje morderca w masce wyobrażającej twarz bobasa i
chłopak też budzi się tego samego dnia po śmierci zadanej z rąk
tajemniczego oprawcy. Tree i Carter szybko odkrywają dlaczego tak
się dzieje, ale zanim mają szansę to naprawić sytuacja znacznie
się komplikuje. Tree trafia do innego wymiaru i znowu w kółko
powtarza dzień swoich urodzin. Tyle że ta rzeczywistość trochę
różni się od tej, w której dotychczas żyła. Tutaj także
zagraża jej morderca w masce bobasa, ale w życiu rodzinnym i
towarzyskim obserwuje wiele zmian. Tree znowu będzie musiała
znaleźć sposób na wyjście z pętli czasowej i zadecydować, czy
zostać w tym wymiarze, czy wrócić do tego, w którym dotychczas
żyła.
Reżyser
„Śmierć nadejdzie dziś” z 2017 roku (i między innymi
„Paranormal Activity: Naznaczonych” oraz „Łowców zombie”),
Christopher Landon, w sumie bez przeszkód mógł zrealizować dalszą
wizję tej historii. Sukces kasowy „Śmierć nadejdzie dziś”
zapewnił mu zielone światło, a i budżet niemal dwukrotnie się
powiększył. Budżet pierwszej części oszacowano na niecałe pięć
milionów dolarów, sequel natomiast kosztował w przybliżeniu
dziewięć milionów dolarów. I chociaż nie zarobił aż tyle co
jedynka (przeszło sto milionów dolarów), to i tak można mówić o
kolejnym sukcesie kasowym – wpływy z całego świata oszacowano na
trochę ponad sześćdziesiąt cztery miliony dolarów. Tym razem
Christopher Landon scenariusz napisał sam (autorem scenariusza
jedynki jest Scott Lobdell), przelewając na papier wizję, która
tkwiła w jego głowie praktycznie od czasu prac nad poprzednią
odsłoną. Ma też pomysł na kolejną część, ale jeszcze nie
wiadomo, czy film ów powstanie.
„Śmierć
nadejdzie dziś 2” jest bezpośrednią kontynuacją części
pierwszej, którą sami twórcy każą nam skojarzyć z kultowym
„Powrotem do przyszłości 2” Roberta Zemeckisa (poprzednią
odsłonę powiązali z „Dniem świstaka” Harolda Ramisa),
wspominając również o „Incepcji” Christophera Nolana i w mniej
oczywisty sposób o „Efekcie motyla” Erica Bressa i J. Mackye'a
Grubera, ale jako nazwijmy to podstawę wykorzystano tutaj właśnie
„Powrót do przyszłości 2”. Najpoważniejszą zmianą moim
zdaniem jest marginalizacja horroru, a ściślej slashera na
rzecz komedii i science fiction. Odtwórczyni głównej roli, Jessica
Rothe (ponownie wciela się ona w postać przebojowej Tree Gelbman),
uważa to za progres, ale dla mnie odejście od konwencji slashera
jest największą wadą omawianego filmu. W sumie to nie dziwię się,
że część widzów poczuła się wprowadzona w błąd, bo nie
znajduję w nim nic, co tłumaczyłoby przyporządkowanie tego filmu
również do horroru. Komedia, science fiction i thriller – takie
etykietki moim zdaniem powinno się przypiąć do rzeczonej
produkcji, bo jeśli chodzi o horror (a konkretniej slasher),
to możemy liczyć co najwyżej na przebłyski. I to niezbyt częste.
Morderca w masce wyobrażającej twarz bobasa znowu wychodzi na żer,
ale twórcy poświęcają mu zdecydowanie mniej uwagi niż
poprzednio. Koncentrują się przede wszystkim na obrazowaniu nowego
życia Tree Gelbman, akcentowaniu zmian obserwowanych przez nią w
tej nowej rzeczywistości, do której trafiła. Podobnej, ale nie
identycznej. Christopher Landon najpierw pokrótce przedstawia
aktualne dzieje Ryana Phana (to ten kolega Cartera, który w jedynce
wpada do jego pokoju pytając o jego nocną przygodę), a ściślej
problem, który odbiorcom jedynki jest już znany. Otóż, szybko
staje się jasne, że tym razem to Ryan wpadł w pętlę czasową, z
którą poprzednio zmagała się Tree, ale na szczęście to nie on
będzie stał w centralnym punkcie tej historii. Na szczęście, bo
główna bohaterka „Śmierć nadejdzie dziś” była jednym z
największych walorów tamtej pozycji, w czym swój udział miała
także odtwórczyni owej roli Jessica Rothe. Doskonała kreacja
wspaniale rozpisanej postaci, będącej niejakim odwróceniem modelu
slasherowej final girl. W Tree, jak pamiętamy, zaszła duża
zmiana w części pierwszej – jej stosunek do ludzi zmienił się
na lepsze, koszmar jaki przeżyła oraz relacja z Carterem w pewnym
sensie zmusiły ją do spojrzenia na siebie krytycznym okiem,
zmobilizowały do stania się lepszym człowiekiem. Jej charakter nie
zmienił się całkowicie – Tree pozostała silną, niezależną
kobietą, osobą niebojącą się rzucać na głęboką wodę,
mistrzynią ciętej riposty, wręcz imponującą mi swoim ironicznym
i sarkastycznym poczuciem humoru – ale nauczyła się lepiej
traktować ludzi, przestała być tak samolubna, tak nieprzyjemna w
obejściu jak wcześniej. To znaczy nieprzyjemna dla swojego
otoczenia, bo ja z przyjemnością patrzyłam na „obie wersje”
Tree. W „Śmierć nadejdzie dziś 2” bohaterka ta znowu była dla
mnie nie lada atrakcją – właściwie to podejrzewam, że nawet
gdyby Christopher Landon zrobił z tego czystą komedię romantyczną,
to Tree nie pozwoliłaby mi na nudę. Tak barwna jest to postać! Z
komedii romantycznej opowieść ta trochę w sobie ma, Landon zawarł
w swoich scenariuszu warstwę, która wpisuje się w ten
znienawidzony przeze mnie gatunek, ale choć rzecz jasna wolałabym
by jego kosztem rozszerzono/porządnie wprowadzono płaszczyznę
slasherową, to nie mogę powiedzieć, że rozterki miłosne
Tree dostarczały mi jakichś większych cierpień. Współgrało to
z pozostałymi wątkami rozsnutymi w tym scenariuszu i co ważniejsze
Christopher Landon w mojej ocenie tego nie przesłodził.
„Śmierć
nadejdzie dziś 2” udziela nam odpowiedzi na pytanie skąd wzięła
się pętla czasowa, w którą to już w pierwszej części wpadła
Tree Gelbman. Christopher Landon rozwiewa tę tajemnicę już na
początku filmu, w trakcie uświadamiania nam, że teraz Ryan Phan
zmaga się z tym problemem. Wyjaśnienie to niezbyt mnie
usatysfakcjonowało, nie tyle przez to, że Landon nie wspiął się
tutaj na wyżyny kreatywności (choć istotnie nie zrobił tego), ile
przez samo to jego przekonanie, że tajemnicę ową należy rozwiać.
Po co to robić, skoro pozostawienie odbiorcom części pierwszej
takiego niedopowiedzenia zdało egzamin? Jeśli nawet były osoby
niezadowolone z tego, że nie wyłożono im wszystkiego na tacy, to
ogólnie rzecz ujmując decyzja ta spotkała się z dobrym przyjęciem
widowni. Teraz Landon nie każe nam się już nad tym zastanawiać,
niepotrzebnie rezygnuje z tej zagadki, ale przynajmniej taki sam los
nie spotyka mordercy w masce imitującej twarz niemowlaka. Bobas znów
jest wielką niewiadomą – nie wiemy, jakie oblicze w danym
momencie kryje się pod tą jakże pomysłową, znaną już nam maską
(a przynajmniej tak być powinno, bo oglądanie dwójki bez
znajomości części pierwszej byłoby fatalnym pomysłem), wszak w
tej drugiej dużo dłużej partii poświęconej Tree nie mamy powodów
by przypuszczać, że poluje na nią ta sama osoba, co na Ryana.
Główna bohaterka znowu w kółko przeżywa dzień swoich urodzin,
ale już w innym wymiarze. W tej rzeczywistości życie owej
studentki wygląda trochę inaczej – niektóre rzeczy są dla niej
nieporównanie lepsze, inne gorsze. Tree tak jak Evan w „Efekcie
motyla” musi więc dokonać wyboru, zdecydować, który wariant
życia będzie dla niej lepszy. Tak jak Evan prawdopodobnie nie może
mieć wszystkiego – coś musi poświęcić, żeby dostać coś
innego. Musi jednak znaleźć sposób na wyjście z pętli czasowej,
w której znowu utkwiła – bez względu na to, w którym wymiarze
zdecyduje się spędzić resztę swojego życia z pętli tej musi
wyjść. A tym razem w pojedynkę dokonać tego nie może, potrzebuje
pomocy swoich znajomych-nieznajomych. Inaczej mówiąc ludzi, których
zna ze swojego wymiaru, gdzie jednak ma z nimi inne relacje. Zadanie
to komplikuje fakt, że tylko pamięć Tree się nie resetuje. Tak
jak w jedynce ona, w przeciwieństwie do wszystkich pozostałych, ten
sam dzień rozpoczyna bogatsza o wcześniejsze doświadczenia z tego
samego dnia. Scenariusz Christophera Landona jest bardziej
skomplikowany od tekstu Scotta Lobdella (część pierwsza), więcej
w nim zwariowanych zakrętów, dosyć szalonego gmatwania, ale choć
opowiadać o tym może być trochę trudno, to jestem przekonana, że
podczas seansu mało kto się w tym pogubi. Jeśli w ogóle ktoś. A
przynajmniej problemów nie powinno nastręczać pojęcie ogólnego
sensu tej historii, podążanie za logiką tego zwariowanego świata
przedstawionego w ujęciu generalnym, bo już niektóre szczegóły
mogą nie być tak do końca zrozumiałe. Ja mam drobny problem z
motywacją Tree – a konkretnie nie mogę pojąć dlaczego w pewnym
momencie dokonuje takiego, a nie innego wyboru w związku z Bobasem.
Ta młoda kobieta powinna zdawać sobie sprawę z tego, jak fatalnie
odbije się to na jej organizmie (bo już to przeżyła), a mimo tego
decyduje się na tak drastyczne kroki. I to nie bardzo wiem po co –
nie lepiej byłoby znowu podejmować próby wyjścia zwycięsko z
kolejnych starć z zamaskowanym mordercą? No, ale chociaż na zlepek
tych sekwencji niezmiernie miło było popatrzeć... i się pośmiać,
bo to chyba najbardziej jajcarski fragment „Śmierć nadejdzie dziś
2”. Scenka z lotem ku ziemi w skąpym stroju, a zwłaszcza jej
finał, to zdecydowanie mój faworyt. Ale zdarzenie w sklepie też
zrobiło na mnie wrażenie. I wiele innych przezabawnych scen,
włącznie z sekwencją wtłoczoną między napisy końcowe. Tak samo
przyjemnie przerysowaną, jak cała ta koncepcja Christophera
Landona, jej ogólny zarys i mnóstwo szczegółów, które trzeba
zobaczyć – nie ma sensu dokładnie ich opisywać, bo czytanie o
nich w najlepszym razie może być jedynie marną namiastką tego, co
pozwala przeżyć ów film. Produkcja, której moim zdaniem co prawda
trochę do swojej poprzedniczki brakuje, ale zabawa i tak jest
przednia. A przynajmniej ja sporo uciechy z tego miałam.
Prawie
cały seans „Śmierć nadejdzie dziś 2” upłynął mi z tak
zwanym bananem na twarzy. Uśmiech od ucha do ucha nieczęsto
schodził z mojego oblicza, pomimo tego, że miałam (i wciąż mam)
Christopherowi Landonowi za złe to znaczne okrojenie warstwy
slasherowej. Jeśli nie całkowite odejście od niej, bo nie
jestem pewna, czy tak rzadkie i raczej krótkie (może poza
finalizacją tego członu owej zwariowanej historii) występy
zamaskowanego mordercy można uznać za wyraźny ukłon w stronę
slashera. Bo ja szczerze mówiąc silniej odbierałam to w
kategoriach thrillera niźli horroru, filmowej rąbanki wspomnianego
rodzaju. „Śmierć nadejdzie dziś 2” w mojej ocenie jest
również, albo wręcz przede wszystkim, komedią science fiction i
jako takowa myślę, że bardzo dobrze się sprawdza. To znaczy mnie
propozycja ta zadowoliła właśnie w takim charakterze – bo gdybym
miała oceniać to pod kątem horroru, w którą to szufladkę
oficjalnie film ten też się wkłada, to byłoby bardzo kiepsko.
Moim zdaniem najlepiej więc nie nastawiać się na film grozy i
oczywiście najpierw obejrzeć pierwszą odsłonę z 2017 roku, bo
trudno będzie się w tym sequelu połapać, jeśli najpierw nie
pozna się wcześniejszych losów fenomenalnej Tree Gelbman.
Trochę się obawiałem 2 części tego filmu, ale moje obawy na szczęście były tylko obawami, bo jako kontynuacja bardzo dobrej pierwszej części, bardzo fajnie się tą drugą oglądało, bez żadnej nudy, a człowiek po oglądnięciu był pozytywnie nastrojony z uśmiechem od ucha do ucha. :D
OdpowiedzUsuńNa końcu było tylko pytanie: "dlaczego to już koniec...?!"
Czasem kontynuacje filmów bywają rozczarowujące jak np. film "Lustra" gdzie 1 część super, a druga to kicha, ale nie w tym przypadku. ;-) Także kto oglądał pierwszą część "Happy Death Day" niech biegiem ogląda drugą. ;-)
A ja mam troszkę inne odczucia Aniu - na jedynkę czekałem z wypiekami na twarzy, bo po hucznych trailerach szykowałem się na fajny slasher z dużą ilością zgonów, a dostałem gatunkowy misz-masz, w dodatku powstały pod nastolatków, który mnie tak rozczarował, że nawet mimo niezłej wartości produkcji i humoru oceniłem na 4 - tak czułem się zły i oszukany. Na szczęście część pierwsza nastawiła mnie na to czego spodziewać się w części drugiej i tym razem się nie zawiodłem i dostałem to co w jedynce, ale lepiej. ;) Dla jedynki byłem za surowy, ale dwójka już mi się podobała i tym razem 6/10. :)
OdpowiedzUsuń