Stronki na blogu

niedziela, 25 sierpnia 2019

„Krwawa Maria” (1992)

Marie jest wampirzycą polującą tylko na ludzi, którzy mają na sumieniu duże przewinienia. Obecnie ma na oku włosko-amerykańską mafię działającą w Pittsburghu, którą kieruje niejaki Sallie Macelli. Marie najpierw atakuje jednego z jego ludzi, a po zakończeniu posiłku, jak zwykle tuszuje ślad po ugryzieniu, jednocześnie uniemożliwiając przemianę denata w wampira. Na miejsce zbrodni przybywa między innymi Joe Gennaro, który od paru lat rozpracowuje mafię Macelliego od środka. Teraz zostaje zdekonspirowany. Sallie i jego ludzie dowiadują się, że Joe jest policjantem i że tylko udawał jednego z nich. Poprzysięga zemstę, ale wcześniej w jego życie wkracza Marie. Kobieta zabija Macelliego, ale nie ma czasu dokończyć dzieła. Sallie wkrótce wraca więc jako wampir, a Marie łączy siły z Joem w walce z nim i jego podwładnymi.

Amerykański reżyser, scenarzysta, producent i aktor, John Landis, w światku horroru jest kojarzony głównie z uhonorowanym Oscarem (najlepsza charakteryzacja) i dwoma Saturnami (najlepszy horror, najlepsza charakteryzacja) „Amerykańskim wilkołakiem w Londynie” z 1981 roku, który w 1997 roku doczekał się swojego sequela, „Amerykańskiego wilkołaka w Paryżu” w reżyserii Anthony'ego Wallera. Mniej osób wie, że John Landis zmierzył się też z inną archetypową postacią kina grozy w pełnometrażowym filmie „Innocent Blood” (w Polsce dystrybuowany pod dwoma tytułami: „Krwawa Maria” i „Niewinna krew”), opartym na scenariuszu Michaela Wolka, będącym gatunkowym miszmaszem. Horror, film gangsterski, kryminał, film akcji, komedia – w ramach wszystkich tych gatunków, w mniejszym bądź większym stopniu, porusza się fabuła „Krwawej Marii”. Filmu ze stajni Warner Bros., którego budżet oszacowano na dwadzieścia milionów dolarów i który przez jego reżysera, Johna Landisa, został określony, jako obraz, który mógłby być owocem współpracy Martina Scorsese z wytwórnią Hammer. „Krwawa Maria” odniosła finansową porażkę – wpływy z biletów kinowych w Stanach Zjednoczonych wyniosły niespełna pięć milionów dolarów brutto. Nie informując o tym Landisa, dystrybutorzy wpuścili tę produkcję na arenę międzynarodową pod tytułem „A French Vampire in America” („Francuski wampir w Ameryce”), co zaowocowało gniewem i zmieszaniem reżysera podczas promocji filmu poza Stanami Zjednoczonymi.

Rolę wampirzycy Marie (tytułowej Krwawej Marii) John Landis powierzył Anne Parillaud (znana też jako Nikita), ponieważ, jak sam stwierdził, postać ta musiała być piękna, seksowna i bardzo sympatyczna, a tak właśnie ocenił tę aktorkę. Parillaud powiedziała, że zakochała się w tej roli, że dla niej to opowieść o radzeniu sobie z problemami przez osobę, która jest inna niż wszyscy, i która jest zupełnie sama na tym nieprzyjaznym świecie. Do czasy, bo nasza wampirzyca wikła się w sprawę, z której wynika dla niej jedna, ale jakże ogromna korzyść – tym razem nie musi działać sama, bo w jej życie wkracza policjant Joe Gennaro (dobra kreacja Anthony'ego LaPaglii, moim zdaniem bardziej przekonująca od pracy Anne Parillaud), człowiek, który też chce powstrzymać nieumarłego mafijnego bossa Salliego Macelliego (znakomity Robert Loggia). Zanim jednak ten stanie się wampirem, Marie zabija jednego z jego ludzi, Tony'ego, w której wcielił się Chazz Palminteri, lepiej znany jako inny mafioso – Sonny z „Prawa Bronxu” w reżyserii Roberta De Niro. Marie pozbawia go życia dlatego, że musi jeść. Przez parę dni głodowała, ale to nie mogło trwać wiecznie. W końcu musiała się poddać i ruszyć na znienawidzone łowy. Celowo wybrała członka zorganizowanej grupy przestępczej. Marie jest bowiem wampirzycą z sumieniem. A w jej przypadku sumienie bardziej przeszkadza niźli pomaga. Bo aby móc żyć musi pić ludzką krew, a to wiąże się z koniecznością zabijania. Kobieta wybrała więc coś na kształt mniejszego zła – uznała, że najlepiej będzie celować w przestępców. Osoby, które są zakałami społeczeństwa, a za takowych, nie bez racji, uważa Salliego Macelliego i jego podwładnych. „Krwawa Maria” w największym stopniu porusza się w gatunkach horroru i gangster movie, co w moim uznaniu nie stanowi najfortunniejszego wyboru. Połączenie tych dwóch rodzajów kina niezbyt do mnie przemawia. Wiedząc, że „Krwawa Maria” to tego typu eksperyment, przez dosyć długi czas unikałam spotkania z przedmiotowym przedsięwzięciem Johna Landisa. Czułam po prostu, że to nie do końca moje klimaty, ale jak widać w końcu się przemogłam. I... Moje obawy po części się ziściły, bo pomimo starań nie udało mi się w pełni zaangażować w tę opowieść. Z gruntu prostą historię, co dla tego przypadku jest korzystne. Fabułę tak na dobrą sprawę można streścić w jednym zdaniu: wampirzyca z zasadami i dopiero co poznany przez nią sympatyczny policjant ścigają szefa mafii, którego ta pierwsza niechcący przemieniła w podobną sobie. Tylko podobną, bo Sallie Macelli nie jest litościwym krwiopijcą tak jak Marie, tylko takim samym draniem jak wcześniej, przed metamorfozą. Bezwzględnym mafijnym bossem, bez zmrużenia oka zabijającym swoich wrogów i nie tylko ich. Niedługo po przemianie w wampira Sallie rozpoczyna potworną działalność w swoich kręgach. Realizuje obmyślony przez siebie plan zwiększenia potencjału jego nielegalnej armii, ale najpierw stopniowo odkrywa siebie. Poznaje swoje nowe moce i pragnienia, oswaja się z myślą, że umarł i powrócił jako ktoś inny. I w ślad za tym dochodzi do przekonania, że teraz jest kimś lepszym. Silniejszym. Potężniejszym. Wszechmocnym wręcz. Jego stwórczyni z kolei ma zgoła inne zdanie na temat ich wampirzej natury. Dla Marie nie jest to błogosławieństwo, tylko przekleństwo. Ona już dawno temu przekonała się jak gorzka jest egzystencja „dziecka nocy”, ale Sallie najprawdopodobniej nigdy nie będzie musiał przeżywać tego co ona. Bo on, w przeciwieństwie do niej, nie chce podążać ścieżką prawości. Nie interesuje go czynienie dobra, tylko kontynuowanie przestępczej działalności, którą już przed przemianą się zajmował. I był w tym diablo skuteczny, ale teraz może na tym polu osiągnąć jeszcze więcej. Zdobyć władzę nad światem? Być może, ale choć „Krwawa Maria”, jak wiele innych horrorów, skupia się na odwiecznej walce dobra ze złem, to wprost twórcy nie mówią o aż tak dalekosiężnych zamiarach Salliego. Śledzimy początkowe etapy jego wampirzego życia, na przemian ze śledztwem Marie i Joego. Niecodziennymi partnerami (policjant i wampirzyca) w walce z wiecznie żywym gangsterem: konsekwencją straszliwego błędu popełnionego przez połowę tego duetu. Błędu z konieczności, który pociąga za sobą kolejne ofiary. Czas jest więc kluczowy. Jeśli bowiem Joemu i Marie nie uda się szybko unicestwić potwora żerującego w Pittsburghu, to będzie ginąć więcej ludzi. Albo, co gorsza, w mieście pojawi się więcej podobnych Salliemu krwiożerczych bestii.

Wielkomiejskie realia, gangsterzy, dzielny policjant, wampirzyca z zasadami i nieskomplikowana intryga, której finał niezwykle łatwo przewidzieć. Tak w skrócie można podsumować „Krwawą Marię” Johna Landisa. Ale to nie oddawałoby całej istoty tego przedsięwzięcia. Omawiany film jest horrorem wampirycznym zmiksowanym z filmem gangsterskim, co w mojej ocenie negatywnie rzutuje na klimat grozy, tym bardziej, że mamy tutaj sporo momentów typowych dla kina akcji, ze strzelaninami na czele. Skrojonych pod kino sensacyjne, co w moich oczach mocno gryzło się z płaszczyzną przypisaną do horroru. Komediowe akcenty natomiast przyjmowałam z otwartymi ramionami, bo na ogół trafiały w moje poczucie humoru. Moim zwycięzcą komediowej materii jest scenka z powstaniem Salliego z martwych, ze szczególnym wskazaniem na moment, w którym zdezorientowany Macelli, sanitariusz i koroner przemykają przez budynek na oczach zdumionych dziennikarzy. Ale niedużo mniejszy ubaw miałam na przykład z akcją w samochodzie, kiedy to skrępowany Joe niezgrabnie wskakuje do auta prowadzonego przez Marie, nie radząc sobie z wciągnięciem nóg do środka. To tylko przykłady, bo takich śmiechowych chwil jest w „Krwawej Marii” całkiem sporo i chociaż one również rozładowują atmosferę zdefiniowanego zagrożenia, to przynajmniej bawią. To znaczy bawiły mnie, a to już jakaś przeciwwaga dla niezbyt ciekawych perypetii gangsterów i gliniarzy. Właściwie to trochę mnie ta opowieść zmęczyła. Historia o wampirach, w której ani razu nie pada to słowo (za to pojawiają się ukłony dla Christophera Lee w roli Draculi), ale i nie ma takiej potrzeby, bo jakby powiedział Sherlock Holmes: „To oczywiste, drogi Watsonie”. Historia o dobrej wampirzycy (to znaczy jeśli nie potępia się zabijania gangsterów) i bohaterskim policjancie, którzy starają się dopaść złego krwiopijce, który bynajmniej nie stał się podły na skutek niecodziennej przemiany, jaką niechcący obdarowała go nie tak znowu krwawa Maria. Posoki leje się niewiele, ale charakteryzacja bywa dosyć szpetna (w pozytywnym znaczeniu tego słowa, w kategoriach kina gore), ale szczerze powiedziawszy twórcę „Amerykańskiego wilkołaka w Londynie” stać na więcej. Kilka szybkich migawek z rozszarpywania gardeł ludziom, widoków mniej czy bardziej okaleczonych ciał (te z otwartymi klatkami piersiowymi, ciała spoczywające w kostnicy, cechują się zdecydowanie największą śmiałością w wykonaniu, ale to zaledwie chwila), kiczowata sekwencja z wampirzą pochodnią i wreszcie moim zdaniem najbardziej charakterystyczny owoc pracy ludzi od efektów specjalnych, czyli dosyć makabryczne i zaskakująco długie spalanie wampira przez jednego z jego największych wrogów. A mianowicie Słońce. Nie przypominam sobie, żebym w jakimś horrorze wampirycznym widziała takie wykonanie śmierci krwiopijcy na skutek kontaktu z promieniami słonecznymi, chociaż sam ten motyw to część tradycji tego rodzaju kina grozy. Dobrych wampirów też się już niemało w kinie przewinęło. Niestety dla mnie niektórzy filmowcy wychodzą z założenia, że to nic zdrożnego albo wręcz jak najbardziej pożądanego przez fanów gatunku. Przez część pewnie tak, ale do mnie niestety bardzo rzadko trafiają wampiry/wampirzyce pokroju Marie. To znaczy wiecznie żywi, do których nie sposób podchodzić jak do czarnych charakterów. Nawet jeśli natura zmusza ich do czynów, których można nie pochwalać. Umiarkowanie krwawej działalności tytułowej (za jedną z polskich nazw filmu) postaci tego wysokobudżetowego obrazu Johna Landisa pewnie niejeden widz potępić nie będzie umiał. Twórcom zauważalnie zależało na tym, byśmy darzyli sympatią tę wampirzycę, byśmy twardo stali po jej stronie. Od momentu wyklarowania całej sytuacji, bo w początkowej partii filmu to swego rodzaju kobieta-zagadka. Wampirzyca, której oczy stają się tandetnie czerwone podczas wysysania krwi z ludzi (inne kolorki, tak samo trącące ciężkostrawnym kiczem, zobaczymy później). Wampirzyca, która zagina parol na pewną amerykańsko-włoską mafię, a oszczędza człowieka, który jak myśli przynależy do tej grupy. A który później okazuje się być policjantem działającym pod przykrywką. Dopiero gdy połączą siły widz lepiej pozna tę dotychczas dość enigmatyczną nieumarłą kobietę. I jej nieoczekiwanego (dla niej, nie dla nas) towarzysza. Cóż, tyle dobrze, że to jedyny taki przypadek w „Krwawej Marii”, że spośród wszystkich wampirów, które się tutaj pojawiają tylko ją rozpisano z myślą wzbudzenia w widowni cieplejszych uczuć. Cała reszta na szczęście jest zła i co nie mniej ważne nierzadko często nie wyglądają oni pięknie. To znaczy prezentują się w miarę dobrze w kategoriach horroru o potworach. Filmu grozy o łaknących krwi „dzieciach nocy”, który najdelikatniejszy w formie nie jest, ale i nie sposób uznać go za rasowy obraz z nurtu gore. Trochę mocniejszych sekwencji posiada, ale to jeszcze nie czyni z niego pełnoprawnego horroru spod rzeczonego znaku. I nie wydaje mi się, żeby Johnowi Landisowi na takiej etykietce zależało. To taki bardziej eksperymencik gatunkowy – trochę tego, więcej tamtego i jeszcze tego – który wiele treści tak naprawdę nie przekazuje, ale bądźmy szczerzy: coś takiego może się podobać sympatykom różnych gatunków. Od horroru, przez kino gangsterskie i filmy akcji, po kryminał i komedię. Równie dobrze jednak może pozostawiać niedosyt. Może być tak, i w moim przypadku tak właśnie jest, że fan któregoś z tych gatunków uzna, że jest go za mało, że przynajmniej niektóre z pozostałych mu szkodzą, że lepiej by było, gdyby z nich zrezygnowano.
 
Loteria. „Krwawa Maria” może zachwycać swoim swobodnym podejściem do gatunkowości, ale równie dobrze to może rozczarowywać. Produkcja ta może też, i wiem to z własnego doświadczenia, zostać uznana za film średni: ani zły, ani dobry. Od Johna Landisa można by oczekiwać czegoś więcej, z drugiej jednak strony szczególnie się nie zawiodłam, bo miałam świadomość, że to swego rodzaju eksperyment gatunkowy, mieszanka rodzajów kina, które niezbyt mi do siebie pasują. I w związku z tym nie miałam dużych oczekiwań względem tej pozycji. Nie mogę z całą stanowczością powiedzieć, że eksperyment ów się nie udał. Porażkę finansową zaliczył, ale i przez te wszystkie lata od swojej premiery w roku 1992 roku zyskał trochę fanów. I, co dla mnie najważniejsze, połączenie horroru wampirycznego z filmem gangsterskim i kinem akcji (komedia i kryminał nie działały na mnie alarmująco), choć absolutnie mnie nie zelektryzowało, to faktem jest, że byłam przygotowana na nieporównanie gorszy efekt. „Krwawa Maria” trochę mnie zmęczyła, owszem, ale ogólnie rzecz biorąc tragedii nie było.

2 komentarze:

  1. Zdecydowanie wolę film, od tego typu zadufanych,subiektywnych "recenzji".
    Tłumu tu nie widzę:), ale jeśli ktoś tu przypadkiem trafi, szukając informacji o Innocent Blood - zalecam - NIE CZYTAĆ WYPOCIN PILCHOWEJ, TYLKO OBEJRZEĆ FILM - BO NA PRAWDĘ WARTO!!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się w całej rozciągłości. Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń