Do Paryża przyjeżdżają młodzi amerykańscy turyści, Andy, Brad i Chris. Nocą
włamują się na Wieżę Eiffla, gdzie Andy pragnie zaprezentować kolegom skok na
bungee. Zaskakuje ich młoda kobieta, Serafine, która pomimo usilnych próśb Andy’ego
próbującego ją powstrzymać wyskakuje z wieży. Chłopak rzuca się za nią i dzięki
linie przywiązanej do stopy udaje mu się uratować nieznajomą, doznając jedynie
niegroźnego urazu głowy. Nazajutrz przebywający w szpitalu Andy nakłania swoich
przyjaciół do odnalezienia niedoszłej samobójczyni. Brad i Chris zdobywają jej
adres i kiedy Andy opuszcza szpital kierują się do jej domu. Serafine nie jest
zadowolona z ich obecności, ale daje się namówić na spotkanie z Andym. Randka
nie przebiega po myśli chłopaka, ale nie ustaje w wysiłkach pozyskania sympatii
dziewczyny. Podczas kolejnej wizyty u Serafine on i jego koledzy poznają Claude’a,
który zaprasza ich na imprezę. Amerykanie udają się we wskazane miejsce, nie
wiedząc, że organizator jest przywódcą watahy wilkołaków. Zakrapiana alkoholem
zabawa zamienia się w rzeź, podczas której Andy zostaje okaleczony przez
wilkołaka, najpewniej Serafine, która przybyła na miejsce, aby wybawić go z opresji,
nie mogąc jednak powstrzymać przemiany.
Dziesięć lat po premierze kultowego horroru Johna Landisa pt. „Amerykański wilkołak w Londynie” zdecydowano się nakręcić jego sequel, powierzając
reżyserię Anthony’emu Wallerowi (między innymi późniejszemu twórcy „Dziewięciu mil w dół”). Zanim film się ukazał minęło aż sześć lat – w efekcie kontynuację „Amerykańskiego
wilkołaka w Londynie” opinia publiczna mogła zobaczyć dopiero szesnaście lat po
jego premierze. Rozważano kilka scenariuszy, w tym autorstwa Johna Landisa,
ostatecznie decydując się na propozycję Tima Burnsa, Toma Sterna i Anthony’ego
Wallera. Wybrano tytuł „Amerykański wilkołak w Paryżu”, zaczerpnięty z pomysłu
Landisa, który w trakcie kręcenia pierwszej odsłony rozważał przeniesienie
akcji do stolicy Francji i nadanie produkcji właśnie takiego tytułu, przez
wzgląd na problemy z jednym z brytyjskich związków zawodowych. Budżet
przeznaczony na realizację filmu przekroczył dwadzieścia milionów dolarów,
czyli opiewał na przeszło dwukrotnie wyższą sumę od tej, którą dysponowali
twórcy części pierwszej. Pieniądze się zwróciły, przynosząc nawet jako taki
zysk, ale film nie zdobył przychylności krytyków, utyskujących przede wszystkim
na tandetne efekty specjalne.
„Amerykański wilkołak w Paryżu” ma kilka punktów wspólnych ze swoim
poprzednikiem, ale jedynie w szczegółach – szkielet fabularny odbiega od
koncepcji Johna Landisa. Bezpośrednim powiązaniem obu części jest informacja,
że jedna z ważniejszych postaci, Serafine jest córką Davida Kesslera i Alex
Price, głównych bohaterów „Amerykańskiego wilkołaka w Londynie”. Ponadto kilka
wątków zasadzało się na pomysłach Landisa, jak choćby amerykańscy turyści przebywający w obym mieście, pobyt głównego
bohatera w szpitalu, czy nawiedzający go duch pokiereszowanego kolegi, Brada,
zamordowanego przez wilkołaka. Burns, Stern i Waller darowali sobie kopiowanie
jednego z czołowych wątków „Amerykańskiego wilkołaka w Londynie”, przybliżającego
wewnętrzną walkę głównego bohatera, starającego się oprzeć niszczycielskiej,
wilkołaczej naturze. „Zarażony” Andy, co prawda tuż po przemianie zabija
przygodnie poznaną kobietę, ale scenarzyści nie skupiają się na jego rozterkach
egzystencjalnych i przerażeniu na myśl o kolejnej pełni Księżyca tylko szukaniu
sposobów na umknięcie wymiarowi sprawiedliwości i zniszczenie odpowiedzialnej
za całe zamieszanie watahy wilkołaków grasującej w Paryżu, pod przewodnictwem
niejakiego Claude’a. I oczywiście nachalnym akcentowaniu głębokiego uczucia,
jakie połączyło Andy’ego i Serafine. Gdybym miała wskazać największy mankament „Amerykańskiego
wilkołaka w Paryżu” w przeciwieństwie do krytyków opowiedziałabym się za nazbyt
lekką formą, ze szczególnym wskazaniem na karykaturalne ujęcie relacji Andy’ego
i Serafine – wyolbrzymiony przekaz, mający zapewne stanowić satyrę na mdłe
wątki romantyczne pojawiające się w wielu horrorach, ale ujęty w nazbyt teatralny
sposób, żebym mogła docenić kpinę, już raczej byłam z lekka zażenowana absurdalnym
wymiarem rzeczonych wstawek. Andy wpatrujący się w Serafine „cielęcym wzrokiem”,
a w tle romantyczna muzyczka podkreślająca ogrom kotłujących się w nich emocji
i przesadnie melodramatycznie uwypuklony wewnętrzny konflikt rozgrywający się w
głowie dziewczyny, pragnącej związać się z Andym, ale odsuwającej się od niego
ze względu na swoją wilkołaczą naturę. Nie tylko poprzez te ujęcia scenarzyści
starali się zaakcentować komediowy wymiar fabuły, właściwie bez dłuższych
przerw racząc nas prześmiewczymi incydentami i żartobliwymi odzywkami
bohaterów. W pewnym momencie przemknęło mi nawet przez myśl, czy aby „Amerykański
wilkołak w Paryżu” nie miał być satyrycznym spojrzeniem na „Amerykańskiego
wilkołaka w Londynie”, lekką parodią dzieła Johna Landisa, na co naprowadziły mnie
perypetie z Nieumarłymi. Jeden z kolegów Andy’ego, rozszarpany przez wilkołaka
Brad, zaczyna go nawiedzać, pozostając niewidocznym dla innych osób. Brad jest „reinkarnacją”
Jacka Goodmana z części pierwszej, mistrzowsko ucharakteryzowanego przez
nagrodzonego Oscarem Ricka Bakera, przy czym bez wątpienia prezentuje się dużo
gorzej od swojego poprzednika. Poharatana twarz wypada sztucznie, podobnie poszarpana
dziura w brzuchu, ale już jedno uszkodzone oko i rozpłataną szyję
charakteryzatorzy oddali dosyć starannie. To samo można powiedzieć o jego
towarzyszce, zamordowanej przez Andy’ego kobiecie, „błyszczącej” wiarygodnie
ucharakteryzowaną poharataną szyją. Oboje są tak zwanymi Nieumarłymi: zjawami
skazanymi na tułaczkę, dopóki ich mordercy nie polegną, ale każdemu z nich
przyświecają inne cele. Brad stara się przestrzec Andy’ego przed zgubnymi
skutkami przemiany w wilkołaka, uczulić go na zmiany, jakie zachodzą w jego ciele
tylko po to, żeby zgładził jego oprawcę, członka bandy Claude’a i tym samym wyzwolił
go z duchowej niewoli. Ofiara Andy’ego natomiast stara się zgładzić jego,
wiedząc, że tym samym uwolni swoją duszę. Perypetie z duchami są nawet zabawne,
szczególnie szaleńcza konwersacja Andy’ego z Bradem w restauracji pod okiem
zdumionych gości oraz zmagania nieumarłej kobiety z trudną sztuką gwizdania na
palcach – podczas pierwszego dmuchnięcia z rozharatanego policzka sika jej krew,
a kiedy próbuje ponownie wypada jej gałka oczna… Prezentuje się to doprawdy
zabawnie, pomimo albo właśnie dzięki makabrycznego wymiarowi owej sekwencji,
ale to niestety jedno z nielicznych naprawdę zabawnych wydarzeń
zaprezentowanych w „Amerykańskim wilkołaku w Paryżu”. Poza wymienionymi
rozśmieszyła mnie również wizyta Andy’ego w kostnicy, a konkretniej wysuwanie
przez koronera szuflad, w których spoczywają części ciał i kpiące pytanie
rzucone przez Andy’ego, czy to jakieś chore puzzle. Wszystkie pozostałe
sekwencje mające humorystyczny wydźwięk były zbyt nachalne, żebym zdołała wykrzesać
z siebie choćby słaby uśmiech i niepotrzebnie nacechowane parodystycznym
akcentem, bo miałam wrażenie, że Anthony Waller nie potrafi w błyskotliwy
sposób wykpić rozwiązań fabularnych „Amerykańskiego wilkołaka w Londynie”.
Jak już wspomniałam krytycy narzekali przede wszystkim na efekty specjalne
wykorzystane w „Amerykańskim wilkołaku w Paryżu” i w części muszę podzielić ich
negatywne oceny. Ale tylko w części, bo choć wygenerowane komputerowo dorosłe
formy wilkołaków oraz początkowe spadanie z Wieży Eiffla jawią się nadzwyczaj kiczowato
(wklejanie w tło jest aż nazbyt wyraziste) to już niektóre praktyczne efekty prezentują
się całkiem zacnie. Choćby charakteryzacja zjawy zmarłej Alex Price - jej szare
rozkładające się ciało widać co prawda jedynie w migawkach, ale to i tak
wystarczy, żeby dostrzec wysoki stopień realizmu. Równie wiarygodnie wypadły
początki przemian w wilkołaki, zniekształcanie twarzy przeklętych osobników
oraz widoki paru okaleczonych zwłok, z częściowo charakteryzacją Brada i jego
towarzyszki włącznie. Na plus muszę odnotować również charakterystykę Serafine
(jej odtwórczyni, Julie Delpy, moim zdaniem z całej obsady popisała się
najlepszym warsztatem) – jej zagubienie w obliczu tkwiących w niej mocy,
pragnienie popełniania samobójstwa i w końcu konieczność przeciwstawienia się
reprezentantom swojego gatunku dla ukochanego. Ilekroć twórcy decydowali się w
karykaturalny sposób sportretować miłosne interakcje pomiędzy Andy i Serafine
nieco szkodzili postaci kobiety, łagodząc tragiczny wydźwięk sytuacji, w jakiej
się znalazła i sprawiając, że stawała się mało istotna, a wręcz absurdalna. Ale
tylko chwilami, bo na szczęście przez większość czasu Serafine najsilniej mnie
intrygowała. Zaraz po niej uplasowała się agresywna wataha wilkołaków z Claudem
na czele, która w przemyślny sposób pozyskiwała ofiary, tłumacząc swoje czyny
koniecznością oczyszczenia świata z życiowych nieudaczników. Akcje w
prowizorycznych klubach i ich napięte relacje z Andym wzbogaciły fabułę tak pożądaną
nutką napięcia, ale ku mojemu ubolewaniu twórcy zrezygnowali z mrocznego
klimatu, którym szczyci się jedynka, przez co poza miejscowym napięciem nie
uświadczyłam żadnych emocji, jakich można się spodziewać po horrorze.
„Amerykański wilkołak w Paryżu” to jeden z wielu sequeli głośnych horrorów,
którego twórcy wyszli z przekonania, że wystarczy podpięcie się do znanego
tytułu, żeby zarobić parę milionów dolarów. Poczynili oczywiście drobne
starania, żeby nieco uprzyjemnić seans odbiorcom, ale to nie wystarczyło, żeby zachwycić
szeroką opinię publiczną. Nikt chyba się nie spodziewał, że kontynuacja
przebije pierwowzór, ale idea kontynuowania tak kultowej historii zobowiązuje
przynajmniej do starannej realizacji, czego w wielu momentach nie dostrzegłam.
Natomiast koncepcja obśmiewania pierwszej odsłony, która być może w jakimś
stopniu zakiełkowała w głowie scenarzystów lepiej by wypadła, gdyby twórcy
postawili na błyskotliwe aluzje, zamiast tego nieszczęsnego wyolbrzymiania
absurdalnego wymiaru co poniektórych wydarzeń, również tych nawiązujących do „Amerykańskiego
wilkołaka w Londynie”. Jednak mimo wszystko film ma parę plusów, które
przynajmniej odganiają nudę, ale nie wiem, czy to wystarczy, żeby zadowolić
dużą grupę odbiorców.
Połączenie horroru i komedii tutaj się nawet udało i bawiłem się podczas oglądania dobrze. Film może nie wymagający lub czymś zaskakujący, ale na pewno wart obejrzenia.
OdpowiedzUsuń