Stronki na blogu

środa, 20 listopada 2019

Julius Throne „Gulu. Pamiętne lato”


Rok 1981. Mieszkający w małym miasteczku Belmont Bay w stanie New Jersey, czternastoletni Jim Stanford, jest terroryzowany przez szkolnych łobuzów, Tylera Banksa i zapatrzone w niego rodzeństwo, Jaydena i Braydena Peale. Powodem tego jest między innymi jego otyłość, przez którą spotykają go przykrości także ze strony innych osób. Jim ma wprawdzie kochających rodziców, ale dręczy go samotność powodowana brakiem przyjaciół. Do czasu aż poznaje dwóch chłopców i jedną dziewczynę uczęszczających do tej samej szkoły podstawowej, co on. Chociaż nadal jest szykanowany przez rówieśników i ciągle grozi mu niebezpieczeństwo ze strony Tylera i jego bandy, życie Jima diametralnie się zmienia. Nareszcie ma przy sobie kolegów, którzy go rozumieją i na wsparcie których zawsze może liczyć. Wkrótce w jego życiu pojawia się ktoś jeszcze. Tajemnicza istota, która przedstawia mu się jako Gulu i wyraża gotowość pomocy. Jim pozwala nieznanemu stworzeniu działać, nie wiedząc jeszcze jak bezwzględnych metod ono zwykło używać. A gdy wreszcie to sobie uświadomi, może być już za późno na ocalenie Belmont Bay od zagłady.

Julius Throne to człowiek enigma. Polak, podobno dopiero rozpoczynający swoją przygodę z pisarstwem, o którym na razie próżno szukać bliższych informacji. Wiadomo tylko tyle, że w 2019 roku wydano obszerną książkę jego autorstwa, horror zmiksowany z powieścią obyczajową pod tytułem „Gulu. Pamiętne lato”, który liczy sobie blisko osiemset stron, zapełnionych drobnym drukiem, mający być jego debiutancką powieścią. Ponadto autor ogłosił, że zakończył już pracę nad kontynuacją tej pozycji, którą zatytułował „Gulu. Powrót”. Jej akcję Throne umieścił w Nowym Jorku w roku 2001, a głównym bohaterem ponownie uczynił, tym razem już dorosłego, Jima Stanforda. Data premiery „Gulu. Powrót” nie jest jeszcze znana.

Są takie lata, które pamięta się przez całe życie. I przypuszczam, że w moim przypadku tak będzie między innymi z latem spędzonym w Belmont Bay w stanie New Jersey. W prowincjonalnym miasteczku stworzonym przez niejakiego Juliusa Throne'a. W fikcyjnej mieścinie, w której toczy się akcja „Gulu. Pamiętnego lata”. To opasłe tomiszcze kryje w sobie historię, w której miłośnicy literatury grozy prawdopodobnie odnajdą echa takich książek jak „To” Stephena Kinga i „Letnia noc” Dana Simmonsa. Skojarzenia ze „Sklepikiem z marzeniami” autora opowieści o potworze najczęściej objawiającym się pod postacią klauna Pennywise'a, też mogą się pojawić. Bo tytułowa postać, zawierająca swoisty pakt z czternastoletnim Jimem Stanfordem, do pewnego stopnia przypomina Lelanda Gaunta, tajemniczego przybysza powoli pogrążającego niewielkie amerykańskie miasteczko, fikcyjne Castle Rock. Albo Andre Linoge'a ze „Sztormu stulecia”, miniserialu Craiga R. Baxleya opartego na scenariuszu Stephena Kinga. Gulu bez wątpienia nie jest człowiekiem. Kim więc? Julius Throne nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Stworzenie, które na nieświadome wezwanie nastoletniego Jima Stanforda pojawia się w Belmont Bay latem (a właściwie u progu lata) 1981 roku, jest prawie tak samo zagadkowy jak autor omawianej powieści. Wiemy w jakim celu przybył do tej nie tak znowu spokojnej mieściny, a przynajmniej tak nam się wydaje, ale nie wiemy skąd. Możemy oczywiście tworzyć własne teorie na jego temat, ale nie możemy być pewni żadnej z nich. Nie mamy nawet pewności co do tego, czy Gulu działa w złej wierze. Czy stanowi zagrożenie dla ludzkości jako takiej, czy wręcz przeciwnie: wybawienie? Nie ulega wątpliwości, że Gulu jest siewcą śmierci, ale choć nie można oprzeć się przeczuciom, że swoją śmiercionośną moc prędzej czy później skieruje także na niewinnych, to i nie sposób definitywnie odrzucić możliwości, że tajemniczy przybysz poprzestanie na wypełnieniu obietnicy danej głównemu bohaterowi ponoć debiutanckiej powieści Juliusa Throne'a. Podobno, bo nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że autor „Gulu. Pamiętnego lata” to jakiś doświadczony polski pisarz, tutaj ukrywający się pod pseudonimem. Tym bardziej, że opanował taki warsztat, jakiego nie ma i pewnie nigdy nie będzie miało wielu jego doświadczonych kolegów po piórze. Gdybym napisała, że „Gulu. Pamiętne lato” to najlepsza polska książka, jaka wpadła mi w ręce, to oczywiście byłaby prawda, ale i niewielki komplement. Bo po polską literaturę sięgam bardzo rzadko i nie zawsze udaje mi się dobrnąć do końca rodzimych utworów. Żeby więc lepiej zobrazować moje nastawienie do dzieła Juliusa Throne'a dodam, że to jedna z bardziej pasjonujących powieści jaką miałam przyjemność przeczytać. Nie stawiam jej wprawdzie na równi z „To” Stephena Kinga czy „Letnią nocą” Dana Simmonsa, ale muszę przyznać, że przygoda, w jaką zabrał mnie Throne dosyć mocna tamte dwie przypominała. Ustępowała im, ale nie jakoś drastycznie. Styl Juliusa Throne'a też jest bardzo rozbudowany – mnogość długich zdań, szczegółowe opisy miejsc, sytuacji i postaci, także drugoplanowych, dojrzałe wręcz piękne słownictwo, oddające magiczny klimat lat 80-tych XX wieku. Składnia wprawdzie nie zawsze mi pasowała (na przykład „patrzy się” w różnych wariantach, chociaż praktycznie niezmiennie lepiej brzmiałoby „patrzy”) , ale to były jedynie incydenty, o których wspominam tylko z recenzenckiego obowiązku. Drobiazg. W gruncie rzeczy Throne wykorzystuje niezwykle sugestywny, barwny język do budowy swojej długiej i bądź co bądź pomysłowej opowieści o miasteczku do którego przybywa... czyste zło? Bez widocznego wysiłku przywołuje na kartach swojej ponoć pierwszej powieści magię dzieciństwa, wprowadza w iście sentymentalny nastrój podszyty potężną groźbą uosabianą przez tajemniczą postać nazwaną przez Throne'a Gulu. Ale na tym nie koniec. Groźba wypływa też z innych źródeł. Belmont Bay w stanie New Jersey bowiem tylko na pozór jest zaciszną przystanią, idyllicznych miejscem, do którego poważne problemy nie zaglądają. „Gulu. Pamiętne lato” zostało utrzymane w klimacie kojarzonym między innymi z prozą Stephena Kinga. Z zewnątrz sielanka, a w istocie zgnilizna od środka trawiąca tę otoczoną lasami mieścinę, jaką jest Belmont Bay. A próbkę rzeczonej zgnilizny dostajemy już na początku tej porywającej opowieści.

(źródło: https://www.facebook.com/OfficialJuliusThrone/)
Główny bohater „Gulu. Pamiętnego lata”, czternastoletni Jim Stanford, przypomina Bena Hanscoma z „To” Stephana Kinga. I nie tylko dlatego, że ma nadwagę, która przysparza mu wiele przykrości w szkole i poza nią, ale również przez samotniczy tryb życia, jaki od kiedy tylko sięga pamięcią jest zmuszony prowadzić. Jim jednak w przeciwieństwie do Bena cierpi z powodu braku przyjaciół. Jego największym marzeniem jest mieć kogoś, komu mógłby się zwierzać, na kim mógłby polegać, kogoś z kim spędzałby czas wolny na beztroskich zabawach. Jim ma kochających rodziców, ale to naturalnie mu nie wystarcza. Chce żyć jak jego rówieśnicy. Nie być już outsiderem i workiem treningowym dla innych uczniów The Mountain School: szkoły podstawowej w Belmont Bay. Chociaż tytuł powieści Juliusa Throne'a sugeruje co innego, akcja nie toczy się w trakcie wakacji. Do letniej przerwy w nauce autor nie dociera. Wszystko rozegra się przed wakacjami, dzięki czemu będziemy mogli dokładnie przyjrzeć się także szkolnemu życiu Jima Stanforda. Poznamy je od podszewki i pewnie nie pierwszy raz dojdziemy do wniosku, że szkoła to istne piekło. A przynajmniej dla niektórych. Na przykład dla takich osób jak Jim Stanford. Głównego bohatera „Gulu. Pamiętnego lata” poznajemy jako bardzo sympatycznego chłopca, któremu doprawdy trudno nie współczuć, ale i ciężko go nie podziwiać. Bo każdego dnia mężnie stawia czoło problemom – znosi obelgi rzucane pod jego adresem, okrutne żarty ze strony rówieśników, pogardę przynajmniej jednego nauczyciela i nadmierną surowość dyrektora o ewidentnych skłonnościach dyktatorskich, który - a jakże! - chce zrobić karierę w polityce. Jim znosi też bolesne ciosy od miejscowych rozrabiaków, Tylera Banksa i jego sługusów, Jaydena Peale i jego niewiele młodszego brata Braydena. Nazwać ich rozrabiakami to chyba jednak za mało. To już raczej młodociani przestępcy – bezwzględni, pozbawieni skrupułów młodzi ludzie, którym prawdziwą przyjemność daje uprzykrzanie życia innym. Gdy zadają innym ból, czy to psychiczny, czy fizyczny, czują się wręcz wspaniale. Jak młodzi bogowie siejący strach i zniszczenie. W porównaniu do istoty, z którą Jim zawrze swego rodzaju pakt (skojarzenia z motywem umowy podpisywanej z diabłem nasuwają się same przez się) tak zwana Banda Tylera nie prezentuje się już tak złowrogo. I nie tylko dlatego, że Gulu nie jest istotą ludzką, że jest czymś nieporównanie potężniejszym, ale także przez nastawienie Jima. Stanford jest postacią dynamiczną. Z samotnego, zakompleksionego chłopca stopniowo przekształca się w prawdziwego wojownika. Mężnieje, ale też niebezpiecznie zbliża się do granicy oddzielającej ofiarę od oprawcy. Czy ją przekroczy? Czy Jim stanie się tak bezwzględny, jak jego prześladowcy? To się dopiero okaże. Najpierw na spokojnie prześledzimy jego codzienne życie. Zwyczajną egzystencję nastoletniego chłopca, który nieoczekiwanie odnajduje prawdziwe szczęście. Zyskuje tak bardzo wytęsknionych przyjaciół. Madelyne Borland tak jak on jest osobą szykanowaną w szkole. Aaron Dewitte i Gavin Sparke natomiast wcześniej takich problemów nie mieli. Ta dwójka przyjaźni się od dawna, pomimo tego że znacznie się różnią. W końcu przeciwieństwa lubią się przyciągać. Gavin jest obdarzonym specyficznym poczuciem humoru fanem horrorów, marzącym o zostaniu pisarzem, a Aarona można chyba nazwać najbardziej poukładaną osobą w tej gromadce, która nadała sobie nazwę Nieustraszeni Odkrywcy. To typ planisty i pragmatyka, któremu ojciec zaszczepił miłość do pieniądza. Materialista, ale dający się lubić.

(źródło: https://www.facebook.com/OfficialJuliusThrone/)
Julius Throne dzieli swoją obszerną powieść na dwie części, z których jedna ściśle trzyma się ram powieści obyczajowej, ewentualnie dramatu, a druga to już czysty horror. No dobrze, zmiksowany z obyczajówką a la Stephen King. Bardziej ten dawny niźli dzisiejszy. Czyli ten moim zdaniem lepszy King, bo nieszczędzący szczegółowych, dogłębnych opisów miejsc i sytuacji oraz swego rodzaju analiz psychologicznych i społecznych. I oczywiście oddający ducha Stanów Zjednoczonych drugiej połowy XX wieku. Throne, tak jak King, poświęca bardzo dużo miejsca samym tym realiom, pamiętając nawet o takich detalach, jak muzyka, filmy i polityka, którymi żyły wówczas Stany Zjednoczone. Wówczas, czyli na początku przedostatniej dekady XX wieku. W szalonych latach 80-tych, za którymi tęskni niejeden wieloletni miłośnik gatunku. Julius Throne najwidoczniej też. „Gulu. Pamiętne lato” nie jest książką ukierunkowaną na poszukiwaczy opowieści, w których dzieje się nie tylko dużo, ale także szybko. Fabuła rozwija się w doprawdy nieśpiesznym wręcz leniwym tempie. Dla Throne'a ważniejszy klimat – atmosfera sielskości, poprzetykana różnymi niebezpieczeństwami czyhającymi na młodych ludzi z ich Klubu Frajerów. Zagrożeniami czającymi się zarówno na terenie szkoły, do której wszyscy oni uczęszczają, jak i poza nim. Duch dzieciństwa, ale i specyfika małych miasteczek. Throne, znowu podobnie jak King (najlepszym przykładem będzie tutaj chyba „Miasteczko Salem”), daje nam dosyć szeroki ogląd tego społeczeństwa. Pozwala nam dokładnie przyjrzeć się niektórym mieszkańcom tej mieściny, którzy może odegrają jakąś rolę w tej historii, a może nie. Tak czy inaczej częste opuszczanie Jima Stanforda i jego przyjaciół na rzecz innych ludzi żyjących w Belmont Bay, dodaje temu miejscu wiarygodności, żywotności, kolorytu... Po prostu Throne nadaje swojej wymyślonej mieścinie takiego wymiaru, że autentycznie czułam się jakbym tam była. I to nie w roli zagubionej turystki, tylko osoby znającej dosłownie każdy zakątek tego, czyżby przeklętego miejsca? Czy Jim Stanford nie do końca świadomie sprowadził na to miasteczko przekleństwo? Czy może nadnaturalna istota, która w tak okrutny sposób eliminuje ludzi, którzy w jakiś sposób narazili się temu czternastolatkowi, czyni więcej dobra niźli zła? Jima dręczą wątpliwości, bo z jednej strony ma powody, by nienawidzić osób, na które Gulu kieruje swoją karzącą rękę (a raczej laskę), ale z drugiej, nie jest całkowicie przekonany, czy ta osobliwa wendeta jest sprawiedliwa. Zemsta niejako w imieniu Jima dokonuje się w drugiej części tego tomu. Nieporównanie bardziej dynamicznej i umiarkowanie makabrycznej. Throne wprowadza wówczas tzw. Objawienia według G. Po każdym zabójstwie Gulu formułuje w myślach biały wiersz (na końcu tej publikacji znajdziemy dodatek zawierający wszystkie te znane już z wcześniejszych partii objawiania: jeden po drugim). W drugiej części „Gulu. Pamiętnego lata” Throne wprowadza też kolejną barwną, ciekawie skonstruowaną, mającą intrygujący sposób bycia, postać – szeryfa Belmont Bay, Harry'ego Henickera, prowadzącego śledztwo w sprawie rzekomych wypadków, do których nagle zaczyna dochodzić w tej dotychczas spokojnej, z jego punktu widzenia, mieścinie. Drobnymi uniedogodnieniami w tej dalszej partii książki były dla mnie natomiast wypowiedzi pojawiające się w koszmarnych snach sprowadzanych przez Gulu na niektórych z mieszkańców Belmont Bay, bo niełatwo czyta się teksty pozbawione znaków interpunkcyjnych. Ale poza jednym przypadkiem nie były one znowu tak długie, żebym zdążyła porządnie się zmęczyć. Zakończenie tej historii prawdopodobnie zirytuje niejedną osobę, bo Throne także tutaj nie wychodzi naprzeciw tej grupy odbiorczej, która myślę jest większościowa. Prędzej celuje w tę niszę, która woli gdy nie podaje jej się wszystkiego na przysłowiowej tacy, która ceni sobie niedopowiedzenia celowo stosowane przez autorów opowieści czy to książkowych, czy filmowych.

Jeśli lubicie „To” Stephena Kinga i „Letnią noc” Dana Simmonsa to moim zdaniem nie powinniście odwlekać lektury podobno pierwszej powieści niejakiego Juliusa Throne'a. Autora, o którym nie wiem praktycznie nic. Poza tym, że potrafi pisać, jak mało kto. Prawie jak kiedyś sam Stephen King. Prawie. To jeszcze nie jest to, ale raczej nie chciałabym, żeby Throne poszedł dalej w tę stronę. Nie, lepiej nie rezygnować z tej indywidualności, którą w „Gulu. Pamiętnym lecie” też mi pokazał. Styl tylko podobny do stylu Kinga i historię też tylko podobną przede wszystkim do „To”, ale nasuwającą skojarzenia też z paroma innymi dziełami tego mistrza literatury grozy. „Gulu. Pamiętne lato” to powieść dla tych wszystkich, którzy długie, szczegółowe, dogłębne opisy uważają za walor, a nie ujmę i dla których sugestywny klimat jest ważniejszy od zawrotnego tempa akcji. Z czasem oczywiście niemało się zadzieje, ale najpierw wyciszenie i... mam nadzieję, że ekstaza porównywalna z tą, którą ja przeżyłam dosłownie przenosząc się do fikcyjnego miasteczka w Stanach Zjednoczonych roku 1981. I do okresu dzieciństwa, bo choć na pierwszym planie stoją nastolatki, to czytając owo cudo częściej myśli się o latach wcześniejszych niźli okresie dojrzewania. Może dlatego, że Jim Stanford i jego przyjaciele żyli w innej epoce – pod wieloma względami bardziej niewinnej i prawdopodobnie bardziej beztroskiej od obecnej. Krótko: niesamowita powieść, kontynuacji której z niecierpliwością wyczekuję.

Za książkę bardzo dziękuję jej autorowi

Oficjalny fanpage Juliusa Throne'a:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz