Marian
i Ben Rolfe mieszkają wraz ze swoim ośmioletnim synem Davidem w
starej kamienicy w nowojorskim Queens. W tajemnicy przed mężem
Marian szuka lepszego miejsca, w którym mogliby spędzić
nadchodzące lato. I znajduje obiecującą ofertę wynajęcia na
okres wakacyjny wiejskiego domu. Udaje jej się namówić niechętnie
podchodzącego do tego pomysłu Bena do spotkania z właścicielami
oferowanego obiektu, rodzeństwem Roz i Arnoldem Allardyce. Dom ten,
ku ich zaskoczeniu, okazuje się być wielką, ale bardzo zaniedbaną
rezydencją. Allardyce'owie proponują im podejrzanie niską cenę za
możliwość spędzenia dwóch miesięcy w tym przestronnym domostwie
pełnym drogich przedmiotów. W którym ma przebywać też matka Roz
i Arnolda, osiemdziesięciopięcioletnia, skryta kobieta, wedle ich
słów, prawie wcale nieopuszczająca swojej sypialni. Allardyce'owie
podejrzewają, że przez cały pobyt w ogóle jej nie zobaczą,
proszą jednak o przygotowywanie dla niej trzech posiłków dziennie
i zostawianie ich na stoliku koło drzwi do jej sypialni. Niedługo
później, państwo Rolfe, ich syn David i ciotka Bena, Elizabeth,
wprowadzają się do rezydencji Allardyce'ów, która jak wkrótce
się okaże kryje mroczne i być może śmiercionośne tajemnice.
Nieżyjący
już amerykański powieściopisarz, dramaturg i nauczyciel łaciny w
liceum, Robert Marasco, rozgłos zyskał na początku lat 70-tych XX
wieku, dzięki swojej broadwayowskiej sztuce pt. „Child's Play”,
która w 1972 roku doczekała się również swojej filmowej wersji,
w reżyserii Sidneya Lumeta. Potem opublikowano dwie jego powieści,
„Burnt Offerings” (1973) i „Parlor Games” (1979). Ta
pierwsza, w Polsce wydana pod tytułem „Całopalenie”, została
przeniesiona na ekran, pod tym samym oryginalnym tytułem (pol.
„Spalone ofiary”) przez Dana Curtisa – klimatyczny horror z
między innymi Karen Black, Bette Davis, Oliverem Reedem, Burgessem
Meredithem i Eileen Heckart swoją premierę miał w roku 1976, ale
nie został tak dobrze przyjęty jak książka. Literacka wersja
„Burnt Offerings” jest uważana za jeden z ważniejszych utworów
o nawiedzonym domostwie, nierzadko stawiany obok na przykład takich
kultowych dzieł, jak „Nawiedzony dom na wzgórzu” Shirley
Jackson i „Piekielny dom” Richarda Mathesona.
„Całopalenie”
w pierwotnej wersji było scenariuszem, ale Robert Marasco stosunkowo
szybko przerobił go na powieść. Następnie ta powieść posłużyła
za podstawę obecnie mało znanego filmu Dana Curtisa.
Nieodbiegającego zbytnio od literackiego oryginału, choć
oczywiście parę różnic się znalazło. Na przykład książka
jest bogatsza o wstęp z „nowojorskiego życia” Rolfe'ów, jeden
dość istotny fragment z udziałem Walkera, pracownika Allardyce'ów
i naturalnie oferuje dużo szersze portrety psychologiczne zwłaszcza
Marian i Bena, ale i ciotka Elizabeth od Marasco dostała więcej.
Ekranizacja (bo choć zmiany były, to uważam, że nie aż tak
zasadnicze, żeby bardziej usprawiedliwione było nazywanie
„Spalonych ofiar” adaptacją) w jednym punkcie w moich oczach
przewyższa oryginał. Mowa o końcówce, która w filmie jest
brutalniejsza, gwałtowniejsza, ale i zwrot akcji, notabene
przewidywalny, według mnie został w niej podany w bardziej
efektownym stylu. Jednak w ogólnym rozrachunku wyższość przyznaję
powieści. „Całopalenie” Roberta Marasco zaszufladkowano jako
horror o nawiedzonym domu. Ale czy nawiedzonym przez duchy? Co do
tego mam poważne wątpliwości. Tak, osobiście nie przykleiłabym
tej pozycji etykietki ghost story, choć taka interpretacja
też oczywiście może się nasuwać. Ja jednak od początku
widziałam domostwo Allardyce'ów jako odrębny, żywy organizm. A
raczej powoli ożywający, niczym jakieś zombie. Z drugiej strony
coś w tych murach może się gnieździć. Jakaś moc, która jedno
niszczy, inne tworzy. Niszczy swoich tymczasowych lokatorów, a
tworzy przepiękny dom na doprawdy chwiejnym szkielecie. Widok, który
rozpościera się przed Marian, Benem i Davidem Rolfe, gdy przybywają
na spotkanie z Allardyce'ami, jest dosyć żałosny. Wprawdzie
rezydencja imponuje swoim ogromnym metrażem oraz antycznym
wyposażeniem, ale to zdecydowanie przywiędłe piękno. Dom jest w
dość opłakanym stanie – na tyle, by Marian ogarnęła złość
na osoby, które pozwoliły, by ta wspaniała posiadłość straciła
tyle splendoru. Winą naturalnie obarcza jej właścicieli,
ekscentryczne rodzeństwo, Roz i Arnolda Allardyce'ów, którzy
przedstawiają państwu Rolfe nader podejrzaną ofertę najmu. W
swojej książce „Danse Macabre” Stephen King ukuł, bądź po
kimś powtórzył, termin „horror ekonomiczny”. Czyli opowieści
grozy, w których kwestie materialne odgrywają bardzo ważną rolę.
I, jak zauważa również powieściopisarz, dziennikarz i scenarzysta
Grady Hendrix, w posłowiu „Całopalenia” (wydanie Vesper z 2020
roku), kwestie finansowe mają fundamentalne znacznie dla rozwoju tej
kultowej opowieści Roberta Marasco. Marian pragnie lepszego życia.
Lepszego zakwaterowania od mieszkania w starej, przepełnionej,
hałaśliwej kamienicy w dzielnicy Queens w Nowym Jorku. Ale nie robi
nic, by to marzenie spełnić. Od czasu do czasu podejmuje się
jakichś dorywczych prac, po to jednak by zarobić na przedmioty,
które wpadły jej w oko. O stałej pracy nawet nie myśli. Woli
czekać, aż manna spadnie jej z nieba, podczas gdy Ben musi utrzymać
całą ich rodzinę z pensji nauczycielskiej. Marian to płytka,
pedantyczna gospodyni domowa, która lubi otaczać się ładnymi
rzeczami i nie myśleć o takich błahostkach jak rachunki i
wyżywienie. Tym niech martwi się Ben, ona przecież ma ważniejsze
sprawy na głowie. Takie jak planowanie wakacji, najlepiej poza
miastem w jakimś spokojnym, miłym domku letniskowym. Kto szuka, tej
znajdzie. Trafiło się wreszcie ślepej kurze ziarno (albo raczej
głupiej gąsce), z którego za żadną cenę nie zamierza
rezygnować. Ben nie jest przekonany do nader hojnej oferty
Allardyce'ów, ale w końcu ulega swojej upartej małżonce. Jak
zawsze zresztą. Państwo Rolfe wreszcie będą mogli przez chwilę
poczuć się jak ludzie zamożni. Spędzić beztroskie wakacje w
najprawdziwszej willi otoczonej rozległym terenem zielonym, który
uświetnia sporych rozmiarów basen. Trzeba tylko trochę posprzątać,
co nieco zreperować, pozbyć się chaszczy wyrastających na drogą
dojazdowa, zająć się roślinami w szklarni i... nestorką rodu
Allardyce'ów. Osiemdziesięciopięcioletnią kobietą, której
trzeba tylko zapewniać trzy posiłki dziennie. O jej towarzystwo
Rolfe'owie nie muszą się martwić, bo staruszka nie zwykła za
bardzo oddalać się od swojej sypialni.
Groza
w „Całopaleniu” Roberta Marasco ogniskuje się w saloniku przed
zamkniętymi drzwiami prowadzącymi do sypialni najstarszej członkini
rodu Allardyce'ów. Groza i tajemniczość, bo nawet jeśli czujemy,
że zdołaliśmy rozpracować zagadkę tego zamkniętego pokoju, to
wątpliwości zawsze pozostają. Chciałoby się więc jak
najszybciej sprawdzić, czy było się na właściwym tropie. W
każdym razie ten pokój przyciąga. Nie tylko Marian, której
obsesja na punkcie całej tej odludnej posiadłości narasta
praktycznie ze strony na stronę, ale również nas, ciekawskich
czytelników. Drzwi oddzielające salonik pani Allardyce (w którym
to Marian będzie spędzała dość sporo czasu) od jej sypialni,
przyciągają, ale również odpychają. Marasco nie pozostawia nam
bowiem najmniejszych wątpliwości, że właśnie tutaj znajduje się
jądro tego przeklętego domostwa. Domostwa, które jakimś
niepojętym sposobem negatywnie oddziałuje na swoich tymczasowych
lokatorów. Wydobywa z nich niepokojące cechy, potęguje zarówno te
słabości, z istnienia których zdawali sobie sprawę, jak i te,
których nigdy wcześniej w sobie nie znajdowali. Ani oni, ani ludzie
z ich otoczenia. Marian zawsze była pedantyczna, ale podczas tych
feralnych wakacji na prowincji jej obsesja na punkcie czystości
zyskuje nieporównanie większy wymiar. I na puncie starszej pani
kryjącej się w zachodnim skrzydle domu. Ben natomiast odkrywa w
sobie jakiś pociąg do fizycznej przemocy. Zupełnie jakby coś
wbrew niemu popychało go do agresywnych zachowań względem syna. A
przynajmniej najpierw Davida, bo trudno oprzeć się skojarzeniom z
„Amityville Horror” Jaya Ansona i jej filmową wersją w
reżyserii Stuarta Rosenberga, która to historia swoje główne
źródło może mieć właśnie w „Całopaleniu”. Lutzowie snując
tę rzekomo autentyczną historię mogli inspirować się najbardziej
znanym dziełem Roberta Marasco. Stephen King również, pisząc
swoje „Lśnienie”. Tak więc bardzo możliwe, że te dwa
późniejsze i popularniejsze dzieła pośrednio zawdzięczamy
Robertowi Marasco. Grady Hendrix o tym również wspomina w swoim
posłowiu do omawianej publikacji. Wracając jednak do rodziny
Rolfe'ów. Rezydencja Allardyce'ów ma także widoczny wpływa na
przebojową siedemdziesięcioczteroletnią ukochaną ciotkę Bena,
Elizabeth. Jej największy lęk stopniowo się tutaj urzeczywistnia.
Jedynie David zdaje się być odporny na moc tego miejsca. A mówiąc
ściślej wygląda na to, że w tym przypadku żadne psychologiczne
oddziaływanie nie zachodzi. Co nie znaczy, że jego życie nie jest
zagrożone. Czego pierwszym twardym dowodem jest nieoczekiwane
starcie w basenie z człowiekiem zachowującym się jakby coś go
opętało. Ale już wcześniej, jeszcze podczas spotkania z
rodzeństwem Allardyce'ów, pojawia się drobna sugestia zagrożenia
czyhającego tutaj na Davida. Niby zwyczajny wypadek, a jednak daje
do myślenia. Styl, w jakim spisano tę niebywale trzymającą w
napięciu historię o przeklętym domostwie (gratulacje należą się
też tłumaczowi, Bartoszowi Czartoryskiemu, wydanie Vesper 2020),
mnie najmniejszego poczucie niedosytu nie pozostawił. Szczegółowe,
plastyczne portrety tak miejsc i wydarzeń, jak postaci. Przede
wszystkim postaci, bo „Całopalenie” nie jest tylko opowieścią
o domostwie, w którym zachodzą nadzwyczajne zjawiska, ale również,
jeśli nie przede wszystkim, horrorem psychologicznych. To, co
najciekawsze częściej rozgrywa się wewnątrz, a rzadziej w
otoczeniu nowojorczyków, którzy postanowili zasmakować
prowincjonalnego życia, ale na bogato. Czarne chmury, jakie
niewątpliwie zawisły nad tą czteroosobową rodziną zasnuwają też
ich umysły, w które dostajemy bardzo szeroki i głęboki wgląd.
Zwłaszcza jeśli chodzi o Marian i Bena, których dom najwyraźniej
stara się postawić po przeciwnych stronach barykady. Skłócić i
jak najbardziej od siebie odseparować. Ben i Marian są jak te
marionetki sterowane przez demoniczną siłę, realizującą nie tak
znowu ukryty plan, choć w latach 70-tych XX wieku zapewne inaczej
się na to zapatrywano. A ciotka Elizabeth i jeszcze bardziej David
poniekąd stają się zakładnikami w tej niezwyczajnej i
przymuszonej wojnie małżeńskiej. Myślę jednak, że i bez domu
Allardyce'ów związek ten wcześniej czy później zacząłby się
rozpadać. Za duże różnice charakterów i co gorsza niemożność
zdobycia się na jakiekolwiek ustępstwa przez Marian. Ona chce
wszystko albo nic. Miała więc fart, że trafiła na tak uległego
mężczyznę, jak Ben. Jego cierpliwość nie jest jednak bezkresna,
w końcu musi się wyczerpać, a wtedy... Cóż, albo małżeństwo
to z hukiem się skończy, albo Marian zdoła przeciwstawić się
przeklętemu domowi, a więc i swoim własnym słabościom. Bo jeśli
zabrać ową rezydencję to pozostaje nam starcie dwóch stron natury
ludzkiej. Ścieranie się ciemnego i jasnego oblicza człowieka
(zachodzące i w Marian, i w Benie), od którego może zależeć
dalsze istnienie bądź nieistnienie całej rodziny Rolfe'ów na tym
padole.
„Całopalenie”
Roberta Marasco to powieść grozy, którą można rozpatrywać pod
różnymi kątami. Ten nieżyjący już autor sprytnie zmieszał
horror o zjawiskach nadprzyrodzonych z horrorem psychologicznym. Dość
oryginalne spojrzenie na motyw przeklętego domu na kartach tej
wyjątkowej publikacji trwa w swoistej symbiozie z psychozą, zgubną
obsesją i nieodpartym pociągiem do agresji, włącznie z
podświadomą skłonnością autodestrukcyjną. „Całopalenie” to
według mnie pozycja obowiązkowa dla każdego – absolutnie każdego
– miłośnika literatury grozy. Jeden z kamieni milowych gatunku.
Jeden z cenniejszych horrorów w historii. Utwór, który miał
niemały wpływ na rozwój tak literatury, jak filmu grozy. Nic tylko
cieszyć się tą znakomitą opowieścią, której ząb czasu chyba
nigdy nie zdoła nadszarpnąć. Dodatkowa zachęta: przepiękne (jak
zwykle) wydanie Vesper w twardej oprawie i niestety niewieloma
znakomitymi grafikami Macieja Kamudy, który chyba trochę z
ekranizacji „Całopalenia” zaczerpnął...
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Rewelacja!!! Pozycja obowiązkowa.
OdpowiedzUsuń