Stronki na blogu

wtorek, 26 maja 2020

Julie Clark „Ostatni lot”


Recenzja przedpremierowa

Claire Cook żyje w złotej klatce. Z zewnątrz jej małżeństwo z wywodzącym się z wpływowego rodu, zamierzającym ubiegać się o miejsce w Senacie Stanów Zjednoczonych, filantropem Rorym Cookiem, przypomina bajkę, ale to tylko pozory. W istocie Claire przeżywa istne piekło, z którego w końcu postanawia się wydostać. Jednak jej plan ucieczki od agresywnego męża nie powodzi się, a Claire zabrnęła już tak daleko, że nie może się wycofać. Traf chce, że w odpowiednim momencie na jej drodze pojawia się nieznajoma kobieta, Eva James, która też marzy o ucieczce. Wymieniają się więc biletami lotniczymi – Eva ma polecieć do Portoryko, a Claire do Oakland w Kalifornii, gdzie czeka na nią mieszkanie jej nieoczekiwanej wspólniczki, której tożsamość właśnie przejęła. Kobieta zamierza zatrzymać się w nim do czasu, aż sytuacja się uspokoi, a ona postanowi co dalej. Zwłaszcza że szum medialny okazuje się dużo większy, niż zakładała. Wszystko przez katastrofę samolotu, którym miała lecieć. Claire Cook została uznana za zmarłą, więc tym bardziej musi się pilnować. Ale widmo rychłej demaskacji i co za tym idzie konfrontacja z rozwścieczonym mężem to tylko część problemów Claire. Bo będzie musiała zmierzyć się też z problemami kobiety, pod którą się podszyła.

Absolwentka University of the Pacific, obecnie mieszkająca w Santa Monica w stanie Kalifornia, gdzie samotnie wychowuje dwóch synów i uczy w szkole, Julie Clark na rynku literackim zadebiutowała w 2018 roku powieścią „The Ones We Choose”. Zainspirowana ruchem #MeToo potem przystąpiła do prac nad utworem, który jest też owocem jej długoletnich rozmyślań. Julie Clark od dawna bowiem zastanawiała się, czy we współczesnym świecie możliwe jest zniknięcie – na własną rękę porzucenie swojego dotychczasowego życia i rozpoczęcie nowego z fałszywą tożsamością. Zbierający pozytywne recenzje, także od krytyków, thriller psychologiczny „Ostatni lot” (oryg. „The Last Flight”, pierwsze wydanie: 2020 rok) autorstwa Julie Clark to powieść feministyczna, ale i hipotetyczny scenariusz takiej definitywnej zamiany znienawidzonego życia na egzystencję pełną nowych, również zupełnie nieoczekiwanych wyzwań.

Przeciwstawiłyśmy się całemu systemowi, który wmawia wszystkim, że na kobietach nie można polegać, a kiedy nie są już potrzebne, to należy je spisać na straty. Nasza prawda nie ma żadnego znaczenia, szczególnie jeśli zestawi się ją z prawdą jakiegoś mężczyzny.”

Czy uważasz, że można zniknąć bez śladu? Od takiego pytania amerykańska powieściopisarka, Julie Clark, wychodzi w swojej drugiej książce, „Ostatnim locie”. Czy w bieżącej rozwiniętej technologicznie epoce człowiek może uciec przed własnym życiem? Zmienić tożsamość i zacząć od nowa? Główna bohaterka powieści, Claire Cook, właśnie na taki ryzykowny krok się decyduje. Przyparta do muru, tylko takie wyjście dostrzega. Uznaje, że to jedyny sposób na wyrwanie się z koszmaru, w którym tkwi już od dziesięciu lat. A wszystko za sprawą jej męża, Rory'ego Cooka. Pochodzącego z bogatej rodziny z polityczną tradycją, właściciela fundacji charytatywnej, który w najbliższym czasie zamierza startować w wyścigu o fotel senatora. Rory to można powiedzieć polityk z krwi i kości. Przed kamerami ciepły, czuły człowiek, któremu leży na sercu los innych. Kochający mąż i patriota. Syn powszechnie szanowanej, przedwcześnie zmarłej pani sanator, który swoją pierwszą żonę stracił w tragicznych, a przy tym dość zagadkowych okolicznościach. Ale udało mu się ułożyć sobie życie z drugą kobietą, która... wolałaby nigdy go nie spotkać. O tym, co naprawdę przeżywa Claire wie jedynie garstka osób, zdecydowana większość których to lojalni pracownicy jej despotycznego męża. Rory bowiem robi wszystko, żeby jego brudne tajemnice nie wypłynęły na powierzchnię. A Claire wcale nie chce, by tak się stało. Nie marzy o zemście na człowieku, który przez te wszystkie lata dosłownie ją terroryzował. Znęcał się nad nią psychicznie i fizycznie, twardą ręką rządził całym jej życiem... I znowu: rasowy polityk. Chcę przez to powiedzieć, że osobowość Rory'ego moim zdaniem idealnie pasuje do środowiska, w którym pragnie się obracać. Zakłamany, przebiegły, opętany żądzą władzy człowiek, który ma prawo czuć się bezkarny. Bo ma pieniądze, a każde dziecko wie, że pieniądze często są gwarantem nietykalności. W każdym razie Claire wie to doskonale. Zdążyła już poznać tę potworną prawdę o tak zwanym cywilizowanym świecie. Świecie Orwellowskim, w którym są równi i równiejsi. Claire zawsze może zwrócić się do mediów, ale jak słusznie zauważa autorka, taki krok wiąże się ze sporym ryzykiem. Podziel się z opinią publiczną swoimi strasznymi przeżyciami to „ludzie zaczną grzebać w twojej przeszłości i uważnie przyglądać się wszystkiemu, co robiłaś. Usłyszysz wiele nienawistnych komentarzy wypowiadanych bez skrępowania, często prosto w twarz”. Co do tego ostatniego to bym polemizowała, bo wydaje mi się, że dzisiaj mało kto ma taką cywilną odwagę, by ze swoją nienawiścią wyjść poza Internet, ale zasadniczo Julie Clark dociera do sedna. Choć nie dokonuje w tym, ale i w innych miejscach „Ostatniego lotu” wielkich odkryć na temat rzeczywistości, w której tak naprawdę wszyscy żyjemy. Claire popełniła ten błąd, że związała się z człowiekiem z kręgu uprzywilejowanych. Wtedy jeszcze o tym nie wiedziała, ale podjęła niemałe ryzyko, które w jej przypadku się nie opłaciło. Jeśli wiążesz się z kimś tak wpływowym jak Rory lepiej żebyś była świadoma tego, że w razie wystąpienia poważnych problemów małżeńskich, on będzie górą. Chyba że będziesz sprytniejsza od niego. I gotowa nawet na tak drastyczne posunięcie, jak definitywne pożegnanie się z całym swoim życiem. W pewnym sensie zrzeczenie się siebie. To znaczy przybranie nowej tożsamości i urządzenie się gdzieś, gdzie nikt cię nie zna. Claire właśnie tego dokonuje i to w całkiem oryginalnym stylu. Genialnym w swojej prostocie, acz jak się okazuje rodzącym dodatkowe niebezpieczeństwa. Bo kobieta, z którą zamieniła się na tożsamości, Eva James, nie powiedziała jej prawdy o sobie. Zataiła przed nią informację o śmiertelnie ryzykownym procederze, w którym z wyboru, ale i niejako z konieczności brała udział. A przynajmniej kiedyś wydawało jej się, że to jedyne wyjście z nader ciężkiej sytuacji w jakiej nagle się znalazła. To łączy ją z Claire Cook. Ale poza tym ich biografie całkowicie się od siebie różnią. Julie Clark na kartach „Ostatniego lotu” przedstawia nam historie tych dwóch bardzo silnych i niezwykle zdeterminowanych kobiet, które po prostu starają się przetrwać w męskim świecie. Nie, inaczej: wyrwać się spod bezwzględnej władzy mężczyzn stanowiących dla nich ogromne zagrożenie. Być może nawet śmiertelne...

Publiczne oskarżenie mojego męża byłoby jak skok w przepaść w nadziei, że uratuje mnie wspaniałomyślność i życzliwość innych. Żyję jednak zbyt długo wśród ludzi, którzy z radością patrzyli, jak spadam, ponieważ chcieli zachować dobre relacje z Rorym. Na tym świecie pieniądze i władza oznaczają nietykalność.”

W „Ostatnim locie” Julie Clark spotykamy się z dwiema perspektywami. Rozdziały ujęte z punktu widzenia Claire Cook toczą się w czasie rzeczywistym (umowna teraźniejszość, narracja pierwszoosobowa), natomiast akcja poświęcona Evie James (narracja trzecioosobowa) zawiązuje się parę miesięcy przed wiadomą katastrofą samolotu. I jak można się tego domyślić stopniowo będziemy się tutaj przybliżać do tragedii lotniczej, natomiast dzieje Claire będą nas od niej oddalać. Innymi słowy katastrofa samolotu to swoiste centrum, z którego odchodzą dwa osie akcji – można powiedzieć, że jedna idzie do wewnątrz, a inna na zewnątrz. Suspens w „Ostatnim locie” jest budowany „zgodnie z nauką Alfreda Hitchcocka”. Dobrze, niezupełnie, ale Clark niewątpliwe zaczyna od „trzęsienia ziemi”, a potem napięcie (nie)tylko wzrasta. Najpierw spłynęły na mnie skojarzenia ze „Złotą klatką” Camilli Lackberg (choć oczywiście motyw ten można odnaleźć też w wielu innych pozycjach) – zniewolona przez zamożnego, agresywnego męża kobieta, wreszcie decyduje się odzyskać dawno utraconą wolność. Na tym w sumie kończą się podobieństwa do wspomnianej powieści i zawiązuje się wątek, z którym dotychczas ani w literaturze, ani w filmie jeszcze się nie spotkałam. A przynajmniej nie przypominam sobie, żebym zetknęła się z takim pomysłem na zmianę tożsamości. A raczej zamianę, którą autorka wstępnie skorelowała z „Zakręconym piątkiem” Marka Watersa (filmem, do którego przyznaję dość często wracam). Ale spokojnie, to nie jest lekka komedia o zamianie ciał, tylko w miarę emocjonujący i czasami nawet zaskakujący thriller psychologiczny o dwóch osaczonych kobietach. Jedna z nich żyje w bogactwie, ale tęskni za okresem, w którym pieniędzy wprawdzie brakowało, ale wokół siebie miała osoby, przy których czuła się bezpiecznie i które z wzajemnością szczerze kochała. Claire już od dawna tylko udaje miłość do swojego męża Rory'ego. Tak naprawdę szczerze go nienawidzi i panicznie się go boi. Widzicie, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia – jedni marzą o wielkim bogactwie, a inni, tacy jak Claire, oddaliby wszystko za życie od pierwszego do pierwszego. Skromną, nawet ubogą, ale bezpieczną egzystencję. Bez namysłu wyrzekliby się całego bogactwa, byle móc znów poczuć ten magiczny smak wolności. Pozornej, bo we współczesnym świecie tak naprawdę nikt nie jest w pełni wolny. A już na pewno nie będzie Claire, bo jak można się tego spodziewać, ucieczka od despotycznego męża nie tylko nie kończy jej problemów z tym człowiekiem, ale i jak się okazuje, rodzi kolejne niebezpieczeństwa. Również takie, których nijak nie mogła przewidzieć. Bo skąd miała wiedzieć, że kobieta, której tożsamość przyjęła tkwiła w takim bagnie? Przejścia Evy James dla mnie były zdecydowanie mniej atrakcyjne. Właściwie to trochę mnie wymęczyły, bo i proceder, w którym Clark kazała jej brać udział nie jest z gatunku tych, których tak w literaturze, jak w filmie zazwyczaj poszukuję. Najczęściej takie historie nie dostarczają mi pożądanych emocji, za to całe pokłady nieznośnej nudy. W „Ostatnim locie” aż tak źle ze mną na szczęście nie było, bo jednak dzieje Evy nie sprowadzały się tylko do jej nielegalnej działalności. Przeszłość tej postaci i pewien niezwykle jasny promyk, który nieoczekiwanie rozświetla jej dotychczas smutne, puste życie – nic nadzwyczajnego, ale to naprawdę były dla mnie miłe odskocznie od nużących opisów jej straceńczej działalności w Oakland. Co prawda niepozbawionej elementu zaskoczenia, ale poza tym nie odnalazłam w tej intrydze jakichś bardziej przykuwających momentów. Na szczęście była jeszcze Claire Cook – spiesząca z pomocą ilekroć akcja wokół Evy wytracała całe tempo (a działo się to dość często), choć trzeba zaznaczyć, że i jej losy nie są pozbawione nużących przestojów. Kiedy Claire wreszcie znajduje względnie bezpieczną, ale tylko chwilową przystań w postaci mieszkania swojej nieoczekiwanej wspólniczki, jak by nie patrzeć, w przestępstwie, prawie całe napięcie wyparowuje. Najpierw mocne uderzenia emocji, a potem... denerwujący zastój. Ale, ale, z odsieczą przybywa swego rodzaju obsesja naszej Claire. Albo raczej wdrożone przez nią środki ostrożności – rozmowy, które ma możliwość śledzić na swoim laptopie, działające na nią coraz bardziej alarmująco. A więc i na nas, czytelników, którzy zdążyli już mocno zżyć się z tą waleczną kobietą. Kobietą, której trudno nie współczuć, ale też trudno jej nie podziwiać. Bo dokonała czegoś, na co doprawdy niewielu by się zdobyło. Porzuciła całe swoje dotychczasowe życie i zaczęła dosłownie od zera. Od czystej karty... Chociaż nie, bo jej okrutny mąż wciąż trzyma rękę na pulsie. Wystarczy najdrobniejszy błąd, by ten naprędce wzniesiony domek z kart runął. „Ostatni lot” Julie Clark co prawda nie wlał we mnie tyle napięcia, ile bym chciała, ale nie mogę odmówić autorce trzeźwego spojrzenia na rzeczywistość, w której żyjemy; empatycznego podejścia względem maltretowanych kobiet; prostych, ale i tak mocno dających do myślenia prawd o życiu (na przykład rozmyślania Claire o tym jak to drobne decyzje mogą zaważyć na całym naszych życiu – już sama rozmowa telefoniczna z bliską osobą może zadecydować o życiu lub śmierci). I, co moim zdaniem najistotniejsze, o tym, jak łatwo zmanipulować współczesne, niby inteligentne, oświecone społeczeństwa. Uśmiechaj się przed kamerami, kreuj się na orędownika ludzi, którym się nie wiedzie, przytul się do żony i już jesteś kochany. Tak bardzo, że gdy pojawią się oskarżenia o znęcanie się nad własną małżonką, wielu stanie za tobą murem. Taki jest ten świat i cieszę się, że są jeszcze na nim tacy ludzie jak Julie Clark, które nie tylko to widzą, ale i na takich zgniliznach tego padołu budują całkiem wciągające fikcyjne opowieści, w centrum których stawiają tak niepowierzchownie scharakteryzowane postaci, jak Claire Cook i Eva James. Kobiety zaciekle walczące o... zwykłe, szare, skromne życie. Bo niektórym nawet takie minimum egzystencjalne nie było dane.

„Ostatni lot” Julie Clark moim zdaniem odniesie niemały międzynarodowy sukces. Może nawet kinowy, bo na końcu tej publikacji autorka wspomina o już podjętych staraniach w kierunku zekranizowania tej historii. Historii niepozbawionej świeżości, w miarę emocjonującej, ale przede wszystkim punktującej kilka nieupiększonych prawd o życiu we współczesnym świecie. Życiu kobiet? Głównie, ale nie da się nie zauważyć, że wiele z tych wprawdzie nieodkrywczych, ale wiecznie aktualnych obserwacji poczynionych przez autorkę, nie ma nic wspólnego z płcią. Problemy, które tutaj porusza tak naprawdę dotykają każdego z nas, choć nie każdy jest tego w pełni świadomy. Choćby z tego powodu polecam tę powieść właściwie wszystkim – bo Julie Clark nie patrzy na świat przez różowe okulary i co więcej widać, że nie wygasła w niej nadzieja na lepsze jutro. Może i to walka z wiatrakami (skazana na porażkę), ale grunt, że mówi, i to donośnie. Mówi o równych i równiejszych. Kobietach i mężczyznach, owszem. Ale przede wszystkim o politykach i całej reszcie. Zapraszam więc na pokład wszystkich tych, którym nie zależy tylko na chlebie i igrzyskach. I tych, którzy po prostu lubią dobre powieści z suspensem i solidnie wykreślonymi postaciami, z którymi niezwykle łatwo nawiązać emocjonalną więź.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz