Recenzja
przedpremierowa
Claire
Cook żyje w złotej klatce. Z zewnątrz jej małżeństwo z
wywodzącym się z wpływowego rodu, zamierzającym ubiegać się o
miejsce w Senacie Stanów Zjednoczonych, filantropem Rorym Cookiem,
przypomina bajkę, ale to tylko pozory. W istocie Claire przeżywa
istne piekło, z którego w końcu postanawia się wydostać. Jednak
jej plan ucieczki od agresywnego męża nie powodzi się, a Claire
zabrnęła już tak daleko, że nie może się wycofać. Traf chce,
że w odpowiednim momencie na jej drodze pojawia się nieznajoma
kobieta, Eva James, która też marzy o ucieczce. Wymieniają się
więc biletami lotniczymi – Eva ma polecieć do Portoryko, a Claire
do Oakland w Kalifornii, gdzie czeka na nią mieszkanie jej
nieoczekiwanej wspólniczki, której tożsamość właśnie przejęła.
Kobieta zamierza zatrzymać się w nim do czasu, aż sytuacja się
uspokoi, a ona postanowi co dalej. Zwłaszcza że szum medialny
okazuje się dużo większy, niż zakładała. Wszystko przez
katastrofę samolotu, którym miała lecieć. Claire Cook została
uznana za zmarłą, więc tym bardziej musi się pilnować. Ale widmo
rychłej demaskacji i co za tym idzie konfrontacja z rozwścieczonym
mężem to tylko część problemów Claire. Bo będzie musiała
zmierzyć się też z problemami kobiety, pod którą się podszyła.
Absolwentka
University of the Pacific, obecnie mieszkająca w Santa Monica w
stanie Kalifornia, gdzie samotnie wychowuje dwóch synów i uczy w
szkole, Julie Clark na rynku literackim zadebiutowała w 2018 roku
powieścią „The Ones We Choose”. Zainspirowana ruchem #MeToo
potem przystąpiła do prac nad utworem, który jest też owocem jej
długoletnich rozmyślań. Julie Clark od dawna bowiem zastanawiała
się, czy we współczesnym świecie możliwe jest zniknięcie – na
własną rękę porzucenie swojego dotychczasowego życia i
rozpoczęcie nowego z fałszywą tożsamością. Zbierający
pozytywne recenzje, także od krytyków, thriller psychologiczny
„Ostatni lot” (oryg. „The Last Flight”, pierwsze wydanie:
2020 rok) autorstwa Julie Clark to powieść feministyczna, ale i
hipotetyczny scenariusz takiej definitywnej zamiany znienawidzonego
życia na egzystencję pełną nowych, również zupełnie
nieoczekiwanych wyzwań.
„Przeciwstawiłyśmy
się całemu systemowi, który wmawia wszystkim, że na kobietach nie
można polegać, a kiedy nie są już potrzebne, to należy je spisać
na straty. Nasza prawda nie ma żadnego znaczenia, szczególnie jeśli
zestawi się ją z prawdą jakiegoś mężczyzny.”
Czy
uważasz, że można zniknąć bez śladu? Od takiego pytania
amerykańska powieściopisarka, Julie Clark, wychodzi w swojej
drugiej książce, „Ostatnim locie”. Czy w bieżącej rozwiniętej
technologicznie epoce człowiek może uciec przed własnym życiem?
Zmienić tożsamość i zacząć od nowa? Główna bohaterka
powieści, Claire Cook, właśnie na taki ryzykowny krok się
decyduje. Przyparta do muru, tylko takie wyjście dostrzega. Uznaje,
że to jedyny sposób na wyrwanie się z koszmaru, w którym tkwi już
od dziesięciu lat. A wszystko za sprawą jej męża, Rory'ego Cooka.
Pochodzącego z bogatej rodziny z polityczną tradycją, właściciela
fundacji charytatywnej, który w najbliższym czasie zamierza
startować w wyścigu o fotel senatora. Rory to można powiedzieć
polityk z krwi i kości. Przed kamerami ciepły, czuły człowiek,
któremu leży na sercu los innych. Kochający mąż i patriota. Syn
powszechnie szanowanej, przedwcześnie zmarłej pani sanator, który
swoją pierwszą żonę stracił w tragicznych, a przy tym dość
zagadkowych okolicznościach. Ale udało mu się ułożyć sobie
życie z drugą kobietą, która... wolałaby nigdy go nie spotkać.
O tym, co naprawdę przeżywa Claire wie jedynie garstka osób,
zdecydowana większość których to lojalni pracownicy jej
despotycznego męża. Rory bowiem robi wszystko, żeby jego brudne
tajemnice nie wypłynęły na powierzchnię. A Claire wcale nie chce,
by tak się stało. Nie marzy o zemście na człowieku, który przez
te wszystkie lata dosłownie ją terroryzował. Znęcał się nad nią
psychicznie i fizycznie, twardą ręką rządził całym jej
życiem... I znowu: rasowy polityk. Chcę przez to powiedzieć, że
osobowość Rory'ego moim zdaniem idealnie pasuje do środowiska, w
którym pragnie się obracać. Zakłamany, przebiegły, opętany
żądzą władzy człowiek, który ma prawo czuć się bezkarny. Bo
ma pieniądze, a każde dziecko wie, że pieniądze często są
gwarantem nietykalności. W każdym razie Claire wie to doskonale.
Zdążyła już poznać tę potworną prawdę o tak zwanym
cywilizowanym świecie. Świecie Orwellowskim, w którym są równi i
równiejsi. Claire zawsze może zwrócić się do mediów, ale jak
słusznie zauważa autorka, taki krok wiąże się ze sporym
ryzykiem. Podziel się z opinią publiczną swoimi strasznymi
przeżyciami to „ludzie zaczną grzebać w twojej przeszłości
i uważnie przyglądać się wszystkiemu, co robiłaś. Usłyszysz
wiele nienawistnych komentarzy wypowiadanych bez skrępowania, często
prosto w twarz”. Co do tego ostatniego to bym polemizowała, bo
wydaje mi się, że dzisiaj mało kto ma taką cywilną odwagę, by
ze swoją nienawiścią wyjść poza Internet, ale zasadniczo Julie
Clark dociera do sedna. Choć nie dokonuje w tym, ale i w innych
miejscach „Ostatniego lotu” wielkich odkryć na temat
rzeczywistości, w której tak naprawdę wszyscy żyjemy. Claire
popełniła ten błąd, że związała się z człowiekiem z kręgu
uprzywilejowanych. Wtedy jeszcze o tym nie wiedziała, ale podjęła
niemałe ryzyko, które w jej przypadku się nie opłaciło. Jeśli
wiążesz się z kimś tak wpływowym jak Rory lepiej żebyś była
świadoma tego, że w razie wystąpienia poważnych problemów
małżeńskich, on będzie górą. Chyba że będziesz sprytniejsza
od niego. I gotowa nawet na tak drastyczne posunięcie, jak
definitywne pożegnanie się z całym swoim życiem. W pewnym sensie
zrzeczenie się siebie. To znaczy przybranie nowej tożsamości i
urządzenie się gdzieś, gdzie nikt cię nie zna. Claire właśnie
tego dokonuje i to w całkiem oryginalnym stylu. Genialnym w swojej
prostocie, acz jak się okazuje rodzącym dodatkowe
niebezpieczeństwa. Bo kobieta, z którą zamieniła się na
tożsamości, Eva James, nie powiedziała jej prawdy o sobie. Zataiła
przed nią informację o śmiertelnie ryzykownym procederze, w którym
z wyboru, ale i niejako z konieczności brała udział. A
przynajmniej kiedyś wydawało jej się, że to jedyne wyjście z
nader ciężkiej sytuacji w jakiej nagle się znalazła. To łączy
ją z Claire Cook. Ale poza tym ich biografie całkowicie się od
siebie różnią. Julie Clark na kartach „Ostatniego lotu”
przedstawia nam historie tych dwóch bardzo silnych i niezwykle
zdeterminowanych kobiet, które po prostu starają się przetrwać w
męskim świecie. Nie, inaczej: wyrwać się spod bezwzględnej
władzy mężczyzn stanowiących dla nich ogromne zagrożenie. Być
może nawet śmiertelne...
„Publiczne
oskarżenie mojego męża byłoby jak skok w przepaść w nadziei, że
uratuje mnie wspaniałomyślność i życzliwość innych. Żyję
jednak zbyt długo wśród ludzi, którzy z radością patrzyli, jak
spadam, ponieważ chcieli zachować dobre relacje z Rorym. Na tym
świecie pieniądze i władza oznaczają nietykalność.”
W
„Ostatnim locie” Julie Clark spotykamy się z dwiema
perspektywami. Rozdziały ujęte z punktu widzenia Claire Cook toczą
się w czasie rzeczywistym (umowna teraźniejszość, narracja
pierwszoosobowa), natomiast akcja poświęcona Evie James (narracja
trzecioosobowa) zawiązuje się parę miesięcy przed wiadomą
katastrofą samolotu. I jak można się tego domyślić stopniowo
będziemy się tutaj przybliżać do tragedii lotniczej, natomiast
dzieje Claire będą nas od niej oddalać. Innymi słowy katastrofa
samolotu to swoiste centrum, z którego odchodzą dwa osie akcji –
można powiedzieć, że jedna idzie do wewnątrz, a inna na zewnątrz.
Suspens w „Ostatnim locie” jest budowany „zgodnie z nauką
Alfreda Hitchcocka”. Dobrze, niezupełnie, ale Clark niewątpliwe
zaczyna od „trzęsienia ziemi”, a potem napięcie (nie)tylko
wzrasta. Najpierw spłynęły na mnie skojarzenia ze „Złotą klatką” Camilli Lackberg (choć oczywiście motyw ten można
odnaleźć też w wielu innych pozycjach) – zniewolona przez
zamożnego, agresywnego męża kobieta, wreszcie decyduje się
odzyskać dawno utraconą wolność. Na tym w sumie kończą się
podobieństwa do wspomnianej powieści i zawiązuje się wątek, z
którym dotychczas ani w literaturze, ani w filmie jeszcze się nie
spotkałam. A przynajmniej nie przypominam sobie, żebym zetknęła
się z takim pomysłem na zmianę tożsamości. A raczej zamianę,
którą autorka wstępnie skorelowała z „Zakręconym piątkiem”
Marka Watersa (filmem, do którego przyznaję dość często wracam).
Ale spokojnie, to nie jest lekka komedia o zamianie ciał, tylko w
miarę emocjonujący i czasami nawet zaskakujący thriller
psychologiczny o dwóch osaczonych kobietach. Jedna z nich żyje w
bogactwie, ale tęskni za okresem, w którym pieniędzy wprawdzie
brakowało, ale wokół siebie miała osoby, przy których czuła się
bezpiecznie i które z wzajemnością szczerze kochała. Claire już
od dawna tylko udaje miłość do swojego męża Rory'ego. Tak
naprawdę szczerze go nienawidzi i panicznie się go boi. Widzicie,
punkt widzenia zależy od punktu siedzenia – jedni marzą o wielkim
bogactwie, a inni, tacy jak Claire, oddaliby wszystko za życie od
pierwszego do pierwszego. Skromną, nawet ubogą, ale bezpieczną
egzystencję. Bez namysłu wyrzekliby się całego bogactwa, byle móc
znów poczuć ten magiczny smak wolności. Pozornej, bo we
współczesnym świecie tak naprawdę nikt nie jest w pełni wolny. A
już na pewno nie będzie Claire, bo jak można się tego spodziewać,
ucieczka od despotycznego męża nie tylko nie kończy jej problemów
z tym człowiekiem, ale i jak się okazuje, rodzi kolejne
niebezpieczeństwa. Również takie, których nijak nie mogła
przewidzieć. Bo skąd miała wiedzieć, że kobieta, której
tożsamość przyjęła tkwiła w takim bagnie? Przejścia Evy James
dla mnie były zdecydowanie mniej atrakcyjne. Właściwie to trochę
mnie wymęczyły, bo i proceder, w którym Clark kazała jej brać
udział nie jest z gatunku tych, których tak w literaturze, jak w
filmie zazwyczaj poszukuję. Najczęściej takie historie nie
dostarczają mi pożądanych emocji, za to całe pokłady nieznośnej
nudy. W „Ostatnim locie” aż tak źle ze mną na szczęście nie
było, bo jednak dzieje Evy nie sprowadzały się tylko do jej
nielegalnej działalności. Przeszłość tej postaci i pewien
niezwykle jasny promyk, który nieoczekiwanie rozświetla jej
dotychczas smutne, puste życie – nic nadzwyczajnego, ale to
naprawdę były dla mnie miłe odskocznie od nużących opisów jej
straceńczej działalności w Oakland. Co prawda niepozbawionej
elementu zaskoczenia, ale poza tym nie odnalazłam w tej intrydze
jakichś bardziej przykuwających momentów. Na szczęście była
jeszcze Claire Cook – spiesząca z pomocą ilekroć akcja wokół
Evy wytracała całe tempo (a działo się to dość często), choć
trzeba zaznaczyć, że i jej losy nie są pozbawione nużących
przestojów. Kiedy Claire wreszcie znajduje względnie bezpieczną,
ale tylko chwilową przystań w postaci mieszkania swojej
nieoczekiwanej wspólniczki, jak by nie patrzeć, w przestępstwie,
prawie całe napięcie wyparowuje. Najpierw mocne uderzenia emocji, a
potem... denerwujący zastój. Ale, ale, z odsieczą przybywa swego
rodzaju obsesja naszej Claire. Albo raczej wdrożone przez nią
środki ostrożności – rozmowy, które ma możliwość śledzić
na swoim laptopie, działające na nią coraz bardziej alarmująco. A
więc i na nas, czytelników, którzy zdążyli już mocno zżyć się
z tą waleczną kobietą. Kobietą, której trudno nie współczuć,
ale też trudno jej nie podziwiać. Bo dokonała czegoś, na co
doprawdy niewielu by się zdobyło. Porzuciła całe swoje
dotychczasowe życie i zaczęła dosłownie od zera. Od czystej
karty... Chociaż nie, bo jej okrutny mąż wciąż trzyma rękę na
pulsie. Wystarczy najdrobniejszy błąd, by ten naprędce wzniesiony
domek z kart runął. „Ostatni lot” Julie Clark co prawda nie
wlał we mnie tyle napięcia, ile bym chciała, ale nie mogę odmówić
autorce trzeźwego spojrzenia na rzeczywistość, w której żyjemy;
empatycznego podejścia względem maltretowanych kobiet; prostych,
ale i tak mocno dających do myślenia prawd o życiu (na przykład
rozmyślania Claire o tym jak to drobne decyzje mogą zaważyć na
całym naszych życiu – już sama rozmowa telefoniczna z bliską
osobą może zadecydować o życiu lub śmierci). I, co moim zdaniem
najistotniejsze, o tym, jak łatwo zmanipulować współczesne, niby
inteligentne, oświecone społeczeństwa. Uśmiechaj się przed
kamerami, kreuj się na orędownika ludzi, którym się nie wiedzie,
przytul się do żony i już jesteś kochany. Tak bardzo, że gdy
pojawią się oskarżenia o znęcanie się nad własną małżonką,
wielu stanie za tobą murem. Taki jest ten świat i cieszę się, że
są jeszcze na nim tacy ludzie jak Julie Clark, które nie tylko to
widzą, ale i na takich zgniliznach tego padołu budują całkiem
wciągające fikcyjne opowieści, w centrum których stawiają tak
niepowierzchownie scharakteryzowane postaci, jak Claire Cook i Eva
James. Kobiety zaciekle walczące o... zwykłe, szare, skromne życie.
Bo niektórym nawet takie minimum egzystencjalne nie było dane.
„Ostatni
lot” Julie Clark moim zdaniem odniesie niemały międzynarodowy
sukces. Może nawet kinowy, bo na końcu tej publikacji autorka
wspomina o już podjętych staraniach w kierunku zekranizowania tej
historii. Historii niepozbawionej świeżości, w miarę
emocjonującej, ale przede wszystkim punktującej kilka
nieupiększonych prawd o życiu we współczesnym świecie. Życiu
kobiet? Głównie, ale nie da się nie zauważyć, że wiele z tych
wprawdzie nieodkrywczych, ale wiecznie aktualnych obserwacji
poczynionych przez autorkę, nie ma nic wspólnego z płcią.
Problemy, które tutaj porusza tak naprawdę dotykają każdego z
nas, choć nie każdy jest tego w pełni świadomy. Choćby z tego
powodu polecam tę powieść właściwie wszystkim – bo Julie
Clark nie patrzy na świat przez różowe okulary i co więcej widać,
że nie wygasła w niej nadzieja na lepsze jutro. Może i to walka z
wiatrakami (skazana na porażkę), ale grunt, że mówi, i to
donośnie. Mówi o równych i równiejszych. Kobietach i mężczyznach,
owszem. Ale przede wszystkim o politykach i całej reszcie. Zapraszam
więc na pokład wszystkich tych, którym nie zależy tylko na
chlebie i igrzyskach. I tych, którzy po prostu lubią dobre powieści
z suspensem i solidnie wykreślonymi postaciami, z którymi niezwykle
łatwo nawiązać emocjonalną więź.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz