Laura samotnie wychowuje ośmioletniego syna Davida. Pewnej nocy w pokoju pogrążonego we śnie chłopca, zastaje grupę ludzi. Wzywa pomoc, ale intruzi znikają. Policja nie znajduje żadnych śladów świadczących o włamaniu. Jeden z prowadzących tę sprawę detektywów podejrzewa, że Laurze się to przyśniło, ale jego partner, Paul, jest przeciwnego zdania. Początkowo nic nie wskazuje na to, że Davidowi stała się jakaś krzywda, ale niedługo po tym incydencie chłopiec zapada na tajemniczą chorobę. Aby ocalić swojego jedynego syna Laura będzie musiała zaryzykować utratę wszystkiego innego. Nawet swojej wolności.
„Son”, irlandzko-amerykańsko-brytyjsko-singapurski horror nastrojowy z elementami gore, twórcy między innymi „The Canal” (2014), Ivana Kavanagha, powstał z inspiracji jego osobistymi doświadczeniami. Po wyjątkowo ciężkim porodzie jego pierwszego dziecka. W trakcie bardzo stresującego okresu, jaki nastąpił tuż po nim, Kavanagh przyglądał się, jak wykształca się niezwykła więź pomiędzy jego żoną i ich nowo narodzonym synem. Pierwotna więź, która według niego znacznie różni się od tej, jaka zwykle łączy dziecko i ojca. Artysta zaczął się wtedy zastanawiać nad tym, czy istnieje coś, czego kochająca matka nie zrobiłaby dla ochrony swojego potomstwa. Kavanagh, jak sam mówi, scenariusz „Son” pisał pomiędzy płaczem i karmieniem swojego pierwszego dziecka, taktując to jako swoistą terapię. Swoim zwyczajem wlał w tę opowieść własne (dręczące go w tamtym czasie) obawy. Lęki związane z rodzicielstwem.
Pochodzący z Irlandii filmowiec, Ivan Kavanagh, w światku horroru zasłynął za sprawą swojego wydanego w 2014 roku pełnometrażowego filmu pod tytułem „The Canal”, choć swoje pierwsze kroki w tym gatunku postawił już kilka lat wcześniej - „Tin Can Man” (2007). Główną rolę w swoim kolejnym horrorze zatytułowanym po prostu „Son”, Kavanagh powierzył Andi Matichak, która fanom kina grozy może się kojarzyć z „Halloween” Davida Gordona Greena i „Assimilate” Johna Murlowskiego, i która, moim zdaniem, ze swojego zadania wywiązała się praktycznie bezbłędnie. W tytułową postać wcielił się natomiast nieźle zapowiadający się młodociany aktor Luke David Blumm. A Emile Hirsch wykreował ostatnią ważniejszą postać, detektywa Paula, który stara się pomóc samotnej matce przypuszczalnie stanowiącej zagrożenie dla siebie i innych. W dużej mierze na fabułę „Son” składają się wielokrotnie już wykorzystywane w kinie grozy motywy. Wątki niewątpliwie znane wieloletnim miłośnikom gatunku, ale niekoniecznie w zbliżonej konfiguracji. Kavanagh w dość zdumiewający sposób łączy elementy, które na ekranie rzadko idą w parze i co ważniejsze, nie stwarza przy tym wrażenia niedopasowania, pomieszania z poplątaniem. Wszystko ładnie się skleja, choć gdyby zapytać mnie przed seansem „Son”, czy spodziewam się satysfakcjonującego efektu po takim miszmaszu, zapewne sceptycznie bym się na to zapatrywała. Do „Son” podeszłam bez takich uprzedzeń z tego prostego powodu, że miałam znikomą wiedzę na temat fabuły. W zasadzie wiedziałam tylko, że będzie to opowieść o matce, która wszelkimi sposobami stara się znaleźć sposób na ocalenie swojego jedynego dziecka. Chłopca, który nagle zapadł na niezidentyfikowaną chorobę. Akcja filmu zawiązuje się bardzo szybko. Kavanagh w niedługim wstępie wykreśla sytuację życiową czołowych postaci. Pokazuje szczęśliwy obrazek notabene niepełnej rodziny. Troskliwej matki, której bez widocznego trudu, udaje się godzić samotną opiekę nad synem z pracą. I nie tylko, bo grafik Laury jest szczelnie wypełniony zajęciami, których nie dzieli z synem, ośmioletnim Davidem. Ewidentnie najważniejszej osoby w jej życiu. Osoby, dla której, jak się okazuje, bez namysłu, zrezygnuje z wszystkiego, co przez ostatnie lata udało jej wypracować. Kavanagh dawkuje informacje o tej dwójce – na pogłębioną charakterystykę Laury i Davida będziemy musieli trochę poczekać, ale wierzcie mi już ten szczątkowy obraz otwierający „Son” wystarczył, bym zaskakująco mocno się do nich przywiązała. A niby nic jakoś znacząco odbiegającego od tradycyjnych modeli bohaterów horrorów o zjawiskach nadprzyrodzonych. Niby podobne osobowości ostatnimi czasy nader często goszczą w tego typu obrazach. Niby w pierwszej partii dostałam tylko ogólnikowe przedstawienie centralnych postaci tego całkiem mrocznego widowiska. Takie jakie najczęściej znajduję w mainstreamowych straszakach. Choć zważywszy na dużą i wciąż rosnącą popularność tak zwanej nowej fali kina grozy (wolniejsze narracje, skupienie na klimacie, nieśpiesznym, acz konsekwentnym budowaniu napięcia z niewielkim albo zerowym wspomaganiem wymyślnymi efektami komputerowymi i/lub prymitywnymi jump scenkami), mam wątpliwości, czy aby „skoczne straszaki” nieskąpiące przynajmniej w zamiarze przerażających dodatków, nadal winno się tak określać. Czy aby tak zwana nowa fala horroru nie wypchnęła już dynamicznych i bardziej efekciarskich pozycji z głównego nurtu? Rzecz do rozważania. Tak czy inaczej „Son” nie idzie za tymi, można powiedzieć, najnowszymi trendami w filmowym horrorze. Upraszając: to bardziej obraz w stylu „Obecności” Jamesa Wana niż „Coś za mną chodzi” Davida Roberta Mitchella. Według mnie mniej efektywny od „The Canal” tego samego reżysera, ale i tak się broniący. Uważam, jak najbardziej zasługujący na uwagę fanów gatunku. A już zwłaszcza tych, którzy są zdania, że horror rozpaczliwie potrzebuje zupełnie nowych motywów. Ivan Kavanagh w swoim „Son” pokazuje, że stare też może tchnąć świeżością. Trzeba tylko ruszyć głową. Nie zadowalać się półśrodkami. Mierzyć wyżej, a nie tyko chodzić po linii najmniejszego oporu. Tkwić w wypróbowanej, a więc względnie bezpiecznej strefie.
![]() |
(źródło: https://www.pophorror.com/) |
Tym oto sposobem irlandzki filmowiec, Ivan Kavanagh, utwierdził mnie w przekonaniu, że horror to jego naturalne gniazdo. Ten gatunek jest mu przeznaczony. Tutaj może tworzyć rzeczy... wielkie? No dobrze, bez przesady. Niech będzie, że rzeczy, które wielu będą się podobać. „Son” w moich oczach nie dorasta do poziomu poprzedniego horroru tego uzdolnionego pana, ale i tak pozostaje jednym z ciekawszych straszaków, jaki w ostatnim czasie obejrzałam. Jednym z bardziej zajmujących. W moim odbiorze zadowalająco klimatyczne, całkiem emocjonujące dziełko. Dziełko doprawione – niezbyt obficie - dość śmiałą, jak na standardy współczesnego kina grozy, krwawą makabrą. I wreszcie dziełko, które w zaskakujący, dobrze pomyślany sposób, odświeża/reinterpretuje sprawdzone motywy. I już nie wydają się tak skostniałe, tak zniechęcająco ograne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz