Stronki na blogu

czwartek, 1 września 2022

„Dying Room Only” (1973)

 

Jean i Bob Mitchell są w drodze do swojego domu w Los Angeles po zakończonym urlopie. Przemierzając pustynny rejon Arizony natrafiają na bar dla kierowców, w którym zastają mrukliwego właściciela Jima Cutlera i jego znajomego Toma Kinga. Bob nie ukrywa swojego niezadowolenia z obsługi, a zaniepokojona Jean próbuje załagodzić coraz bardziej napiętą sytuacją pomiędzy jej mężem i Jimem. W pewnym momencie kobieta wchodzi do toalety, a po powrocie odkrywa, że Bob zniknął. Zakłada, że jest w męskiej toalecie, ale jedyną osobą, która wychodzi z tamtego pomieszczenia jest Tom. W końcu kobieta prosi o pomoc właściciela, a gdy ten zbywa ją, zwraca się do jego kolegi, który zgadza się sprawdzić toaletę. Boba tam nie ma. Ani tam, ani na zewnątrz. Lokal Jima sąsiaduje z motelem prowadzonym przez niejaką Vi, która, podobnie jak jej znajomi, nie okazuje większego zainteresowania problemem turystki.

Dying Room Only” (w Republice Federalnej Niemiec dystrybuowany pod tytułem „Nightmare Hotel”) to telewizyjny dreszczowiec spod szyldu Lorimar Productions, który swoją światową premierę miał 18 września 1973 roku na kanale ABC jako film tygodnia (Movie of the Week) – powtórki na małym ekranie nadawano nieregularnie zwykle w późnych godzinach nocnych jeszcze w latach 80-tych XX wieku. Naturalnie obraz doczekał się też wydań na kasetach VHS i płytach DVD. Scenariusz, w oparciu o własne opowiadanie pod tym samym tytułem, napisał nieżyjący już Richard Matheson, jeden z najbardziej zasłużonych amerykańskich budowniczych szeroko pojętej fantastyki zarówno na polu filmowym, jak literackim. Natomiast na krześle reżyserskim zasiadł też już nieżyjący Philip Leacock. Akcja rozgrywa się w pustynnym rejonie Arizony, ale film kręcono w Borrego Springs w Kalifornii. Obraz został skrytykowany przez niektóre środowiska feministyczne za przedstawienie głównej bohaterki jako bezradnej kobiety, której „skradziono osobowość” na skutek zniknięcia męża.

W 1971 roku swoją światową premierę miał „Pojedynek na szosie” (oryg. „Duel”), pustynny thriller w reżyserii Stevena Spielberga. Scenariusz napisał Richard Matheson na podstawie własnego opowiadania pod tym samym oryginalnym tytułem (pol. „Pojedynek”). Film odniósł ogromny sukces, w przeciwieństwie do innej wyprawy Mathesona na pustynię. Dwa lata po premierze „Pojedynku na szosie” pojawił się „Dying Room Only”, amerykański niskobudżetowy dreszczowiec wyreżyserowany przez Philipa Leacocka, a Matheson wystąpił w takim samym charakterze, jak w projekcie „Duel”: najpierw opowiadanie, potem scenariusz. Najwyraźniej ciągnęło go do pustyni... Zaczynamy w samochodzie Mitchellów. Bob (niewielki, ale przyzwoity występ Dabneya Colemana) i Jean (Cloris Leachman, która bez widocznego wysiłku udźwignęła rolę prowadzącą) okrężną drogą wracają z urlopu. W ich domu w Los Angeles czekają na nich dzieci, nad którymi, jak ufają, czuwa wynajęta opiekunka (wygląda na to, że nie pierwszy raz korzystają z jej usług), a oni właśnie są w trakcie kłótni. To może za mocno powiedziane, ale Bob na pewno jedzie już na oparach cierpliwości. Nie chciał wydłużyć podróży, ale Jean się uparła. I tak wylądowali na pustyni gdzieś w Arizonie. Właściwie na początku tej fabularnej trasy przypomniał mi się nie tylko „Pojedynek na szosie”, ale też późniejsze „Wzgórza mają oczy” Wesa Cravena i opowiadanie Stephena Kinga pt. „Dzieci kukurydzy” (małżeńska sprzeczka, czy raczej batalia w samochodzie). A kiedy protagoniści przekroczyli próg obskurnego przydrożnego baru niemal przytulonego do motelu – kilka ciasnych domków stojących w jednej linii, jeden obok drugiego – moje myśli pobiegły w stronę „Uwolnienia” (aka „Wybawienie”) Johna Boormana. W środku Mitchellowie zastają dwóch niechlujnie się prezentujących mężczyzn, Jima Cutlera i Toma Kinga: przekonujące kreacje odpowiednio Rossa Martina i Neda Beatty'ego, którego oczywiście kojarzyłam z „Uwolnienia” z 1972 roku, ale nie dlatego chwyciłam się tego tytułu. Na ten trop naprowadziła mnie postawa tutejszych względem Mitchellów. Jim niewerbalnie daje im do zrozumienia, że nie są tutaj mile widziani, że nie chce ich w swoim lokalu, a ten drugi, Tom, z nieskrywanym rozbawieniem się temu przygląda. Nie wtrąca się, tylko patrzy, ale nie ma wątpliwości, że gdy sprawa wymknie się spod kontroli, to twardo stanie po stronie właściciela tego niegościnnego przybytku. Można się zastanawiać, jak skończyłoby się to spotkanie miastowych z prowincjuszami, gdyby Bob spuścił z tonu. Jean niewątpliwie wolałaby, żeby mąż zignorował lodowate przyjęcie gospodarza, ale on ani myśli darować coś takiego. Żeby tak traktować klienta, toż to skandal! Już on da nauczkę temu impertynentowi w brudnym fartuchu. Nauczy wzorowej obsługi klienta. Albo poniży w obecności kolegi. Klient, nasz pan. Pan oczekujący natychmiastowego wykonywania jego rozkazów, grzecznego odpowiadania na wszystkie pytania i łaskawego podejście do stolika zajętego przez wielmożne państwo z miasta. Tak, Bob miał prawo się zezłościć, ale moim zdaniem zachowałby się dojrzalej, pokazałby klasę, gdyby poszedł za nieśmiałą sugestią Jean i „dostosował do panujących tutaj zwyczajów”. Jeszcze lepiej: zrezygnował ze stołowania się w tym nieprzytulnym miejscu. Jean szybko nabiera gotowości do odwrotu, ale Bob to mężczyzna, a nie jakaś rozhisteryzowana panienka. Nie da się zastraszyć. Poza tym jest okazja do rozładowania negatywnych emocji, które nagromadziły się w nim jeszcze przed tym fatalnym postojem. Tak czy inaczej, sytuacja od niezręcznej płynnie przechodzi w groźną. Dla Mitchellów, ale tylko Jean zdaje się podzielać nasze odczucia. Bob najwyraźniej dobrze się bawi rozstawiając po kątach gburowatego właściciela lokalu. Ale Jim nie będzie musiał długo słuchać autorytarnego głosu ważniaka z miasta. Jim ma jak najgorsze zdanie o ludziach spoza prowincji. Jim nie zamierza niczego tłumaczyć damulce, której zapodział się gdzieś mąż. To nie jego sprawa... albo wręcz przeciwnie.

Ucieczka czy porwanie? A może zabójstwo? Główna bohaterka „Dying Room Only” sama nie wie, co o tym myśleć. Wie tylko, że gdy wchodziła do toalety jej mąż siedział przy stoliku, a kiedy wróciła już go nie było. Jest tylko Jim... a nie, Tom właśnie wychodzi z męskiej toalety. Jean podejrzewa, że Bob nadal tam siedzi, bo gdzie indziej mógłby być? A zatem Tom musiał go widzieć. Dlaczego więc milczy? Czemu nie uznaje za konieczne wyjaśnić nieszczęsnej kobiecie, że nie ma sensu robić tego, o co prosi niezainteresowanych jej problemem mężczyzn? Właściwie tyko Jim stanowczo się od niej opędza, Tom przynajmniej zgadza się zajrzeć do męskiej toalety. Po co, skoro dopiero stamtąd wyszedł? Bo Jean go o to poprosiła. Co więcej przeszukanie tego maleńkiego pomieszczenia trochę mu zajęło, a gdy wreszcie skończył powiedział Jean to, co cały czas wiedział. Jean w głowie się to nie mieści. Po co to przedstawienie? Komunikacja, panowie - Jean niczego tak nie pragnie, jak tego, by Jim i Tom zaczęli mówić. Gdzie jest Bob? Widzieliście jak wychodził? Samochód Mitchellów wciąż stoi przed barem, małżonek Jean nie mógł więc zbytnio się oddalić? Bo chyba nie wpadło mu do głowy, by pospacerować po pustyni? A może jednak? Nie znam człowieka, może i zdarzało mu się już zostawiać żonę samą na kompletnym pustkowiu, ale gdy samochód Mitchellów nagle odjeżdża i inni zaczynają przekonywać ją, że Bob właśnie czmychnął, ona zarzeka się, że jej partner nigdy by czegoś takiego nie zrobił. A ja nie miałam powodów jej nie wierzyć. Za to miałam aż nadto powodów, by nie ufać tym dwóm z baru. I Vi (intrygująca, emanująca jakąś diabelską energią kreacja Louise Latham), i szeryfowi. Prawdę mówiąc, nie odrzucałam możliwości, że wszyscy tutejsi mieszkańcy jeśli nawet nie biorą w tym udziału, to przynajmniej wiedzą o poczynaniach garstki osób, która przypuszczalnie postanowiła wpoić ludziom z miasta szacunek do ludzi ze wsi. Albo po prostu pozbywać się tak niewdzięcznych, apodyktycznych ludzi jak Bob. Gdzie nie polezą, tam się rządzą. Z takim nastawieniem – może słusznym, może nie – weszłam w koszmar kobiety, która w przeciwieństwie do męża, nie nastąpiła na odciski nieodpowiednim ludziom. Jeszcze nie, ale jak nie przestanie węszyć, to może podzielić los Boba. Jaki los? Jean skłania się ku temu, że jej mąż jest przetrzymywany gdzieś w pobliżu. Wielkiego wyboru nie ma: albo lokal Jima, albo motel Vi. Tak czy owak, Jean zamierza w pojedynkę przeszukać oba te obiekty. To wymaga niemałej odwagi – zostać z domniemanymi oprawcami na ich terytorium, zamiast wykorzystać nadarzającą się okazję do udania się w bezpieczniejsze miejsce, gdzie mogłaby poszukać pewniejszego wsparcia od szeryfa, do którego główni podejrzani zwracają się po imieniu. W moich oczach pierwsza partia „Dying Room Only” zaprezentowała się dużo lepiej od dalszych doświadczeń przerażonej, ale nie powiedziałabym, że bezradnej żony, której mąż wziął i „wyparował”. Zaginął w niezbyt tajemniczych okolicznościach. W latach 70-tych XX wieku niektórzy odbiorcy może i łamali sobie nad tym głowy, ale śmiem przypuszczać, że współczesny widz będzie przygotowany na każdy nieostry zakręt w tej bądź co bądź zajmującej opowieści. Chwytliwa sceneria, jakby wyprana z kolorów – wyblakłe, ziarniste, brudne, wręcz obskurne zdjęcia powstałe pod kierownictwem Johna M. Stephensa: od ponurości po przepięknie zagęszczone ciemności – charakterna, szarpiąca nerwy ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Charlesa Foxa i już mniej zachwycająca „inwencja monterska” Billa Moshera. Zalatywało telenowelą – wolne przejścia: nieruchomy obraz, zaciemnienie, i inny nieruchomy obraz, który można powiedzieć nabiera życia na naszych oczach. Nie dziwi mnie, że niektórym odbiorcom „Dying Room Only” nasunął silne skojarzenia z kultowym serialem „Strefa mroku”, do którego scenarzysta omawianej produkcji, też przyłożył swoją cudowną rękę, bo w lokalu Jima faktycznie można wyczuć tego specyficznego ducha. Energia jakby nie z tej ziemi. Kraina osobliwości, z której nieśpiesznie przeniesiemy się na stabilniejszy grunt. Z nieznanej planety na naszą. Z równoległej rzeczywistości, z podobnego, ale jednak innego obcego świata na mniej grząskie terytorium. Bo choć niebezpieczeństwo nie tylko nie minęło, ale i z perspektywy głównej bohaterki znacznie wzrosło – złe przeczucia nabrały realnego kształtu; w sumie pewnie upiorniejszego niż w jej najśmielszych wyobrażeniach – to widz może poczuć się bardziej komfortowo. Atmosfera niesamowitości ustępuje – fałszywy, niezbyt głośny alarm, który wprawdzie w każdej chwili może ponownie się aktywować, ale po wkroczeniu do akcji wątpliwego rycerza na białym koniu, czyli głównego stróża prawa i porządku w tych stronach, nic nie wskazuje na to, byśmy mieli znowu wylądować w tamtym „wariatkowie”. Jean i prawdopodobnie Bob staną oko w oko z innym koszmarem. Jak w późniejszym „Motelu” Nimróda Antala... No, niezupełnie, ale nie ukrywam, że gdy Jean została sama to po głowie chodził mi już tylko ten tytuł.

Klimatyczny amerykański dreszczowiec, który zabłądził w mrokach czasu. Jedna z tych niemal zapomnianych filmowych propozycji dla poszukiwaczy mocniejszych wrażeń. Nie żebym prognozowała jakieś gwałtowne skoki napięcia, ale też nie sądzę, żeby wielu przeszło obok tego dziełka całkowicie obojętnie. „Dying Room Only” dwóch nieżyjących już panów – Philip Leacock reżyserował, a Richard Matheson pisał – to kameralna produkcja, na której z czystą przyjemność oko mogą zawiesić koneserzy nieczystych filmowych posiłków. Mały flejtuch może nie od razu z bogatym, ale dość interesującym wnętrzem. Ciekawa koncepcja, jednakże kierunek, w jaki to pchnięto był dla mnie nieco – tylko odrobinkę – problematyczny. Zabrakło pary. A wystarczyłoby przedłużyć rozpęd, jeśli już nie miało się równie atrakcyjnego pomysłu na dalszy etap tej mrocznej przygody na pustyni. Ale nie zrażajcie się, śmiało zakosztujcie niezwykłej gościnności tamtejszych mieszkańców:)

1 komentarz: