Czterech zaprzyjaźnionych biznesmenów, Lewis, Ed, Drew i Bobby wybierają
się na spływ czółnami po rzece w północnej Georgii. Niedługo te tereny mają
zostać zalane, więc mężczyźni uznają, że to najlepszy czas na wyprawę. Drugiego
dnia pobytu na łonie natury, Ed i Bobby, zostają zaatakowani przez dwóch
tubylców, którzy zamierzają wykorzystać ich seksualnie i najprawdopodobniej
zamordować. Przyjaciele przychodzą im z pomocą, ale ten incydent sprawia, że
biznesmeni nie mogą już czuć się bezpiecznie. Teraz, muszą walczyć nie tylko z siłami
nieubłaganej Natury, ale również mieć baczenie na miejscowych, wśród których
jak się okazało znajdują się tacy, którzy pragną skrzywdzić przyjezdnych,
folgując swoim odrażającym skłonnościom.
„Uwolnienie” oparto na powieści Jamesa Dickeya, po raz pierwszy wydanej w
1970 roku. Scenariusz do filmu spisał sam autor książki, a za reżyserię odpowiadał
John Boorman, który później stworzył między innymi sequel „Egzorcysty”, jednak „Uwolnienie”
to najbardziej doceniany obraz w jego filmografii. Nominowany do wielu prestiżowych
nagród, w tym Oscarów i Złotych Globów, okrzyknięty najbardziej dochodową
produkcją w 1972 roku (zarobił przeszło czterdzieści sześć milionów dolarów
przy dwumilionowym budżecie), a w 2008 roku wpisany na listę filmów tworzących
dziedzictwo kulturalne Stanów Zjednoczonych (National Film Registry), przechowywanych
w Bibliotece Kongresu. Jednak o wyjątkowości „Uwolnienia” świadczy przede
wszystkim jego ponadczasowość - zjednanie sobie kolejnych pokoleń widzów, w
czym ogromną rolę odegrała praktycznie niedraśnięta zębem czasu realizacja i
uniwersalna problematyka.
„Uwolnienie” jest thrillerem, utrzymanym w realiach survivalowych. Jon Voight, Burt Reynolds, Ned Beatty i Ronny Cox bezbłędnie
wcielili się w role biznesmenów z Atlanty, którzy przybywają na dzikie tereny w
Georgii, aby spłynąć czółnami po tutejszej rzece, zanim naturę zdominują tak
zwani cywilizowani ludzie. Już wstępne wynurzenia jednego z bohaterów nadają
fabule swoistej ciężkości, wskazując na skłonność Dickeya do roztrząsania
ważkich w skali globalnej zagadnień. Scenarzysta wtłoczył w usta Lewisa kwestie
świadczące o zachłanności tak zwanych cywilizowanych ludzi, pazerności
mieszczuchów, których zdaje się nadrzędnym celem jest dominacja nad Naturą.
Zaraz potem scenarzysta skupia się na kontaktach miastowych z tutejszymi
prostymi ludźmi, żyjącymi z dala od cywilizacyjnych zdobyczy ułatwiających egzystencję.
Bardzo istotne dla dalszego przebiegu akcji są reakcje głównych bohaterów na
tubylców. Tylko jeden z nich, Drew, czerpie przyjemność ze wspólnego
muzykowania ze zdeformowanym chłopcem. Pozostali podchodzą do kilku
przedstawicieli tutejszej społeczności z nieufnością, obawą, pogardą i
wyższością. Każdy z tej trójki przyjezdnych ma do nich inny stosunek, przy czym
żaden nie sprzyja zawiązaniu przyjaźni. Patrząc na zdeformowanego chłopca Bobby
z odrazą w podtekście domniemywa, że pochodzi z kazirodczego związku, tymczasem
Lewis stale zaznacza swoją urojoną wyższość nad tubylcami, nie przebierając w
słowach, co z kolei budzi obawy w Edzie. Po tym krótkim wstępie, zgrabnie
wyłuszczającym stosunek miastowych do małomiasteczkowej społeczności oraz
zapatrywania jednego z nich na globalny problem destrukcyjnego podejścia rasy
ludzkiej do przyrody twórcy wrzucają głównych bohaterów w sam środek
malowniczego, nieokiełznanego środowiska naturalnego, w którym człowiek, aby
przeżyć musi zaufać swoim instynktom i mieć nadzieję, że jego siła fizyczna
wystarczy, aby zwycięsko wyjść ze starcia z Naturą. Oczywiście, mieszczuchy są
przygotowane na trudności, szczególnie Lewis, mający obsesję na punkcie survivalu, ale nie aż takie, z jakimi
ostatecznie przyjdzie im się zmierzyć. Punktem zapalnym jest konfrontacja z dwoma
tutejszymi mężczyznami, których odrażająca aparycja – spocone twarze, brudne
włosy i popsute zęby - powinna być wyznacznikiem dla wszystkich twórców filmów
przynależących do nurtu rape and revenge,
którzy to najczęściej z jakiegoś sobie tylko znanego powodu nie decydują się na
aż tak odpychające sylwetki gwałcicieli, czym niezmiennie łagodzą uczycie niesmaku.
Charakteryzatorzy w „Uwolnieniu” wystarali się o niebywale odpychający wygląd
zewnętrzny oprawców, co w połączeniu z ich odrażającymi poczynaniami
wywindowało u mnie poziom wstrętu na niebotyczny poziom. Boorman i Dickey
postanowili podejść do najbardziej wstrząsającej sceny w „Uwolnieniu”, tj.
homoseksualnego gwałtu analnego z daleko idącym minimalizmem, który paradoksalnie
tylko wzmógł siłę oddziaływania zabarwioną nutką nihilizmu. Słyszymy jedynie
wymuszone przez oprawcę kwiczenie i mimowolne jęki jego ofiary i widzimy
skupiony wyraz twarzy gwałciciela zagłębiającego się w odbycie sponiewieranego
mężczyzny. To wszystko z rosnącym przerażeniem obserwuje skrępowany Ed,
bezsilny w obliczu okrucieństwa tubylców i zauważalnie przeświadczony o swojej
rychłej śmierci, poprzedzonej jak wkrótce zobaczymy próbą wymuszenia stosunku oralnego.
Niniejszy incydent to zwrot w obserwowanej do tej pory akcji. Od tego momentu
otaczająca głównych bohaterów przyroda nie jawi się już tak malowniczo, jak
dotychczas, dużo łatwiej dostrzec w niej nieokiełznaną, niszczącą siłę, na co
bez wątpienia ma wpływ widmo rychłej zemsty tubylców.
„Uwolnienie” nakręcono w latach 70-tych XX wieku za zaledwie dwa miliony
dolarów, w co naprawdę trudno uwierzyć obcując z tym obrazem. Przepiękne
zdjęcia, acz dostrzegalnie nacechowane zwiastującą zagrożenie dzikością
doskonale zsynchronizowane ze skoczno-nastrojową ścieżką dźwiękową skomponowaną
na banjo generują ogromne pokłady potężnego napięcia. Ale nie tylko realizacja
odgrywa znaczącą rolę w nieustannym podnoszeniu poziomu adrenaliny u odbiorcy. Również
scenariusz ma swój nieoceniony wpływ na wspomniane pożądane reakcje widza, w
szczególności rzadko spotykane wyczucie chwili Dickeya, który chyba na
kalkulatorze wyliczał chwile wymagające zdecydowanego ożywienia akcji. Bo
konfrontacja z tubylcami nie jest jedyną przeszkodą dla bohaterów na drodze do
normalności, uosabianej przez cywilizację. Wszak czyn, jakiego w samoobronie
się dopuścili najpewniej ściągnął na nich niebezpieczeństwo ze strony
pobratymców jednego z oprawców, co znacząco utrudnia im do tej pory sielankową
przeprawę przez rzekę. „Uwolnienie” w wielkim skrócie stanowi więc obraz
tragicznego w skutkach starcia przedstawicieli małomiasteczkowej społeczności z
miastowymi oraz konfrontacji człowieka z Naturą, której wbrew przekonaniu tak
zwanych cywilizowanych ludzi nie sposób okiełznać. Przy czym absolutnie każde
nieszczęście, jakie spotyka biznesmenów oraz każda poczyniona przez nich próba wydostania
się z tego miejsca i zminimalizowania zagrożenia ze strony miejscowych
nacechowane są chwilami wręcz nieznośnymi pokładami napięcia, nieosiągalnego
dla większości twórców filmowych thrillerów. John Boorman stworzył obraz obfitujący
w wiele niespodzianek, warunkujących przygnębiający ogląd całej sytuacji, który
ostatecznie prowadzi do przeświadczenia przywodzącego na myśl przesłania, jakie
niosą najpopularniejsi przedstawiciele włoskiego nurtu kanibalistycznego.
Jednym z bardziej znanych horrorów inspirowanych „Uwolnieniem” jest „Droga
bez powrotu”, czego jej twórcy nawet nie ukrywali wtłaczając owy tytuł w usta
jednego z bohaterów. Oczywiście, od czasu powstania tej wiekopomnej pozycji
wielu innych filmowców mniej lub bardziej zdecydowanie wzorowało się na
dokonaniu Johna Boormana, ale i tak życzyłabym sobie, żeby było ich więcej.
Może nie tyle w kontekście fabuły, co sposobu opowiadania danej historii -
konsekwentnego trzymania się obranej problematyki, z niebywałą lekkością
wzbogacanej aurą wszechobecnego zagrożenia wespół z innymi genialnie wyłożonymi
częściami składowymi generującą potężne napięcie. „Uwolnienie” nie bez
przyczyny zyskało tak wielkie uznanie opinii publicznej, w tym krytyków, teraz
to wiem. Szkoda tylko, że szansę temu thrillerowi dałam tak późno, bo jak
przekonałam się na własnej skórze odkładałam czystą przyjemność płynącą z
obcowania z tym wspaniałym dziełem.
Uwielbiam ten film :)
OdpowiedzUsuń