Stronki na blogu

niedziela, 27 listopada 2022

„Halloween. Finał” (2022)

 

W 2019 roku w miasteczku Haddonfield dwudziestojednoletni Corey Cunningham przybywa do domu państwa Allen, żeby w najbliższych godzinach zająć się ich synem Jeremym. Większość wieczora upływa bez zakłóceń, ale tuż przed powrotem rodziców podopieczny Coreya nagle znika. Poszukiwania kończą się na strychu, gdzie młody opiekun wpada w panikę i niechcący doprowadza do śmierci Jeremy'ego. Trzy lata później Corey zostaje napadnięty w biały dzień przez grupkę młodych ludzi, a z pomocą przychodzi mu Laurie Strode, która aż za dobrze wie, jak to jest być wyrzutkiem społecznym. Choć wielu mieszkańców Haddonfield wini ją za krwawe wydarzenia sprzed paru lat, faktycznie spowodowane przez dawno niewidzianego seryjnego mordercę w halloweenowej masce Michaela Myersa, Laurie od dawna nie była tak szczęśliwa. Wreszcie udało jej się stworzyć całkiem przytulny dom, dla siebie i swojej pracującej w miejscowej przychodni wnuczki Allyson, znanej głównej z tego, że wyszła cało z konfrontacji z Michaelem Myersem. Młodej kobiety, która niebawem będzie widywana z jednym z najbardziej znienawidzonych ludzi w tym nieszczęsnym zakątku Stanów Zjednoczonych. Młodzieńcem z mrocznym sekretem.

Zamknięcie slasherowego tryptyku Davida Gordona Greena, zapoczątkowanego w 2018 roku alternatywną kontynuacją „Halloween” Johna Carpentera z roku 1978, pod tym samym tytułem (środkowa część: „Halloween zabija” 2021). A przynajmniej na razie w amerykańskiej branży filmowej nie toczą się poważne rozmowy o wydłużeniu tej nitki jednego z najsłynniejszych tytułów w podgatunku slash. Scenariusz „Halloween. Finał” (oryg. „Halloween Ends”) został skonstruowany przez małą, ściśle ze sobą współpracującą gromadkę: Paula Brada Logana, Chrisa Berniera, Danny'ego McBride'a i Davida Gordona Greena. Kierunek wyznaczył ten ostatni, czyli czołowy twórca tej części kultowej serii, upierając się przy ryzykownym (Green przeczuwał, że tym posunięciem rozzłości niejednego miłośnika dwóch poprzednich obrazów z Michaelem Myersem) odejściu od hałaśliwej struktury „Halloween zabija”. Po filmie akcji przyszła kolej na „piosenkę miłosną dla fanów cyklu”. Balladę o narodzinach psychopaty, rodzajach zła i oczywiście ich zamaskowanym patronie, personifikacji zła. Zdjęcia do „Halloween. Finał” miały ruszyć w sierpniu 2021 roku w Wilmington w Karolinie Północnej, ale z powodu pandemii COVID-19 produkcję przesunięto na styczeń 2022 roku. Zmieniono również miejsce kręcenia, na Savannah w stanie Georgia. Budżet oszacowano na dwadzieścia lub trzydzieści trzy miliony dolarów (w zależności, do jakiego źródła się odwołamy), a skrypt na początku zatytułowano „Cave Dweller”. Jednym z producentów wykonawczych filmu jest „ojciec” serii, John Carpenter, którego nie trzeba było dwa razy prosić o szczere wyrażanie opinii. Kiedy mu się coś nie spodobało, mówił to wprost, bez ogródek, co bardzo podobało się reżyserowi. Pierwszy pokaz „Halloween. Finał” odbył się w pierwszym tygodniu października 2022 roku, a szeroką dystrybucję kinową otwarto raptem parę dni później.

Miałam sobie odpuścić tę podobno ostatnią cegiełkę Davida Gordona Greena dołożoną do monumentalnej budowli na terytorium slash. Do seansu zachęciły mnie jednak negatywne opinie miłośników jego poprzednich dokonań w ramach tej nieśmiertelnej franczyzy. „Halloween. Finał” powstawał pod natchnieniem między innymi takich obrazów, jak „Moja ochrona” Tony'ego Billa, „Upadłe anioły” Kara Wai Wonga, „Night Warning” aka „Butcher, Baker, Nightmare Maker” Williama Ashera, „Szczury” Daniela Manna i przede wszystkim „Christine” Johna Carpentera (na podstawie powieści Stephena Kinga pod tym samym tytułem). Jedna z głównych postaci „Halloween. Finał”, nieobecna w „Halloween” 2018 i „Halloween zabija”, jest wzorowana na Arniem Cunninghamie (tak, nieprzypadkowa zbieżność nazwisk), młodzieńcu beznadziejnie zakochanym w swoim morderczym samochodzie - w szponach mrocznej obsesji. Coreya Cunninghama (według mnie bezbłędny, diablo intensywny występ Rohana Campbella) po raz pierwszy spotykamy w rezydencji Allenów. Halloweenowy wieczór w fikcyjnej miejscowości Haddonfield z jedynym dzieckiem zamożnego małżeństwa. Dwudziestojednoletni opiekun małego Jeremy'ego, który, trzeba mu to przyznać, wie jak postawić na swoim. Matki pewnie by nie przekonał, ale Corey pozwala mu obejrzeć jakiś straszny film. Wybór pada na „Coś” Johna Carpentera, którego młody opiekun nigdy wcześniej nie widział. Chłopiec jest wniebowzięty, ale Corey w końcu uzna, że czas twardo postawić się małemu „despocie”. Zbyt makabryczne nawet jak dla niego, a co dopiero dla dziecka? Później pewnie będzie tego żałował, ale teraz postanawia to przerwać. Skąd miał wiedzieć, że lepiej dla nich obu i ich bliskich byłoby pozwolić Jeremy'emu dalej z fascynacją wgapiać się w ekran? Nie mógł tego przewidzieć, ale ja na jego miejscu do końca życia wyrzucałabym sobie, że nie dałam dziecku w spokoju obejrzeć tego kinematograficznego cudeńka. Wypadek czy zaplanowane działanie? Widz nie będzie musiał się nad tym zastanawiać, ale w Haddonfield zdania są podzielone. Większość zdaje się być niepocieszona decyzją legalnego sądu w sprawie Coreya Cunninghama – oni woleliby, żeby ten „zdemoralizowany, podły, okropny etc.” młodzieniec dożył swoich dni za kratami. I raczej nie dziwi ich, że Laurie Strode, ta przeklęta Laurie Strode (oczywiście gwiazda serii Jamie Lee Curtis) nie dołącza do obozu zaprzysięgłych wrogów młodego Cunninghama. Zamiast rzucać kamieniami, wyciąga pomocną dłoń. Kobieta w podeszłym wieku bez namysłu staje naprzeciw młodym ludziom, którzy przez nikogo innego nie niepokojeni, dają bolesną nauczkę „bezczelnemu zbrodniarzowi”. Degrengolada społeczna w poprzednich dwóch osłonach według mnie niezbyt zdecydowanie, jakby od niechcenia pukała w dno, a w „Halloween. Finał” (no nareszcie!) szambo wylało. Haddonfield można potraktować jak przekrój całego współczesnego cywilizowanego świata. Samosądy wielu kojarzą się głównie z wiekami ciemnymi, ale wcale bym się nie zdziwiła, gdyby się okazało, że to zjawisko nigdy nie było tak silne, jak w naszej rzekomo oświeconej epoce. Supermutacja. Inne metody, ta sama zasada. Rozpoznać i zniszczyć. Doszczętnie. Czy Corey Cunningham jest winny zarzucanego mu czynu? Czy zasłużył sobie na piętno wyrachowanego dzieciobójcy? A kogo to obchodzi? Przykleili mu etykietkę, to niech pokornie ją nosi. Sąd sądem, ale ostatnie słowo zawsze ma społeczeństwo, które niezmiernie rzadko lituje się nad pechowcami. Dzisiaj ty, jutro ja. W tej chorej loterii może paść na każdego, a w świecie przedstawionym w „Halloween. Finał”, karząca ręka (nie)sprawiedliwości miażdży młodego mieszkańca niespokojnego Haddonfield. Wina Michaela Myersa czy wzorów cnót wszelakich z Haddonfield? Z zapałem obrzucających kamieniami grzesznych bliźnich. W końcu mają boskie przyzwolenie... Kto z was jest bez grzechu, i tak dalej. Corey i Laurie: dwie czarne owce Haddonfield. A niesławny Mike? Jego już nie ma, najpewniej nie żyje, ale wielu wciąż ma się na baczności. Żyją w strachu przed może i mało prawdopodobną, ale nie niemożliwą nagłą materializacją Kształtu. Okaleczona miejscowość, która być może nigdy nie zatamuje krwawienia.

Do trzech razy sztuka. Nie było fabuły i jest fabuła. Może trochę przesadziłam, ale fakt faktem, że dopiero na finiszu swojej przygody z jedną z najchętniej oglądanych slasherowych serii, David Gordon Green zdołał wciągnąć mnie w samą opowieść. „Teledyskowa forma” poszła w odstawkę. Pani już podziękujemy, najwyższy czas bardziej skupić się na postaciach. Okiełznać tego narowistego konia. Poprzednio patrzyliśmy na maksymalnie rozkręconą maszynę do zabijania w charakterystycznej masce, a teraz... Gdyby to dotyczyło kogoś innego, to pewnie nikt nie byłby zdziwiony przegrzaniem bestii, ale każde dziecko wie, że Michaelowi Myersowi takie rzeczy się nie przydarzają. Trzeba jednak pamiętać, że trylogia Greena odcina się od wszystkich „Halloweenów” poza pierwszym, a zatem Myers wcale nie musi być superantybohaterem. Na tej gałęzi drzewa posadzonego w 1978 roku pod czujnym okiem Johna Carpentera, czyste zło może być istotą śmiertelną. Człowiekiem z bardzo silnym, ale starzejącym się organizmem. Innymi słowy, upiorny Mike może właśnie przeżywać jesień swojego życia. Zagrzebany w jakiejś norze, z rozrzewnianiem wspominający nie tak znowu dawne dzieje, kiedy ciało się nie buntowało? Tak czy inaczej, dopatrzyłam się tutaj opowieści o nieuchronnej zmianie pokoleniowej – prędzej czy później nawet najbardziej zawzięte „leśnej dziadki”, dobrowolnie czy nie, ustąpią miejsca młodszym. Rzecz jasna postrach Haddonfield może jeszcze wziąć sprawy w swoje ręce, miast wyręczać się kimś innym. Właściwie tych osób jest więcej, bo przemoc ma różne formy. Nie wszyscy zabójcy są „takimi jaskiniowcami” jak Michael Myers. Po co tak ryzykować? Herszt bandy, która właśnie wzięła na celownik Coreya Cunninghama, może być lepszym strategiem od Myersa. Pognębić tak, żeby odechciało mu się żyć. Popchnąć do samobójstwa? Podejrzewam, że największego prześladowcę Coreya ucieszyłby taki finał historii człowieka, który zepchnął ze schodów dziecko (tak było, wszyscy to wiedzą). Zresztą nie tylko jego. Alysson Nelson (przekonująca kreacja Andi Matichak), podobnie jak jej babcia, nie widzi w Coreyu szkodnika społecznego, którego miejsce jest w więzieniu albo jeszcze lepiej na cmentarzu. Co nie znaczy, że ich stosunek do Coreya nie ulegnie zmianie. Romeo i Julia. Oni kontra reszta świata. Intrygująca tragiczna historia miłosna w dość lekkim slasherowym płaszczyku. Tym razem David Gordon Green i jego ekipa zdecydowali się być mniej szczodrzy w rozlewaniu substancji imitującej krew. Trup już nie ściele się tak gęsto, muszę jednak przyznać, że raz zdarzyło mi się wybałuszyć oczy – akcja z języczkiem. „Halloween. Finał” to najsubtelniejsze, niektórzy mogą powiedzieć (ja się do nich nie zaliczam), że najmniej charakterne, dokonanie Davida Gordona Greena w świecie Michaela Myersa. W tym miejscu wypada zaznaczyć, że legendarny zabójca tym razem musiał zadowolić się dalszym planem. Zmarginalizowany, zepchnięty do kanału:), obecny bardziej duchem niż ciałem przynajmniej w większej części trzeciego rozdziału kroniki Haddonfield pana Greena. Ach, jeszcze jedna rzecz. Nie wiem, czy ważna, ale powiem, bo nie wytrzymam. Spokojnie, to żaden spoiler. Laurie Strode w każdym razie nie robi tajemnicy z tego, że pisze książkę. Jak Gale Weathers z innego fikcyjnego miasteczka (Woodsboro) w „państwie slasherowym”, choć może w mniej sensacyjnym tonie. Fanon serii zapewne nie umknie ostatnie słowo w literackim utworze Laurie. Skromniejszy eksponat w muzeum poświęconym pamięci „Halloween” 1978.

A jednak załapałam się na imprezę. Mocno spóźniona, ale jestem. To znaczy byłam od początku, ale kiedy inni się bawili, ja podpierałam ścianę. A kiedy część gości zaczęła przysypiać (witam w klubie), mnie nuda nareszcie odstąpiła. Lepiej późno niż wcale. David Gordon Green nie planuje wydłużenia swojej przygody z jedną z najbardziej znanych slasherowych marek, ale nawet jeśli wytrwa w swoim postanowieniu, to są przecież inni. Michaelowi Myersowi po prosto się nie należy wieczne odpoczywanie. „Halloween. Finał” może i zamyka ścieżkę Greena, ale nie mam podstaw, by sądzić, że to definitywny koniec oficjalnego „pamiętnika zabójcy z Haddonfield”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz