Stronki na blogu

wtorek, 29 listopada 2022

„Uśmiechnij się” (2022)

 

Na oddziale psychiatrycznym zjawia się spanikowana doktorantka Laura Weaver, która parę dni wcześniej była świadkiem samobójstwa swojego wykładowcy. Przyjmuje ją doktor Rose Cotter. Pacjentka mówi jej, że jest prześladowana przez nadnaturalną istotę upodabniającą się do różnych, zwykle szeroko uśmiechniętych ludzi. Doktor Cotter zakłada, że to objaw jakiejś choroby psychicznej, ale nie ma szans udzielić jej pomocy, ponieważ Laura na jej oczach popełnia samobójstwo. Rose mocno to przeżywa, dlatego kiedy sama zaczyna widywać nieistniejące postacie, bierze je za halucynacje chwilowo przeciążonego umysłu. Z czasem jednak nabiera przekonania, że niezwyczajny prześladowca jej nieszczęsnej pacjentki teraz przyczepił się do niej i jeśli szybko nie znajdzie sposobu na uwolnienie się od niego, to podzieli jej los.

W marcu 2020 roku wyszedł krótkometrażowy film grozy pt. „Laura Hasn't Slept” w reżyserii i na podstawie scenariusza Parkera Finna, który zdobył nagrodę specjalną od jury na South by Southwest. W czerwcu tego samego roku firma Paramount Pictures zawarła umowę z jego twórcą, który miał napisać i wyreżyserować pełnometrażową adaptację „Laura Hasn't Slept”. We wrześniu 2021 roku ogłoszono, że obraz będzie nosił tytuł „Something's Wrong with Rose”, a w czołową postać wcieli się Sosie Bacon – potem nazwę zmieniono na po prostu „Smile” (pol. „Uśmiechnij się”). Główne zdjęcia ruszyły w pierwszej połowie października 2021 roku w Hoboken w stanie New Jersey, a zakończyły się w listopadzie tego samego roku. Budżet filmu oszacowano na siedemnaście milionów dolarów, dotychczasowe wpływy z całego świata zaś przekroczyły już dwieście milionów dolarów. Firma Paramount Pictures wdrożyła ten projekt z zamiarem bezpośredniego dodania efektu końcowego do swojej internetowej oferty (Paramount+), ale po nadspodziewanie pozytywnym przyjęciu pierwszego pełnometrażowego filmu Parkera Finna przez publiczność z pokazów testowych, zdecydowano się na wcześniejszą dystrybucję w kinach. Kampania reklamowa obejmowała między inni oryginalną akcję na kilku meczach Major League Baseball, kiedy to podstawieni aktorzy (niektórzy mieli na sobie koszulki z nazwą promowanego filmowego wydarzenia) uśmiechali się upiornie do kamer w strategicznych momentach gry. Światowa premiera „Smile” odbyła się 22 września 2022 roku na Fantastic Fest w jego rodzimych Stanach Zjednoczonych, a szeroką dystrybucję kinową otwarto sześć dni później.

Pracując nad psychologicznym horrorem nadnaturalnym „Uśmiechnij się” jego scenarzysta i reżyser Parker Finn myślał głównie o „Dziecku Rosemary” Romana Polańskiego, „Schronieniu” Todda Haynesa oraz „Kuracji” Kiyoshiego Kurosawy, ale odbiorcom bardziej skojarzył się z „Coś za mną chodzi” Davida Roberta Mitchella i „The Ring – Krąg” Hideo Nakaty, ewentualnie jego remakiem w reżyserii Gore'a Verbinskiego. Niektórzy do tej listy dodają „Prawda czy wyzwanie” Jeffa Wadlowa i „Babadooka” Jennifer Kent, a znaleźli się i tacy, którym pełnometrażowy debiut Parkera Finna przypomniał „Pollock and the Porroh Man” pióra Herberta George'a Wellsa. Głośne rozwinięcie shorta „Laura Hasn't Slept” tego samego twórcy, który już w okresie dorastania zakochał się w praktycznych efektach specjalnych. To jedna z rzeczy, która przyciągnęła go do gatunku horroru, dającego wyjątkowo szerokie pole do popisu w tej wymagającej materii. Co nie znaczy, że w swoim pierwszym długim występie reżyserskim (prawie dwugodzinnym) całkowicie zrezygnował ze wsparcia „czarodziejów cyfrowych”. Zaskakująco niewielkiego wsparcia. „Popcornowy straszak”, a taki skromny? Spodziewałam się kolejnego plastikowego potworka do znudzenia robiącego „buu!”, a dostałam „pracę studenta zarówno nowej jak i starej szkoły straszenia”. Całkiem owocne spotkanie minimalizmu z maksymalizmem. „Upiornego szeptu” i „krótkotrwałego wrzasku”. Innymi słowy tak zwany podskórny strach w świecie zaprojektowanym przez Parkera Finna, koresponduje z mniej ambitną, niecierpliwą bestią. Po enigmatycznym prologu, ale jeszcze przed czołówką, przenosimy się na oddział psychiatryczny, gdzie spotykamy doktor Rose Cotter (przyzwoity warsztat Susie Bacon, ale sama postać budziła we mnie niepożądanie ambiwalentne odczucia), psychoterapeutkę z powołania, której życie już za chwilę potwornie się skomplikuje. Wszystko przez studentkę Laurę Weaver (Caitlin Stasey, która wystąpiła też w „Laura Hasn't Slept”), a raczej jej nadnaturalnego prześladowcę. Jakąś mroczną siłę ukazującą się pod różnymi ludzkimi, zazwyczaj maniakalnie uśmiechającymi się postaciami. Dziewczyna zdążyła zauważyć, że to coś jest niewidzialne dla innych, że pokazuje się wyłącznie jej. Od kiedy jeden z jej wykładowców na jej oczach popełnił samobójstwo. Laura odbiera to jak swego rodzaju klątwę, ale jak łatwo się domyślić, jej ostatnia słuchaczka nie ma wątpliwości, że te koszmarne przeżycia to po prostu objawy jakiejś choroby psychicznej. Doktor Cotter bezskutecznie próbuje uspokoić swoją pacjentkę, cierpliwie tłumacząc, że wbrew temu, co sądzi, te rzeczy nie mogą wyrządzić jej krzywdy. Aż tu nagle tragiczne „proroctwo” Laury Weaver spełnia się na oczach naturalnie zaszokowanej terapeutki. Rzekome samobójstwo z szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy. Genialne w swojej prostocie (nie czytaj: oryginalne; Prawda czy wyzwanie" Jeffa Wadlowa). Tak anormalne, że aż ciarki po plecach mi przeszły. Po co komu armia charakteryzatorów z bujną wyobraźnią i/lub sztab specjalistów w dziedzinie obróbki cyfrowej, skoro zbliżony efekt, albo nawet lepszy, można osiągnąć poprzez zwyczajny niewesoły, fałszywy uśmiech? „Uśmiechnij się” nie tylko na gruncie fabularnym nasuwa wspomnienia „Coś za mną chodzi” Davida Roberta Mitchella – ta sama filozofia horroru. Mniej znaczy więcej. W świecie doktor Rose Cotter zdarzają się jednak poważne odstępstwa od tej reguły. Jedne przyjmowałam lepiej, inne trochę gorzej, ale bilans całkowity w moim przypadku okazał się dodatni. Pewnie nie narzekałabym, gdyby twórcy poprzestali na upiornych uśmiechach i jednej czy dwóch szklankach substancji imitującej krew, ale nie mogę powiedzieć, że bardziej radykalne zabiegi najchętniej bym odzobaczyła. Bynajmniej! Akcję z niby-siostrą głównej bohaterki pod domem tej pierwszej pewnie jeszcze długo będę pamiętać, nie wspominając już o UWAGA SPOILER „skórnym obdartusie” z niejedną paszczą, który znalazł sobie wyjątkowo niedelikatny, nader brutalny sposób na przejmowanie władzy nad ciałami pechowych śmiertelników. Podejście do motywu opętania od innej, jeśli już nie dziewiczej, to na pewno bardzo rzadko wybieranej strony KONIEC SPOILERA.

Uśmiechnij się” Parkera Finna to opowieść o desperackich zmaganiach z wewnętrznymi demonami, włożona w ramki horroru nadnaturalnego. Kobieta, za którą podążamy, doktor Rose Cotter, jeszcze przed fatalną sesją z doktorantką Laurą Weaver, walczyła z traumą. Koszmarne wspomnienia z dzieciństwa, być może regularnie dokarmiane wyrzutami sumienia. Mniej czy bardziej uzasadnionymi. Tak czy inaczej, zazdrości swojej starszej siostrze Holly (przekonująca kreacja Gillian Zinser), która nie pozwoliła by samobójcza śmierć matki położyła się cieniem na jej dorosłym życiu. Może Holly miała lepszy punkt wyjścia? Co prawda razem dorastały, ale czy równo dzieliły się obowiązkami w najtrudniejszym okresie ich młodości? Kiedy ich rodzicielka drastycznie podupadła na zdrowiu. W każdym razie Holly uwiła sobie całkiem przytulne rodzinne gniazdko - gospodyni domowa „trzymająca męża pod pantoflem” - a Rose te okropne przeżycia z dzieciństwa skłoniły do pomagania ludziom z chorobami psychicznymi. Jej bliscy uważają, że spokojnie mogłaby łączyć przyjemne z pożytecznym - pomagać, ale za większe pieniądze - doktor Cotter nie zamierza jednak robić oszałamiającej kariery w pewnym sensie na krzywdzie innych. Wystarczy jej to, co ma: nowocześnie urządzony, przestronny domek w zacisznym zakątku miasta, przewidywalny partner i koci przyjaciel. Rose jest zaręczona z niejakim Trevorem (niezbyt wymagająca rola powierzona Jessiemu T. Usherowi), ale możliwe, że nadal więcej łączy ją z policjantem Joelem (niezawodny Kyle Gallner, którego fani gatunku mogą znać choćby z „Udręczonych” Petera Cornwella, „Koszmaru z ulicy Wiązów” Samuela Bayera, „Godziny oczyszczenia” Damiena LeVecka czy „Krzyku” Matta Bettinelliego-Olpina i Tylera Gilleta). Finnowi chyba zależało na tym, by odbiorcy mieli ograniczone zaufanie do głównej bohaterki. Bardziej otwarci na klątwę niż ona sama, gdy po raz pierwszy o niej usłyszała, ale dopuszczający do siebie także możliwość, która w tym świecie przedstawionym cieszy się największą popularnością. To znaczy Rose na własnej skórze przekona się, jak przed śmiercią czuła się jej młoda pacjentka. Teraz widzi jak to jest, gdy nikt ci nie wierzy. Nikt? No dobrze, prawie nikt. To ci dopiero niespodzianka... W zasadzie żadnych niespodziewanych rozwiązań fabularnych w „Uśmiechnij się” nie odnotowałam, chyba że za takowe uznamy niektóre jumpery. Nie, nie mam na myśli telefonu stacjonarnego rozdzwaniającego się pewnego nieprzyjemnego wieczora w domu Rose, ani nawet wcześniejszej solówki systemu alarmowego. O najszybsze bicie serca, poza wspomnianą wygibaśną akcją pod domem Holly, przyprawił mnie idealnie rozłożony w czasie atak przeprowadzony po przedwczesnym rozbudzeniu się przeklętej psychoterapeutki. Na jeszcze większe wyróżnienie moim zdaniem zasługuje zdarzenie w „królestwie Holly”. Doprawdy traumatyczne przeżycie. Depresyjna ballada w soczyście kolorowej, można wręcz powiedzieć, że bajkowej scenerii. Druzgocąca strata pod obstrzałem zniesmaczonych, srogich spojrzeń niereformowalnych niedowiarków. I potencjalne spustoszenie w kolejnym bezbronnym umyśle. Część mnie rozumiała, że głównym doradcą Rose był czysty strach, który jak wiadomo nie sprzyja racjonalnemu myśleniu, ale druga część wprost nie mogła się nadziwić takiej krótkowzroczności bądź co bądź doświadczonej psychoterapeutki. W głowie jej się nie mieściło, że ludzie nie wierzą w jej opowieści o duchu, demonie czy innym egzotycznym okazie działającym jak wirus, ale prawdopodobnie atakującym tylko jedną osobę naraz. Rozumiem panikę, ale mimo wszystko z utęsknieniem czekałam, aż Rose przypomni sobie własne słowa skierowane do poprzedniej nosicielki tego czegoś. Czekałam aż włączy logiczne myślenie, okiełzna w gruncie rzeczy naturalne instynkty, zamiast marnować energię i co ważniejsze czas na działalność, która bardziej jej szkodzi, niż pomaga. Skutek niebezpieczne odwrotny do zamierzonego.

Nadspodziewanie udane pierwsze wyrośnięte „dziecko” Parkera Finna. Multimilioner z przypadku. Horror, który przerósł najśmielsze oczekiwania swoich stwórców. Solidne rzemiosło, ale żeby narobić aż takiego szumu? Przecież to jeden niewielki zlepek ogranych motywów. Zero świeżości? Tak daleko bym się nie zapędzała, ale też pewnie nie poleciłabym „Uśmiechnij się” poszukiwaczom jakichś przełomowych innowacji w kinie grozy. Dla mnie w sam raz niekoniecznie na jeden raz, ale jakoś nie rwę się do podjęcia polemiki z osobami głoszącymi, że to bezwstydna zrzynka z „Coś za mną chodzi” Davida Roberta Mitchella oraz opowieści o niezwyczajnej dziewczynce ze studni i zabójczej kasecie wideo. Podobne, i co z tego? Grunt, że smakowało:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz