Sara i Alex Davisowie przeprowadzają się wraz z ze swoim maleńkim synkiem Liamem do nowo zakupionego, owianego złą sławą domu na prowincji. Sara zmaga się z depresją poporodową, a Alex ma nadzieję, że zmiana scenerii, ucieczka od wielkomiejskiego zgiełku pomoże jej wrócić do zdrowia. Mężczyzna całe dnie spędza w pracy, a tymczasem jego żona bezskutecznie stara się nawiązać silniejszą więź z ich jedynym dzieckiem. W nieruchomości, w której przed czterdziestoma laty doszło do tragedii, dotychczas skutecznie zniechęcającej potencjalnych kupców. A teraz od dawna nieżyjący poprzedni mieszkańcy nękają świeżo upieczoną matkę, od początku żywotnie zainteresowaną wstrząsającą historią tamtej rodziny. Równie dobrze jednak niezwyczajne zjawiska rzekomo zachodzące w otoczeniu Sary, mogą być oznaką jej pogarszającego się stanu psychicznego.
Pełnometrażowy debiut reżyserski Spencera Squire'a oparty na scenariuszu Erika Pattersona i Jessiki Scott, którzy wcześniej pracowali razem między innymi nad „Piekielną głębią 2” Darina Scotta i „Godziną duchów” (2010-2014), serialem na podstawie twórczości R.L. Stine'a. Amerykański horror nastrojowy wyraźnie kłaniający się klasycznym opowieściom o nawiedzonych domach, który jak na razie zbiera głównie negatywne recenzje. Nakręcony w Karolinie Północnej, w Research Triangle w regionie Piemont – główne zdjęcia prawdopodobnie ruszyły w drugiej połowie 2021 roku (wrzesień/październik), a dystrybucję otwarto w czerwcu 2022 roku. W swoich rodzimych Stanach Zjednoczonych „Abandoned” był pokazywany w wybranych kinach poczynając od 17 sierpnia, a tydzień później trafił na platformy VOD.
Emma Roberts (m.in. „Krzyk 4” Wesa Cravena”, „Zło we mnie” Oza Perkinsa, „Polowanie” Craiga Zobela), John Gallagher Jr. (m.in. „Cloverfield Lane 10” Dana Trachtenberga, „Hush” Mike'a Flanagana, „Come Play” Jacoba Chase'a) i Michael Shannon (m.in. „Martwe ptaki” Alexa Turnera, „Robak” Williama Friedkina, „Zwierzęta nocy” Toma Forda, „Kształt wody” Guillermo del Toro) w kameralnym „straszydle” zbudowanym z tradycyjnych motywów. Zaskakująco przyjemne zderzenie „Horroru Amityville” Stuarta Rosenberga, filmu opartego na rzekomo opartej na faktach książce Jaya Ansona, ze „Wstrętem” Romana Polańskiego, choć oczywiście lepiej nie nastawiać się na zbliżoną jakość. Już prolog „Abandoned” Spencera Squire'a ujawnia zamiary twórców – stylizacja retro, niby nadszarpnięte zębem czasu (wygląda na lata 70., najwyżej 80. XX wieku), ziarniste, „porysowane” nocne zdjęcia domu (ujęcia z zewnątrz), w którym najpewniej właśnie dzieje się coś bardzo złego. Potem przeskakujemy o czterdzieści lat do przodu i widzimy trzyosobową rodzinę oprowadzaną po tej posiadłości przez śliską pośredniczkę w obrocie nieruchomościami. Sytuacja łudząco podobna do tej z „Horroru Amityville” (muchy!) - młode małżeństwo, tym razem tylko z jednym dzieckiem, decyduje się na zakup niesławnej nieruchomości. Wcześniej mężczyzna, weterynarz Alex Davis (przekonujący występ Johna Gallaghera Jr.), posyła swojej małżonce przymilne spojrzenia. Jego dłużej przekonywać nie trzeba, ale nie jest pewna, jakie stanowisko w tej sprawie zajmie Sara (bezbłędna Emma Roberts – widowiskowa, charyzmatyczna, intensywna kreacja). Wszystko wskazuje na to, że ostatnie słowo należy do niej, że Alex nie chce jej do niczego przymuszać. Pragnie tego domu, ale komfort małżonki jest dla niego ważniejszy. Jej potrzeby przedkłada ponad własne i niewykluczone, że Sara odwdzięcza się tym samym, że tak naprawdę wolałaby zostać w mieście. Historia tego domu, niechętnie ujawniona przez agentkę nieruchomości (że tak to ujmę, zmuszona do zeznań przez Sarę), przez dziesiątki lat zrażała nawet najbardziej obiecujących kupców, ale tym razem może być wręcz odwrotnie. Jakby Sara dostrzegła w tym szansę na rozwianie ewentualnych obaw małżonka odnośnie jej aktualnego stanu zdrowotnego. Kobieta od wielu miesięcy zmaga się z depresją poporodową - diagnoza lekarska, której w żadnym razie nie kwestionuje, ale nie chce, by Alex nabrał przekonania do wdrożenia farmakoterapii. Gdyby nagle zaczęła bać się duchów, cierpliwość jej do bólu racjonalnego, mocno stąpającego po ziemi męża, mogłaby się wyczerpać. Sara o niczym tak nie marzy, jak o zbudowaniu więzi ze swoim jedynym dzieckiem, ale chce tego dokonać sama, ewentualnie z pomocą męża, ale na pewno nie pigułek. Te ostatnie według niej w dłuższej perspektywie mogą unicestwić wszelkie szanse na zbudowanie satysfakcjonującej relacji z Liamem. Choćby takiej, jaką cieszy się Alex. Sara niewątpliwie zazdrości mu kontaktu z ich pierworodnym, mniej więcej rocznym synkiem, który lubi sobie popłakać. Zwłaszcza pod nieobecność ojca, w te niemiłosiernie dłużące się dni, które dziecko spędza z mniej pewnym rodzicem. Sara robi wszystko, co w jej mocy, aby uspokoić, zabawić niepocieszonego, „wiecznie” grymaszącego chłopczyka, z utęsknieniem czekając na przypłynięcie tej wspaniałej macierzyńskiej miłości, o której tyle się mówi. Wybrakowana mama: tak prawdopodobnie czuje się biedna Sara. Poszkodowana przez los, ale daleka od wywieszenia białej flagi. Kobieta walcząca z nie tak znowu rzadką chorobą. W nawiedzonym przez duchy domu? Tak czy inaczej, wbrew zamiarom Davisów, a przynajmniej Alexa, zmiana scenerii raczej nie służy Sarze. Samotność też nie. Jedynym sąsiadem Davisów jest niejaki Chris Renner (przyzwoita kreacja Michaela Shannona), małomówny, ale służący pomocą, starszy mężczyzna twierdzący, że znał poprzednich mieszkańców „koszmarnego wiejskiego domu”. Desperacki akt młodej kobiety, z którą Sara jakby czuła jakąś więź. Chciała zbudować więź z Liamem, a zamiast tego zbliżyła się do nieboszczki. Podobieństwo tych kobiet i bez zabiegów Sary jest uderzające. No właśnie, czołowa postać „Abandoned” z jakiegoś, niekoniecznie sobie znanego powodu stara się jeszcze bardziej upodobnić do tamtej nieszczęsnej dziewczyny. Czyżby popychała ją do tego jakaś nadnaturalna siła? Któraś z dusz uwięzionych w tym przeklętym domostwie? A może po prostu mroczna, w tym świecie przedstawionym autentyczna, historia trafiła na fatalne podłoże, na całkowicie bezbronny, a przynajmniej mocno osłabiony umysł?
Czy twórcy „Abandoned” naprawdę wierzyli, że coś takiego dobrze się sprzeda? W pierwszej połowie XXI wieku? A może spłodzili to dziełko trochę z przekory, zadziałania wbrew oczekiwaniom bodaj większości dzisiejszych zjadaczy horrorowego chleba? Chcieli dać coś mniejszości czy „przeprowadzili błędną analizę rynku”? Tak czy inaczej, mnie wcale a wcale nie zaskoczyły skrajnie negatywne reakcje na „Abandoned” Spencera Squire'a. Opinie, które w zasadzie tylko utwierdziły mnie w postanowieniu „wrzucenia na ruszt tego diabełka”. Okropnie powolny i nieoryginalny, nieznośnie schematyczny. Nic się nie dzieje, chyba że za coś uznamy płacz dziecka. Zgadzam się, że to wszystko już było (żeby to raz), ale że taki nieruchawy? Większość znanych mi horrorów z tak zwanej nowej fali buduje się jeszcze wolniej – i ja naiwna myślałam, że to będzie jeden z nich. Po tych wszystkie opowieściach o „leniwcu Spencera Squire'a”... Tutaj się rozczarowałam, ale inna, mocno zawoalowana, obietnica w moim przypadku nie okazała się już taka bez pokrycia. W sumie ta materia przerosła moje oczekiwania. Myślałam, że do spodziewanego listu miłosnego do filmowych ghost stories z ubiegłego wieku wkradną się większe „nowoczesne chochliki”. Większe od zabawy w buu!, bo bądźmy szczerzy, dawniej (na pewno w drugiej połowie dwudziestego stulecia) j ta prymitywna metoda, hmm, straszenia (straszenie przez zaskoczenie) też była praktykowana. Rzadziej niż obecnie, ale była. Mówiąc wprost, miałam powody sądzić, że pokusa skorzystania z mocy „komputerowych czarodziejów” i tym razem okaże się nazbyt silna. Że prędzej czy później „Abandoned” wpadnie w aż za dobrze znaną mi „plastikową przepaść”. Spencer Squire pokazał mi się jednak jako całkiem pilny student starej szkoły straszenia. Minimalistyczna obsesja, która może okazać się jednym z gwoździ do trumny jego pierwszego pełnometrażowego dziełka. Kiedyś może nieboraka odkopią, ale tymczasem wszystko wskazuje na to, że „Abandoned” niepyszny prędko ze sceny zejdzie. Ileż razy już to widzieliśmy? Te wszystkie pomysły filmowców na wytrącenie nas ze strefy komfortu, czasami podane z większym hukiem niż w rzeczywistości „Abandoned”. Ale czy z przygotowaniem wydajniejszego napięciowego podłoża? Widmowa twarz z nagła pojawiająca się za oknem, dłonie wyskakujące spod łóżka, chwytające bohaterkę za stopy i wciągające do swojej kryjówki, niestosownie zwyczajne, niestraszące wyglądem, pozbawione upiornej charakteryzacji duchy lub imaginacje udręczonego umysłu, alarmujące tuptanie małych nóżek, nierzadko idące w parze z wesołymi dziecięcymi piskami (duchy się bawią), wstrętne znalezisko pod kanapą - źródło nieprzyjemnego zapaszku, znikające rzeczy, tajemnicza szafa (bez lwa, ale może chociaż jakaś czarownica się objawi?). Są i podejrzany sąsiad oraz coraz bardziej podejrzliwy mąż, niemający podstaw, by sądzić, że w jego nowym domu mogą ukrywać się jacyś intruzi, z tego czy innego świata. Chcąc nie chcąc, w tym dość cichym konflikcie małżeńskim, w końcu musiałam zgodzić się z Alexem przynajmniej w jednej kwestii. Właściwie on potrzebował więcej czasu na dojście do tego, co mnie zadręczało od incydentu z lampą (taki obrót spraw raczej nikogo nie zaskoczy, ale na wszelki wypadek nie będę zagłębiać się w szczegóły). Jedna z rzeczy, którymi Sara nie uznała za stosowane podzielić się z zapracowanym mężem. Jeden z jej małych sekretów. Alex przyrzekał, że będzie ją wspierał, ale widz może się zastanawiać, czy aby większym wsparciem dla Sary, na tym przeklętym odludziu, nie jest enigmatyczny sąsiad. Alex niewątpliwie wolałby spędzać więcej czasu z bliskimi, na pewno chciałby wywiązać się z obietnicy danej żonie, ale przecież nie samym powietrzem człowiek żyje. Alex póki co jest jedynym żywicielem rodziny, a zatem nie za bardzo może sobie pozwolić na dłuższe pobyty w domu. Tym bardziej, że to weterynarz z powołania, gotowy sięgnąć do własnej kieszeni, byle uniknąć niehumanitarnego potraktowania przypadków w jego fachowej opinii beznadziejnych. Jak skończy się ten dramatyczny rozdział sagi rodzinnej? Początek, który niestety może być też końcem tej rodzinnej opowieści. Wielka ulga i niedrobny zgrzyt. UWAGA SPOILER Na którymś etapie samotnych zmagań Sary, narodziła się we mnie obawa, że scenariusz ostatecznie skręci w stronę motywu, który zdecydowanie mi się przejadł: dziki lokator, ewentualnie lokatorzy. Istoty z krwi i kości, a nie ektoplazmy. Stąd ulga. Natomiast tonacja, w jakiej utrzymano ostateczną konfrontację za bardzo odstawała mi od reszty. Z horroru w baśń. Potem przesłodzony epilog, ale z alarmistyczną kropką nad i. Myślę, że za nią jest wielokropek, tak uwielbiana przeze mnie przestrzeń dla domysłów widza KONIEC SPOILERA.
„Abandoned”, pierwsze reżyserskie osiągnięcie Spencera Squire'a w długim metrażu, to horror bazujący przede wszystkim na klimacie nadnaturalno-chorobowym. W subiektywnie ciasnym, w rzeczywistości całkiem przestronnym domu, który z nawiązką zaspokoił mój apetyt na wprawne żonglerki napięciem. To jeden z tych obecnie dość rzadkich okazów, który stara się wleźć głębiej pod skórę. Podszczypuje, zamiast torpedować strasznie strasznymi obrazkami i bez umiaru, raz po raz uderzać dźwiękiem (czasem uderza, ale nie tak znowu często, a i muszę przyznać, że jeden widok szczególnie zapadł mi w pamięć: przebiegły mrówki po plecach w „scenie łóżkowej”). Subtelnościami niemal do czerwoności rozgrzał moją wyobraźnię. Opowieść o potencjalnie nawiedzonym przez duchy wiejskim domu absolutnie nie po nowemu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz