„February” (2015)
Uczennice
żeńskiej szkoły z internatem położonej w miasteczku Bramford
wyjeżdżają do domu na ferie zimowe. Rodzice Kat i Rose nie
przyjeżdżają na czas, aby je odebrać, więc dziewczęta są
zmuszone zostać do czasu ich przybycia. Już pierwszego wieczora,
gdy Rose wraca ze spotkania z chłopakiem zauważa, że jej
towarzyszka dziwnie się zachowuje, a z czasem jej postawa robi się
coraz bardziej niepokojąca. Do Bramford zmierza pewne małżeństwo.
Kierowca zabiera z przystanku młodą, małomówną kobietę Joan,
starając się w ten sposób udzielić jej pomocy, nie zwracając
uwagi na obiekcje żony. Kiedy kierowca zwierza się nowej pasażerce
ze swoich problemów, kobieta staje się bardziej czujna w kontaktach
ze swoimi wybawicielami.
Amerykańsko-kanadyjski
horror „February”, znany również pod tytułem „The
Blackcoat's Daughter” to reżyserski debiut Oza Perkinsa, na
podstawie jego własnego scenariusz. W 2016 roku ukazał się jego
drugi film, „I Am the Pretty Thing That Lives in the House”, ale
został odrobinę mniej przychylnie odebrany przez widzów niż
obraz, którym rozpoczął swoją przygodę z reżyserią. Nie
oznacza to, żeby ogół zwykłych widzów był zachwycony tym
dokonaniem - dominują raczej wypośrodkowane oceny. Krytycy
natomiast w większości wydają się być zadowoleni z tej pozycji.
To chyba jednak nie wystarczy, aby „February” miał szansę
opuścić niszę w której tkwi – wedrzeć się do głównego nurtu
i rozsławić nazwisko reżysera. Inna sprawa, czy Oz Perkins w ogóle
tego pragnął, bo oglądając „February” odniosłam wrażenie,
że bardziej interesują go oczekiwania pewnej wąskiej grupy
odbiorców niźli zapatrywania na kino grozy częstych bywalców
multipleksów.
Zaryzykowałabym
twierdzenie, że większość współczesnych widzów nieobeznanych z
dawnymi sposobami straszenia od nastrojowych horrorów oczekuje
przede wszystkim multum jump scenek, efektów specjalnych i
szybkiego tempa akcji, a „February” tymczasem prezentuje sobą
zupełnie inną szkołę filmowania. To wcale nie oznacza, że osoby,
które wprost przepadają za starszymi minimalistycznymi formami, bez
wyjątku rozsmakują się w propozycji Oza Perkinsa, ale mam
wrażenie, że mają na to większą szansę, aniżeli pierwsza
wymieniona grupa odbiorców. Bo „February” staje niejako w
opozycji do obecnych trendów, można powiedzieć, że płynie pod
prąd, czym w moim odczuciu zapełnia pewną lukę we współczesnym
kinie grozy, aczkolwiek dostrzegalną przez doprawdy wąską grupę
odbiorców. Chociaż „luka” to chyba za mocno powiedziane, bo
gwoli sprawiedliwości wciąż od czasu do czasu pojawiają się
takie oszczędne w formie straszaki, których twórcy nie uciekają
się do prymitywnych sposobów straszenia, wyżej ceniąc sobie gęsty
klimat grozy i warstwę tekstową. Jednak w moim odczuciu wciąż
jest ich zbyt mało, pewnie dlatego, że takie produkcje mają
mniejsze szanse, żeby się dobrze sprzedać, niż pozycje a la James
Wan. Wspomniana atmosfera spowijająca dosłownie każdy kadr
„February” jest bodaj najlepszą częścią składową tego
obrazu, przy czym obawiam się, że nie przez każdego zostanie
doceniona w takim stopniu, na jaki w moim pojęciu sobie zasłużyła,
bo twórcy przez lwią część filmu nie odczuwają potrzeby
akcentowania jej jakimiś mocniejszymi akcentami. Wyłączając
niezbyt widowiskowo się prezentującą cienistą postać w piwnicy
żeńskiego internatu, Kat wymiotującą na stół zastawiony do
kolacji i w jednym ujęciu wyginającą swoje ciało pod
nieprawdopodobnym kątem oraz rzecz jasna końcówkę, właściwie
nie dostajemy nic, na co moglibyśmy się zapatrywać w kategoriach
momentu szczytowej grozy, kulminacji zgromadzonego wcześniej
napięcia. A i wymienione sekwencje nie zostały zobrazowane w taki
sposób, żeby sprostać oczekiwaniom widzów nawykłych do
dynamicznego montażu podkreślonego głośnymi tonami muzycznymi.
Zdjęciom oczywiście akompaniowała szarpiąca nerwy ścieżka
dźwiękowa, ale nie odniosłam wrażenia, żeby pełniła rolę
„straszaka”, prymitywnego zabiegu mającego poderwać widza z
fotela. Twórcy nie wkomponowali jej w niespodziewane, raptowne
ujęcia wszelkiego rodzaju okropieństw. Wręcz przeciwnie: tak
nieśpiesznie wchodzili w niniejsze sekwencje, wcześniej długo
stopniując zarówno napięcie, jak i natężenie dźwięku, że o
żadnych atrakcjach typu jump scenka nie może być mowy. I
chwała im za to, bo jakoś bardziej przemawiają do mnie te
manifestacje nieznanego, które mogę dokładnie objąć wzrokiem,
niźli szybkie migawki starające się za wszelką cenę poderwać
mnie z fotela. Ta druga emocja jest krótkotrwała, znika właściwie
ułamek sekundy po tym, jak się pojawia. Tymczasem nieśpieszne
uchylanie rąbka tajemnicy bez upierdliwych efekciarskich zrywów
podsyca ciekawość i poczucie złowieszczości przez nieporównanie
dłuższy czas. Tym bardziej, gdy oddaje się to w otoczeniu tak
gęstej aury, wręcz namacalnej mroczności, przebijającej z
ciemnych, lekko ziarnistych zdjęć, przywołujących na myśl sznyt
twórców niektórych XX-wiecznych nastrojówek. Dodatkowo wydarzenia
rozgrywające się w żeńskiej szkole z internatem mogą się
pochwalić iście klaustrofobicznym wydźwiękiem – niemalże czuje
się, jak dawno niemalowane ściany przybliżają się do bohaterek
filmu, zwłaszcza gdy zostaje już zaakcentowana obecność czegoś
nieznanego, gnieżdżącego się w owych murach. A ten moment
następuje wówczas, gdy Rose udaje się dostrzec coś wyginającego
się w piwnicy, aczkolwiek choćby za sprawą umiejętnie budowanego
klimatu widz już wcześniej powinien przygotować się na
nieuchronny koszmar.
Oz
Perkins w swoim scenariuszu zdecydował się troszkę pokombinować z
narracją, dzięki czemu fabuła „February” choć sama w sobie
niezbyt odkrywcza jawi się całkiem intrygująco. Kilka
wyświechtanych motywów kina grozy przedstawiono w nowym świetle,
który ułatwił twórcom wprowadzenie aury tajemniczości,
odkrywanej w kilku zwrotnych ujęciach. Aby to osiągnąć
zdecydowano się na starą, dobrą dwutorową narrację – ujęcie
tematu z perspektywy dwóch uczennic czekających w internacie na
rodziców (przyzwoite kreacje Lucy Boynton i Kiernan Shipki, która
zaskoczyła mnie swoim warsztatem, bo w readaptacji „Kwiatów na
poddaszu” niezmiernie mnie irytowała) i młodej kobiety
podróżującej z dopiero co poznanym małżeństwem, w którą w
równie zadowalającym stylu wcieliła się Emma Roberts. Można
domniemywać, że te dwie małe frakcje coś łączy, coś tak
istotnego, że niechybnie zmusi nas to do wcześniej uwarunkowanej
zmiany postrzegania problematyki „February”, ale początkowo
niełatwo jest domyślić się, na czym ten związek miałby polegać.
Początkowo, bo już pierwszy zwrot akcji zdradza wystarczająco, aby
bez większych trudności poskładać sobie to wszystko w jedną,
spójną całość, co gorsza łącznie z dalszym przebiegiem fabuły.
Moim zdaniem to jeden z dwóch największych błędów scenarzysty –
nazbyt szybko przechodzi do zwierzeń jednej z postaci, tym samym
odbierając widzom przyjemność obcowania z „wielką tajemnicą”
zarysowaną chwilę wcześniej. Ale nie niwecząc klimatu
wszechobecnego zagrożenia towarzyszącego zarówno podróżującej
trójce bohaterów, jak i nastolatkom przebywającym w internacie. I
co równie ważne nie rozbudowując znanych motywów kina grozy w
sposób, który nie pozostawiałby żadnych wątpliwości, co do
prawdziwej natury zagrożenia, nie wpadając w oczywistości, czy to
UWAGA SPOILER w kwestii opętania, czy nawiedzenia budynku w
Bramford, bo równie dobrze wyjaśnienia możemy szukać w warstwie
psychologicznej. Zamiast stawiać na standardową sferę
nadprzyrodzoną możemy z równie zadowalającym skutkiem obrać
stricte psychologiczną ścieżkę interpretacyjną KONIEC
SPOILERA. Wybór Oz Perkins pozostawia nam, ale choć
interpretacja pozostaje w gestii widza to ciąg przyczynowo-skutkowy
już nie. A szkoda, bo wydaje mi się, że „February” bardziej
zachęcałby do dyskusji, gdyby zrezygnować z kilku ostatnich ujęć.
Już dużo wcześniej udało mi się wpaść na to, co pokazano w
ostatniej partii, ale myślę, że gdyby twórcy pozostawili ten
wątek bez jasnej odpowiedzi poświęciłabym trochę czasu na
szukanie innych wyjaśnień, a przecież każdemu reżyserowi powinno
zależeć na tym, aby odbiorca roztrząsał w myślach jego dzieło
nie tylko w trakcie seansu, ale również długo po jego zakończeniu.
Ozowi Perkinsowi niestety nie przyświecał taki cel, co wcale nie
oznacza, że tym posunięciem obniżył jakość wszystkiego, co
pokazał mi wcześniej. Wcale nie, „February” mimo tego
potknięcia i zbytniej przewidywalności od jednego konkretnego
momentu i tak uważam za dzieło niezwykle klimatyczne i diablo
wciągające – dużo bardziej, aniżeli większość współczesnych
mainstreamowych tworów, których twórcy nawet nie myślą o tak
powolnym, cechującym się dużą cierpliwością dawkowaniu klimatu
grozy, jak to miałam przyjemność zobaczyć w „February”.
Pomimo
moich pozytywnych zapatrywań na reżyserski debiut Oza Perkinsa,
czuję się w obowiązku przestrzec przed nim potencjalnych
odbiorców. „February” nie został nakręcony w sposób, który
miałby szansę zachwycić miliony współczesnych odbiorców,
przyzwyczajonych do wysokobudżetowych, hollywoodzkich straszaków.
To obraz niszowy, skierowany głównie do osób poszukujących
oszczędnych w formie, acz mocno klimatycznych horrorów, które
rozwijają się tak nieśpiesznie, że nie mam wątpliwości, iż
cierpliwość niejednego widza zostanie wystawiona na próbę. Ale
może ci nieliczni wielbiciele kina grozy, stęsknieni za
niegdysiejszymi sposobami filmowania docenią pacę Perkinsa,
przynajmniej na tyle, żeby nie kwitować jej słowem „nudna”, bo
przy odpowiednim nastawieniu i takowych preferencjach wcale nie musi
taka być. Wiem, bo ja ani przez chwilę nie czułam się znużona.
Oglądałam go jakieś dwa tygodnie temu, zainteresowana trailerem i tym, że tak niewiele można o nim przeczytać. Urzekł mnie tą niespiesznością, atmosferą, którą przesączony jest każdy kadr. Ma swoje niedociągnięcia, to jasne, ale muszę przyznać, że spodziewałam się czegoś dużo gorszego.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą - dla mnie małą porażką producenta jest plakat (ten z dwiema aktorkami). Wystarcz, by w miarę zaznajomiony z tematyką widz na niego spojrzał. Od razu wiadomo, o co chodzi.
Mnie plakat nie naprowadził na rozwiązanie zagadki, ale skoro mówisz, że może spoilerować to na wszelki wypadek zastąpiłam go innym;)
UsuńZnakomity film ...niełatwy i nie każdemu podejdzie .Ale napięcie i klimat jak dla mnie super.Recenzja filmu na wysokim ,obiektywnym poziomie .Dziękuję za przyjemną lekturę.
OdpowiedzUsuń