Madison od trzynastego roku życia jest głuchoniema, na skutek powikłań po
zapaleniu opon mózgowych i komplikacji podczas zabiegu. Teraz mieszka samotnie
w domu usytuowanym w lesie, próbując napisać drugą powieść. Pewnego wieczora
zamaskowany mężczyzna zabija sąsiadkę Maddie i wdziera się do jej domu. Kobieta
przez wzgląd na swoją niepełnosprawność przez jakiś czas w ogóle nie zdaje
sobie sprawy z obecności intruza. Kiedy w końcu orientuje się, że grozi jej
śmiertelne niebezpieczeństwo ze strony nieznajomego mężczyzny, oprawca
informuje ją, że zginie dopiero wówczas, gdy zapragnie śmierci. Jest bowiem
przekonany, że w ciągu jednej nocy zdoła odebrać jej chęć do życia. Maddie
jednak nie zamierza tak łatwo się poddać.
Wspólne przedsięwzięcie małżeństwa, Mike’a Flanagana i Kate Siegel. Po
wspólnym opracowaniu scenariusza „Hush” ten pierwszy wziął na siebie
reżyserowanie, żonie powierzając główną rolę. Powoli rozkwitający w światku
kinematografii grozy, Flanagan, współpracował już z małżonką przy swoim, jak
dotąd najsłynniejszym obrazie zatytułowanym „Oculus”, poprzestając jednak na
relacji reżyser-aktorka. Tym razem jednak kobieta miała istotny wkład w warstwę
fabularną, po raz pierwszy w swojej karierze, bo dotychczas trudniła się tylko
aktorstwem (wyłączając wkład w charakteryzację w „dwuczłonowym" shorcie). „Hush”
rozpowszechniano głównie poprzez tzw. wideo na żądanie i jak się okazało w
krótkim czasie film zyskał rzeszę amerykańskich i brytyjskich fanów, również
pośród krytyków, wykazujących, że to jeden z najlepszych thrillerów z nurtu home invasion, jaki nakręcono, choć
trafiają się również głosy określające tę pozycję jako horror, z zupełnie niezrozumiałego
dla mnie powodu.
Wielu widzów zapewne pamięta znakomitą kreację Audrey Hepburn w „Doczekać zmroku”,
gdzie wcieliła się w rolę niewidomej kobiety, którą nachodzą przestępcy.
Flanagan i Siegel swoją protagonistkę pozbawili innych zmysłów: słuchu i mowy,
co okazało się nadzwyczaj trafnym pomysłem. Nie tylko znacząco umniejszający
szansę przeżycia charakter niepełnosprawności ofiary generował napięcie, ale
również wiarygodna kreacja Kate Siegel, która przecież była nieodzowna do
osiągnięcia pożądanego efektu. Wydawać by się mogło, że kreacja Maddie nie była
dużym wyzwaniem, gdyż z rzadka coś mówiła (krótkie kwestie wypowiada jedynie w
swojej wyobraźni), ale paradoksalnie werbalna powściągliwość podniosła poziom
trudności, wymuszając na niej konieczność niełatwego przekazywania całej gamy
emocji tylko i wyłącznie za pośrednictwem mimiki. Z czego wywiązała się wprost niewiarygodnie,
znacząco zawyżając poziom „Hush”. A prawdę powiedziawszy scenariusz, zwłaszcza
początkowe sekwencje, potrzebował takiego wyrazistego, mocnego superlatywu, bo
Flanagan i Siegel zamknęli fabułę w ciasnych ramach konwencji home invasion, co w przypadku nijakiej
głównej bohaterki mogło okazać się iście tragicznym połączeniem. Nawet ze
znakomitą Kate Siegel w roli głuchoniemej powieściopisarki niektóre ustępy
nieco mnie zmęczyły. Szczególnie ostrożne podchody oprawcy i ofiary, ich
skradanie się wewnątrz i na zewnątrz domu pod osłoną gęstych ciemności, z
których owszem Flanagan z typową dla siebie zręcznością wykrzesał co nieco
napięcia, ale szczerze mówiąc nie było ono w stanie zrekompensować mi fabularnego
marazmu. Podczas owych dosyć częstych sekwencji obawiałam się nawet, że to
niemalże wszystko, co film ma do zaoferowania (częsta przypadłość obrazów z
nurtu home invasion), ale na
szczęście moje zaniepokojenie okazało się przedwczesne, bo z czasem scenarzyści
zaczęli nieco ożywiać zapętloną akcję. Moment, w którym napastnik pozbywa się
niepokojącej, prostej białej maski, pokazując Maddie swoje oblicze obniża
stopień dramatyzmu w dwójnasób. Po pierwsze odbiera widzom niewątpliwą przyjemność
z patrzenia na złowieszcze przykrycie twarzy, a po drugie oddziera oprawcę z tajemniczości,
pozbawiając odbiorców sposobność dumania nad tożsamością mężczyzny,
zastanawiania się, czy twarz kryjąca się pod maską należy do osoby
zaznajomionej z główną bohaterką. Zapewne Flanagan i Siegel chcieli się odciąć
od tego stereotypowego zabiegu, żerującego na wzmaganiu ciekawości widza, ale
wydaje mi się, że w tym przypadku właśnie pospolity sznyt o wiele silniej
zaangażowałby mnie w całą intrygę.
Kiedy już wiemy, jakie oblicze skrywa biała maska i zostajemy wyraźnie
poinformowani, że Maddie nigdy wcześniej nie spotkała swojego oprawcy
przychodzi pora na typową dla home
invasion wspomnianą już „zabawę w chowanego”. Sterroryzowana kobieta
próbuje niepostrzeżenie dostać się do ciała swojej sąsiadki, celem
przechwycenia jej telefonu komórkowego. Jej wcześniejszy mord za plecami niczego
nieświadomej Maddie robił wrażenie pomysłowością i raptownym przeskokiem ze
zwyczajnej codzienności w koszmar, ale już późniejsza próba zbliżenia się do
jej zwłok podjęta przez główną bohaterkę, choć trzymająca w napięciu,
rozczarowuje banalnością. Ciekawie wypada jedynie jej finał, rana odniesiona
przez napastnika, wskazująca na okresowe skłanianie się Flanagana w stronę
umiarkowanej makabry. Jednak niektórym drastycznym detalom nie sposób będzie
się dokładnie przyjrzeć, nie przez wycofanie operatorów, bo dosyć śmiało
portretują odniesione rany obojga postaci tylko przez oszczędne oświetlenie. Owszem,
wzmagające realizm sytuacyjny, ale chwilami ciemności są tak nieprzeniknione,
że pewnych trudności nastręcza zorientowanie się w aktualnej sytuacji.
Momentami, bo na przykład zamordowanie sąsiada Maddie, czy krew obficie tryskająca
z szyi są doskonale widoczne i diablo realistyczne, ale już (sądząc po
strzępach, jakie udało mi się objąć wzrokiem) najbardziej odstręczający fragment
zmasakrowania dłoni głównej bohaterki drzwiami, w większości spowijają irytujące
w tym konkretnym momencie cienie. Sama akcja z czasem nabiera rozpędu – scenarzyści
zaczynają okrajać początkowo tak bardzo rozwlekane sekwencje skradania się
gospodyni i intruza na rzecz bezpośrednich starć pomiędzy nimi. W ruch idzie
przede wszystkim kusza, z udziałem której udało się twórcom stworzyć kilka
podnoszących poziom adrenaliny we krwi, dynamicznych sekwencji, które wespół z
innymi starciami Maddie i napastnika całkowicie odegnały ode mnie senność
wywołaną początkowymi przestojami w akcji. Wszystkie ii incydenty były konwencjonalne,
typowe dla home invasion, ale
Flanagan zrobił wiele, żeby wydobyć z nich maksimum dramatyzmu, miejscami
zanadto przedkładając realizm nad widoczność, ale poza tym jeśli chodzi o
emocjonalne napięcie i sposób prowadzenia kamer (bardzo profesjonalny) twórcy uwodnili,
że ten nurt jednak ma co nieco do zaoferowania. A zaczynałam w to wątpić,
zważywszy, że zdecydowana większość jego reprezentantów nie rozbudziła we mnie
żadnych emocji. W „Hush” na niedobór emocji nie mogłam narzekać, choć jak już
wspomniałam chwilami (tylko chwilami!) były one negatywne.
Nie poczytuję „Hush” Mike’a Flanagana w kategoriach arcydzieła thrillerów z
nurtu home invasion, jak duża część
amerykańskiej i brytyjskiej opinii publicznej. Aż tak dobrze moim zdaniem nie
jest, ale nie da się ukryć, że film wyróżnia się na tle tego podgatunku, nie
warstwą fabularną, bo tejże zabrakło oryginalności, ale techniczną już tak.
Potrzeba dużego talentu, żeby wykrzesać ze mnie tyle emocji poprzez konwencję,
za którą nigdy nie przepadałam i choćby z tego powodu seans „Hush” uważam za
udany, a osobę Mike’a Flanagana, po raz kolejny po „Oculus”, jestem zmuszona
pochwalić za chwytliwe podejście do kina grozy.
Ostatnio wiele czasu spędzałem nad siódmym sezonem TWD i nadrabiałem zaległości pierwszego sezonu Fear TWD i jako że mam je już za sobą, to zabieram się teraz za filmy. Więc namówiłaś mnie - biorę się dziś wieczorem za seans Hush. Oculus bardzo mi się spodobał, więc z chęcią sięgnę po kolejny film Flanagana.
OdpowiedzUsuńWybiegłem trochę do przodu z tym siódmym sezonem, hehe... chodziło o szósty:P
UsuńMoim zdaniem film nie jest pozbawiony wad, ale nawet biorąc je pod uwagę summa summarum odebrałam ten obraz na plus. A skoro ja, osoba nieprzepadająca za konwencją home invasion tak przyjęłam "Hush" to Ty, sympatyk owego nurtu, najprawdopodobniej jeszcze lepiej się w nim odnajdziesz, ale na sto procent pewna nie jestem, więc jakby co nie bij;)
UsuńMyślę, że tak źle nie będzie - do tej pory nie zawiodłem się na Twoich rekomendacjach, więc i tym razem jak to powiadają, "biorę w ciemno":P
UsuńMimo wszystko zalecam ostrożność, bo wiesz, zawsze może być ten pierwszy raz;)
Usuńa nie przypadkiem 6 sezon TWD? :D chyba, że potrafisz się w czasie przenosić i widziałeś już 7 sezon xD jestem ciekaw 1 odcinka jakby co ;)
UsuńNo właśnie, w następnym komentarzu Konrad wyjaśnił, że się pomylił i mowa o szóstym sezonie;)
UsuńNo i jestem po seansie. I nie zawiodłem się. Twoja recka jak zwykle przygotowała mnie na "wzloty" i "upadki" produkcji, wiedziałem więc czego mniej więcej oczekiwać :) Anonimowy - heh, jak ja bym chciał przenosić się w czasie ;)
UsuńUff, ulżyło mi;) Cieszę się, że się nie zawiodłeś.
Usuń