czwartek, 14 kwietnia 2016

„Hush” (2016)


Madison od trzynastego roku życia jest głuchoniema, na skutek powikłań po zapaleniu opon mózgowych i komplikacji podczas zabiegu. Teraz mieszka samotnie w domu usytuowanym w lesie, próbując napisać drugą powieść. Pewnego wieczora zamaskowany mężczyzna zabija sąsiadkę Maddie i wdziera się do jej domu. Kobieta przez wzgląd na swoją niepełnosprawność przez jakiś czas w ogóle nie zdaje sobie sprawy z obecności intruza. Kiedy w końcu orientuje się, że grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo ze strony nieznajomego mężczyzny, oprawca informuje ją, że zginie dopiero wówczas, gdy zapragnie śmierci. Jest bowiem przekonany, że w ciągu jednej nocy zdoła odebrać jej chęć do życia. Maddie jednak nie zamierza tak łatwo się poddać.

Wspólne przedsięwzięcie małżeństwa, Mike’a Flanagana i Kate Siegel. Po wspólnym opracowaniu scenariusza „Hush” ten pierwszy wziął na siebie reżyserowanie, żonie powierzając główną rolę. Powoli rozkwitający w światku kinematografii grozy, Flanagan, współpracował już z małżonką przy swoim, jak dotąd najsłynniejszym obrazie zatytułowanym „Oculus”, poprzestając jednak na relacji reżyser-aktorka. Tym razem jednak kobieta miała istotny wkład w warstwę fabularną, po raz pierwszy w swojej karierze, bo dotychczas trudniła się tylko aktorstwem (wyłączając wkład w charakteryzację w dwuczłonowym" shorcie). „Hush” rozpowszechniano głównie poprzez tzw. wideo na żądanie i jak się okazało w krótkim czasie film zyskał rzeszę amerykańskich i brytyjskich fanów, również pośród krytyków, wykazujących, że to jeden z najlepszych thrillerów z nurtu home invasion, jaki nakręcono, choć trafiają się również głosy określające tę pozycję jako horror, z zupełnie niezrozumiałego dla mnie powodu.

Wielu widzów zapewne pamięta znakomitą kreację Audrey Hepburn w „Doczekać zmroku”, gdzie wcieliła się w rolę niewidomej kobiety, którą nachodzą przestępcy. Flanagan i Siegel swoją protagonistkę pozbawili innych zmysłów: słuchu i mowy, co okazało się nadzwyczaj trafnym pomysłem. Nie tylko znacząco umniejszający szansę przeżycia charakter niepełnosprawności ofiary generował napięcie, ale również wiarygodna kreacja Kate Siegel, która przecież była nieodzowna do osiągnięcia pożądanego efektu. Wydawać by się mogło, że kreacja Maddie nie była dużym wyzwaniem, gdyż z rzadka coś mówiła (krótkie kwestie wypowiada jedynie w swojej wyobraźni), ale paradoksalnie werbalna powściągliwość podniosła poziom trudności, wymuszając na niej konieczność niełatwego przekazywania całej gamy emocji tylko i wyłącznie za pośrednictwem mimiki. Z czego wywiązała się wprost niewiarygodnie, znacząco zawyżając poziom „Hush”. A prawdę powiedziawszy scenariusz, zwłaszcza początkowe sekwencje, potrzebował takiego wyrazistego, mocnego superlatywu, bo Flanagan i Siegel zamknęli fabułę w ciasnych ramach konwencji home invasion, co w przypadku nijakiej głównej bohaterki mogło okazać się iście tragicznym połączeniem. Nawet ze znakomitą Kate Siegel w roli głuchoniemej powieściopisarki niektóre ustępy nieco mnie zmęczyły. Szczególnie ostrożne podchody oprawcy i ofiary, ich skradanie się wewnątrz i na zewnątrz domu pod osłoną gęstych ciemności, z których owszem Flanagan z typową dla siebie zręcznością wykrzesał co nieco napięcia, ale szczerze mówiąc nie było ono w stanie zrekompensować mi fabularnego marazmu. Podczas owych dosyć częstych sekwencji obawiałam się nawet, że to niemalże wszystko, co film ma do zaoferowania (częsta przypadłość obrazów z nurtu home invasion), ale na szczęście moje zaniepokojenie okazało się przedwczesne, bo z czasem scenarzyści zaczęli nieco ożywiać zapętloną akcję. Moment, w którym napastnik pozbywa się niepokojącej, prostej białej maski, pokazując Maddie swoje oblicze obniża stopień dramatyzmu w dwójnasób. Po pierwsze odbiera widzom niewątpliwą przyjemność z patrzenia na złowieszcze przykrycie twarzy, a po drugie oddziera oprawcę z tajemniczości, pozbawiając odbiorców sposobność dumania nad tożsamością mężczyzny, zastanawiania się, czy twarz kryjąca się pod maską należy do osoby zaznajomionej z główną bohaterką. Zapewne Flanagan i Siegel chcieli się odciąć od tego stereotypowego zabiegu, żerującego na wzmaganiu ciekawości widza, ale wydaje mi się, że w tym przypadku właśnie pospolity sznyt o wiele silniej zaangażowałby mnie w całą intrygę.

Kiedy już wiemy, jakie oblicze skrywa biała maska i zostajemy wyraźnie poinformowani, że Maddie nigdy wcześniej nie spotkała swojego oprawcy przychodzi pora na typową dla home invasion wspomnianą już „zabawę w chowanego”. Sterroryzowana kobieta próbuje niepostrzeżenie dostać się do ciała swojej sąsiadki, celem przechwycenia jej telefonu komórkowego. Jej wcześniejszy mord za plecami niczego nieświadomej Maddie robił wrażenie pomysłowością i raptownym przeskokiem ze zwyczajnej codzienności w koszmar, ale już późniejsza próba zbliżenia się do jej zwłok podjęta przez główną bohaterkę, choć trzymająca w napięciu, rozczarowuje banalnością. Ciekawie wypada jedynie jej finał, rana odniesiona przez napastnika, wskazująca na okresowe skłanianie się Flanagana w stronę umiarkowanej makabry. Jednak niektórym drastycznym detalom nie sposób będzie się dokładnie przyjrzeć, nie przez wycofanie operatorów, bo dosyć śmiało portretują odniesione rany obojga postaci tylko przez oszczędne oświetlenie. Owszem, wzmagające realizm sytuacyjny, ale chwilami ciemności są tak nieprzeniknione, że pewnych trudności nastręcza zorientowanie się w aktualnej sytuacji. Momentami, bo na przykład zamordowanie sąsiada Maddie, czy krew obficie tryskająca z szyi są doskonale widoczne i diablo realistyczne, ale już (sądząc po strzępach, jakie udało mi się objąć wzrokiem) najbardziej odstręczający fragment zmasakrowania dłoni głównej bohaterki drzwiami, w większości spowijają irytujące w tym konkretnym momencie cienie. Sama akcja z czasem nabiera rozpędu – scenarzyści zaczynają okrajać początkowo tak bardzo rozwlekane sekwencje skradania się gospodyni i intruza na rzecz bezpośrednich starć pomiędzy nimi. W ruch idzie przede wszystkim kusza, z udziałem której udało się twórcom stworzyć kilka podnoszących poziom adrenaliny we krwi, dynamicznych sekwencji, które wespół z innymi starciami Maddie i napastnika całkowicie odegnały ode mnie senność wywołaną początkowymi przestojami w akcji. Wszystkie ii incydenty były konwencjonalne, typowe dla home invasion, ale Flanagan zrobił wiele, żeby wydobyć z nich maksimum dramatyzmu, miejscami zanadto przedkładając realizm nad widoczność, ale poza tym jeśli chodzi o emocjonalne napięcie i sposób prowadzenia kamer (bardzo profesjonalny) twórcy uwodnili, że ten nurt jednak ma co nieco do zaoferowania. A zaczynałam w to wątpić, zważywszy, że zdecydowana większość jego reprezentantów nie rozbudziła we mnie żadnych emocji. W „Hush” na niedobór emocji nie mogłam narzekać, choć jak już wspomniałam chwilami (tylko chwilami!) były one negatywne.

Nie poczytuję „Hush” Mike’a Flanagana w kategoriach arcydzieła thrillerów z nurtu home invasion, jak duża część amerykańskiej i brytyjskiej opinii publicznej. Aż tak dobrze moim zdaniem nie jest, ale nie da się ukryć, że film wyróżnia się na tle tego podgatunku, nie warstwą fabularną, bo tejże zabrakło oryginalności, ale techniczną już tak. Potrzeba dużego talentu, żeby wykrzesać ze mnie tyle emocji poprzez konwencję, za którą nigdy nie przepadałam i choćby z tego powodu seans „Hush” uważam za udany, a osobę Mike’a Flanagana, po raz kolejny po „Oculus”, jestem zmuszona pochwalić za chwytliwe podejście do kina grozy.    

9 komentarzy:

  1. Ostatnio wiele czasu spędzałem nad siódmym sezonem TWD i nadrabiałem zaległości pierwszego sezonu Fear TWD i jako że mam je już za sobą, to zabieram się teraz za filmy. Więc namówiłaś mnie - biorę się dziś wieczorem za seans Hush. Oculus bardzo mi się spodobał, więc z chęcią sięgnę po kolejny film Flanagana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybiegłem trochę do przodu z tym siódmym sezonem, hehe... chodziło o szósty:P

      Usuń
    2. Moim zdaniem film nie jest pozbawiony wad, ale nawet biorąc je pod uwagę summa summarum odebrałam ten obraz na plus. A skoro ja, osoba nieprzepadająca za konwencją home invasion tak przyjęłam "Hush" to Ty, sympatyk owego nurtu, najprawdopodobniej jeszcze lepiej się w nim odnajdziesz, ale na sto procent pewna nie jestem, więc jakby co nie bij;)

      Usuń
    3. Myślę, że tak źle nie będzie - do tej pory nie zawiodłem się na Twoich rekomendacjach, więc i tym razem jak to powiadają, "biorę w ciemno":P

      Usuń
    4. Mimo wszystko zalecam ostrożność, bo wiesz, zawsze może być ten pierwszy raz;)

      Usuń
    5. a nie przypadkiem 6 sezon TWD? :D chyba, że potrafisz się w czasie przenosić i widziałeś już 7 sezon xD jestem ciekaw 1 odcinka jakby co ;)

      Usuń
    6. No właśnie, w następnym komentarzu Konrad wyjaśnił, że się pomylił i mowa o szóstym sezonie;)

      Usuń
    7. No i jestem po seansie. I nie zawiodłem się. Twoja recka jak zwykle przygotowała mnie na "wzloty" i "upadki" produkcji, wiedziałem więc czego mniej więcej oczekiwać :) Anonimowy - heh, jak ja bym chciał przenosić się w czasie ;)

      Usuń
    8. Uff, ulżyło mi;) Cieszę się, że się nie zawiodłeś.

      Usuń