Stronki na blogu

sobota, 15 kwietnia 2023

John Everson „NightWhere”

 
Mark jest kochającym mężem Rae, kobiety z niespożytą energią seksualną. Wiedząc, że jego życiowa wybranka nie byłaby w stanie wytrwać w tradycyjnym związku, mężczyzna zaproponował jej układ, który przez lata doskonale się sprawdzał: pełna swoboda w sprawach łóżkowych dla każdego z nich, możność sypiania z tyloma osobami, ile tylko dusza zapragnie. Zazwyczaj robili to razem, w klubach dla swingersów, ale główną beneficjentką takiego stylu życia zawsze była Rae. Ona w zupełności by mu wystarczyła, pogodził się jednak z tym, że jej potrzeb w pojedynkę zaspokoić nie zdoła. Mark wprawdzie polubił ich seks wypady, ale w przeciwieństwie do swojej małżonki spokojnie mógłby się bez nich obejść. Ukochanej niestrudzenie szukającej coraz to nowych podniet. Coraz większego bólu. Niebezpiecznych doznań, w zaspokajaniu których podobno specjalizuje się NightWhere, sekretny klub dla wybranych. Markowi i Rae udaje się zdobyć zaproszenie do tej piekielnej jaskini, jak się okaże, najsilniejszej i najmroczniejszej z dotychczasowych obsesji kobiety oraz największego, najbardziej przerażającego koszmaru szaleńczo zakochanego w niej mężczyzny.

Okładka książki. „NightWhere", Phantom Books Horror 2020

John Everson, jedna z najbardziej znanych postaci na arenie horroru ekstremalnego, amerykański pisarz, laureat prestiżowej Nagrody Brama Stokera – za jego powieściowy debiut, „Covenant” (pol. „Demoniczne przymierze”) z 2004 roku – autor między innymi „Drzewa rodowego”, „Syreny”, „Głodnych oczu” aka „Fioletowych oczu” i „Dyniowatego”, bardzo długo nosił się z zamiarem napisania „NightWhere”. Ten absolwent University of Illinois Urbana-Champaign na wydziale dziennikarstwa (pracował dla magazynów „The Star Newspapers” i „Illinois Entertainer”), niejedną granicę w swojej prozie przekroczył, wydawać by się więc mogło, że nie ma dla niego żadnych tematów tabu, ale „NightWhere”... Tutaj długo bił się z myślami. Zaczęło się niedługo po ukończeniu „Covenant” - Everson w piśmie dla panów zobaczył reklamę klubu dla swingersów albo jakiś billboard przy autostradzie zapraszający do lokalu ze striptizem i jego myśli automatycznie pobiegły w bardziej złowrogim kierunku. Wyobraził sobie straszliwie mroczne miejsce, które trudno znaleźć i trudno opuścić. Krainę hiper bolesnej rozkoszy. I zajął się innymi projektami. Nie mógł jednak wiecznie ignorować nęcących podszeptów Obserwatorów. Bał się tej historii, ale ona najwyraźniej nie zamierzała zostawić go w spokoju. Uparcie dopraszała się o przelanie na papier. Pierwotnie wydaną w 2012 roku, nominowaną do Nagrody Brama Stokera powieść „NightWhere” można chyba uznać za największe wyzwanie w dotychczasowej pisarskiej karierze Johna Eversona. Ekstremalny horror erotyczny, do Polski wprowadzony przez Phantom Books Horror w 2020 roku – rezultat kilkuletnich starań, imponującego uporu Łukasza Radeckiego, jednego z polskich grozowych piór – w przekładzie Igi Osowskiej.

Sexploitation często zestawiane z „Pięćdziesięcioma twarzami Greya” E.L. James. Teraz już rzadziej, ale tak się złożyło, że „NightWhere” Johna Eversona na amerykański rynek wszedł w okresie wzmożonej fascynacji „niegrzeczną prozą” pani James, bodaj największej popularyzatorki BDSM. Nie była pierwsza (weźmy choćby powieściowy cykl Anne Rice pt. „Śpiąca Królewna”), ale śmiem twierdzić, że najbardziej skuteczna w uświadamianiu opinii publicznej w tej materii. Tak czy inaczej, ja nie odważyłabym się porównywać „NightWhere” do opus magnum E.L. James. To coś bardziej w stylu Cenobitów z franczyzy zapoczątkowanej minipowieścią Clive'a Barkera pt. „The Hellbound Heart”, którą przeniósł na ekran w1987 roku (otwarcie „niekończącej się” filmowej serii „Hellraiser”). Czyli wyższy stopień wtajemniczenia;) Bez hamulców, bez słów bezpieczeństwa. NightWhere, legenda miejska, w dodatku niezbyt popularna - szeptana przez jakieś pojedyncze jednostki - czy autentyczna atrakcja dla ludzi ze specyficznymi apetytami? Takimi, których nie mogą już zaspokoić legalne lokale sado-maso. Mark i Rae, stali bywalcy klubów dla swingersów, nie mieli pewności czy ów przybytek istnieje, dopóki nie otrzymali zaproszenia z symbolem węża pożerającego własny ogon: logo NightWhere, sekretnego parku rozrywki dla najbardziej wyuzdanych obywateli. Są tacy, którzy kończą na jednym razie, ale są i tacy, którzy dostają prawdziwej obsesji na punkcie NightWhere. Mark od początku nie wydaje się obiecującym kandydatem do tego niezwykłego stowarzyszenia, hedonistycznego kultu zbierającego się średnio raz w miesiącu w różnych zakątkach amerykańskiego miasta, by z nawiązką zaspokoić demony żądzy. Nie, to zdecydowanie nie jest spełnienie jego najskrytszych marzeń, ale w przypadku Rae to miłość – chora miłość – od pierwszego wejrzenia, tj. wejścia do tej jaskini rozpusty. Mark zamierza odwiedzać ten przybytek tak długo, jak długo będzie robić to jego ukochana. Jak zwykle. On poświęca się dla tego związku, przedkłada potrzeby żony nad własne, a ona odwdzięcza mu się tym, że zawsze do niego wraca. Tyle mu wystarczy, a w każdym razie na więcej nie liczy. Pogodził się z tym, że Rae od czasu do czasu musi się wyszaleć. Marka nie tylko nie zżera zazdrość, kiedy patrzy na najdroższą mu istotę zapamiętale baraszkującą z innymi, ale takie widoki zazwyczaj niesamowicie go podniecają. Poza tym on też niekiedy wskakuje na jakiś inny chętny kwiatuszek, nie może jednak oprzeć się wrażeniu, że przyjemnie żyłoby mu się w bardziej konwencjonalnym związku. Uważa się za człowieka liberalnego, ale w duchu marzy o konserwatywnym pożyciu małżeńskim. No może nieprzesadnie, ale na pewno chciałby skosztować zwyczajnej, monotonnej egzystencji. Koniecznie z Rae, bo Mark nie wyobraża sobie życia z inną. Mocno wątpi, by jego skromne marzenie kiedykolwiek się spełniło, ale mimo wszystko jest zdecydowany trzymać się tej kobiety. Na dobre, na złe i jeszcze gorsze. Pójdzie za nią choćby do piekła. Nieklasyczny przykład niedobranej pary. Zaślepionego miłością i skoncentrowanej wyłącznie na sobie? Można tak to odebrać, przy czym autor nie ukrywał, że chciałby, żeby odbiorcy „NightWhere” sięgnęli wzrokiem trochę dalej. Spróbowali zrozumieć obie te postacie, wejść w skórę nie tyle egoistki, ile kobiety w wyjątkowo ostrych szponach nałogu i nie tyle mężczyzny, któremu miłość odebrała rozum, ile człowieka, dla którego przysięga małżeńska nie jest po to, by ją łamać. Patrz: w zdrowiu i chorobie. I że Cię nie opuszczę aż do śmierci.

Okładka książki. „NightWhere", Dark Arts Books 2017

Może zabrzmieć co najmniej dziwnie – co najwyżej alarmująco – ale zastanawiam się, dlaczego John Everson miał takie wątpliwości odnośnie „NightWhere”. Myślę, że miłośnicy horroru ekstremalnego nie takie przygody już przeżyli. Może nie z tym konkretnym autorem, ale już taki Edward Lee, czy nawet wyżej wspomniany Clive'a Barker, jak by nie patrzeć znane nazwiska na teoretycznie najpaskudniejszej gałęzi literatury grozy, w swoich piernikowych chatach wstrętniejsze nektary przed „NightWhere” warzyli. A jeśli jeszcze widziało się takie filmy jak „Nekromantik” Jörga Buttgereita, „Mroczny instynkt” Joe D'Amato (nekrofilia), „Martyrs. Skazani na strach” Pascala Laugiera (obdarta za skóry) i „Hostel” Elia Roha (oko), to może się okazać, że jest się aż za dobrze uzbrojonym na tę powieść. Innymi słowy, obawiam się, że zaprawieni w obrzydliwych ucztach czytelnicy „NightWhere” zaszokowani nie będą. Znudzeni pewnie też nie. No, może trochę, bo nie udało się uniknąć monotematyczności, a przynajmniej mnie zmęczyło całe to chłostanie damskich i męskich ciał. W większości z wdzięcznością przyjmujących razy od mniej i bardziej wprawnych katów też obojga płci w niecichych kącikach sekretnego lokalu. Podzielonego na sekcje, różne stopnie wtajemniczenia. W błękitnym świetle i przylegającej do tej przestronnej sali komnacie BDSM wolno bawić się wszystkim proszonym gościom. Potem jest Czerwień, a na końcu Czerń: ziemie obiecane pragnących więcej. Więcej od Marka, w gruncie rzeczy zwyczajnego chłopaka, który tylko próbuje dotrzymać kroku swojej ukochanej. Dotąd dawał radę, ale w NightWhere będzie musiał się bardziej wysilić. A najlepiej gdyby wziął sobie do serca przestrogi niejakiej Seleny, najwyraźniej równie nieczułej na diabelski magnetyzm tego przeklętego przybytku. Twardo grzeją barowe stołki w otoczeniu kopulujących stworzeń. Protagoniście „NightWhere” Johna Eversona bynajmniej nie umykają wdzięki tej enigmatycznej niewiasty z najbielszą skórą jaką w życiu widział. Według niego to przepiękna kobieta jest, ale jego serce należy do innej. Mimowolnej femme fatale, kobiety noszącej w sobie mrok, którego nie potrafi albo nie chce dłużej poskramiać. Seks seksem, przemoc przemocą, ale w tym niewesołym miasteczku Eversonowi udało się zarysować całkiem intrygującą osobowość. Chciałoby się jednak wejść głębiej w tę najbardziej wyeksponowaną z żeńskich postaci, połowę duetu prowadzącego (raz towarzyszymy Markowymi, innymi razy Rae; narracyjna przeplatanka w trzeciej osobie); dłużej pobłądzić w jej niemiłosiernie poplątanym wnętrzu. Zawłaszczanym przez bestię, zgubne pragnienia, straszliwe żądze. NightWhere szczodrze dokarmia tego pazernego potwora, wcześniej z rozmysłem raczonego jakimiś ochłapami z niepańskich stołów. Zamiast próbować go unicestwić, Rae starannie wydzielała mu porcje. Seks kluby, które odwiedzała wraz z Markiem, to był ten pokarm, po którym niebezpieczny nałóg Rae nie tyle zasypiał, ile przez jakiś czas pozwalał jej jako tako egzystować. Zepsuta do szpiku kości postać tragiczna? Mała poprawka: w NightWhere psująca się do szpiku kości postać tragiczna. Degrengolada, totalne zdeprawowanie, ale przy całym tym nieumiarkowaniu w jedzeniu i piciu dla wewnętrznego demona, przy całym tym bezeceństwie, Everson podtrzymywał we mnie płomyk współczucia dla tej niewolnicy autodestrukcyjnych i po prostu destrukcyjnych pragnień. Z kolei Mark głównie mnie drażnił, a nie powinno tak być. Taki altruizm, taki heroizm powinien budzić najwyższy podziw, a ja nawet nie potrafiłam wykrzesać z siebie najpospolitszej sympatii do tego niewątpliwie zdesperowanego dżentelmena. Odwagi i determinacji ma aż nadto, ale przydałoby się jeszcze trochę oleju w głowie. Czego to miłość nie robi z ludźmi... Powietrze w tym świecie przedstawionym jest przesycone erotyzmem, ale szczegółowych opisów stosunków seksualnych praktycznie nie odnotowałam. Nie tak wyczerpujących jak choćby u Grahama Mastertona, co mnie akurat nie zasmuciło. Grunt, że na płaszczyźnie gore sporo się dzieje. Szał okaleczonych ciał, z czego wyróżnić muszę wyścig królików – nie powiem, pomysłowa konkurencja:) - ukrzyżowanych i oczywiście Zagon Ciał i w późniejszej makabrycznej, i bardziej klimatycznej, mniej dosadnej odsłonie (prolog). Podejrzewam jednak, że w pamięci utkwi mi tylko niekonwencjonalne fellatio. Takich akcji raczej się nie zapomina.

Jeden z największych przebojów Johna Eversona, amerykańskiego powieściopisarza, który zamiast makaronu nawija jelita wszędzie z wyjątkiem uszu. Jeden z tych, co to nie mają w zwyczaju zawijać ludzkich odchodów w sreberka. Prędzej powpychają je do gardeł. Oby przygotowanych na takie i jeszcze mniej urocze scenariusze. Chcę przez to powiedzieć, że „NightWhere” to jeden z tych utworów, z którymi lepiej nie umawiać się na randkę w ciemno. Lepiej wiedzieć, że to „istota”, delikatnie mówiąc, nieklasycznej urody. Drapieżna kreatura.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz