Źle
się dzieje w klasztorze. Marii, młodej zakonnicy z wykształceniem
medycznym, objawia się Lucyfer kuszący zakazanym jabłkiem. Kobietę
dręczą też lubieżne wizje, za które odprawia bolesną pokutę, w
próżnej nadziej na zagłuszenie podniecających fantazji
samookaleczaniem. Opór pobożnej niewiasty stopniowo słabnie,
uporczywe starania Władcy Piekieł o pozyskanie jej nieśmiertelnej
duszy, przynoszą potworne efekty. Siostra zakonna zatraca się w
grzesznych pragnieniach. Wkracza na zbrodniczą ścieżkę ku uciesze
jej nowego pana. Nieopatrznie jednak Maria zwraca na siebie uwagę
siostry przełożonej, surowej kobiety bezgranicznie oddanej Bogu
Wszechmogącemu.
|
Plakat filmu. „Satanico Pandemonium: La Sexorcista” 1975, Compañía Cinematográfica de Baja California, Promoción Turística Mexicana, Hollywood Films
|
Nunsploitation:
kontrowersyjne zjawisko w świecie filmowym, które swoją największą
ekspansję odnotowało w latach 70. XX wieku. Jak sama nazwa
wskazuje, to podgatunek kina exploitation, niskobudżetowych
obrazów kojarzonych z graficzną przemocą i treściami
pornograficznymi. Nieprzyzwoitych produkcji, które dorobiły się
przynajmniej dwóch niesławnych gałęzi: naziploitation i
właśnie nunsploitation, pod którego podwaliny niechcący
podłożył Aldous Huxley poprzez swoją książkę „The Devils of
Loudun”. Pozycję non-fiction (można zatem uznać, że
obsceniczne filmy z udziałem umownych zakonnic mają fundament
historyczny), która posłużyła jako podstawa głośnej sztuki
teatralnej Johna Whitinga pt. „The Devils”, po raz pierwszy
wystawionej w 1961 roku w Aldwych Theatre w Londynie oraz filmu Kena
Russella pod tym samym tytułem (pol. „Diabły”), który swoją
światową premierę miał w roku 1971. „Satanico Pandemonium”
(oryg. „Satanico Pandemonium: La Sexorcista”) to jeden z
meksykańskich reprezentantów nurtu nunsploitation - obok
chociażby „Piekła” (oryg. „Alucarda, la hija de las
tinieblas”) Juana Lópeza Moctezumy) - który użyczył imienia
postaci wykreowanej przez Salmę Hayek w zwariowanym horrorze
wampirycznym Roberta Rodrigueza - „Od zmierzchu do świtu” z 1996
roku. Wyreżyserowany przez nieżyjącego już Gilberto Martíneza
Solaresa szokująco nieszokujący tani twór, którego scenariusz
opracował we współpracy ze swoim synem, niewymienionym w czołówce
Adolfo Martínezem Solaresem. Historię wymyślił Jorge Barragán.
Film nagrywano wiosną 1974 roku w mieście Tepoztlán w stanie
Morelos i w mieście Morelia w stanie Michoacán, a do meksykańskich
kin (światowa premiera) „Satanico Pandemonium” zostało
wpuszczone w czerwcu 1975.
Podobno
antychrześcijański produkt o dźwięcznej nazwie, podobno
niesamowicie wstrętne, nieakceptowane dokonanie wyznawców Szatana,
ateistów czy innej masonerii. Nie obejrzę, ale się wypowiem. I tak
narodziła się legenda „Satanico Pandemonium” Gilberto Martíneza
Solaresa. To jedna z teorii, ale niektórzy niewstrząśnięci
odbiorcy niniejszej produkcji wyjaśnienia tego nieosobliwego
zjawiska szukają w poprawności politycznej. Wedle ich wiedzy w
swoich czasach „Satanico Pandemonium” nie wzbudzało tak silnych
reakcji, jak w obecnej ewidentnie wydelikaconej epoce. W latach 70.
XX wieku trzeba było bardziej się postarać, by zaszokować
publikę? Bardziej od budowniczych „Satanico Pandemonium”? Jestem
skłonna się z tym zgodzić, wszak dzisiaj urazić widza można
dosłownie jednym słowem. To teraz wyobraźmy sobie, że jutro na
wielkie ekrany wchodzi remake „Satanico Pandemonium” Gilberto
Martíneza Solaresa, tak wierny oryginałowi (no powiedzmy), jak na
przykład „Psychol” Gusa Van Santa albo „Funny Games U.S.”
Michaela Hanekego. Załóżmy, ze to produkcja polska... Artykuł 196
kodeksu karnego Rzeczypospolitej Polskiej mówi: „Kto obraża
uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot
czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania
obrzędów religijnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności
albo pozbawienia wolności do lat 2”. Pytanie, czy opowieść o
zgubnym wpływie Szatana, film de facto przestrzegający przed
służeniem Mrocznemu Panu, może obrażać tak zwane uczucia
religijne? No ba! Obiekt diabelskiego kuszenia nie jest bowiem
pierwszą lepszą (czytaj: jedną z tych znikomej wiary) osobą
świecką, tylko modelową siostrą zakonną. Maria (całkiem
przekonująca Cecilia Pezet) to drugi z największych autorytetów w
obskurnym klasztorze w skalistym zakątku Meksyku. W maleńkiej
miejscowości, po której każdego dnia przechadza się nastoletni
pasterz imieniem Marcello. Mieszkający z babcią troskliwy opiekun
owiec, dotychczas pozostający w przyjacielskich stosunkach z siostrą
Marią. Dotychczas czyli przed niezręcznym spotkaniem nad rzeką.
Tragedia dotąd oddanej Bogu Wszechmogącemu jednostki, głównej
nie-bohaterki omawianego „filmu wyklętego”, zaczęła się na
jednym z jej wcześniejszych spacerów. W zasadzie na samym początku
tej irytująco zmontowanej opowieści niby makabrycznej o wzorze cnót
wszelakich bezczelnie naginanym do swojej obrzydliwej woli przez
Księcia Kłamstw. Zabija przebrzydły Rogaty (tutaj pod postacią
dojrzałego mężczyzny, który dosłownie – na naszych oczach –
pojawia się i znika, po raz pierwszy w stroju Adama, a potem
najczęściej z soczyście, apetycznie;) czerwonym jabłuszkiem)
wszystko co czyste, grzechem nieskalane w biednej Marii. Okrutnie
brudzi dotąd nieskazitelną, olśniewająco białą nieśmiertelną
duszę, tym samym być może definitywnie zamykając przed nią bramy
Niebios. Innymi słowy, werbuje Szatan żołnierkę w obozie wroga.
Odwieczna walka dobra ze złem, gdzie na przeszkodzie temu pierwszemu
staje wolna(?) wola. Tak to odczytałam, niektórzy mogą jednak
uznać, że zrozumiałam to zupełnie na opak. Haniebne odwracanie
kota ogonem, zamykanie oczu na prosataniczny podtekst tego
okropieństwa. Chcę przez to powiedzieć, że jeśli bardzo się
chce, można doszukać się w tym swego rodzaju laurki dla Szatana.
Rzecz o zrywaniu kajdan przez upadłego anioła, o kobiecie
zniewolonej przez Boga i uwolnionej przez Diabła. Czarny rycerz na
ratunek księżniczce tkwiącej w niebotycznej wieży. Może jestem
zacofana, ale inaczej definiuję wolność. Zresztą nie miałam
wątpliwości, że czołowa postać „Satanico Pandemonium”
Gilberto Martíneza Solaresa była szczęśliwsza w tej metaforycznej
wieży. Niezamkniętej budowli, którą w moim odczucia Maria
traktowała bardziej jak przytulny dom, aniżeli obmierzłe
więzienie.
|
Plakat filmu. „Satanico
Pandemonium: La Sexorcista” 1975, Compañía Cinematográfica de Baja
California, Promoción Turística Mexicana, Hollywood Films |
Druzgocące
przebudzenie seksualne siostry zakonnej. Niepożądane fantazje
praktycznie nieodróżnialne od twardej rzeczywistości. Świat
wyobrażony niepostrzeżenie wnikający w świat realny
prześladowanej bohaterki dynamicznej „Satanico Pandemonium”
Gilberto Martíneza Solaresa. Zmieniającej się, jak wszystko na to
wskazuje, pod wpływem Luzbela (niedostatecznie diaboliczna, żeby
nie powiedzieć nijaka kreacja Enrique Rochy) alias Lucyfera,
uzbrojonego w wiele mówiący owoc – biblijna symbolika, można
powiedzieć stara sztuczka „wężoustego maga”, rzecz jasna
doskonale znana siostrze Marii. Nauczona doświadczeniem podobno
pierwszej kobiety na świecie (a Lilith? Nie, nie, o niej nie
wspominamy), Boża Owieczka zaprzyjaźniona z nastoletnim pasterzem
UWAGA SPOILER owczego zgromadzenia przed klasztorem z okazji wyboru nowej papieżycy,
tj. matki przełożonej (triumf hedonizmu) - przemawiające ludzkimi głosami zwierzęta
hodowlane, uosabiające niewinność i wrażliwość - KONIEC
SPOILERA ani myśli choćby dotknąć to zatrute jabłko, a co
dopiero mówić o jego skosztowaniu. Obchodzi się z tym niechcianym
podarkiem jak z uzbrojoną bombą, co szczególnie rzuca się w oczy
podczas wzorowego wypełniania jednego ze swoich obowiązków. Nocne
czuwanie w stajni, przy ukochanej krowie matki przełożonej. Maria
to jednoosobowy zespół medyczny (dla zwierząt i ludzi) w tym
zimnym zakonie. Pomijam oczywiście czarnoskóre służące, które
formalnie może nie są niewolnicami, ale przynajmniej jedna z nich
absolutnie tego nie czuje. Urodziła się w niewoli (córka
meksykańskich niewolników) i nie ma powodów optymistycznie patrzeć
w przyszłość. Dogorywa nadzieja w pomiatanej istocie ludzkiej,
która pewnie z pocałowaniem ręki zamieniłaby się na sypialnie z
kochaną mućką matki przełożonej. I tylko siostra Maria nie jest
nieczuła na krzywdę bliźniego. A przynajmniej na naszych oczach
ona jedyna pochyla się nad nieludzko cierpiącą kobietą. Stara się
podnieść na duchu jedną z dwóch „dziewczyn do bicia”, żywych!
worków treningowych szorstkiej przeoryszy. Twardą ręką rządzącej
tym świętym obiektem, w którym nie ma miejsca dla takich
rozpustnic jak Maria. Grzeszne myśli można jeszcze odpokutować,
ale gdyby matka przełożona wiedziała, co Maria wyprawiała z inną
zakonnicą... A to najmniejszy z niepewnych grzechów wcześniej tak
wspaniale rokującej zakonnicy. Domniemanych zakazanych rozkoszy
zbłąkanej owieczki. Sugerowanych, ale nieprzesądzanych. Autorom
„Satanico Pandemonium” najwyraźniej zależało na tym, by
potencjalni odbiorcy tej nieszczodrze pokropionej krwią gehenny
oddalającej się od Boga niewiasty, zachodzili w głowę, czy to się
dzieje naprawdę. Czy jedna ze współlokatorek Marii faktycznie się
w niej zakochała i czy zakonnica próbuje uwieść nieletniego, czy
to tylko erotyczne fantazje niekoniecznie upatrzonej przez
najprawdziwszego Diabła śmiertelniczki? Seks zakonnic z długim
zbliżeniem na twarz jednej z nich. Taka to pornografia. No dobrze,
trochę nagości w „Stanico Pandemonium” Gilberto Martíneza
Solaresa jest, rozumiem jednak tych, którzy poczuli się oszukani
przez część recenzentów. Nastawili się na horror erotyczny, a
dostali... niewiele więcej niż w pierwszym lepszym XX-wiecznym
slasherze. A na co ja liczyłam? Na brudny klimat (obecny), odważne
efekty specjalne (nie zauważyłam) i przede wszystkim angażującą
fabułę. Drażniąca ścieżka dźwiękowa i niezręczny montaż;
często obraz sobie, a muzyka sobie - audiowizualna kakofonia,
poszarpana narracja (powtarzające się, nieciągłe, wrażenie
przypadkowości, niedopasowania, sklejania części zdjęć w
pośpiechu) – jeśli o mnie chodzi okazały się potężną
przeszkodą w pierwszym i zapewne ostatnim kontakcie z tą męczącą
opowieścią z zaskakującym zakończeniem. Może nie do końca
przemyślanym, lekko przekombinowanym (epilog), ale pomysł był.
Inwencja, której zabrakło wcześniejszym partiom? Ne powiedziałabym
- mój problem dotyczy nie tyle treści, ile płaszczyzny
technicznej. Mało zainteresowana tą pierwszą głównie przez tę
drugą.
Chętnie
przeczytałabym oryginalny scenariusz „Satanico Pandemonium”
Gilberto Martíneza Solaresa, bo coś mi mówi, że z tym
półproduktem byłoby mi bardziej po drodze niż z produktem
finalnym. Nie takim wstręciuchem, jakim niektórzy go malują. W
każdym razie mam podejrzenie graniczące z pewnością, że stali
klienci obskurnego baru Exploitation widzieli bardziej bezecne
występy. Niemożliwie nadmuchany szkaradny balonik. Bluźniercza
wydmuszka. Dużo krzyku o (prawie) nic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz