Początkująca
policjantka, Jessica Loren, bierze nocną zmianę na zlikwidowanym
posterunku, wierząc, że w ten sposób pozyska więcej informacji o
makabrycznym losie ojca. Mundurowego z kainowym piętnem, który
przed rokiem popełnił samobójstwo. Samotność w obskurnym budynku
rozpraszają: najwidoczniej obłąkany z rozpaczy nieznajomy
mężczyzna, przez Jessicę zaklasyfikowany do populacji osób
bezdomnych, jeszcze bardziej kłopotliwa anonimowa rozmówczyni
telefoniczna i głosowe wsparcie funkcjonariusza aktualnie zajętego
aktami wandalizmu dokonywanymi w całym mieście najprawdopodobniej
przez członków niebezpiecznej sekty. Demonicznego kultu, z którym
swego czasu miał do czynienia ojciec Jessiki. A teraz przyszła
kolej na nią...
|
Plakat filmu. „Malum” 2023, Welcome Villain Films
|
Remake
dobrze przyjętego niskobudżetowego horroru z 2014 roku pt. „Last Shift”, podyktowany pragnieniem zaznajomienia widzów z rzeczami
pominiętymi w oryginalnym widowisku z powodów czysto finansowych
oraz potrzebą pogłębienia postaci, nawiązania z nimi bliższej
znajomości. Swoje zrobiła też nadzieja na szeroką dystrybucję
kinową. W przypadku „Last Shift” nie udało się osiągnąć
tego celu - co dla czołowego twórcy było tym bardziej frustrujące,
że modelował tę filmową rzeźbę pod ekspozycję wielkoekranową
(szczególnie żałował ścieżki dźwiękowej, nie miał bowiem
wątpliwości, że w salach kinowych robiłaby większe wrażenie) -
to może z „Malum” się poszczęści? Przy drugim podejściu
Anthony'ego DiBlasiego - twórcy między innymi raczej luźno
opartego na opowiadaniu Clive'a Barkera „Lęku” (2009),
„Cassadaga – Strefy duchów” (2011), „Najpewniej umrzesz”
(2015) i „Extremity” (2018) - do scenariusza horroru demonicznego
opracowanego wespół ze Scottem Poileyem. Kręconym od sierpnia do
września 2022 (zdjęcia główne) w stanie Kentucky, w większości
w porzuconym więzieniu w mieście Louisville. W swoich rodzimych
Stanach Zjednoczonych obraz najpierw (premiera 31 marca 2023 roku)
został uwolniony w kinach - sukces! - a następnie (maj 2023)
objawił się na platformach VOD.
Anthony
DiBlasi nie ukrywa, że duży wpływ na jego twórczość wywarł
Clive Barker, który w jego ocenie, podobnie jak Howard Phillips
Lovecraft, zbudował własną mitologię, wykreował oryginalne
postaci piekielne, które złotymi literami zapisały się w historii
gatunku. Cenobici Barkera zainspirowali DiBlasiego do przetarcia
kolejnej demonicznej ścieżki na terytorium horroru. Stworzenia
nowej demonologii ze starych elementów. Poszukania dotąd
nieodkrytych skarbów na niedziewiczej wyspie. W „Last Shift”
postawił na Paimona (Pajmon, Paymon), wiernego żołnierza Lucyfera, upadłego
anioła, który wprawdzie całkiem nieźle wywiązał się ze swojego
zadania, ale parę lat później pokazał, że mógł lepiej.
Przebrzydły demon maksymalnie rozwinął swoje czarne skrzydła dla
innego filmowca. Dlatego musiał odejść? Nie tyle kara za zdradę,
ile odebranie spodziewanego paliwa poszukiwaczom nieakceptowalnych
zbieżności fabularnych? Sposób na uniknięcie ewentualnych
oskarżeń o podkradanie? Nieważne, że bezpodstawnych –
nieistotne, kto był pierwszy, gdy Paimon najbardziej jest kojarzony
z tym drugim. W każdym razie w kinie grozy tę legendarną
(okultyzm) postać spopularyzował Ari Aster, istniało więc ryzyko,
że niektóre osoby niezaznajomione z mniej popularnym filmowym
spektaklem Anthony'ego DiBlasiego, „wystosują poważne oskarżenia”
pod adresem autorów „Malum”. Ryzyko było, ale czy twórcy
„odświeżonej edycji Last Shift” się z nim liczyli, tego nie
wiem. I nigdy bym nie powiedziała, że oryginał wymagał
odświeżenia. Oczywiście zawsze można coś poprawić, obawiam się
jednak, że w świadomości społecznej remaki zapisały się
bardziej jako kiepskie klony często mocarnych przedstawicieli
popkultury. Sława „Last Shift” wielka nie była, ale fakt
faktem, że film zdołał przypodobać się wielu namiętnym
pochłaniaczom historii upiornych. Najmniej obiecującej grupy
docelowej dla „Malum”? DiBlasi niewątpliwie większe nadzieje
wiązał z ludźmi, którym umknęła pierwotna nocna zmiana z
potworami. Wachta na posterunku policji, właśnie zamykającym swoje
podwoje. Tym razem w roli głównej zobaczymy Jessicę Sulę (m.in.
„Split” M. Nighta Shyamalana), która, muszę przyznać,
nadspodziewanie dobrze wywiązała się z tego dość wymagającego
zadania. Córka kapitana Willa Lorena, najpierw okrzykniętego
bohaterem, a potem wstrętnym zabójcą dzielnych stróżów prawa,
właśnie rozpoczyna pracę w policji. Z wyboru na komisariacie, w
którym jej ukochany rodziciel urządził pamiętną masakrę. Wtedy
na zawsze go straciła, a jak by tego było mało, musiała
przyzwyczaić się do niechętnych spojrzeń na mieście i przykrych
opowieści o człowieku, który chyba nawet w przekonaniu jego
przyjaciół słusznie palnął sobie w łeb. Jessica zdaje się być
jedyną osobą, która nie zdążyła go znienawidzić – nawet
wbrew własnej matce, Diane, szuka sposobu na przywrócenie dobrego
imienia swojemu drogiemu tatkowi. Nocna zmiana na wymarłym
posterunku to okazja do poszerzenia swojej wiedzy na temat na dobrą
sprawę niewyjaśnionej sprawy Willa Lorena, która może mieć
związek z najtrudniejszym śledztwem w jego policyjnej karierze. Ze
zbrodniczą działalnością najwyraźniej nadal funkcjonującej
sekty. Miasto oznakowane symbolem (pseudo?)okultystycznym,
„sadystyczne zabawy w świnki” (nawiązanie do autentycznej
sekty, tak zwanej Rodziny Charlesa Mansona?) i inne brzydkie harce,
skutecznie odciągające uwagę tutejszych przedstawicieli organów
ścigania od głównego punktu diabolicznego programu. O ile to nie
jest problem natury psychicznej – pomieszanie zmysłów, omamy
wzrokowe i słuchowe ciężko doświadczonej młodej kobiety,
samotnie stróżującej w upiornym budynku.
|
Plakat filmu. „Malum” 2023, Welcome Villain Films |
„Malum”
w moich oczach bronił się głównie klimatem - nie tak skutecznie,
jak „Last Shift”, ale wystarczająco, by wprawić mnie w przemiłe
zakłopotanie, wynikające z maksymalnie zaniżonej prognozy własnej,
plastikowych przewidywań dla tej niekiepskiej podróbki –
„chropawym mrokiem” zalegającym w oskubanych wnętrzach umownego
zlikwidowanego komisariatu policji. Klaustrofobiczne korytarze
oplecione oślizgłymi, zaborczymi mackami ciemności, nie mniej
duszny gabinecik chwilowej policyjnej dróżniczki, uroczo
korespondujący z wycieczkami w mniej i bardziej odległą przeszłość
(filmiki oglądane na starym laptopie i bardziej bezpośrednie
przenosiny do królestwa tytułowej postaci, podobno poświęconego
komuś/czemuś innemu), bo wydaje mi się, że w tych miejscach
najmocniej czuć retro. Odrapane, zawilgocone sufity i ściany,
lepiące się od brudu podłogi, przepalone żarówki i ostatnie
podrygi paru ich smętnych i już migających koleżanek. Pustawe,
ale jeszcze nie całkiem ogołocone duszne wnętrza. Wala się trochę
krzeseł (jedno z krwią menstruacyjną), a i biurko z telefonem
stacjonarnym w pakiecie spokojnie się znajdzie. W szatni zostawiono
nawet jedną elegancką kłódkę, która naturalnie nie może
powstrzymać osoby łaknącej prawdy. Jessica Loren jest gotowa
wybebeszyć tę szkaradną bestię z betonu, przeszukać wszystkie
kąty, znaleźć wszystkie tajne skrytki, choćby miała poświęcić
na to resztę życia. No dobrze, bez przesady, ale dziewczyna daje
nam jasno do zrozumienia, że do upadłego będzie walczyć o lepszą
reputację dla ojca. Przynajmniej dopóki rzeczywistość nie zacznie
zgrzytać. Wzniosłe formułki z podręcznika dla kadetów jej
mantrą, środkiem uspokajającym, bo odpędzającym potwory.
Sposobem na znalezienie drogi powrotnej do twardej rzeczywistości,
latarka w diabelskich ciemnościach. Policjantka z powołania czy po
prostu osoba przepełniona młodzieńczym entuzjazmem, który nie
przetrwa w świecie dorosłych? Pokaż jak opiekujesz się rodakami,
a ja ci powiem, jaki masz staż pracy w policji. Chcę przez to
powiedzieć, że kobieta, której Jessica pośpieszy z pomocą, którą
otoczy troskliwą opieką, nauczyła się nie wymagać zwykłej
ludzkiej życzliwości od doświadczonych gliniarzy. Z Jessicą
według niej będzie tak samo – wcześniej czy później zrozumie,
że „chronić i służyć” to puste hasełko, propaganda dla
naiwnych, a przynajmniej dla ludzi, którzy nigdy nie mieli do
czynienia z tak zwanymi stróżami prawa. To zdanie obłąkanej(?)
kobiety. Odpływającej, korzącej się przed niewidzialną istotą,
jąkającą z przerażenia na oczach skonfundowanej policjantki. Noc
cudów w sterroryzowanym mieście. Natarczywy bezdomny, sympatyczna
świnka, uciążliwe telefony i widmowi wisielcy z alarmująco
oznakowanymi jutowymi workami na głowach. Można narobić w gacie:)
Albo podziwiać wspaniałe rękodzieła zespołu ds. dosadności.
Twórców mięsistych efektów specjalnych, które poza wszystkim
innym traktuję jako dowód (zresztą nie pierwszy) na to, że nauki
Clive'a Barkera nie poszły w las. Że Anthony DiBlasi też ma bardzo
interesujące wizje piekielnych istot. Ohydne więc interesujące,
wypada jednak zaznaczyć, że przybysz z obręczą nielicho mnie
rozbawił, co mogło być zamierzone. Dziwne, zważywszy na rangę
tego stwora, ale może chodziło o zagranie na nosie spodziewającemu
się koszmaru nad koszmarami widzowi. Niedelikatnie uprzedzonemu o
szykowanym wydarzeniu, które najpewniej dopełni się w obmierzłych
murach nieomal porzuconego, przeklętego posterunku. Nawiedzonego
domu Anthony'ego DiBlasiego i Scotta Poileya. Gdzie film odpalony na
przenośnej elektronicznej cegiełce Jessiki (wierny laptop)
nienormalnie zazębia się z realiami kobiety; swego rodzaju handel
wymienny, fantasmagoryczne przenikanie, czy raczej ścisła
współpraca jakby podsłuchana w jakimś ośrodku psychiatrycznym
dla najbardziej niebezpiecznych przestępców. Strefa Mroku
Czarodzieja Gore. Tak czy inaczej, nie stronią twórcy „Malum”
od makabry - weźmy choćby miazgę, która była ludzką głową:
powiedziałabym „coś pięknego”, gdybym nie miała wstydu:), ale
moim ulubionym fragmentem mitologii DiBlasiego jest poruszająca się
na czworakach bestyjka (prawie że „pajęczy krok” przeze mnie
zawsze kojarzony z „Egzorcystą” Williama Friedkina), zwinna
prześladowczyni z morderczym błyskiem w nieistniejącym oku, której
nie życzyłam śmierci, bo... - ale zachowują przy tym jakiś
umiar. Nie przeginają... za bardzo. Myślę, że nie zaszkodziłoby
dłużej pobawić się klimatem, pokrążyć jeszcze trochę po tym
skażonym budynku, z którego główna bohaterka niemal w każdej
chwili może uciec. Tylko dokąd? Nigdzie nie znajdziesz schronienia
ani przed zewnętrznymi, ani tym bardziej wewnętrznymi demonami.
Mniej
skryty bliźniak „Last Shift”. Intrygująco niedopowiedziana,
hipnotycznie enigmatyczna opowieść o demonicznym kulcie doczekała
się gadatliwego remake'u. Anthony DiBlasi w „Malum” nie tylko
się powtarzał, ale i dopowiadał. W każdym razie ten drugi uchylił
większego rąbka tajemnicy, zajrzał za sekretną kotarę, która
jest jednym z zachwalanych przez fanów gatunku elementów „Last
Shift”. Może nawet największą siły tamtego soczyście
klimatycznego horroru demonicznego? Ale ten też zadbał o
odpowiednią atmosferę, a przynajmniej na mnie podziałał
niezaprzeczalny urok:) tego nawiedzonego miejsca. Mówią, że to
niepotrzebne przedsięwzięcie i może mają rację, ale skoro już
zostało przeprowadzone, to czemu nie zerknąć? A nuż, widelec nie
będzie tak źle. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem - lepiej
zlizać. Albo nie, ale ja jakoś nie żałuję, że poświeciłam
swój niecenny czas na ten „zbędny twór”. Uważam, całkiem
sprawny atak klona, ale oryginał był chytrzejszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz