Kevin
Wendell ma zaburzenie dysocjacyjne tożsamości – występują w nim
dwadzieścia trzy osobowości, które wiedzą o swoim istnieniu.
Jedna z nich imieniem Dennis porywa pewnego dnia trzy dziewczyny
Casey, Claire i Marcię i umieszcza je w zamkniętym pomieszczeniu
usytuowanym w obszernej piwnicy. Ofiary szybko uświadamiają sobie,
że nie mają do czynienia z mężczyzną posiadającym jedną
osobowość. Casey stara się nawiązać kontakt z pozostałymi
jaźniami, mając nadzieję, że zdoła skłonić którąś z nich do
zwrócenia im wolności. Szansy upatruje przede wszystkim w
tożsamości dziewięcioletniego chłopca Hedwiga. Z rozmów z nim
dowiaduje się, że boi się Bestii, której rychłe przybycie
zapowiadają dwie niebezpieczne osobowości Kevina, Dennis i
Patricia. Psychiatra Wendella doktor Karen Fletcher wychodzi z
założenia, że Bestia jest czystą fantazją, wymyśloną przez
Dennisa. Fletcher jest również przekonana, że osoby mające
zaburzenie dysocjacyjne tożsamości mogą „nosić w sobie
osobowości”, które władają różnego rodzaju zdolnościami. Nie
zdaje sobie jednak sprawy z tego, że jedna z jaźni jej pacjenta
jest odpowiedzialna za głośne porwanie trzech młodych kobiet.
„Split” to
głośny thriller M. Nighta Shyamalana na podstawie jego własnego
scenariusza. Artysta postanowił na razie odejść
od estetyki swoich ostatnich produkcji (nie licząc „Wizyty”) i zbudować historię wokół postaci
wymyślonej już jakiś czas temu, która egzystowałaby w ramach
kina grozy. Efekt jest taki, że film zrealizowany za dziewięć
milionów dolarów szacunkowo jak dotąd zarobił przeszło
dwieście sześćdziesiąt milionów dolarów i zebrał pokaźną ilość nie tyle
pozytywnych recenzji (to byłoby za mało powiedziane), co wyrazów
niepomiernych zachwytów, opinii krzyczących wszem i wobec, że M.
Night Shyamalan stworzył prawdziwe arcydzieło, perełkę wprost
błyszczącą w morzu współczesnego kinematograficznego chłamu.
Coś, co znacząco odstaje od tego, do czego przyzwyczaiły nas
mainstreamowe produkcje z ostatnich lat. Niejedna osoba wchodząca w
skład nieporównanie mniejszej grupy złożonej z przeciwników
„Split” zachodzi w głowę skąd te „ochy i achy”? Na czym, u
diabła, zasadza się fenomen tego obrazu?
Zauważyliście,
że ilekroć ktoś wymienia tytuły filmów grozy traktujących o
jednostkach dotkniętych zaburzeniem dysocjacyjnym tożsamości to
już samym tym pozornie błahym posunięciem mocno spoileruje? Ten
już bardzo szeroko wyeksploatowany motyw zazwyczaj jest traktowany,
jako sposób na maksymalne zaskoczenie widza – najczęściej wtłaczany w
ostatnie partie filmów po to, aby całkowicie zmienić wyobrażenie
odbiorcy na temat wszystkiego, czym uraczono go wcześniej. M. Night
Shyamalan postanowił natomiast podejść do owej tematyki od
zupełnie innej strony, niemalże od początku pozwalając nam
przyglądać się postaci, w ciele której tkwi wiele różnych
osobowości (ściśle: aż dwadzieścia trzy), nie pozostawiając
absolutnie żadnych wątpliwości, z jaką rzadką przypadłością
się ona boryka. Dlatego też jeśli ktoś was zapyta o tytuł filmu
traktującego o osobniku z zaburzeniem dysocjacyjnymi tożsamości to
śmiało możecie wymienić „Split”, bez oporów wynikających z
przeświadczenia, iż spowoduje to pozbawienie go elementu
zaskoczenia. Nietypowy jest również portret postaci dotkniętej
wspomnianym zaburzeniem i to nie z powodu mnogości różnych
tożsamości tkwiących w jednym ciele. UWAGA SPOILER Na myśl
przychodzą mi dwa filmy o przypadkach borykających się z więcej
niż dwoma tożsamościami (bo na tylu najczęściej poprzestają
scenarzyści), a mianowicie „Tożsamość” Jamesa Mangolda i
„Oddział” Johna Carpentera KONIEC SPOILERA. W moim
mniemaniu mniejszą pospolitością odznacza się sposób, w jaki
poszczególne osobowości „dochodzą do głosu” - danie jednej z
nich władzy decydowania kto w danym momencie może „przejąć
ciało” Kevina Wendella. Nie wiem, czy ludzkość spotkała się
już ze zbliżonym przypadkiem w rzeczywistości, ale wziąwszy pod
uwagę stylistykę „Split” szukanie odbicia w rzeczywistości w
tym przypadku wydaje się być kompletnie bezzasadne. Mam bowiem
wrażenie, że M. Nightowi Shyamalanowi zbytnio nie zależało na
kreowaniu na ekranie maksymalnie realistycznego świata – już
raczej pragnął zahaczyć (nie całkowicie wsiąknąć) o lekko
komiksową estetykę, wizualizowaną jednakże w taki sposób,
żebyśmy na czas trwania filmu zatopili się w prezentowanych
realiach, nie odczuwając potrzeby doszukiwania się czegoś, co z
naszego punktu widzenia nie miałoby racji bytu w rzeczywistości.
Jednak chociaż fabułę delikatnie okraszono komiksową aurą, na
dodatek doprawioną nutką humoru, warstwa realizacyjna i tekstowa w
największej mierze dostosowuje się do modelu dreszczowca. W jakimś
stopniu nawet thrillera psychologicznego – scenarzysta dosyć
szeroko omawia zaburzenie Kevina Wendella i bardzo nisko pochyla się
nad paroma osobowościami tkwiącymi w jego ciele. Oferuje widzom
całkiem szczegółowe studium niezwykłego przypadku „człowieka
złożonego z dwudziestu trzech osobowości”, wśród których
znajdziemy między innymi dziewięcioletniego chłopca, kogoś kto
swoim zachowaniem przypomina nawiedzonego guru, niebezpiecznego
osobnika mającego obsesję na punkcie tańczących nagich kobiet i
starającego się kontrolować wszystkie jaźnie poukładanego
mężczyznę dobrze zorientowanego w psychologii. Shyamalan, z pomocą
swojej ekipy, czyni to w sposób właściwie pozbawiony bzdurnego
efekciarstwa (poza doprawdy żałosnymi wygibasami pod koniec filmu)
i jakichkolwiek przejawów uporczywego dążenia do daleko idącego
udziwniania akcji coraz to bardziej wymyślnymi zwrotami.
„Split”
to przede wszystkim relacje młodej, uwięzionej kobiety, Casey Cooke
z paroma osobowościami „tkwiącymi w ciele” niejakiego Kevina
Wendella. W rolę tego ostatniego wcielił się James McAvoy –
wymagająca acz pozwalająca się wyszaleć, zróżnicowana
charakterologicznie kreacja tego pana w moim odczuciu jest
najsilniejszym elementem tego obrazu. To co na planie wyprawiał
McAvoy, ani na chwilę nie tracąc wysokiego stopnia wiarygodności,
najoględniej mówiąc jest wyrazem wysokiego kunsztu, który dla
mnie stanowił największą zachętę do zapoznania się z całością.
Partnerująca mu Anya Taylor-Joy ze względu na mniej widowiskową
rolę musiała pogodzić się z nieustannym pozostawaniem w cieniu
McAvoya – a szkoda, bo widać, że w aktorce drzemie ogromny
potencjał, zresztą jej postać również wiele obiecywała. Nie
wiem, dlaczego Shyamalan aż tak ją zmarginalizował, dlaczego nie
dał Taylor-Joy większego pola manewru, abstrahując rzecz jasna od
końcówki, w której najdobitniej unaocznia niektóre cechy UWAGA
SPOILER slasherowej final girl KONIEC SPOILERA.
Wydaje mi się, że jej zmieniającej się relacji z pozostałymi
porwanymi dziewczętami, Claire i Marcią, poświęcono zdecydowanie
zbyt mało miejsca, że fabuła „Split” tylko by zyskała na
większym rozbudowaniu tego akcentu, nawet kosztem jednego, czy dwóch
spotkań z którąś z licznych tożsamości Kevina Wendella. Klimat
„Split” natomiast, jak zresztą zdążyli już zauważyć co
poniektórzy recenzenci przywodzi na myśl „Cloverfield Lane 10”
- pastelowe odcienie, doprawione jednak porcją pożądanego mroku i
oczywiście odizolowane od reszty świata, szczelnie zamknięte
obszerne pomieszczenie, w którym wydzielono wiele mniejszych pokoi,
niektórych na tyle ciasnych, że robiących odrobinę
klaustrofobiczne wrażenie. „Odrobinę” to właściwe słowo
podsumowujące mój odbiór wszystkich elementów tworzących tę
historię – a raczej niemalże wszystkich, bo widowiskowa kreacja
Jamesa McAvoya zdecydowanie góruje nad resztą. Tak więc „Split”
zaserwował mi nie tylko odrobinę klaustrofobicznych odczuć,
uraczył mnie również odrobiną napięcia, nawet w sekwencjach,
które w zamyśle miały mocno je potęgować, czyli podczas paru
prób umknięcia porywaczowi poczynionych przez zdesperowane
dziewczyny (tylko Casey udaje się panować nad nerwami, dzięki
czemu może racjonalnie analizować ich położenie) i oczywiście w
trakcie dynamicznej końcówki. Ponadto dostałam odrobinę humoru
wynikającego z jednego „karykaturalnego występu”
dziewięcioletniej osobowości (pozostałe prześmiewcze akcenty
jakoś mnie nie przekonały) i odrobinę złowieszczości płynącej
w mniejszym stopniu z zagęszczającej się atmosfery grozy niźli z
samych alarmujących słów Hedwiga i Dennisa. Zakończenie odrobinę
mnie zdziwiło, bo po takim scenariuszu człowiek spodziewa się
czegoś zupełnie innego – widać Shyamalan uznał, że o wiele
bardziej zaskoczy odbiorcę czymś mniej powszechnym. Choć musiał
zdawać sobie sprawę, że wiele ryzykuje. Opinia publiczna wszak
zdążyła przyzwyczaić się do innym wybiegów filmowców – w
przypadku wielu osobników przyzwyczajenie jest tak silne, że wręcz
wymagają od twórców tego typu kina takich, a nie innych zagrywek.
Oni pewnie będą rozczarowani, mnie natomiast ucieszyło niniejsze
podejście scenarzysty do finału UWAGA SPOILER łącznie z nawiązaniem do jego
innej produkcji, co zresztą również przywodzi na myśl „Cloverfield Lane 10" KONIEC SPOILERA.
M.
Night Shyamalan planuje nakręcić kontynuację „Split” - trudno
na razie wyrokować, czy zamysł się ziści, ale jeśli tak to na
pewno również przyciągnie przed ekrany mnóstwo widzów. Ja chyba
sobie odpuszczę obcowanie z kolejną odsłoną tej historii, bo
emocje jakich „Split” mi dostarczył nie były na tyle silne, a i
cała historia nie zaintrygowała mnie w aż takim stopniu, żebym
łaknęła następnej opowieści opartej na zbliżonym fundamencie.
Film moim zdaniem zły nie jest, ale dla mnie to takie w miarę
przyjemne kino na jeden raz, nie zaś wybitne, czy chociażby
niebywale porywające osiągnięcie artystyczne. Tym, którzy dopiero
rozważają seans „Split” radzę jednak nie sugerować się moją
subiektywną oceną, bo skoro tylu widzów się nim zachwyca to chyba
warto go sprawdzić.
Też wczoraj widziałam. Podobnie słyszałam ogrom zachwytów a tu taki sobie filmik... W temacie osobowości wielorakiej dużo lepszym filmem jest "sybil". Polecam jeśli nie widziałas.
OdpowiedzUsuńIlsa
Nie widziałam. Wpisuję na listę "do nadrobienia". Dzięki wielkie!
UsuńObejrzyj koniecznie Sybil ale tą starszą wersje z 1976 a nie z 2007. A najlepiej zobaczyć je obie.
OdpowiedzUsuń2007 Sybil warto zobaczyć choć dla gry aktorskiej Jessica Lange.
OdpowiedzUsuń