Stronki na blogu

niedziela, 5 lipca 2015

„Naznaczony: rozdział 3” (2015)


Nastoletnia Quinn Brenner próbuje skontaktować się ze zmarłą matką. Kiedy jej próby kończą się niepowodzeniem zwraca się z prośbą o pomoc do „emerytowanej” medium, Elise Rainier. Kobieta niechętnie przystaje na błagania dziewczyny, ale podczas sesji nie udaje jej się dotrzeć do duszy matki Quinn. Ostrzega również nastolatkę, że samodzielne próby skontaktowania się z nią mogą zwrócić uwagę złych duchów, a co za tym idzie sprowadzić na nią niebezpieczeństwo. Ponadto Elise tą sesją utwierdza się w przekonaniu, że dobrze zrobiła porzucając profesję, którą dotychczas się zajmowała, bowiem każdy kontakt „z tamtą stroną” sprowadza na nią zagrożenie w postaci podstarzałej, polującej na nią demonicznej kobiety z woalem na głowie. Tymczasem Quinn wraca do domu, do ojca i młodszego brata, ale nie rezygnuje z prób porozumienia się z matką. Wkrótce, z winy prześladującego ją bytu, wpada pod samochód. Z wypadku wychodzi z połamanymi nogami, co unieruchamia ją w mieszkaniu w towarzystwie rodziny, ale również jakiejś obecności, która pragnie posiąść jej duszę. Dziewczyna może szukać pomocy jedynie u Elise, która z kolei wzdraga się korzystać ze swojego daru.

Twórca dwóch poprzednich części „Naznaczonego” James Wan był zmuszony zrezygnować z reżyserowania prequela, ponieważ kolidowałoby to z jego z pracą nad „Szybkimi i wściekłymi 7”. Projekt powierzył scenarzyście jedynki i dwójki, Leigh Whannellowi (który wcześniej napisał scenariusz również do „Martwej ciszy” Wana), a sam ograniczył się do produkcji (u boku między innymi Orena Peliego, który w światku grozy zasłynął swoim „Paranormal Activity”).  Patrząc na efekt końcowy „Naznaczonego 3”, cieszę się, że Wan wolał skupić się na przygodach Toretto i O’Connera i pozostawić ten film w rękach debiutującego reżysera. Po doskonałej, nakręconej za niewielkie pieniądze jedynce Wan drastycznie obniżył poziom w sequelu, co nie rokowało dobrze prequelowi. Choć druga część również zaskarbiła sobie rzeszę fanów mnie tak bardzo rozczarowała, że z wielką obawą podchodziłam do rozdziału trzeciego (który ze względu na swój charakter powinien być rozdziałem 0). Jak się okazało niepotrzebnie, bowiem zapał i energia świeżego reżysera, aż biją z ekranu, nie przystając do widocznego w dwójce zmęczenia Wana tą historią.

Co zrobić z opowieścią o rodzinie, której przerażające przygody z nadnaturalnymi bytami całkowicie wyczerpały temat, a chce się jeszcze coś zarobić na znanym tytule i wykorzystać zdolności odtwórczyni uśmierconej wcześniej postaci? Otóż, jak uczy kino najlepiej dokręcić prequel (i zatytułować go, jako rozdział trzeci sic), dotykający podobnej tematyki, ale z perspektywy innej familii. Odtwórca „głowy rodziny” Lambertów znanej z jedynki i dwójki, Patrick Wilson, miał nadzieję, że powierzy mu się małą rólkę w prequelu na końcu w scenie, która planowo miała zapętlić całą historię, na chwilę powracając do Lambertów. Ale scenarzysta i reżyser, Leigh Whannell, zrezygnował z takiego zamknięcia tej odsłony, co każe przypuszczać, że rozważa się sequel prequela również rozgrywający się przed czasami Lambertów (choć w wywiadach Whannell nie wyklucza, że powstanie jeszcze kontynuacja dwójki wskrzeszająca Elise). Moim skromnym zdaniem powinno się już zrezygnować z dokręcania kolejnych odsłon „Naznaczonego”, bo jak zawsze w przypadku serii istnieje duże niebezpieczeństwo, że zrobi się z tego „niekończący się” tasiemiec z poupychanymi na siłę, naciąganymi wątkami. Zresztą już w prequelu próżno szukać oryginalności, bardziej mamy tutaj do czynienia z powtarzaniem motywów z dwóch części Jamesa Wana. Ale, jako że mało, który wielbiciel kina grozy oczekuje od tego gatunku tylko i wyłącznie innowacyjności istnieje spore prawdopodobieństwo, że nie zrazi go mało odkrywczy scenariusz.

Prześladowania głównej bohaterki, Quinn Brenner, Whannell wzbogacił dodatkowym dramatyzmem przez jej fizyczne ograniczenia. Po wypadku dziewczyna stała się tak samo unieruchomiona w mieszkaniu, jak główna bohaterka „Klątwy Jessabelle”, co w ghost stories jest całkiem zgrabnym zabiegiem, podnoszącym poczucie zagrożenia. Szkoda tylko, że w roli Quinn obsadzono tak wyzutą z wszelkich emocji aktorkę. Owszem, Stefanie Scott poradziła sobie w końcowych sekwencjach, które nie wymagały zróżnicowanej mimiki, a wręcz taka „kamienna” twarz była wówczas pożądana. Ale wszystkie poprzedzające finalne wydarzenia sceny z jej udziałem, aż prosiły się o lepszy, bardziej emocjonalny warsztat Scott. Sytuację ratował odtwórca roli ojca Quinn, Dermot Mulroney i znakomity dzieciak, Tate Berney, któremu wróżę wielką karierę już po tej niewielkiej rólce w „Naznaczonym 3”. Choć panowie spisali się bardzo dobrze wszystkich i tak przyćmiła, jak zwykle znakomita kreacja Elise w wykonaniu Lin Shaye. Sama historia, jak już wspomniałam innowacyjna nie jest, ale ma w sobie coś, co wciąga już od pierwszych scen. Może moją uwagę przyciągnęła prostota, brak przekombinowania, którego się spodziewałam, bo jest to częsta przypadłość filmów wchodzących w skład serii. Dodatkowym atutem jest mroczna oprawa filmu, konsekwentnie utrzymywana przez cały seans. W charakterze jump scen Whannell, co prawda nie ma jeszcze większego rozeznania, ponieważ absolutnie żadne takie uderzenie nie ma w sobie siły potrzebnej do poderwania, co bardziej zaprawionych w horrorach widzów, ale już w mniej prymitywnych sposobach straszenia odnajduje się znakomicie. Wystarczy choćby przytoczyć sekwencję w sypialni Quinn, kiedy to dziewczyna widzi za firanką jakąś ciemną postać, która w pewnym momencie zaczyna wolno podążać w jej stronę. Kiedy owy byt zrzuca nastolatkę z łóżka i zaczyna wolno ją okrążać widzimy tylko jego stopy i przerażoną twarz unieruchomionej dziewczyny, która przez swoje kalectwo nie ma absolutnie żadnej możliwości ucieczki. Wprost przepadam za takimi chwytami w ghost stories – nie ma chyba nic lepszego niż przybliżający się do bohatera, skąpany w cieniu nadnaturalny byt przy akompaniamencie nastrojowej ścieżki dźwiękowej. Co więcej Whannell nie ogranicza się do tej pojedynczej próby dosłownego straszenia, przeładowując film innymi, równie klimatycznymi wydarzeniami. Ciemnowłosa kobieta rodem z azjatyckich ghost stories zbliżająca się na czworakach w stronę Quinn niemalże, jak opętana Regan w „Egzorcyście” (choć zabrakło mi tutaj głowy wykrzywionej pod nienaturalnym kątem), dziewczyna spacerująca na odstręczająco załamujących się nogach, jakaś ręka wyłaniająca się spod sufitu i chwytająca leżącą w łóżku nastolatkę i wreszcie znakomicie ucharakteryzowane demony wychodzące z cienia, aby pokazać widzom swoje koszmarne oblicza. Sekwencje w świecie demonów, do którego odważnie wkroczy Elise swoją minimalistyczną oprawą są zbliżone do pierwszej części „Naznaczonego”, co więcej wówczas pojawia się kilka niepokojących ujęć, jak na przykład kobieta z grymasem na twarzy śpiewająca skrzeczącym głosem i znikająca w następnym ujęciu, czy dziewczyna z nagła rozgarniająca swoje włosy i ukazująca bladą twarz. Niestety, twórców troszkę poniosło z tkliwą sekwencją spotkania Elise z wyglądającym jak jej zmarły mąż demonem oraz heroiczną walką podstarzałej medium ze staruszką z woalem na głowie, po której Elise rzuca kwestię bardziej przystającą do taniej sensacji, aniżeli kina grozy. Whannell próbował takimi komediowymi wstawkami nieco rozładować atmosferę, żeby następujące chwilę później stricte horrorowe ujęcia silniej oddziaływały na widzów, były mniej przewidywalne, ale mojej czujności nie udało mu się uśpić. Chociaż z drugiej strony niektóre żarty rzucane pod koniec przez bohaterów wydawały mi się doskonale kompilować z fabułą filmu. Szczególnie wydarzenia skupiające się na samozwańczych łowcach duchów, prześmiewczej parce, którą swoją doskonałą kreacją aktorską wzbogacał Leigh Whannell we własnej osobie.

„Naznaczony: rozdział 3” to w gruncie rzeczy ghost story, w której niemalże bez przerwy coś się dzieje. Stateczne ujęcia niedotykające problematyki życia po śmierci wtłoczono w scenariusz jedynie celem popychania fabuły do przodu, ograniczając je do absolutnego minimum. Whannell nie przynudza rozwleczonymi do granic możliwości stricte dramatycznymi wątkami – one się pojawiają, ale głównie, jako przyczynek do właściwych, nadnaturalnych wydarzeń. Twórcy „Naznaczonego 3” nie powielają częstej przywary horrorów głównego nurtu, które często gubią się w meandrach opowiadanej historii i zamiast straszyć zwyczajnie przynudzają mało istotnymi dialogami. Co ważniejsze Whannell pomimo przyzwoitego budżetu (10 milionów dolarów) nie daje się skusić nowoczesnej technologii, nie przeładowuje tego obrazu sztucznymi efektami komputerowymi, co niestety coraz częściej czynią twórcy mainstreamowych filmów grozy. Konsekwentnie trzyma się swojej mało odkrywczej, acz wciągającej historii i mrocznego klimatu, którego nie śmie niszczyć bzdurnym efekciarstwem. W ten sposób tworzy naprawdę godny uwagi straszak, który pomimo paru mankamentów moim zdaniem wypada o wiele zacniej niż przekombinowana dwójka. Choć nie wątpię, że taka stylistyka nie przypadnie do gustu wszystkim widzom – wszak wtłaczanie w usta bohaterów dowcipnych dialogów nie jest pożądanym wybiegiem w horrorach, a tak delikatne jump sceny raczej nie mają szans zadowolić, co bardziej obeznanych z tym nurtem odbiorców. Jeśli komuś nie uda się, tak jak mnie, przymknąć oczu na te niedostatki to najpewniej rozczaruje się „Naznaczonym 3”. Pozostali natomiast powinni przyjemnie spędzić czas podczas seansu debiutanckiego filmu Leigh Whannella.