Nastoletnia Quinn Brenner próbuje skontaktować się ze zmarłą matką. Kiedy
jej próby kończą się niepowodzeniem zwraca się z prośbą o pomoc do
„emerytowanej” medium, Elise Rainier. Kobieta niechętnie przystaje na błagania
dziewczyny, ale podczas sesji nie udaje jej się dotrzeć do duszy matki Quinn.
Ostrzega również nastolatkę, że samodzielne próby skontaktowania się z nią mogą
zwrócić uwagę złych duchów, a co za tym idzie sprowadzić na nią
niebezpieczeństwo. Ponadto Elise tą sesją utwierdza się w przekonaniu, że
dobrze zrobiła porzucając profesję, którą dotychczas się zajmowała, bowiem
każdy kontakt „z tamtą stroną” sprowadza na nią zagrożenie w postaci
podstarzałej, polującej na nią demonicznej kobiety z woalem na głowie. Tymczasem
Quinn wraca do domu, do ojca i młodszego brata, ale nie rezygnuje z prób
porozumienia się z matką. Wkrótce, z winy prześladującego ją bytu, wpada pod
samochód. Z wypadku wychodzi z połamanymi nogami, co unieruchamia ją w
mieszkaniu w towarzystwie rodziny, ale również jakiejś obecności, która pragnie
posiąść jej duszę. Dziewczyna może szukać pomocy jedynie u Elise, która z kolei
wzdraga się korzystać ze swojego daru.
Twórca dwóch poprzednich części „Naznaczonego” James Wan był zmuszony
zrezygnować z reżyserowania prequela, ponieważ kolidowałoby to z jego z pracą
nad „Szybkimi i wściekłymi 7”. Projekt powierzył scenarzyście jedynki i dwójki,
Leigh Whannellowi (który wcześniej napisał scenariusz również do „Martwej ciszy” Wana), a sam ograniczył się do produkcji (u boku między innymi Orena
Peliego, który w światku grozy zasłynął swoim „Paranormal Activity”). Patrząc na efekt końcowy „Naznaczonego 3”,
cieszę się, że Wan wolał skupić się na przygodach Toretto i O’Connera i
pozostawić ten film w rękach debiutującego reżysera. Po doskonałej, nakręconej
za niewielkie pieniądze jedynce Wan drastycznie obniżył poziom w sequelu, co
nie rokowało dobrze prequelowi. Choć druga część również zaskarbiła sobie
rzeszę fanów mnie tak bardzo rozczarowała, że z wielką obawą podchodziłam do rozdziału
trzeciego (który ze względu na swój charakter powinien być rozdziałem 0). Jak
się okazało niepotrzebnie, bowiem zapał i energia świeżego reżysera, aż biją z
ekranu, nie przystając do widocznego w dwójce zmęczenia Wana tą historią.
Co zrobić z opowieścią o rodzinie, której przerażające przygody z
nadnaturalnymi bytami całkowicie wyczerpały temat, a chce się jeszcze coś
zarobić na znanym tytule i wykorzystać zdolności odtwórczyni uśmierconej
wcześniej postaci? Otóż, jak uczy kino najlepiej dokręcić prequel (i
zatytułować go, jako rozdział trzeci sic), dotykający podobnej tematyki, ale z
perspektywy innej familii. Odtwórca „głowy rodziny” Lambertów znanej z jedynki
i dwójki, Patrick Wilson, miał nadzieję, że powierzy mu się małą rólkę w
prequelu na końcu w scenie, która planowo miała zapętlić całą historię, na chwilę
powracając do Lambertów. Ale scenarzysta i reżyser, Leigh Whannell, zrezygnował
z takiego zamknięcia tej odsłony, co każe przypuszczać, że rozważa się sequel
prequela również rozgrywający się przed czasami Lambertów (choć w wywiadach
Whannell nie wyklucza, że powstanie jeszcze kontynuacja dwójki wskrzeszająca
Elise). Moim skromnym zdaniem powinno się już zrezygnować z dokręcania
kolejnych odsłon „Naznaczonego”, bo jak zawsze w przypadku serii istnieje duże
niebezpieczeństwo, że zrobi się z tego „niekończący się” tasiemiec z
poupychanymi na siłę, naciąganymi wątkami. Zresztą już w prequelu próżno szukać
oryginalności, bardziej mamy tutaj do czynienia z powtarzaniem motywów z dwóch
części Jamesa Wana. Ale, jako że mało, który wielbiciel kina grozy oczekuje od
tego gatunku tylko i wyłącznie innowacyjności istnieje spore
prawdopodobieństwo, że nie zrazi go mało odkrywczy scenariusz.
Prześladowania głównej bohaterki, Quinn Brenner, Whannell wzbogacił
dodatkowym dramatyzmem przez jej fizyczne ograniczenia. Po wypadku dziewczyna
stała się tak samo unieruchomiona w mieszkaniu, jak główna bohaterka „Klątwy Jessabelle”, co w ghost stories jest
całkiem zgrabnym zabiegiem, podnoszącym poczucie zagrożenia. Szkoda tylko, że w
roli Quinn obsadzono tak wyzutą z wszelkich emocji aktorkę. Owszem, Stefanie
Scott poradziła sobie w końcowych sekwencjach, które nie wymagały zróżnicowanej
mimiki, a wręcz taka „kamienna” twarz była wówczas pożądana. Ale wszystkie
poprzedzające finalne wydarzenia sceny z jej udziałem, aż prosiły się o lepszy,
bardziej emocjonalny warsztat Scott. Sytuację ratował odtwórca roli ojca Quinn,
Dermot Mulroney i znakomity dzieciak, Tate Berney, któremu wróżę wielką karierę
już po tej niewielkiej rólce w „Naznaczonym 3”. Choć panowie spisali się bardzo
dobrze wszystkich i tak przyćmiła, jak zwykle znakomita kreacja Elise w
wykonaniu Lin Shaye. Sama historia, jak już wspomniałam innowacyjna nie jest,
ale ma w sobie coś, co wciąga już od pierwszych scen. Może moją uwagę
przyciągnęła prostota, brak przekombinowania, którego się spodziewałam, bo jest
to częsta przypadłość filmów wchodzących w skład serii. Dodatkowym atutem jest
mroczna oprawa filmu, konsekwentnie utrzymywana przez cały seans. W charakterze
jump scen Whannell, co prawda nie ma
jeszcze większego rozeznania, ponieważ absolutnie żadne takie uderzenie nie ma
w sobie siły potrzebnej do poderwania, co bardziej zaprawionych w horrorach
widzów, ale już w mniej prymitywnych sposobach straszenia odnajduje się
znakomicie. Wystarczy choćby przytoczyć sekwencję w sypialni Quinn, kiedy to
dziewczyna widzi za firanką jakąś ciemną postać, która w pewnym momencie
zaczyna wolno podążać w jej stronę. Kiedy owy byt zrzuca nastolatkę z łóżka i
zaczyna wolno ją okrążać widzimy tylko jego stopy i przerażoną twarz unieruchomionej
dziewczyny, która przez swoje kalectwo nie ma absolutnie żadnej możliwości
ucieczki. Wprost przepadam za takimi chwytami w ghost stories – nie ma chyba nic lepszego niż przybliżający się do
bohatera, skąpany w cieniu nadnaturalny byt przy akompaniamencie nastrojowej
ścieżki dźwiękowej. Co więcej Whannell nie ogranicza się do tej pojedynczej
próby dosłownego straszenia, przeładowując film innymi, równie klimatycznymi
wydarzeniami. Ciemnowłosa kobieta rodem z azjatyckich ghost stories zbliżająca się na czworakach w stronę Quinn niemalże,
jak opętana Regan w „Egzorcyście” (choć zabrakło mi tutaj głowy wykrzywionej
pod nienaturalnym kątem), dziewczyna spacerująca na odstręczająco załamujących
się nogach, jakaś ręka wyłaniająca się spod sufitu i chwytająca leżącą w łóżku
nastolatkę i wreszcie znakomicie ucharakteryzowane demony wychodzące z cienia,
aby pokazać widzom swoje koszmarne oblicza. Sekwencje w świecie demonów, do
którego odważnie wkroczy Elise swoją minimalistyczną oprawą są zbliżone do
pierwszej części „Naznaczonego”, co więcej wówczas pojawia się kilka
niepokojących ujęć, jak na przykład kobieta z grymasem na twarzy śpiewająca
skrzeczącym głosem i znikająca w następnym ujęciu, czy dziewczyna z nagła rozgarniająca
swoje włosy i ukazująca bladą twarz. Niestety, twórców troszkę poniosło z
tkliwą sekwencją spotkania Elise z wyglądającym jak jej zmarły mąż demonem oraz
heroiczną walką podstarzałej medium ze staruszką z woalem na głowie, po której
Elise rzuca kwestię bardziej przystającą do taniej sensacji, aniżeli kina
grozy. Whannell próbował takimi komediowymi wstawkami nieco rozładować
atmosferę, żeby następujące chwilę później stricte horrorowe ujęcia silniej
oddziaływały na widzów, były mniej przewidywalne, ale mojej czujności nie udało
mu się uśpić. Chociaż z drugiej strony niektóre żarty rzucane pod koniec przez
bohaterów wydawały mi się doskonale kompilować z fabułą filmu. Szczególnie
wydarzenia skupiające się na samozwańczych łowcach duchów, prześmiewczej parce,
którą swoją doskonałą kreacją aktorską wzbogacał Leigh Whannell we własnej
osobie.
„Naznaczony: rozdział 3” to w gruncie rzeczy ghost story, w której niemalże bez przerwy coś się dzieje.
Stateczne ujęcia niedotykające problematyki życia po śmierci wtłoczono w
scenariusz jedynie celem popychania fabuły do przodu, ograniczając je do
absolutnego minimum. Whannell nie przynudza rozwleczonymi do granic możliwości
stricte dramatycznymi wątkami – one się pojawiają, ale głównie, jako przyczynek
do właściwych, nadnaturalnych wydarzeń. Twórcy „Naznaczonego 3” nie powielają
częstej przywary horrorów głównego nurtu, które często gubią się w meandrach
opowiadanej historii i zamiast straszyć zwyczajnie przynudzają mało istotnymi
dialogami. Co ważniejsze Whannell pomimo przyzwoitego budżetu (10 milionów
dolarów) nie daje się skusić nowoczesnej technologii, nie przeładowuje tego
obrazu sztucznymi efektami komputerowymi, co niestety coraz częściej czynią
twórcy mainstreamowych filmów grozy. Konsekwentnie trzyma się swojej mało
odkrywczej, acz wciągającej historii i mrocznego klimatu, którego nie śmie
niszczyć bzdurnym efekciarstwem. W ten sposób tworzy naprawdę godny uwagi
straszak, który pomimo paru mankamentów moim zdaniem wypada o wiele zacniej niż
przekombinowana dwójka. Choć nie wątpię, że taka stylistyka nie przypadnie do
gustu wszystkim widzom – wszak wtłaczanie w usta bohaterów dowcipnych dialogów
nie jest pożądanym wybiegiem w horrorach, a tak delikatne jump sceny raczej nie mają szans zadowolić, co bardziej obeznanych
z tym nurtem odbiorców. Jeśli komuś nie uda się, tak jak mnie, przymknąć oczu
na te niedostatki to najpewniej rozczaruje się „Naznaczonym 3”. Pozostali
natomiast powinni przyjemnie spędzić czas podczas seansu debiutanckiego filmu
Leigh Whannella.