Sierpień
1989 roku. Piętnastoletnia Clotilde Idrissi spędza wakacje z
rodzicami i osiemnastoletnim bratem na Korsyce, półwyspie
Revellata, który niemal w całości należy do jej dziadka ze strony
ojca. Nastolatka dużo czasu spędza w samotności, przelewając
swoje myśli i obserwacje na karty dziennika, który jeszcze tego
samego lata zaginie. Stanie się to po wypadku samochodowym, w którym
życie stracą jej najbliżsi, ojciec, matka i brat. Tylko Clotilde
wyjdzie z tego cało.
Sierpień
2016 roku. Mecenas Clotilde Baron przybywa na półwysep Revellata
wraz ze swoim mężem Franckiem i piętnastoletnią córką
Valentine. Zajmują zarezerwowany wcześniej bungalow na kempingu
Euproctes, planując spędzić tutaj piętnaście dni wakacji.
Niedługo po przyjeździe Clotilde otrzymuje list napisany przez jej
matkę albo przez kogoś, kto się pod nią podszywa. Ponadto
dowiaduje się, że przed dwudziestoma siedmioma laty prawdopodobnie
nie doszło do zwykłego wypadku, że najbardziej traumatyczne
wydarzenie w jej życiu mogło być spowodowane przez osobę trzecią.
„Czas
jest mordercą” to szósta wydana w Polsce powieść Michela
Bussiego, jednego z najpoczytniejszych francuskich pisarzy,
specjalizującego się w thrillerach/kryminałach. Autor ma już na
koncie kilkanaście powieści i jest laureatem wielu literackich
nagród. Jego dreszczowce zbierają niezliczoną ilość pochwalnych
recenzji i są tłumaczone na kilkadziesiąt języków. Innymi słowy
Bussi zdobył całkiem dużą międzynarodową sławę, ale osobiście
nie mogę oprzeć się przeświadczeniu, że to i tak za mało, że
jego popularność powinna obejmować dużo szerszy obszar. „Nigdy nie zapomnieć” i „Mama kłamie” wyrobiły we mnie przekonanie,
że Michel Bussi to jeden z najlepszych autorów współczesnych
thrillerów, dlatego z ogromnym entuzjazmem przystąpiłam do lektury
„Czas jest mordercą”, powieści, która przeniosła mnie na
malowniczą wyspę, kryjącą tajemnicę, której korzenie sięgają
trochę ponad ćwierć wieku wstecz.
Na
swojej oficjalnej stronie Michel Bussi zdradził, że omawiana
powieść (jak wskazuje już sam tytuł) traktuje między innymi o
nieubłaganym upływie czasu, pokazując jak bardzo z biegiem lat
zmienia się perspektywa jednostki. Autor nie ubiera w słowa
przełomowej myśli, gdy mówi o nastolatce z utęsknieniem
czekającej na osiągnięcie pełnoletności, która dwadzieścia
siedem lat później z nostalgią spogląda wstecz. Mieszanie
teraźniejszości z przeszłością, przez większą część książki
naprzemienne portretowanie dwóch okresów z życia głównej
bohaterki Clotilde, pokazuje nam, jak bardzo zmienił się jej ogląd
rzeczywistości. Bussi niejako portretuje dwa oblicza tej samej
osoby, dwa różne sposoby patrzenia na świat, które po bliższym
przyjrzeniu się okazują się mieć wiele punktów wspólnych.
Sierpień 1989 roku diametralnie odmienił życie piętnastoletniej
wówczas dziewczyny. Śmierć jej najbliższych kładła się cieniem
na kolejnych dwudziestu siedmiu latach jej istnienia, ale mimo
wszystko udało jej się zbudować rodzinę i satysfakcjonującą
karierę zawodową. Clotilde Baron (za panny Idrissi) obecnie jest
prawniczką specjalizującą się w sprawach rodzinnych, żoną i
matką jedynaczki, ale jej życie rodzinne nie jest tak szczęśliwe,
jakby sobie tego życzyła. Z dziennika piętnastoletniej Clotilde
Idrissi prowadzonego przez nią podczas letniego pobytu na Korsyce w
1989 roku dowiadujemy się, że zawsze lepiej dogadywała się ona ze
swoim ojcem, że nie znajdowała nici porozumienia z matką. I tak
samo jest z nią i jej własną córką. Valentine ma dużo lepszy
kontakt z ojcem, z mężczyzną u boku którego Clotilde trwa od
wielu lat, nie czerpiąc jednak z tego związku takiej radości, o
jakiej marzy każda kobieta. Wzajemne relacje członków rodzin
Idrissich i Baronów mocno się do siebie upodabniają – to, czego
dowiadujemy się z licznych retrospekcji na temat Clotilde i jej
rodziców w wielu punktach pokrywa się z sylwetkami Baronów. Ale na
tym podobieństwa się nie kończą. Sierpień 2016 roku z biegiem
trwania lektury coraz bardziej będzie przypominał sierpień roku
1989, tak jakby te minione czasy odbijały się echem na
teraźniejszości. Jakby historia zaczęła zataczać koło, jakby,
metaforycznie rzecz ujmując, Clotilde wpadła nagle w jakąś pętlę
czasową, po dwudziestu siedmiu latach względnego spokoju
nieoczekiwanie znalazła się w rzeczywistości, która nieprzyjemnie
upodabnia się do najgorszego miesiąca w całym jej życiu. Zarówno
retrospekcje ubrane w formę dziennika piętnastoletniej dziewczyny,
jak i spisane w trzeciej osobie aktualne (tj. z 2016 roku) dzieje
pierwszoplanowej bohaterki „Czas jest mordercą” mają miejsce na
malowniczej Korsyce, a ściślej na półwyspie Revellata, w
przeważającej części będącej własnością dziadka Clotilde ze
strony ojca. Najbardziej szanowanej osobistości w tych stronach,
człowieka, który budzi największy lęk i podziw u miejscowych,
który za czasów młodości Clotilde robił absolutnie wszystko, co
w jego mocy, aby ochronić naturalny krajobraz półwyspu. Z czasem z
jakiegoś powodu i ku głębokiemu niezadowoleniu Clotilde starszy
człowiek przestał być strażnikiem Natury. Zezwolił na
rozpoczęcie przemiany tego przepięknego azylu dla miłośników
przyrody i tradycji, w hałaśliwą mekkę dla złaknionych luksusu
turystów. Bussi poświęca trochę uwagi destrukcyjnym zapędom
ludzkości, godnej najwyższej pogardy manii niszczenia środowiska
naturalnego, wojnie jaką nasza rasa wypowiedziała Naturze, tak
zwanej cywilizacji, która nie potrafi żyć w doskonałej harmonii z
przyrodą i która na nasze nieszczęście (autodestrukcja) bierze we
władanie coraz większe obszary Ziemi. Ale to nie niniejszy
bezbłędnie zanalizowany problem stanowi motyw przewodni tej
książki.
„Byliśmy
zwyczajną rodziną, kochaliśmy proste rzeczy, przyjeżdżaliśmy
spędzać wakacje na słońcu. Na Wyspie Piękna. Nie wiedzieliśmy,
że to piękno parzy, gdy ktokolwiek się do niego zbliży, że to
piękno kłamie, że wymyka się temu, kto chce go dotknąć.
Akcja
„Czas jest mordercą” rozwija się dosyć nieśpiesznie.
Początkowe, długie partie powieści Michel Bussi poświęca na
budowanie tajemnicy i powolne jej zgłębianie przez główną
bohaterkę. Tropów Clotilde znajduje wówczas bardzo niewiele, ma
jeszcze czas na dokładne przyjrzenie się każdemu z nich i
wyciąganie z nich na bieżąco najbardziej logicznych wniosków,
które z kolei prowadzą ją do następnego złowróżbnego śladu.
Najbardziej zaskakuje ją list podpisany przez jej matkę, dokładnie
bowiem pamięta widok martwego ciała swojej rodzicielki sprzed
dwudziestu siedmiu laty. Malownicza wyspa, każdego lata nawiedzana
przez turystów, list być może napisany przez kobietę, która od
wielu lat powinna spoczywać w grobie i oczywiście tutejsza
społeczność, przywiązani do tradycji Korsykanie, wśród których
mogą się znajdować osoby stanowiące ogromne zagrożenie dla
głównej bohaterki – to wszystko nadaje omawianej powieści iście
gotycki posmaczek. Michel Bussi wyraźnie zahacza o tego rodzaju
prozę, doskonale odnajdując się w tej stylistyce, wykazując się
przeogromną dbałością o klimat odizolowania, zamkniętej
(wpuszczającej na swój teren turystów, ale niedopuszczającej ich
do kręgu wtajemniczonych), hermetycznej społeczności skrywającej
jakieś mroczne tajemnice. I atmosferę nadnaturalności,
najjaskrawiej zarysowywaną za sprawą domniemanej, nie
niezaprzeczalnej, obecności ducha tragicznie zmarłej przed laty
kobiety na półwyspie Revellata. Jest to bowiem tylko jedną z kilku
możliwości wysnutych na kartach tej powieści. Przez osobę, która
była bardzo ważna dla piętnastoletniej Clotilde, przez mężczyznę,
którego ponownie spotyka dopiero po dwudziestu siedmiu latach, tym
samym albo stając na skraju przepaści, albo docierając do bram
raju – odnowienie tej relacji może zarówno okazać się
zbawieniem dla udręczonej Clotilde, jak i przekleństwem,
wydarzeniem, które zniszczy wszystko, co przez długie lata udało
jej się zbudować. Główna bohaterka bierze jednak pod uwagę
przede wszystkim dwie teorie wyjaśniające pochodzenie
zaadresowanego do niej listu spisanego charakterem pisma jej matki.
Wychodzi z założenia, że jej rodzicielka albo przeżyła wypadek,
do którego doszło w 1989 roku, albo ma do czynienia z mistyfikacją,
z człowiekiem, który z jakiegoś kompletnie nieznanego jej powodu
podszył się pod jej matkę. Obok tej historii Michel Bussi snuje
opowieść o piętnastoletniej fance „Soku z żuka” Tima Burtona,
ze szczególnym wskazaniem na Lydię Deetz, wykreowaną przez
uwielbianą przez nią Winonę Ryder. Opowieść o dziewczynie
spędzającej jak się okaże najbardziej burzliwe lato w całym
swoim dotychczasowym życiu u boku ukochanego ojca, irytującej ją
matki i starszego brata, z którym pozostaje w przyjaznych
stosunkach. I właściwie nie potrafię rozsądzić, który okres
czasowy, który człon tej opowieści angażował mnie z większą
siłą, bo Michel Bussi tak zręcznie je ze sobą stopił, z taką
naturalnością przeprowadził mnie przez proces przenikania się
tych, jak by na to nie patrzeć, dwóch różnych światów, że nie
potrafię spoglądać na to inaczej niż na jedną, zwartą, idealnie
się dopełniającą, doskonale zazębiającą całość. Osnutą
przygnębiającym klimatem przemijania, przekonaniem o nieuchronności
jednej tragedii i przeczuciem zbliżania się kolejnej, być może
jeszcze większej, zakrojonej na o wiele szerszą skalę, obejmującej
nieporównanie liczniejsze grono postaci. Wcześniej wspomniałam, że
akcja „Czas jest mordercą” rozwija się powoli, dając do
zrozumienia, że już w pierwszych partiach książki nie brakuje
podsycających ciekawość rewelacji, ale proces dochodzenia do
prawdy przez główną bohaterkę wówczas nie postępuje zbyt
dynamicznie. To dobrze, bo czytelnik dzięki temu ma szansę
dokładnie przyjrzeć się wszystkim tropom, spojrzeć na tę złożoną
intrygę pod najprzeróżniejszymi kątami i oczywiście dać się
porwać znakomicie oddanej atmosferze tajemniczości, zagrożenia i
wyalienowania. Grozie kłębiącej się pod malowniczą powierzchnią
pozornie rajskiej wyspy. Ale nie mniej oszałamiający jest spektakl
rozgrywający się w dalszych partiach powieści, trzymający w
napięciu ciąg coraz to bardziej zaskakujących wydarzeń. Michel
Bussi z czasem zacznie w zastraszającym tempie przeskakiwać od
jednego wyjaśnienia wymyślonej przez siebie, jakże porywającej
intrygi, do następnego. I będzie to czynił dopóty, dopóki nie
ostanie się ani jedna osoba, której będzie się jeszcze wydawało,
że jest w stanie wyprzedzić autora choćby o pół kroku, że jest
zdolna przewidzieć chociażby ogólnikowy zarys najbliższego zwrotu
akcji. W tym wszystkim Michel Bussi jak na moje oko popełnia tylko
jeden błąd. Tylko raz może nie tyle wpada w otchłań rażącej
niewiarygodności, ile skłania się w stronę wątku, który wydaje
mi się odrobinę naciągany. Idealnie wpasowujący się w tę
intrygę, zachowujący logikę sytuacyjną, zgrabnie wkomponowujący
się w świat przedstawiony „Czas jest mordercą”, ale jak dla
mnie niezachowujący, tak ważnego w tym gatunku, wysokiego stopnia
prawdopodobieństwa – nie jestem przekonana, czy coś takiego
mogłoby zaistnieć we współczesnym świecie, w identycznych
okolicznościach, ale kto wie? Kto to wie?
Niestety,
jak na razie zapoznałam się jedynie z malutką częścią
twórczości tego znakomitego francuskiego pisarza, przez co nie mogę
z absolutną stanowczością stwierdzić, że Michel Bussi jest
jednym z najrówniejszych autorów literackich thrillerów wśród
tych, z twórczością których miałam okazję się zetknąć. Mogę
jedynie stwierdzić, że „Czas jest mordercą” jakościowo mocno
nie odstaje od „Nigdy nie zapomnieć” i „Mama kłamie”, nie
widać tutaj drastycznego spadku formy w stosunku do tych dwóch
poprzedniczek owego dziełka. Niczego, co zniechęciłoby mnie do
kontynuowania swojej przygody z pisarstwem tego, i piszę to z całym
przekonaniem, genialnego artysty. Pisarza, który do perfekcji
doprowadził manipulację czytelnikiem, i który posiada naturalny
talent do konstruowania wielce skomplikowanych, pomysłowych intryg
już na wstępie chwytających człowieka za gardło i
niepuszczających aż do ostatniej stronicy. Co najwyżej
zacieśniających chwyt, tak że miejscami doprowadzających niemalże
na skraj omdlenia.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz