Trzyipółletni
Malone Moulin rozpowiada w przedszkolu, że jego rodzice nie są jego
rodzicami. Psycholog dziecięcy Vasile Dragonman jako jedyny daje
wiarę jego zapewnieniom, pozostali dorośli przebywający w
otoczeniu Malone'a przypuszczają, że mały ma zbyt wybujałą
wyobraźnię. Dragonman zwraca się więc z prośbą o pomoc do
komendantki Marianne Augresse, która również podchodzi sceptycznie
do tej sprawy. Niemniej psycholog nie ustaje w wysiłkach, aby ją
przekonać, że należy jak najszybciej sprawdzić wyznanie Malone'a,
zanim wszystkie mgliste wspomnienia, podtrzymywane dzięki rozmowom
jakie chłopiec prowadzi ze swoim pluszakiem Gutim, całkowicie zatrą
się w jego pamięci. Dragonman nie wyklucza możliwości, że
chłopcu może grozić jakieś niebezpieczeństwo, nie tylko związane
z traumą, którą bez wątpienia niegdyś przeżył. Pomimo tego, że
chłopca wydaje się łączyć silna więź z kobietą, która jak
sam utrzymuje nie jest jego matką.
Pierwotnie
wydana w 2015 roku powieść „Mama kłamie” autorstwa
francuskiego pisarza Michela Bussiego w swoim rodzimych kraju
znalazła się w pierwszej dwudziestce najlepiej sprzedających się
thrillerów roku. Co w przypadku jego twórczości nie jest żadnym
fenomenem – praktycznie każdy utwór Bussiego cieszy się dużą
poczytnością, również poza granicami Francji, i sporym uznaniem
także ze strony krytyków literackich. Wielokrotnie nagradzany
pisarz do perfekcji doprowadził sztukę manipulacji, którą ochoczo
wykorzystuje na kartach swoich powieści, sprowadzając odbiorców
swojej prozy do pozycji marionetek całkowicie podporządkowanych
jego woli. Bussi znajduje przyjemność w pogrywaniu z czytelnikiem,
nieustannym udowadnianiu mu, że nie jest w stanie przeniknąć
zasłony utkanej z pozorów, nawet wówczas, gdy wydaje mu się, że
dysponuje już wszystkimi częściami owej misternej układanki.
Przypuszczam, że głównie ta niełatwa sztuka zagwarantowała mu
sukces na rynku literackim, co oczywiście nie oznacza, że jego
utwory są pozbawione innych zalet.
Akcję
„Mama kłamie” zapoczątkowuje zagadkowy wątek, który może
nasuwać skojarzenia z „Inwazją porywaczy ciał” Jacka Finneya.
Trzyipółletni chłopiec utrzymuje, że jego rodzice tak naprawdę
nie są jego rodzicami, choć nie istnieją żadne namacalne dowody
na poparcie jego słów. Jeśli miałoby się kierować zasadą
brzytwy Ockhama to można by założyć, że mamy do czynienia z
owocem wybujałej wyobraźni dziecka, jednak niniejszą hipotezę
zdaje się wykluczać informacja podana w prologu. Michel Bussi
stwierdza wówczas wprost, że wszystko co mówi chłopiec jest
prawdą i daje jasno do zrozumienia, że kluczem do rozwiązania
zagadki jest bezgraniczna wiara w zapewniania małego Malone'a
Moulina. Pisarz lubi wykorzystywać ten przewrotny zabieg zasadzający
się na domniemanym wczesnym wyjawieniu istoty jednej z zagadek
wplecionych w fabułę. W gestii czytelnika natomiast leży
rozstrzygnięcie, czy powinien zaufać podstępnemu autorowi, który
przecież zauważalnie podchodzi do swoich historii jak do gier, w
których odbiorca jest jego przeciwnikiem, nie towarzyszem. Michel
Bussi rzuca mu wyzwanie, niejako zmusza do „podniesienia rękawicy”
i przystąpienia do umysłowej rozgrywki, której celem jest
przewidywanie kolejnych posunięć przeciwnika. Autor stara się
uwarunkować czytelnika tak, aby jego procesy myślowe biegły
przewidywalnym dla niego torem, odbiorca natomiast musi próbować
oddzielić prawdę od mylących zagrywek Bussiego, co nie jest wcale
łatwe. Nie dlatego, że autor pilnuje, aby pozostawał na straconej
pozycji przez choćby niewystarczającą ilość informacji jakimi z
jego winy dysponuje, bo tychże nie brakuje – problemem jest zbyt
mała ilość pewników. Nawet wówczas, gdy Bussi zapewnia nas o
słuszności jakiejś tezy (w tym przypadku radzi podzielić
zapatrywania psychologa dziecięcego Vasile'a Dragonmana na problem
Malone'a) nie sposób bezkrytycznie podejść do jego słów. Może
autor rzeczywiście „daje nam fory”, może istotnie wręcza w
nasze ręce klucz do rozwiązania zagadki, ale pamiętając o jego
dążeniu do ogrania czytelnika trudno wyzbyć się nieufności.
Osoby dobrze zaznajomione z twórczością Bussiego na początku nie
powinny mieć problemu z rozwianiem tej wątpliwości, obawiam się
jednak, że z biegiem trwania lektury nawet oni zaczną stopniowo
uświadamiać sobie, że mimo obrania jak się okazało właściwej
ścieżki interpretacyjnej umknęło im to, co najistotniejsze.
Podczas gdy oni skupiali się na wątku przewodnim, szukając luźno
rozrzuconych dowodów na poparcie słów trzyipółletniego dziecka,
autor wplatał w swoją historię nieporównanie ważniejsze
informacje trwając w przekonaniu, że zostaną one całkowicie
zignorowane przez odbiorcę. Odrzucone jako nieistotne, odbierane
w kategoriach, czy to przerywnika służącego do rozbudowania
nudnawych wątków pobocznych, czy nieudolnej próby
zamieszania mu w głowie poprzez agresywne odciąganie jego uwagi od
motywu przewodniego. Nie zdziwiłabym się, gdyby Bussi celowo
obniżył jakość ustępów skupiających się na wydarzeniach, w
centrum których nie tkwi mały, zagubiony chłopiec. W porównaniu
wszak do jego nietypowego problemu drugi szeroko omówiony wątek
jawi się dużo mniej atrakcyjnie, nie dostarcza tak silnych emocji,
jak losy Malone'a i próbującego mu pomóc Vasile'a Dragonmana.
Miejscami nawet wkrada się w niego czysty chaos, jakby Bussi
największą wagę przykładał do dynamiki, a nie porywającego
ciągu przyczynowo-skutkowego. W zestawieniu z nim bezwładne, naiwne
myśli przemykające przez głowę trzyipółletniego chłopca, w
które często mamy bezpośredni wgląd wydają się być bardziej
spójne i konkretne. Nawet wtedy kiedy próbuje się nas przekonać,
że bajkowy świat Malone'a zaludniony przez piratów i ogrów nie
jest tylko produktem jego wybujałej wyobraźni. Nawet wtedy, gdy
wraz z nim przysłuchujemy się nocnym opowieściom jego pluszaka,
Gutiego, które jak sądzi Vasile Dragonman mają za zadanie
podtrzymywać pamięć o poprzednim życiu dziecka, chociaż tak na
dobrą sprawę nie sposób odnaleźć w tych opowiastkach niczego, co
wybiegałoby poza ramy zwykłych bajeczek na dobranoc.
„Vasile
poczuł nagle ogromną odpowiedzialność, jaka spadła na jego
barki, jakby ten dzieciak powierzył mu właśnie swoje własne,
gorące i bijące, serce.”
Uczynienie
jednego z głównych bohaterów trzyipółletniego chłopca posłużyło
Michelowi Bussiemu do wygenerowania nieznośnego wręcz napięcia
emocjonalnego. I to nie tylko dlatego, że zagrożenie zdaje się
koncentrować na niewinnej, bezbronnej istocie, która budzi jedynie
ciepłe uczucia czytelnika. Emocje intensyfikują również
informacje o funkcjonowaniu pamięci tak małego dziecka - szeroko
omówione przez Vasile'a Dragonmana przekonanie, że Malone wkrótce
zapomni wszystko, co jest związane z jego rzekomym poprzednim
życiem. Fakt, że czas może działać na niekorzyść chłopca, że
przesuwające się wskazówki zegara mogą procentować utratą tych
i tak wątłych punktów zaczepienia w formie niejasnych przebłysków
wspomnień w głowie chłopca sprawia, że z niecierpliwością
oczekujemy podjęcia jakichś konkretnych działań. Popędzamy w
myślach upartego psychologa dziecięcego i wykazującą się
denerwującą biernością komendantkę Marianne Augresse, drżąc na
myśl o tym, co może się stać, jeśli ich śledztwo szybko nie
przyniesie żadnych rezultatów. I tak na dobrą sprawę tylko to nas
interesuje, nawet wówczas gdy Bussi raz po raz daje nam dowody na
bezgraniczną miłość, jaką rzekoma uzurpatorka darzy Malone'a i
dobitnie akcentuje duże przywiązanie chłopca do kobiety, która
jak uparcie utrzymuje nie jest jego prawdziwą matką. Wspomniana już
zasada brzytwy Ockhama nie znajduje zastosowania w „Mama kłamie”,
Bussiego wszak nie interesują najprostsze rozwiązania. Czytelnik,
który pragnie choćby zbliżyć się do jądra tajemnicy musi
opierać się na różnego rodzaju założeniach, nawet wówczas gdy
na pierwszy rzut oka wydają się one naciągnięte do granic
absurdu. Nie wolno mu odrzucać żadnej, choćby najbardziej
nieprawdopodobnej ewentualności. To na początek, zaś z dalszej
części lektury musi wyłowić tylko te informacje, które mają
jakieś znaczenie i dopasować je do któregoś z wcześniejszych
założeń. To niełatwe, bo jak szybko zauważymy Michel Bussi nie
szczędzi nam różnego rodzaju tropów, z których część należy
traktować jako zwykłe zmyłki, a większość doprawdy trudno wkleić w całości z zachowaniem wszelkiej logiki. Bo cały czas
trzeba pamiętać, że uzdolniony Francuz wielką wagę przykłada do
tego ostatniego – nie pozwala sobie na naciągane zwroty akcji, nie
posiłkuje się prymitywnymi zbiegami okoliczności, choć w pewnych
momentach może się tak wydawać. Nie, w jego historiach nie brak
spójności, nawet wówczas gdy raczy nas długim ciągiem coraz to
bardziej zdumiewających zwrotów akcji, bo jak się niedługo potem
okazuje znajdują one wiarygodne uzasadnienie w wydarzeniach
zaprezentowanych wcześniej. W „Mama kłamie” Bussi
eksperymentuje również z narracją, co jakiś czas wskakując w
przyszłość, podczas której zdradza nam podejrzanie dużo o
toczącym się śledztwie. Tak jakby miał w poważaniu wszystkie
zasady budowania zagadkowej intrygi kryminalnej polegające na
utrzymywaniu czytelnika w niepewności, aż do ostatniej partii
powieści. Jakby śpieszno mu było do rozwiania aury tajemnicy, co
jak można się domyślić jest jedynie zmyślnym sposobem na
zdezorientowanie odbiorcy, bo paradoksalnie wprowadza więcej
wątpliwości niźli pewności. Drugi wybieg narracyjny, polegający
na naprzemiennym wyłuszczaniu całej historii z punktu widzenia
kilku kluczowych bohaterów również znacznie komplikuje całą
intrygę, ale jednocześnie pomaga w kompleksowym zrozumieniu
wszystkich procesów myślowych kluczowych postaci i w przynajmniej
paru przypadkach ułatwia wytworzenie silnej więzi pomiędzy nimi i
odbiorcami. W czym pomocna okazała się również zdolność Michela
Bussiego do kreowania sympatycznych, czasem nawet nieco
skomplikowanych psychologicznie postaci. Wspomniany już chaos
znamionujący na początku styl Bussiego z biegiem trwania lektury
wyparowuje i mimo że autor cały czas operuje niedługimi zdaniami
na niedobór treściwych opisów nie można narzekać, również w
warstwie stricte psychologicznej.
„Mama
kłamie” to kolejne znakomicie skonstruowane, niebywale zaskakujące
dzieło wciąż niedocenianego w Polsce francuskiego pisarza, który
w sztuce manipulacji prawie nie ma sobie równych. Pozycja
obowiązkowa dla osób lubiących mierzyć się z autorami
thrillerów, którzy nade wszystko pragną ich zaskakiwać, pogrywać
z ich oczekiwaniami poprzez między innymi nietypowe podejście do
gatunku. W „Mama kłamie” wszystko wydaje się nie być tym, czym
wydaje się na pierwszy rzut oka – ta książka to jedna wielka
układanka, której poszczególnych elementów chyba nawet
najbardziej przenikliwy czytelnik nie będzie w stanie złożyć w
jedną, spójną całość. Będzie oczywiście próbował, ale z
czasem najprawdopodobniej uświadomi sobie, że tak naprawdę nie
pozostaje mu nic innego, jak pozwalać autorowi „wodzić się za
nos”. Cieszyć diablo pasjonującą historią w stanie wzmożonej
ciekawości, którą zaspokoić może jedynie sam autor - przełknąć
gorycz porażki i przyznać, że stał się kolejną ofiarą
manipulacji Michela Bussiego. A przynajmniej ja znowu przegrałam w
starciu z tym autorem i bardzo dobrze, bo w przeciwnym wypadku
najpewniej nie przewracałabym z taką gorączkowością kolejnych
stronic „Mama kłamie”. I co tu dużo mówić z czystym zachwytem
nad technikami i pomysłami pisarza, który po raz kolejny dał mi
przesłanki do przypuszczenia, że jest jedną z „najjaśniej
świecących gwiazd” w panteonie współczesnych autorów
thrillerów.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Zdążyłam już zapomnieć o tej książce. Dobrze, że do Ciebie zajrzałam.
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń