Stronki na blogu

piątek, 25 października 2019

„Dziewczyna z trzeciego piętra” (2019)


Don i Liz Koch, mieszkające w Chicago małżeństwo spodziewające się dziecka, niedawno zakupili dom na przedmieściach. Nieruchomość wymaga generalnego remontu, którego podejmuje się Don. Liz ma zostać w Chicago dopóki jej mąż nie zakończy najpilniejszych prac w ich nowym domu. Kobieta nie jest pewna, czy to zadanie go aby nie przerasta, tymczasem on z zapałem podchodzi do tego ambitnego przedsięwzięcia. Prace nie przebiegają wprawdzie bez zakłóceń, ale to go nie zniechęca. Pewnego dnia poznaje młodą kobietę, Sarah, która znacznie umila mu czas. To nie trwa jednak długo. Nowo poznana kobieta szybko zaczyna przysparzać mu zmartwień, ale na tym nie kończą się jego problemy. Wszystko wskazuje bowiem na to, że z jego nowym nabytkiem jest coś nie tak. Don nie wie tylko jeszcze jak bardzo.

Pełnometrażowy debiut reżyserski producenta filmowego Travisa Stevensa na podstawie jego własnego scenariusza. Pomysł na fabułę wziął się z opowieści ludzi krążących wokół wiktoriańskiego domu na przedmieściach. Opowieści o strasznych wydarzeniach, do których jakoby doszło w nim w przeszłości i duchach rzekomo od tamtego czasu nawiedzających o miejsce. Stevens przyznał, że nie wie na ile te zasłyszane historie pokrywają się z prawdą, ale z tego co się zorientował szczypta prawdy na pewno w nich tkwi. Wyznał również, że podczas kręcenia właśnie w tym niesławnym domostwie „Girl on the Third Floor” (pol. „Dziewczyna z trzeciego piętra”) miały miejsce zastanawiające zjawiska, jak na przykład samoistnie otwierające się drzwi i natarczywe pukania w ściany, a w postprodukcji dźwiękowcy odkryli, że zarejestrowali jakieś anomalie dźwiękowe. Pierwszy pokaz „Girl on the Third Floor” odbył się w marcu 2019 roku na South by Southwest Film Festival i na tym bynajmniej nie zakończył się jego objazd po festiwalach filmowych.

Dobrze przyjęta przez krytyków historia o nawiedzonym domu. Amerykański horror o duchach gnieżdżących się w wiktoriańskim budynku z przedmieścia, zainspirowany mrocznymi historiami od wielu lat krążącymi na jego temat. Nie zapowiada się oryginalnie, prawda? Ot, kolejna ghost story, opowieść o nowo zakupionym przez bohaterów filmu domu, który okazuje się być siedliskiem istot z zaświatów. Tak, wszystko się zgadza, ale to nie jest typowy horror o duchach. Jak to nie? - zapytacie. Przecież widzieliśmy już niejeden film utrzymany w takiej konwencji. Nie zamierzam zaprzeczać. Widzieliście na pewno. Ale niekoniecznie opowiedziany w taki sposób. Gwiazda wrestlingu i zawodnik MMA, CM Punk (właściwie Phillip Jack Brooks) w przekonującym stylu wciela się w „Dziewczynie z trzeciego piętra” w niewiernego męża, Dona Kocha, który bierze na siebie gruntowny remont nowo zakupionego domu na przedmieściach. Mężczyzna zapewne chce w ten sposób odwdzięczyć się żonie za to, że od jakiegoś czasu go utrzymuje. I być może zrekompensować jej ból, którego jej przysporzył. A na pewno pragnie zapewnić swojej partnerce i ich dziecku, które niedługo ma przyjść na świat, bezpieczne i wygodne lokum z dala od zgiełku wielkiego miasta. Liz przez długi czas będziemy widzieć wyłącznie za pośrednictwem kamery w telefonie głównego (anty)bohatera, ponieważ ich plan zakłada, że dołączy do męża dopiero, gdy ten zakończy niezbędne prace w ich nowym domu. Rola ta przypadła w udziale Trieste Kelly Dunn, która moim zdaniem poradziła sobie jeszcze lepiej od CM Punka. Ale oboje musieli ustąpić pola Sarah Brooks, kreującej najciekawszą dla mnie postać, tajemniczej femme fatale. Młodej kobiety, Sarah Yates, wodzącej pierwszoplanowego bohatera na pokuszenie. A więc tak: nowy dom już niedługo trzyosobowej rodziny, który niewątpliwe jest siedliskiem jakichś nadnaturalnych istot i femme fatale, która w tym przypadku może kojarzyć się z choćby „Upiorną opowieścią” Petera Strauba, przełożoną na ekran w 1981 roku przez Johna Irvina. Tajemnicza kobieta, która najwyraźniej coś przed Donem ukrywa. Zapewne coś strasznego i mającego związek z jego dopiero co zakupionym domem. Tak się wydaje, ale prawda może okazać się zupełnie inna. Nowa kobieta nieoczekiwanie pojawiająca się w życiu Dona może być ofiarą. Ofiarą mężczyzny, od którego oczekiwała więcej niźli tylko jedną wspólnie spędzoną noc. Mężczyzny, który miłością darzy swoją żonę (albo jej pieniądze), a nie nowo poznaną kobietę, która poza pięknym ciałem nie ma mu nic do zaoferowania. Jedna upojna noc? Wspaniale. Ale nic więcej Don dać Sarah nie zamierza. Nie, bo kocha swoją żonę... Mniej więcej tak przedstawia się podejście czołowej postaci filmu Travisa Stevensa do życia. Nie widzi nic złego w jedno nocnych przygodach z przygodnymi partnerkami, chociaż ma żonę, której na nim zależy i która tak naprawdę go utrzymuje. Żonę, która na dodatek za parę miesięcy ma urodzić ich dziecko. Trudno więc nazwać go sympatycznym gościem. Ciężko będzie stanąć po jego stronie w nierównej walce, którą będzie musiał stoczyć w owianym złą sławą domu. A może nie? Może taki typ szybko się tu zadomowi. Może Don będzie się czuł w tym przeklętym miejscu w pełni komfortowo. Bo dom, do którego właśnie się wprowadził wydaje się być pełen postaci jego pokroju. Nie powinien czuć się samotny wśród tak bezdusznych stworzeń, jak on sam... Samotność raczej mu nie doskwiera, ale Don jest jak najbardziej daleki od komfortu psychicznego. Choćby dlatego, że jego małżeństwo jest zagrożone. A i przez to, że coś zdaje się nie tyle go tutaj nie chcieć, ile za bardzo chcieć. Wiem, wiem. Powiecie: nadal nie widzimy w tym niczego nietypowego dla horroru o zjawiskach nadprzyrodzonych. Historia stara jak świat: mężczyzna prześladowany przez istoty z zaświatów, których jednakowoż nie można obwiniać za wszystkie problemy, które go spotykają. Równie, jeśli nie bardziej, winny, jest jego charakter. Egoistyczny sposób bycia – branie od innych wszystkiego, co tylko się da i nieoferowanie niczego w zamian. Wprost idealny kandydat na lokatora tak zepsutego domu, jakim najwyraźniej jest nowy nabytek Kochów. I teraz uwaga: nabytek, w którym nadnaturalne zło przybiera fizyczną postać. W którym panoszy się co najmniej jeden duch i w którym Don często natyka się na tajemnicze kuleczki (mordercze kuleczki? haha). Kuleczki, które nie wiadomo skąd się biorą, i które nierzadko pozostają w ruchu, choć nie widać nikogo, kto by je popychał. Widać za to intruza przemykającego po domu, jakąś rozmazaną postać, starającą się pozostawać poza wzrokiem Dona. Ale nieukrywającą się przed jego psem, Cooperem, który nie tylko zdaje sobie sprawę z zagrożenia czyhającego w tym domostwie, ale również wydaje się z wyrzutem spoglądać na Dona. Innymi słowy: z tego duetu prędzej psa można nazwać bohaterem niźli człowieka uważającego się za jego pana.

Autor zdjęć do „Dziewczyny z trzeciego piętra”, Scott Thiele (który ostatnio brał udział w pracach nad duchowym następcą, opartego na opowiadaniu Clive'a Barkera pt. „Zakazany", „Candymana” Bernarda Rose'a w reżyserii Nii DaCosty, który to film swoją premierę ma mieć w 2020 roku), postawił na przyblakłe barwy kojarzące się ze starszymi obrazami (kinem grozy z drugiej połowy XX wieku, ze wskazaniem na lata 70-te), co smacznie współgra z archaicznym wystrojem feralnego domostwa na przedmieściach. Staroświeckie tapety na ścianach i dopełniające obrazu antyczne meble (których jednak nie ma zbyt wiele), sprawiały, że trochę czułam się jakbym przeniosła się w czasie. A ściślej: jakby ten dom przynajmniej w przenośni zabierał każdego, kto do niego wejdzie w swoistą podróż w przeszłość. Don i Liz nie są jednak zainteresowani mieszkaniem w tak staroświeckim klimacie – pragną owo lokum unowocześnić, a przynajmniej tego życzy sobie kobieta. Cierpliwie czekająca w Chicago na przeprowadzenie przez Dona wszystkich koniecznych prac w ich nie tak znowu świeżym nabytku. Szlam wydobywający się z rur, walący się sufit, prawdopodobnie zawilgocone ściany (a w każdym razie sprawiające takie wrażenie, jakby gniły od środka) i nieczystości kryjące się za nimi. Gęste pajęczyny, tony kurzu, stare gazety i być może coś jeszcze. Coś nieporównanie bardziej odrażającego od wszystkich duchów razem wziętych przewijających się obecnie na wielkich ekranach. Czy szkarada, która mieszka w tym domu, zadomowiła się za ścianami wzorem stworzeń z pewnego horroru Wesa Cravena? A może woli dosyć obszerną piwnicę, w której rozegra się jedna z może niezbyt licznych, ale solidnie wykonanych, makabrycznych sekwencji? Niby takie nic: rana na twarzy od ciosu młotkiem. Ale w tej plastikowej epoce kina grozy (z wyjątkami), w której obecnie trwamy taka cielesność musi zwracać uwagę. Praktyczne i całkiem śmiałe efekty specjalne przywołujące na myśl XX-wieczne body horrory. Bo tak naprawdę „Dziewczyna z trzeciego piętra” nie jest li wyłącznie nastrojową opowieścią o duchach. Jest również body horrorem, który moim zdaniem jest tym cenniejszy, że twórcy prawie wcale nie posiłkowali się komputerem. Na pewno nie w umiarkowanie krwawych zdarzeniach i niezwykle pomysłowym wyglądzie upiorzycy. To niekoniecznie jedyna nadnaturalna postać nawiedzająca to dziwaczne domostwo, w którym rozgrywa się lwia część fabuły „Dziewczyny z trzeciego piętra”. Ale jedno mogę powiedzieć na pewno: nie znajdziecie w tym filmie niczego bardziej wbijającego w fotel od wymyślnej charakteryzacji „cielesnego ducha” płci żeńskiej. Czy chodzi o Sarah, to zachowam w tajemnicy. Będziecie wiedzieć, o kim mowa kiedy to zobaczycie. Doskonały, wyróżniający się, bardzo osobliwy, a przy tym sprawiający doprawdy realistyczne wrażenie wygląd istoty z innego świata, której myślę sam mistrz body horroru, David Cronenberg, by się nie powstydził. A to jeszcze nie koniec mocniejszych doznań. W „Dziewczynie z trzeciego piętra” zobaczycie między innymi obdzieranie własnej twarzy ze skóry, które wprawdzie z „Martyrs. Skazanymi na strach” Pascala Laugiera konkurować nie może, ale trzeba przyznać, że najdelikatniej Travis Stevens i jego ekipa się z nami nie obchodzą. Ani tu, ani w żadnej innej scence tego typu. Jest całkiem dosadnie i bardzo klimatycznie, ale ten komplement odnoszę przede wszystkim do kolorystyki zdjęć i czołowego miejsca akcji, a w zdecydowanie mniejszym stopniu do, że tak to ujmę, napięciowego podłoża produkcji. W moim poczuciu twórcom było zanadto śpieszno do finalizacji poszczególnych sekwencji mających utwierdzać nas w przekonaniu, że Donowi w jego nowym domu grozi ogromne niebezpieczeństwo natury paranormalnej, ale i niekoniecznie tylko takiej. Najlepiej widać to w pierwszej mocniejszej scenie osadzonej w piwnicy problematycznego domu na przedmieściach – lekkie napięcie owszem było, ale niestety nie zdążyło się wzmóc do zadowalającego mnie poziomu przed spodziewanym bezpośrednim atakiem na osobę, która dała się tam zwabić przez kogoś lub przez coś. Fragmenty z toczącymi się po podłodze kuleczkami niewiadomego (przynajmniej przez dłuższy czas) pochodzenia oraz niemym świadkiem niektórych nadnaturalnych zjawisk, czyli psem Cooperem, też aż prosiły się o znaczne rozciągnięcie w czasie. Ale już jedna z wideokonferencji Dona i jego żony – ta zakłócona niepokojącymi ją obserwacjami poczynionymi przez Liz – została całkiem umiejętnie poprowadzona. Nie powiem, że ze wszystkich ciągów wydarzeń zaprezentowanych w „Dziewczynie z trzeciego piętra” napięcie właśnie tutaj sięga zenitu, bo jeśli o to chodzi to najskuteczniej zadziałał na mnie fragment zakończony otwarciem suszarki. Nie z powodu jego długości, tylko dlatego, że miałam pewność jakiego rodzaju widok czeka mnie na końcu ten scenki. Widok, którego wolałabym by mi oszczędzono. Pomimo tych zastrzeżeń przeżycia Dona Kocha w jego retro domu śledziłam z nieustannie narastającym zainteresowaniem. I bynajmniej nie opadło ono w ostatnim dynamicznym „akcie”. Wcześniejsze partie rozgrywano dużo wolniej, w sposób bardziej ukierunkowany na jeśli już nie intrygującą tajemnicę, to na pewno niedookreśloność. Gdzieniegdzie co prawda pobudzaną dosadnościami, ale największe szaleństwo zostawiono na koniec. Dzieje się, oj dzieje. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że dynamizm nie zabija ciekawości. A i emocje są wyższe niż dotychczas (z wyjątkiem sekwencji z suszarką), nie tylko dzięki profesjonalnie wykonanym i dosyć fantazyjnym makabrycznym efektom specjalnym, ale również dlatego, że UWAGA SPOILER w dalszej części ostatniego „aktu” Don „przekazuje pałeczkę” swojej małżonce, z którą w przeciwieństwie do niego widz może spokojnie sympatyzować. I wisienka na torcie: ten dom żyje! Dosłownie żyje! Widzieliście to cielsko za ścianami? Coś wspaniałego, czyż nie? KONIEC SPOILERA.
 
Zaryzykuję przypuszczenie, że „Dziewczyna z trzeciego piętra” (oryg. „Girl on the Third Floor”), pełnometrażowy reżyserski debiut najprężniej realizującego się w charakterze producenta filmowego, Travisa Stevensa, będzie jednym z najbardziej wyróżnianych, tak przez krytyków, jak długoletnich fanów kina grozy, horrorem z roku 2019. A w każdym razie moim zdaniem powinien spotkać go ten zaszczyt. Bo taka mieszanka ghost story z body horrorem nie powinna przechodzić bez echa. Takie pomysły i takie wykonania, nawet jeśli nie są idealne, powinny być doceniane. A przynajmniej tego bym sobie życzyła. Bo im więcej ciepłych słów będzie spływać na filmowe horrory chętniej wykorzystujące praktyczne efekty specjalne od komputerowych i przepięknie pachnące retro klimatem, to tym większa szansa na definitywne odejście od plastiku, który rozpanoszył się w XXI wieku. Na szczęście nadal są twórcy, którzy pamiętają jak było przed nastaniem tej, w mojej ocenie, nieszczęsnej ery filmowego horroru, i uparcie starają się rozpalić w nowym pokoleniu widzów miłość do podobnych klimatów. W przypadku części z nich (obawiam się, że tej mniejszej) starać się o to nie trzeba – oni już zdążyli zakochać się w starszych horrorach i z niecierpliwością czekają na takie ukłony w ich kierunku (głównie lata 70-te i 80-tych XX wieku), jak na przykład „Dziewczyna z trzeciego piętra”. Nowoczesny i zarazem retro: taki właśnie jest ten dosyć pomysłowy i niebanalnie wykonany horror, oparty na znanych fabularnych fundamentach.

Za seans bardzo dziękuję

Film wchodzi w skład 4. Przeglądu Horrorów Fest Makabra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz