Stronki na blogu

piątek, 7 lutego 2020

„Wściekłość” (2019)


Nieurodziwa wegetarianka Rose pracuje dla znanego projektanta mody i marzy o zaistnieniu w tej branży. Poza Chelsea, której rodzice zajęli się nią po śmierci jej własnych, nie ma przyjaciół. W pracy jest wręcz obiektem kpin, tym bardziej więc raduje ją zaproszenie na służbową imprezę wystosowane przez jednego z jej znajomych z pracy, Brada Harta, w którym od jakiegoś czasu się podkochuje. Randka kończy się dla niej tragicznie: po kłótni z Chelsea wzburzona Rose wsiada na skuter, ale nie oddala się znacznie od klubu, bo zderza się z samochodem. Udaje jej się przeżyć, ale doznaje poważnych obrażeń twarzy i brzucha. Krótko po opuszczeniu szpitala znajduje w Internecie reklamę ośrodka badawczego prowadzącego eksperymentalne zabiegi plastyczne. Po namyśle decyduje się na operację, która okazuje się niezwykle efektywna. Rose staje się tak piękna, jak nie była nawet przed wypadkiem. Co więcej życie zawodowe też wreszcie zaczyna przebiegać po jej myśli. Problemem są tylko koszmarne sny, okresowe nieznośne bóle brzucha i... apetyt na krew.

Jen i Sylvia Soska, zwariowane kanadyjskie bliźniaczki, miłośniczki horroru, twórczynie między innymi „American Mary” (2012) i „Oczu zła” (2014), po latach powróciły na swoje ulubione gatunkowe poletko. Tym razem zaryzykowały sięgnięcie do twórczości mistrza body horroru, ich rodaka Davida Cronenberga, a konkretniej zdecydowały się zrobić remake jego kultowej „Wściekłości” (1977). Siostry Soska podjęły się tego projektu dlatego, że akurat był dostępny i że ludzie, którzy nabyli do niego prawa nie znali oryginału. Poszukiwania informacji na jego temat w Internecie naprowadziło ich na rozmiłowane w twórczości Cronenberga bliźniaczki Soska, które nie tylko zgodziły się podjąć reżyserii tego obrazu, ale także wraz z Johnem Serge'em napisały scenariusz (i zagrały epizodyczne rólki). Zdjęcia ruszyły w lipcu 2018 roku, a premierowy pokaz odbył się w sierpniu roku 2019 podczas brytyjskiego FrightFest.

Jen i Sylvia Soska przy całym swoim szacunku dla „Wściekłości” Davida Cronenberga, uznały, że przynajmniej jedna rzecz aż prosi się o poprawę. A mianowicie postać Rose, która w ich mniemaniu w oryginale bardziej wydaje się być dodatkiem do swojego chłopaka Harta, niźli pełnowymiarową jednostką napędzającą fabułę. Ich Rose ma bardziej rozbudowaną osobowość. Ma swoją przeszłość, życie prywatne i zawodowe oraz poglądy. Siostry Soska nazwały to „zmodernizowaną kobiecą perspektywą” - nie tylko przekonania Rose są odbiciem współczesnych trendów, ale i sposób podejścia filmowców do żeńskiej postaci stoi w niejakiej opozycji do ówczesnej maniery marginalizowania ról kobiecych (częstej, acz niedotykającej wszystkich produkcji z tamtego okresu). Siostry Soska mówią o swojej „Wściekłości”, że jest kontynuacją myśli i konwersacji podjętych w pierwowzorze uwspółcześnionych poprzez pierwszoplanową postać. Rose poznajemy jako nieurodziwą szarą myszkę pracującą dla znanego projektanta mody i praktycznie niemającą życia towarzyskiego. Jej jedyną przyjaciółką jest Chelsea – pracują razem, ale przede wszystkim razem się wychowały, bo po śmierci swoich rodziców Rose trafiła pod opiekę rodziców Chelsea. W przeciwieństwie do swojej przybranej siostry Rose jest zdeklarowaną wegetarianką i pracoholiczką. Wykpiwaną przez kolegów i koleżanki z pracy, niedocenianą, a wręcz poniżaną przez szefa kobietą nade wszystko pragnącą rozwijać się w branży modowej, w charakterze projektantki odzieży. Można powiedzieć, że Rose jest kobietą w pewnym sensie zniewoloną – przez swoją nieśmiałość, skrytość, uległość i... wygląd zewnętrzny. Remake „Wściekłości” ewidentnie zawiera podtekst mówiący o tym, że ludziom urodziwym łatwiej pozyskuje się sympatię innych (a przynajmniej w niektórych środowiskach) i realizuje swoje zawodowe aspiracje. Nie można jednak z całą stanowczością stwierdzić, że Rose jest nielubiana wyłącznie przez swój wygląd zewnętrzny. Jej sposób bycia też odgrywa w tym pewną rolę: jak by na to nie patrzeć Rose nie zabiega o kontakty z ludźmi, mimo że nie czuje się komfortowo ze swoją samotnością (wyłączając spotkania z Chelsea). Między innymi dlatego przyjmuje zaproszenie kolegi z pracy, Brada Harta, na imprezę służbową, na które nigdy nie chadza, bo takie rozrywki uważa za marnotrawstwo czasu. Tak mówi, ale w skrytości ducha pragnie od czasu do czasu się rozerwać. I teraz ma taką okazję, w dodatku z mężczyzną, który bardzo jej się podoba. Jen i Sylvia Soska w swojej wersji „Wściekłości” zderzają, nazwijmy to, dwa oblicza kobiecości. Przed eksperymentalnym zabiegiem opartym na manipulacji komórkami macierzystymi, Rose przypomina stereotyp kobiety niewyemancypowanej, a po przełomowej operacji przeprowadzonej przez doktora Williama Burroughsa, staje się kobietą aż za bardzo wyzwoloną. Albo inaczej: nie do końca świadomie wyzbywającą się wszelkich ograniczeń narzucanych przez społeczeństwo. Zaspokajającą mroczne żądze, celowo czy przypadkowo rozbudzone przez doktora Burroughsa. Widziałam już niejeden występ Laury Vandervoort i nigdy się nie zawiodłam, ale to, co pokazała we „Wściekłości” Jen i Sylvii Soska... Cóż, moim zdaniem przeszła samą siebie w tej niełatwej przecież roli. Roli wymagającej odgrywania najróżniejszych emocji – od zagubienia, smutku i rozpaczy przez ekscytację, nieskrywaną radość, szaleńczą rozwiązłość, niekontrolowany hedonizm po niewyobrażalne męki fizyczne i psychicznie – oraz zgody na bynajmniej nieupiększające zabiegi charakteryzatorów. W co, według reżyserek i współscenarzystek omawianej produkcji, bez najmniejszych oporów się zaangażowała. I co ważne, nie tylko obejrzała oryginał, ale też momentami porywała się na udane naśladownictwo Marilyn Chambers, odtwórczyni roli Rose z kultowego pierwowzoru „Wściekłości”.
 
Nie uważam, że siostrom Soska udało się doścignąć wspaniały oryginał mistrza body horroru Davida Cronenberga, ale i nie miałam aż takich oczekiwań. Życzyłam sobie tylko... Właśnie czegoś takiego! Podejścia z pokorą i należytym szacunkiem do oryginału z 1977 roku i dania czegoś od siebie, zamiast podejmowania z góry skazanych na niepowodzenie prób kalkowania króla horroru cielesnego. Najbardziej obawiałam się o klimat remake'u „Wściekłości”, bo sprawiedliwie czy nie, ale nie miałam wątpliwości, że siostry Soska nie zdołają przywołać tej diablo przygniatającej, klaustrofobicznej, wręcz odbierającej dech mieszanki zimna i „lepkiego brudu”, którą Cronenberg obdarował miłośników kina grozy nie tylko w swojej „Wściekłości”. I nie myliłam się. Niecałkowicie. Nowe podejście do historii dotkniętej równie osobliwą, co destrukcyjną przypadłością młodej kobiety, nie przywołuje atmosfery materiału źródłowego, ale przyznaję, że i tak byłam nielicho zaskoczona oprawą audiowizualną tego obrazu. Mentalnie przygotowałam się na bardziej hollywoodzki koloryt tego bądź co bądź kanadyjskiego obrazu. Żywsze, jaskrawsze barwy, silniejsze kontrasty, wydelikacenie... A tu stonowane, wręcz z lekką wyblakłe barwy i (to dopiero niespodzianka) troszkę chłodu i przybrudzenia. Efekt wprawdzie nie jest taki, jak u Cronenberga, ale i tak w tej materii z większą mocą uderzał we mnie wpływ kina grozy z lat 70-tych XX wieku niż na wskroś nowoczesnej, modnej obecnie stylistyki. To znaczy plastikowej, ale co należy podkreślić, niewystępującej w każdym współczesnym filmowym horrorze. Obrana przez twórców nowej „Wściekłości” forma przekazu, choć mniej efektywna niż w XX-wiecznej wersji, w moim poczuciu jest wystarczająco intensywna, w miarę klaustrofobiczna i... szalona. Scenarzyści skonstruowali dosyć dokładną analizę psychologiczną kobiety, która przez ingerencję z zewnątrz wpadła w sidła mrocznych żądz. Morderczych apetytów, które zaspokaja w nie do końca świadomy sposób. Ona czuje się wówczas, jak we śnie i przez jakiś czas istotnie jest przekonana, że dręczą ją koszmary, być może będące skutkiem ubocznym eksperymentalnej terapii plastycznej albo napojów, które spożywa zgodnie z zaleceniem lekarza, który ją operował. Po wypadku, w którym doznała poważnych obrażeń brzucha i części twarzy. Nagroda dla najlepszej charakteryzacji w horrorze z roku 2019 trafia do... Jeśli napiszę, że przepiękna to robota, to nie zabrzmi dziwnie? A co tam, niech sobie to brzmi jak chce: zakochałam się w tym charakteryzatorskim popisie! Później filmowcy jeszcze bardziej zaszaleli z makabrycznymi dodatkami nieskalnych (przynajmniej widomą) ingerencją komputera, ale powypadkowa rana szpecąca oblicze Rose pozostała moim numerem jeden. Tak czy inaczej w tej uważam nieprzesadzonej, nie nadmiernie rozbudowanej warstwie gore królują praktyczne efekty specjalne. Niegrzeczne, momentami uroczo groteskowe, chwilami z lekka upiorne (podrygujące dziwaczne postacie z jednego przynajmniej pozornego snu Rose) i niezmiennie cechujące się widowiskową swobodą, nieskrępowanym podejściem do procesu tworzenia. Twórcy idą na żywioł. A przynajmniej takie wrażenie odnosiłam patrząc na tę postępującą eskalację przemocy. Destrukcji, ale i autodestrukcji wymuszanej przez... coś. Coś niezupełnie nieznanego (a na pewno nie dużej części długoletnich fanów gatunku), co jest, bardzo bardzo głodne. Niczym wampir łaknie krwi, ale na pewno z klasycznym archetypem tej postaci do czynienia mieć tutaj nie będziecie. „Wściekłość”, jak sama nazwa wskazuje, podpina się pod konwencję horroru o zarazie zamieniającej ludzi w krwiożercze bestie, ale na tym w zasadzie kończy się jej typowość. Siostry Soska w tej kwestii pozostały wierne oryginalnej koncepcji Davida Cronenberga, a więc... Dla tych, którzy pierwowzór widzieli: spodziewajcie się podobnej kombinacji z cielesnością do tej, którą zaserwował Wam człowiek, który jak mało kto nie tylko całym sobą czuje ten nurt kina grozy, ale też potrafi w znakomitym stylu pokazać na ekranie takie rzeczy, które prawdopodobnie wymykają się wyobraźni większości śmiertelników. Wielu ludziom pewnie nawet przez myśl by nie przeszło to, co ten wirtuoz pokazywał w swoich legendarnych horrorach (oczywiście nie bez pomocy innych ludzi z branży filmowej), a twórcy tego tu remake'u jednego z jego kultowych makabrycznych obrazów... Poszli dalej, stworzyli więcej mających budzić odrazę efektów specjalnych, które jeśli o mnie chodzi w tym zakresie były nieporównanie mniej skuteczne od tych pamiętanych z wersji Cronenberga. Właściwie to ani razu nie odczułam choćby tylko delikatnego wstrętu, ale zachwyt? O tak! Bezsprzecznie dałam się oszołomić tym turpistycznym tworom ludzkich rąk. Utalentowanej ekipy działającej pod dyktando fanek twórczości mistrza body horroru, Davida Cronenberga. To się naprawdę czuje śledząc gehennę Rose prawdopodobnie zgotowaną jej przez klasycznego burzyciela. Szalonego doktorka? Może... W każdym razie zakończenie tej historii ukontentowało mnie równie mocno, co jej wcześniejsze coraz to bardziej szaleńcze etapy. Między innymi wypadek i jego drastyczne skutki, eksperymentalny zabieg oparty na manipulacji komórkami macierzystymi, schizofreniczne rzekome sny Rose, eskalacja przemocy z jednoczesnym wychodzeniem ze skorupy nieśmiałości, śmiałe deformacje, okaleczenia ludzkich ciał UWAGA SPOILER albo jak patrzy na to doktor Burroughs ewolucja gatunku ludzkiego. Nieprzewidywalne widowisko to na pewno nie było, ale to jakoś nie osłabiało ochoty towarzyszenia Rose na tej straceńczej ścieżce, na którą właściwie bez swojej zgody została wepchnięta przez człowieka z bezdyskusyjnym kompleksem Boga KONIEC SPOILERA.

Czekałam na ten film. Szczerze mówiąc to żaden horror wydany w 2019 roku nie interesował mnie tak, jak remake „Wściekłości” wykonany przez Jen i Sylvię Soska, siostry, które co ciekawe swoimi poprzednimi dokonaniami w gatunku horroru mojego serca nie skradły. Miałam jednak przeczucie, że coś godnego uwagi z tego wyjdzie. Nie tak znowu nieuzasadnione przeczucie, bo oparte na jakże wspaniałych kadrach „oszpeconej” przez charakteryzatorów aktorki. Ale nie tylko, bo zwiastun i wypowiedzi twórców też zrobiły swoje. Co nie znaczy, że byłam wolna od obaw, bo to jednak ogromne wyzwanie remake'ować film takiego mistrza body horroru jakim niewątpliwie jest David Cronenberg. Poza tym siostry Soska... no, powiedzmy, że miałam powody do lekkiego niepokoju. Niemniej czekałam i czekałam, aż wreszcie... Hurra! Obejrzałam! I tak cieszę się, że ten film powstał. I tak uwielbiam go. I tak, zgadza się, nie uważam, żeby doścignął oryginał. Ale tyle naprawdę mi wystarczy. Jen i Sylvia Soska wreszcie dały mi coś, co mogę z czystym sumieniem nazwać naprawdę solidnym horrorem. A w każdym razie takim, który moim niewygórowanym wymaganiom sprostał. Dziękuję pięknie i proszę o więcej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz