Biorąca udział w wypadku motocyklowym Rose trafia do klinki prowadzonej
przez doktora Dana Keloida. Mężczyzna przeprowadza na pacjentce eksperymentalny
zabieg przeszczepu skóry. Po powrocie do zdrowia Rose odkrywa, że jej ciało nie
asymiluje zwykłego pokarmu, a jedynie ludzką krew. Osoby, które padają jej
ofiarą w niedługim czasie zamieniają się w oszalałe bestie, łaknące krwi. Gdy
dziewczyna ucieka ze szpitala, zmierzając do swojego chłopaka mieszkającego w
Montrealu nieświadomie roznosi zarazę, co grozi globalną epidemią.
Wbrew powszechnym opiniom uważam Davida Cronenberga za jednego z dwóch
reżyserów lat 70-80-tych (obok Briana De Palmy), który zdołał dopasować się do
współczesnych wymogów kinematografii. Choć w XXI-wieku porzucił swój ulubiony
nurt body horrorów na rzecz dramatów
to w jego filmach nadal można wyczuć ten osobliwy zmysł artystyczny, którym
zdobył serca przede wszystkim zagorzałych wielbicieli kina grozy. Cronenberg
zwrócił na siebie uwagę już w roku 1975, produkcją zatytułowaną „Dreszcze”,
która traktowała o ludziach opanowanych przez tajemnicze pasożyty przenoszone
drogą płciową, zamieniające ich w rozszalałe bestie. Dwa lata później światło
dzienne ujrzała jego „Wściekłość”, tematycznie bardzo zbliżona do „Dreszczy”,
aczkolwiek w moim mniemaniu nieco lepiej obrazująca rozwój choroby,
dziesiątkującej ludzkość.
Osoby niezaznajomione z twórczością Davida Cronenberga raczej nie powinny
zaczynać od „Wściekłości” (na początek zalecałabym im „Muchę”), głównie przez
wzgląd na sporo dłużyzn. Jego wielbiciele nauczyli się w nich rozsmakowywać,
ale istnieje spore prawdopodobieństwo, że widzowie nieprzyzwyczajeni do
długiego skupienia kamery na spowolnieniach akcji, zamiast odczuć wzrastające
napięcie jedynie się zniecierpliwią. David Cronenberg słynie z nietuzinkowych
obrazów, skupiających się na rozpadzie głównie ludzkiego ciała, ale również
psychiki, utrzymanych w mocno surowym klimacie zdefiniowanej grozy. Podobnie
jest ze „Wściekłością”, z której ani na chwilę nie ustępuje ta specyficzna atmosfera,
potęgowana melancholijną, jakże wpadającą w ucho ścieżką dźwiękową, skomponowaną
przez Howarda Shore’a. Oś fabularna w wielu aspektach trzyma się
charakterystycznego dla filmów Cronenberga schematu. Mamy burzyciela - w przeciwieństwie
do „Dreszczy”, czy choćby późniejszego „Potomstwa” całkowicie nieświadomego
niebezpieczeństwa swojego eksperymentu. Dokonując przeszczepu skóry na
znajdującej się w stanie krytycznym kobiecie pragnie jedynie ocalić jej życie,
bez osobistych implikacji. Niestety, coś idzie nie tak i wkrótce na scenę
wkracza typowa dla Cronenberga konwencja body
horroru. Ciało Rose ulega niepoddającej się jakiejkolwiek racjonalizacji
przemianie. Pod jej pachą wykształca się coś na kształt ust, z których w
momentach pozyskiwania ofiary wysuwa się oślizgła macka, zakończona szpikulcem,
który z kolei wbija się w ciało jej żywiciela pompując do organizmu kobiety życiodajną
krew. Dziwaczne? No cóż, to cały David Cronenberg – przerażający, ale również
jakże fascynujący. Obsadzając w roli Rose urodziwą aktorkę, Marilyn Chambers, reżyser
łatwo usprawiedliwił jej bezproblemowe pozyskiwanie pożywienia zarówno na
terenie kliniki, jak i na zewnątrz. Ofiary, głównie płci męskiej praktycznie
same do niej przychodziły, jak się okazuje ku swojej zgubie.
Twórcy „Wściekłości”, charakteryzując specyfikę choroby roznoszonej przez
Rose postanowili połączyć objawy typowe dla wścieklizny z naleciałościami
wampiryzmu. A więc po pożywieniu się krwią danego osobnika, tracił on pamięć
krótkoterminową, równocześnie odczuwając przemożne zmęczenie. Natomiast po
kilku godzinach od zakażenia zamieniał się w oszalałą bestię, łaknącą, podobnie
jak Rose, ludzkiej krwi. Gdy dane mu było przyssać się do ciała upatrzonej
ofiary, wkrótce taki sam los czekał również ją. A więc krótko mówiąc niedługo po
wybudzeniu się Rose ze śpiączki połowa Montrealu i okolicznych mu miast
zachowywała się jak krwiożercze potwory. Oprócz nowatorskiego podejścia do
wampiryzmu i mocnego klimatu grozy zachwyciła mnie charakterystyka zarażonych
osobników. Blade twarze z sinymi, rozbieganymi oczami, toczące pianę z ust mogą
pochwalić się sporą dozą realizmu, a co za tym idzie ilekroć widzimy ich na
ekranie nie można pozbyć się uczucia niesmaku, z lekką domieszką trwogi. Jak na
Cronenberga przystało, co jakiś czas urozmaica fabułę scenami gore, unikając przesady w rozlewie
sztucznej krwi, co w efekcie pozwala uniknąć groteski (która z uwagi na
tematykę filmu mogłaby grozić mniej wprawnemu reżyserowi). Na szczególną uwagę
zasługuje tutaj oderwanie skalpu spod pachy sanitariuszowi w klinice. Rzeź dokonana
przez doktora Keloida na sali operacyjnej. I wreszcie w moim mniemaniu
najbardziej wstrząsająca scena powrotu pewnego mężczyzny do domy, w którym
zastaje ciało niemowlaka i oszalałą żonę wyskakującą z szafy w jakże mrożącej
krew w żyłach jump scenie. Wszystkie
te i inne krwawe momenty nakręcono z niezwykłym wyczuciem dramaturgii, owszem
skupiając się na drastycznych szczegółach, ale z większą dbałością o efekt przerażenia,
a nie zniesmaczenia odbiorców.
Nie wiem, czy w przypadku jakiejkolwiek produkcji Davida Cronenberga
nadejdzie taki moment, w którym powiem „nie oglądajcie tego, to zwykły gniot”.
Mam słabość do jego nowatorskich fabuł i znakomitego wyczucia artystycznego i
wszystko jedno, czy akurat celuję w jakiś współczesny dramat tego pana, czy body horror sprzed lat. On zawsze był i
nadal jest geniuszem – prawdziwym wirtuozem kinematografii. A „Wściekłość” nie
jest tutaj żadnym wyjątkiem.
"Obsadzając w roli Rose urodziwą aktorkę, Marilyn Chambers, reżyser łatwo usprawiedliwił jej bezproblemowe pozyskiwanie pożywienia zarówno na terenie kliniki, jak i na zewnątrz"
OdpowiedzUsuńOryginalnie Cronenberg chyba chciał zatrudnić Sissy Spacek (podobała mu się Badlands, jeszcze sprzed Carrie, wtedy była mało znaną aktorką), ale Ivan Reitman (ten od Ghostbustersów, kumpel Cronenberga z uniwersyteckich lat, produkował jego wczesne filmy) zaproponował Marilyn Chambers żeby lepiej wypromować film - chodziło o kontrowersje, Chambers była gwiazdą porno. Cronenberg się zgodził, bo po obejrzeniu jakiegoś jej filmy myślał, że Marilyn to taka niewinna girl next door, a o taki typ urody mu chodziło (m.in. dlatego chciał zaangażować Spacek), ale okazało się, że Chambers to seksbomba. No i wyszło jak wyszło. Ostatecznie Cronenberg był zadowolony.
O Spacek wiem, ale o tym, że Chambers była gwiazdą porono nie miałam pojęcia.
UsuńMoim zdaniem lepiej, że wybrał Chambers - faceci lęgnący do niej z "wywieszonymi jęzorami" znacznie uprościły sposoby pozyskiwania przez nią krwi. Raczej nie wyobrażam sobie, jak tak mało urodziwa kobieta, jak Spacek miałaby w tak szybkim tempie zarazić połowę Montrealu - chyba zostałby jej jedynie atak z zaskoczenia, a to pewnie odebrałoby postaci Rose sporo uroku, a samemu filmowi swego rodzaju magnetyzmu. Tak sądzę, choć nigdy się nie dowiem, jak poradziłaby sobie Spacek, bądź co bądź lepsza aktorsko.
"Raczej nie wyobrażam sobie, jak tak mało urodziwa kobieta, jak Spacek miałaby w tak szybkim tempie zarazić połowę Montrealu - chyba zostałby jej jedynie atak z zaskoczenia, a to pewnie odebrałoby postaci Rose sporo uroku, a samemu filmowi swego rodzaju magnetyzmu."
UsuńChyba po prostu brałaby ich na niewinność i pozorną,,, eee, niegroźność, czy coś takiego, nie wiem :)
Wydaje mi się, że Reitman, mógł się nieźle zestresować, że zaproponował Chambers, w końcu w międzyczasie wyszła Carrie, Spacek była na fali i mogliby promować film na jej wschodzącej gwieździe :)
Z tymi porno aktorkami i horrorami, to chyba sporo tego było: Jean Rollin i Brigitte Lahaie, Rob Zombie i Ginger Lynn, i pewnie dużo więcej.
Dodam jeszcze Sashę Grey. Zresztą prostytutki też troszkę ciągną do kina grozy - przykład Natalia McLennan. Pewnie najłatwiej im przełożyć swój przeciętny warsztat aktorski na język horrorów. W końcu w tych mniej ambitnych filmach grozy od ładnej aktorki oczekuje się jedynie przekonującego krzyku, a tego w swojej branży już się chyba nauczyły;)
Usuń