Stronki na blogu

środa, 24 marca 2021

Stephen King „Później”

 

James 'Jamie' Conklin przyszedł na świat z niezwykłą zdolnością. Chłopiec nie tylko widzi zmarłych, ale ma powody przypuszczać, że muszą szczerze odpowiadać za każde pytanie, które im zadaje. Jamie mieszka w Nowym Jorku z samotnie wychowującą go matką, agentką literacką Tią Conklin, która przez długie lata jest jedyną osobą wiedzącą o tym przekleństwie lub darze. Zdarzały się wprawdzie nieprzyjemne momenty, ale zazwyczaj Jamie nie zwraca na duchy uwagi. Nawet jeśli uda mu się odróżnić zmarłego od osób żyjących, co nie zawsze jest proste, traktuje ich jako część krajobrazu. Dla niego to coś normalnego, ale już od najmłodszych lat wie, że lepiej nie afiszować się z tym talentem. Zdolnością, która może ocalić wiele ludzkich istnień, co chłopiec uświadamia sobie w związku ze sprawą bombera zwanego Grzmociarzem. Jamie nieoczekiwanie zostaje w to zaangażowany, w efekcie ściągając na siebie uwagę jakiejś mrocznej siły.

Podczas gdy spora część wiernych fanów Stephena Kinga, króla tak zwanego Nowego Horroru, od lat cierpliwie czeka na jego wielki powrót na te gatunkowe tory, na pełnokrwistą opowieść grozy na miarę jego najsłynniejszych powieści (na przykład „Lśnienie”, „Cmętarz zwieżąt”, „To”, „Miasteczko Salem”), ich pisarskie bożyszcze uparcie eksperymentuje (co nie znaczy, że wcześniej tego unikał). Chociaż w jego nowszych książkach też przeważnie odnajdujemy elementy fantastyki, to takiej grozy, do jakiej przyzwyczaił nas dawny King w jego ostatnio wydawanych utworach raczej nie uświadczymy. King kryminalny i King sentymentalny – takie pisarskie oblicza już od dłuższego czasu unaocznia nam ten gigant literackiego horroru. Amerykanin, który zawojował świat, a teraz, w jesieni życia... cóż, rozmawia z nami o życiu. Dając przy tym wyraz tęsknocie za czasem minionym. Za tym co było i nie wróci. I korzystając z motywów, które już nieraz wypróbowywał. Przeważnie z jak najbardziej zadowalającym skutkiem.

Później” (oryg. „Later”) to takie trochę echo po „Joylandzie” czy zbiorku minipowieści „Jest krew...” - przesycona zapachem melancholii opowieść o dorastaniu, częściowo w cieniu groźby niepochodzącej z tego świata, którą nasz bohater „zawdzięcza” swojej nadzwyczajnej zdolności. Tym bohaterem, i jednocześnie narratorem, jest James 'Jamie' Conklin, który spisuje te słowa (umownie) już po wkroczeniu w okres dorosły, ale skupia się na dawnych dziejach. Przytacza wybrane wydarzenia z czasów, gdy był dzieckiem i nastolatkiem. Pierwsze polskie wydanie „Później” (Albatros, rok 2021) liczy sobie niespełna trzysta dziewięćdziesiąt stron, ale gdyby nie rozstrzelona i w dodatku nie najmniejszych rozmiarów czcionka, to zapewne ostałoby się najwyżej dwie trzecie tego. Można więc powiedzieć, że to minipowieść – krótka historyjka o człowieku widzącym zmarłych. Stephen King widać zdawał sobie sprawę z tego, że utwór ten będzie kojarzony z „Szóstym zmysłem” M. Nighta Shyamalana. Widać, bo wprost o tym pisze na kartach omawianego dzieła. W ten sposób ucieka do przodu. Odbiera argument wszystkim tym, którzy już (choćby czytając skrótowych opis fabuły udostępniony przez wydawcę) szykowali się do ujawnienia tego swojego wielkiego odkrycia. Oczywiście wciąż można wyrzucać „Później” zbyt duże podobieństwo do „Szóstego zmysłu”, ale trudno gratulować sobie spostrzegawczości, skoro sam autor przytacza tamtą historię o chłopcu widzącym zmarłych ludzi. Widzących umarłych w sumie tak w literaturze, jak na ekranie trochę się już przewinęło. Nawet tak zwany największy konkurent Stephena Kinga zdążył już skorzystać z tego modelu postaci – mowa o Deanie Koontzu i jego cyklu powieści z Oddem Thomasem. Ale myśląc o dziecku z takim przekleństwem bądź darem, bo i tak to można odbierać, wielu ma przed oczami Cole'a Seara z „Szóstego zmysłu”. Tak to już jest. Takie to pamiętne, nieśmiertelne dzieło Shyamalanowi się stworzyło. „Obecność” Jamesa Wana, serie „Pił” i „Oszukać przeznaczenie”, „Frankenstein” Mary Shelley, „Dracula” Brama Stokera – te tytuły też Stephen King podrzuca w „Później”, ale trzeba zaznaczyć, że nie mają one większego, a właściwie to żadnego znaczenia dla fabuły książki. Może poza „Draculą”, ale i tutaj mam poważne wątpliwości. Jeśli już wskazywać inne dzieło (po „Szóstym zmyśle”), na którym King w pewnym sensie się podpiera, to będzie to jego własna powieść. Będzie to „To”. „Później” to (mini)powieść obyczajowa z elementami fantastycznymi. Od czasu do czasu King skręca w stronę thrillera, oczywiście nadprzyrodzonego, ale horror, wbrew zapewnieniom jego pierwszoplanowego bohatera, że „Później” przynależy do tego gatunku, jeśli nawet się objawia, to jest to groza bardziej w stylu R.L. Stine'a niż dawnego Stephena Kinga. Jeśli, bo mam opory przed używaniem takiego nazewnictwa w stosunku do „Później”. Prawdę powiedziawszy nie miałam z najmniejszego problemu z brakiem „horroru w horrorze”. Zdążyłam już przyzwyczaić się do łagodniejszego oblicza „najbardziej przerażającego człowieka Ameryki”, używając słów, którymi sam King opisał Jacka Ketchuma, innego strasznego gościa:) Nawet nie nastawiałam się na rasową powieść grozy. Minął już czas, kiedy to zasiadałam do nowej publikacji Kinga z nadzieją, że to już, że to ten moment, w którym po latach rozłąki zdecydował się wreszcie powrócić do klimatów, z którymi głównie się go kojarzy. Mimo że wcześniej też zdarzało mu się odchodzić od horroru, próbować czegoś innego. Zwykle z sukcesami, bo to King, ale etykietki „pana od horrorów”, nawet gdyby bardzo chciał (a chce?) niewątpliwie nigdy się już nie pozbędzie. A teraz napiszę coś zabawnego. Czytając „Później” przez moją głowę najczęściej wcale nie przemykały kadry z „Szóstego zmysłu”. Nie myślałam też głównie o utrzymanych w podobnym klimacie, też uderzających w sentymentalną strunę, takich wzmiankowanych już publikacjach Kinga, jak „Joyland”, czy „Jest krew...”. To może powrót do krainy „To”? Też nie. Może Was to zaskoczy, ale obcując z „Później” najczęściej uciekałam myślami do... „Małych ludzi w żółtych płaszczach”, mojego ulubionego opowiadania (nie wliczać powieści!) Stephena Kinga o dorastaniu, zamieszczonego w zbiorze „Serca Atlantydów”.

Jak już ustaliliśmy nie przeszkadzało mi, że podejście Stephena Kinga do motywu widzącego umarłych, horrorem nie jest. Chyba że takim w stylu „Gęsiej skórki” R.L. Stine'a. Tak czy owak, (mini)powieść skupia się głównie na prozie życia codziennego. Rzecz jasna nie odstępuje nas przekonanie, że James 'Jamie' Conklin nie wzrasta w zwyczajnych warunkach. Co prawda on zdążył już oswoić się ze swoim niepokojącym talentem – niepokojącym, ale przy odpowiednim podejściu gwarantującym ogromne korzyści – jednak od najmłodszych lat zdaje sobie sprawę, że jego życie różni się od życia jego rówieśników. Wie, że jest niezwyczajne, ale w miarę możliwości stara się normalnie ze swoim unikalnym talentem egzystować. Tak jak małoletni czołowy bohater „Małych ludzi w żółtych płaszczach”, Bobby Garfield, mieszka tylko z matką, agentką literacką Tią Conklin. W przeciwieństwie do Bobby'ego, Jamie nie ma jednak powodów do narzekania na kobietę, która sprowadziła go na ten świat. Owszem, w ich wspólnym życiu zdarzają się gorsze chwile; tak, Jamiemu zdarza się pogniewać na matkę, zresztą niebezpodstawnie, ale ogólnie rzecz biorąc oboje są do siebie bardzo przywiązani. Są najlepszymi przyjaciółmi. Oni kontra reszta świata. Patrząc na nich nie ma się wątpliwości, że gdyby zaszła taka potrzeba skoczyliby za sobą w ogień. Nikt i nic nie jest w stanie osłabić ich więzi. Ta pewność z czasem może się jednak nadkruszyć. Kiedy w życie tej dwójki wkroczy nowa miłość Tii, czytelnik zapewne będzie się zastanawiał, czy Jamiemu jeszcze dane będzie zaznać takiego szczęśliwego, niemal beztroskiego (nie licząc przykrych przeżyć w związku z jego nadzwyczajnym talentem) życia, jakie toczył przed pojawianiem się kobiety, która stała się dla jego matki prawie tak bliska jak on. O ile nie jeszcze bliższa... Opisując wymyśloną na potrzeby „Później” powieściową sagę przygodowo-historyczno-erotyczną, King zauważa, że w późniejszych tomach szlachetnych Indian zamieniono na szlachetnych rdzennych Amerykanów. Chodzi o tak zwaną poprawność polityczną. Zbyt daleko posuniętą czy nie – King powstrzymuje się od wysyłania jednoznacznych przekazów, można to więc rozumieć dwojako, ale ja odbierałam tego rodzaju zawoalowane wtrącenia jako swego rodzaju zapytania, czy aby z tą poprawnością nie przesadzamy. Zaznaczam jednak: to całkowicie subiektywne odczucie, które nie musi pokrywać się z intencjami autora, który notabene miał już okazję na własnej skórze przekonać się, że w dzisiejszych czasach trzeba bardziej uważać na słowa niż jeszcze parę lat wcześniej. Jeśli nie chce się zostać oskarżonym o bycie osobą nietolerancyjną. Nie dziwi mnie więc, że po takich doświadczeniach, jakie King niedawno miał w prawdziwym życiu, w tym fikcyjnym umieścił parę homoseksualną. I to nie gdzieś w tle, tylko w eksponowanym miejscu, tak żeby przypadkiem żadnemu wątpiącemu w jego osobisty stosunek do różnych mniejszości, ten akcent nie umknął. Bo najwyraźniej niektórym, wbrew temu, czemu King dawał wyraz w wielu swoich utworach (w najszerszym zakresie w „To”), nie wspominając już o wypowiedziach w przestrzeni publicznej (wywiady, media społecznościowe etc.), ten stosunek dotychczas jakoś w oczy się nie rzucił. Czy to zostanie docenione, nie wiem. W sumie nawet nie zdziwiłabym się, gdyby nad Stephenem Kingiem znowu zebrały się burzowe chmury. Przez to w jakim świetle ośmielił się przedstawić jedną z postaci. Idzie King w „Później” z duchem czasu, to nie ulega kwestii, ale myślę, że też prze odrobinkę pod prąd. Tak czy inaczej mamy tutaj przede wszystkim dość zwyczajną historię dziecka, a potem nastolatka, obdarzonego niezwykłymi mocami. A więc po staremu – ileż to już takich małoletnich talentów się w utworach Stephena Kinga przewinęło? Czy taki model postaci, w wielokrotnych praniach wykonywanych przez tego pisarza, już się zużył? Może i nie ma w tym świeżości, może i pachnie to aż nazbyt znajomo, ale podejrzewam, że sile narracji – chwilami naprawdę zabawnej, ale głównie przebija z tego smutek, jakaś tęsknota oraz tragizm czasami z nutką romantyzmu, czarownego i po dziecięcemu naiwnego marzycielstwa - Jamiego Conklina i tak mało kto zdoła się oprzeć. Sile narracji Stephena Kinga. Człowieka, który do perfekcji opanował kierowanie postaciami. W jego genialnych rękach nawet najmniej wyszukane sylwetki, takie, które w innych okolicznościach, zapewne odbieralibyśmy w kategoriach niczym się niewyróżniających, niewybijających się z „szarego tłumu”, zyskują tę niezwykłą charyzmę, jakąś tajemną zdolność do maksymalnego skupiania na sobie całej uwagi czytelnika. Choć pewnie nie każdego. Oczywiście, jeśli rozpatrywać głównego bohatera i narratora „Później”, w ziemskich kategoriach, to nie można uznać go za osobę na wskroś zwyczajną. Nie można powiedzieć, że jest to opowieść o tak zwanym szaraczku, który zostaje wrzucony w wir niezwykłych i groźnych wydarzeń. Tak, nasz bohater przedzie przez piekło, ale ani owo piekło, ani rzeczony bohater w beletrystycznym światku z całą pewnością nie odznaczają się ani wielką kreatywnością, ani złożonością, ani widowiskowością, ani nawet nieprzewidywalnością. Choć na jeden zdumiewający zwrot akcji można liczyć. W ostatniej partii tej, jakimś sposobem mocno wciągającej i całkiem emocjonującej, niedługiej opowiastki o chłopcu mającym moc odpytywania, jak się wydaje, tylko niedawno zmarłych ludzi.

Sentymentalny Stephen King znowu w natarciu. Znowu porozmawiamy sobie ogólnie o życiu. Raz lepszym, raz gorszym, ale w gruncie rzeczy pełnym magii, którą zwykle przestaje się dostrzegać, gdy wkroczy się w mniej barwny okres dorosłości. „Później” to niedługa opowieść o Twoim i moim dzieciństwie. O dzieciństwie, za którym wielu, czy to skrycie, czy zupełnie jawnie, tęskni. W „Później” King w pewnym sensie żywi się tą tęsknotą. Tym (pod)świadomym pragnieniem, by wrócić choćby tylko na chwilę do najbardziej magicznego okresu w życiu - nie każdego – człowieka. Przy tej okazji opowie nam też King o zmarłych. Zobaczymy, co oni mają do powiedzenia i jak mocno mogą zamieszać w życiu małego, a potem już większego chłopca. Nie jest to szczyt możliwości tego niezwykle zasłużonego amerykańskiego pisarza, ale też nie nazwałabym tego drastycznym spadkiem formy. Radzę jednak nie spodziewać się rasowego horroru, wielkiego powrotu „strasznego Kinga”. To jeszcze nie teraz. Później?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz