Dwudziestojednoletni student, Devin Jones, znajduje wakacyjną pracę w wesołym miasteczku, gdzie szybko zaprzyjaźnia się z pozostałymi pracownikami, którzy pomagają mu zapomnieć o zawodzie miłosnym. Szybko okazuje się, że Devin posiada liczne kuglarskie talenty, które w szybkim czasie z żółtodzioba windują go do pozycji jednego z wartościowszych pracowników Joylandu. Ten swoisty „amerykański sen” skończy się, gdy chłopak postanowi na własną rękę rozwiązać tajemnicę morderstwa młodej dziewczyny sprzed lat – odnaleźć jej zabójcę i uwolnić jej duszę z Domu Strachu, w czym pomoże mu przyjaźń z niezwykłym niepełnosprawnym chłopcem.
Długo oczekiwana książka Stephena Kinga, będąca swoistym połączeniem dramatu, obyczajówki i kryminału. Takie odstępstwa od horroru w przypadku tego autora nie są niczym nowym, wystarczy sobie przypomnieć choćby „Zieloną milę”, czy „Dolores Claiborne”, w których to King udowodnił, że przydomek „mistrza literatury grozy” nie oznacza, iż ogranicza się on tylko i wyłącznie do jednego gatunku. Nie byłabym zaskoczona, gdyby wielbiciele horrorów poczuli się zawiedzeni – sama w trakcie lektury odnosiłam wrażenie, że kilka wątków, aż prosiło się o większą dawkę klimatu nadnaturalnej grozy, aczkolwiek udało mi się zmienić swoje nastawienie, co w efekcie znacznie umiliło mi lekturę „Joylandu”.
„Kiedy człowiek ma dwadzieścia jeden lat, życie to mapa drogowa. Dopiero w wieku dwudziestu kilku lat zaczyna podejrzewać, że przez cały czas patrzył na tę mapę odwróconą dołem do góry, a jako czterdziestolatek wie to na pewno. Kiedy dobija do sześćdziesiątki, możecie mi wierzyć, jest zagubiony jak cholera.”
Gdy przed laty czytałam powieść Deana Koontza pt. „Wesołe miasteczko”, w którym autor zręcznie przeciwstawia atmosferę magicznego objazdowego parku rozrywki z wyczuwalną, acz długo nieuchwytną grozą zastanawiałam się, jak w podobnej tematyce wypadłby mistrz sugestywnych, pobudzających wyobraźnię opisów, Stephen King. Długo przyszło mi czekać na wesołe miasteczko w wydaniu tego autora, a biorąc pod uwagę pierwszą połowę „Joylandu” warto było. Narratorem jest Devin Jones, chłopak, do którego czytelnik z miejsca zapała sympatią – odpowiedzialny, pełen empatii, zawsze służący pomocą człowiek ze złamanym sercem, który naprawdę stara się być kimś wartościowym dla społeczeństwa. Choć wchodzi do Joylandu, jako zadatek na wspaniałego mężczyznę musi jeszcze wiele nauczyć się o otaczającym go świecie i w pełni ukształtować swój pączkujący charakter. Nowa praca nie będzie dla niego jedynie okazją do wakacyjnego zarobku, a raczej swego rodzaju wentylem, który wyzwoli w nim najlepsze cechy, tak potrzebne w dalszej godnej egzystencji. Pierwsza połowa „Joylandu” to King w najczystszej postaci – facet, który z prawdziwą wirtuozerią wprowadza swoich czytelników w magiczny świat karuzel, kolejek i waty cukrowej z taką mocą, że osoba obdarzona, choćby strzępem wyobraźni bez problemu przeniesie się do tego zjawiskowego, niestety dawno już zapomnianego świata rozrywki - usłyszy krzyki dzieci, z zachwytem przeżywających niezapomniane chwile i poczuje wszechogarniający zapach hot dogów. Równocześnie będzie świadkować być może trywialnym, ale jakże znajomym z własnych doświadczeń rozterkom egzystencjalnym Devina, jego procesowi przyśpieszonego dorastania: smutkom i radościom, które tak mocno przyczynią się do kształtowania w nim prawdziwie dorosłych cech. To wszystko King osnuje lekką aurą tajemnicy, objawiającą się mrożącą krew w żyłach historią morderstwa młodej dziewczyny sprzed czterech lat, której oprawca nigdy nie został schwytany, a jej duch wedle zeznań licznych świadków nadal nawiedza miejsce zbrodni – przerażający Dom Strachu w Joylandzie.
„Historia to zbiorowe i dziedziczne gówno rodzaju ludzkiego, wielka i stale rosnąca kupa łajna. Dziś stoimy na jej szczycie, ale wkrótce zostaniemy pogrzebani pod sraką następnych pokoleń.”
Niestety, druga połowa „Joylandu” odrobinę mnie zawiodła. Zaczyna się zachęcająco, od zacieśniania znajomości z małym niepełnosprawnych Mike’m i jego matką Annie. Tragedia chłopca: jego samotność wywołana nieuleczalną chorobą i świadomość rychłej śmierci sprawiła, że niejednokrotnie łezka zakręciła mi się w oku (aby pod koniec powieści zamienić się w prawdziwy strumień, spływający po twarzy), aczkolwiek nie jestem zadowolona z jego po macoszemu potraktowanych interakcji z Devinem. Gdzie im do relacji Michaela i małej Kyry z „Worka kości”? Wyglądało to tak, jakby King koniecznie chciał maksymalnie skrócić tę opowieść, a nie od dziś wiadomo, że najlepiej czuje się właśnie w długich historiach, pełnych drobiazgowych opisów. Drugą sprawą jest wątek kryminalny, tak delikatny i umiejętnie dawkowany w pierwszej połowie książki, aby w finale przysłonić pozostałe aspekty fabularne. Dość powiedzieć, że tożsamość mordercy z Domu Strachu łatwo przewidzieć, jeśli oczywiście zna się tok rozumowania Kinga, ale i tak najbardziej irytuje moment rozmowy telefonicznej Devina z zabójcą, po której chłopak udaje się do Joylandu na spotkanie z nim – nie mogę pojąć, dlaczego uprzednio nie zawiadomił policji… Niestety, nie mogę przekonać się do kryminału w wydaniu Kinga i nawet nie chodzi tutaj o drobne dziury logistyczne – zwyczajnie przeszkadzał mi ten brak większego rozbudowania fabularnego, w dodatku osnuty znienawidzonymi przeze mnie dobrymi duchami, które nie mają w sonie ani krztyny grozy.
Mimo troszkę zepsutej drugiej połowy książki „Joyland” czytało się całkiem znośnie – pewnie przyczyniło się do tego miejsce akcji oraz główny bohater z jego wszystkimi rozterkami egzystencjalnymi, którego nie można nie lubić. Gdyby King pokusił się o bardziej drobiazgowe rozbudowanie historii mógłby to być literacki hit roku, a tak pozostała jedynie dobra lektura przeznaczona głównie dla wielbicieli dramatów.
Chyba dam sobie z "Joylandem" spokój. Twoja recenzja mnie dość skutecznie odstraszyła (oraz to, że King stwierdził że książka nie będzie w e-booku bo ma takie durne widzimisię). Już "Historia Lisey" była nieznośna - drugi raz tego samego błędu nie popełnię!
OdpowiedzUsuńMnie osobiście zawiodła ta książka, ponieważ spodziewałam się mocnego horroru a dostałam dobrą powieść obyczajową. Jakby zmienili etykietkę gatunkową ,,Joylandu'', to nie czepiałabym się a tak to czuje niedosyt.
OdpowiedzUsuńPosiadam już, oczywiście, tylko nie ma za bardzo czasu, żeby przeczytać. Szkoda, kurczę, bo Twoja opinia nieco studzi moje oczekiwania. No ale poczytamy zobaczymy.
OdpowiedzUsuńNie jestem wielbicielem dramatów, ale wspomniana przez Ciebie "Dolores Claiborne" i "Zielona Mila" podobała mi się niezmiernie ;).
OdpowiedzUsuńNo oczywiście szkoda, że King nie zrobił z tego porządnego horroru, ale musimy to jakoś znieść, przecież nie możemy opuścić jakiejkolwiek książki Kinga :D.
I mam jeszcze małe pytanko... Czy "Wesołe miasteczko" Koontza było dość straszne... tzn. nie, że dla Ciebie straszne, bo Ty się niczego nie boisz :P, ale tak dla zwykłego Melona... Czy są jakieś ciekawsze momenty :)?
Miłego dnia!
Melon
PS: Jak śmiesz, przypomniałaś mi o Kyrze z "Worka kości" :D. Chcesz, żebym się rozryczał :P?
"Wesołe miasteczko" zbiera bardzo negatywne opinie czytelników - nie rozumiem dlaczego, bo moim zdaniem fabuła jest niczego sobie. Może powodem tego jest brak większej grozy (tak, Melonku, strasznie nie jest, więc możesz śmiało czytać), albo prosty styl... W każdym razie przed przeczytaniem weź poprawkę na to, że w swojej opinii na temat tej pozycji jestem w mniejszości;)
UsuńPs. panicznie boję się pająków:/
A mi właśnie chodziło, żeby było dużo strachu :D. Książkowy strach uwielbiam :P. No, ale i tak się za to zabiorę ;).
UsuńPS: Ja też :D.
Nie chcę się powtarzać, więc ograniczę komentarz do minimum. Nie zawiodłem się tą książką, ale jestem przekonany, że nie wrócę do niej ponownie. Wciągająca jednorazowa przygoda, którą czyta się bardzo szybko, ale niestety nic więcej; patrząc na renomę Kinga rozumiem niezadowolone osoby (chociaż dziwi mnie pisanie o rozczarowaniu z powodu braku horroru)
OdpowiedzUsuńJeśli kogoś ciekawi dokładniejsza opinia to swoją recenzję umieściłem tutaj skoczusiowo.blogspot.com/ (Musze ogarnąć parę rzeczy zanim zacznę poważnie blogować, ale korzystając z tego, że tekst miałem już napisany postanowiłem go wrzucić już teraz)
"chociaż dziwi mnie pisanie o rozczarowaniu z powodu braku horroru"
UsuńTo jest tak, jak napisała cyrysia - wydawcy wprowadzili mnie w błąd, bo z zapowiedzi wynikało, że "Joyland" będzie miał w sobie też coś z horroru. Taka osoba, która kupiła książkę tylko w oczekiwaniu na horror może się zawieść - ja zwyczajnie musiałam zmienić swoje nastawienie w trakcie lektury.
Zawieść też się jakoś szczególnie "Joylandem" nie zawiodłam (Kingowi zdarzało się napisać gorsze książki) - pierwsza połowa jest genialna, a druga wprowadza fajny wątek z niepełnosprawnym chłopcem, ale równocześnie słaby kryminał, więc choć bardzo bym chciała przez to ogólnikowe potraktowanie śledztwa Devina (dodam, że dla mnie przewidywalnego) nie mogę przyznać tej książce najwyższej noty (dałam 7/10), choć tak jak mówisz czytało się szybko i bez jakichś mega zgrzytów.
Wiesz, skoczuć, rozumiem, że ta powieść nie miała być horrorem, ale w moim mniemaniu znacznie uatrakcyjniłoby ją dodanie odrobiny grozy - choćby w chwili pierwszego wejścia Devina, Erin i Toma do Domu Strachu, kiedy ten ostatni widzi ducha - nie rozumiem, czemu King tego nie opisał, tak jak to robił na przykład w "Lśnieniu" tylko tak nagle przerwał ten wątek. Jak już wplata się w fabułę ducha to wypadałoby to należycie wykorzystać.
Ps. Zajrzałam na Twojego bloga (nareszcie go założyłeś!) i obiecuję, że będę stałą bywalczynią;) Adres dodałam na tym blogu w dziale "Linki".
Ja miałem to szczęście, że staram się śledzić na bieżąco RadioSK, stronę stephenking.pl, a od niedawna forum tej strony i wiedziałem czego się spodziewać. Sam jestem fanem grafik w wykonaniu Vinceta Chonga, ale tutaj nie pasuje mi ona :/ W dodatku ten teaser/trailer na youtube też raczej zapowiadał horror. Wina po stronie Prószyńskiego, chociaż sama piszesz, że tobie udało się przestawić w trakcie czytania. Myślę, że ludzie też nie powinni mieć z tym problemów
Usuń[SPOILER]
Mnie osobiście brakło grozy w innym fragmencie - gdy Devin sam zostaje w domu strachów by przeczyścić wagoniki. To był idealny moment na zbudowanie odpowiedniego klimatu.
I nie wiem czy to tylko moje odczucie, ale ta powieść ciągle trolluje nas przerywaniem wątków i nie wracaniem do nich przez 30 stron. Nie tylko w takich momentach, ale także w opisywaniu... uczuć. Ciężko nie zgodzić się z twoim zdaniem "Wyglądało to tak, jakby King koniecznie chciał maksymalnie skrócić tę opowieść", ale myślę, że to ma uzasadnienie w gatunku.
[/SPOILER]
I na koniec dziękuję za wsparcie. Chociaż nie dość, że sam z tego tekstu nie byłem jakoś zadowolony (na dysku czekają lepsze) to jeszcze musiałem dzisiaj dokonać małej erraty. Początki :/
Na razie jeszcze jestem "przed", więc recenzję sobie daruję, ale nie omieszkam wrócić tutaj, jak tylko przeczytam :-)
OdpowiedzUsuńNareszcie przeczytana. I powiem Ci, że praktycznie w 100% zgadzam się z Twoją recenzją Buffy. Dla mnie powieść była mocno wciągająca, ale niestety zbyt krótka i po przeczytaniu jej odczuwałam pewien niedosyt. Na szczęście mogę się teraz już cieszyć kolejną, którą niedawno nabyłam ;) Kinga nigdy za wiele... Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń