Kiedyś uzależniona od narkotyków młoda kobieta Jessica samotnie wychowuje dwójkę dzieci, kilkuletnią Lainey i jej młodszego brata Masona. Mieszkają w domu na odludziu, który Jessica odziedziczyła po swojej matce, ale przeciągająca się niemożność znalezienia pracy zmusiła ją do poszukania innej przystani dla siebie i swoich dzieci. Jednak tuż przed planowanym wyjazdem do innego stanu, Jessica zostaje uwięziona we własnej spiżarni przez swojego byłego chłopaka, ojca Lainey i Masona, który następnie wychodzi nie oglądając się na dzieci. Świadomość, że najważniejsze osoby w jej życiu zostały pozostawione same sobie, napędza ją do działania. Kobieta desperacko szuka sposobu na wydostanie się z tego małego pomieszczenia, zanim po drugiej stronie drzwi dojdzie do tragedii.
„W pułapce” (oryg. „Shut In”) to pierwszy film wyprodukowany - ale nie pierwszy wydany - przez amerykańską firmę medialną, popularny serwis informacyjny The Daily Wire założony w 2015 roku przez konserwatywnego komentatora politycznego Bena Shapiro oraz reżysera, scenarzystę i producenta filmowego Jeremy'ego Boreinga. The Daily Wire ma być alternatywą dla lewicowego Hollywood, tworzyć filmy i programy propagujące tradycyjne wartości. Scenariusz „W pułapce” napisała debiutująca w tej roli Melanie Toast. Początkowo za produkcję miała odpowiadać znana firma New Line Cinema (warto dodać, że w 2019 roku ta historia trafiła na tak zwaną The Black List – najbardziej lubianych przez kierowników studiów i firm produkcyjnych scenariuszy, które jeszcze nie zostały zrealizowane), a reżyserować miał Jason Bateman, twórca między innymi „Szkoły życia” (2013) i „Rodziny Fangów” (2015), przede wszystkim jednak realizujący się w aktorstwie. Gdy nic z tego nie wyszło, scenariusz „W pułapce” został przekazany firmie The Daily Wire, a reżyserię powierzono D.J. Caruso, twórcy między innymi „Złodzieja życia” (2004), „Niepokoju” (2007), „Eagle Eye” (2008) i „Pokoju grozy” (2016), dając mu przy tym pełną swobodę twórczą. Film kręcono w stanie Tennessee, w okolicach Nashville i Watertown, a dystrybucję otwarto 10 lutego 2022 roku na kanale YouTube The Daily Wire.
Amerykański contained thriller oparty na genialnym w swojej prostocie pomyśle. Coś takiego może przydarzyć się każdemu. A przynajmniej pierwszy z przedstawionych na ekranie wariantów. Główna bohaterka, Jessica (przekonujący i w moim mniemaniu dość wymagający występ Rainey Qualley), przeprowadzając ostatnie czynności przed wyprowadzką z domu, który przypadł jej w spadku po matce, zatrzaskuje się w ciasnej spiżarni. Choć ma przy sobie telefon, na razie woli wstrzymać się przed alarmowaniem służb. Do pomocy zaprzęga jedynie swoją na oko trzy-czteroletnią córkę Lainey (wspaniała Luciana VanDette), od której oddzielają ją grube drzwi, a gdy już chce się poddać, zjawia się wątpliwa odsiecz w postaci Roba (Jake Horowitz, który moim zdaniem też stanął na wysokości zadania), uzależnionego od narkotyków ojca Lainey i jej młodszego brata Masona (Aidan Steimer, z racji swojego wieku raczej niegrający, zachowujący się tak samo jak w dni powszednie), a raczej dawcy nasienia, zważywszy na jego najwyraźniej zerowe zainteresowanie ich losem, któremu towarzyszy jego kumpel Sammy (co najwyżej przeciętna robota Vincenta Gallo). Obecność tego ostatniego najbardziej niepokoi naszą bohaterkę. Jessica ma go za pedofila, ale Rob albo w to nie wierzy, albo jest mu to zupełnie obojętne. W końcu, biorąc pod uwagę dramatyczne zakończenie tej niespodziewanej wizyty, trudno podejrzewać go o to, że choćby w znikomym stopniu interesuje go bezpieczeństwo własnych dzieci. Wygląda na jednego z tych pseudo-rodziców, którzy bez mrugnięcia okiem sprzedaliby własne dzieci. Na przykład za jakiś „dobry” towar. Tak czy inaczej dla Roba najważniejsze są narkotyki. Jessica kiedyś też taka była, ale przynajmniej chwilowo udało się jej wyrwać z ten matni. Po zaliczeniu odwyku odzyskała pełnię praw rodzicielskich, ale jej wewnętrzna walka tak naprawdę nigdy się nie skończyła. Codziennie, każdego przeklętego dnia, Jessica zmaga się ze zgubną pokusą, która znacznie przybierze na sile, gdy ojciec jej dzieci zamknie ją w jej własnej spiżarni. I pójdzie w swoją stronę. Zgodnie ze swoim zwyczajem, nie zawracając sobie przy tym głowy Lainey i Masonem. Zostawiając swojej byłej dziewczynie parę gram silnego narkotyku. Rob chce zawrócić ją z właściwej ścieżki, na powrót wepchnąć w szpony nałogu. Chce żeby między nimi było jak dawniej. Najgorsze, że jak najbardziej słuszny opór Jessiki, nie wydaje się być szczególnie silny. Mur obronny, jaki wzniosła wokół siebie w domyśle zawsze był bardzo kruchy. Wystarczy jeden silniejszy podmuch, by ta chwiejna konstrukcja padła jak domek z kart. Zaryzykuję twierdzenie, że wewnętrzne zmagania pierwszoplanowej postaci „W pułapce” stopniem trudności co najmniej dorównują zmaganiom z zamkniętym pomieszczeniem. Nowym wrogiem Jessiki są zabite dechami drzwi oddzielające ją od dzieci, ale stary wróg bynajmniej nie odpuścił. Co więcej, zdaje się, że aktualne położenie „jego nosicielki” bardzo mu służy. Mały głód szybko rośnie. Jeśli Jessica mu ulegnie, to nawet jeśli w końcu wydostanie się z tej klaustrofobicznej, całkiem mrocznej izby, to na dobrą sprawę pozostanie zniewolona. Wróci do punktu wyjścia. Odzyska względy Roba, o które od jakiegoś czasu zupełnie nie zabiega, wróci do tej ponad wszelką wątpliwość mocno toksycznej relacji i straci jedyne istoty, na których jej zależy. O ile nie straci ich wcześniej, podczas swojego przymusowego pobytu w zakurzonej spiżarni. Wcześniej miłość macierzyńska zwyciężała. Okazała się silniejsza od niszczącego uzależniania. Ale niestety w nowej pułapce szybko słabnie.
Według mnie nie jest to poziom „Niepokoju” czy nawet „Złodzieja życia”, ale „W pułapce” i tak przewyższył moje oczekiwania. W zasadzie jeszcze nie zdarzyło mi się przecierpieć jakiegoś reżyserskiego dokonania D.J. Caruso. Tutaj muszę jednak zaznaczyć, że nie znam całej jego twórczości. W każdym razie dotychczas przynajmniej średniej jakości rozrywkę ten pan mi zapewniał i mniej więcej na coś takiego się przygotowałam. Na swego rodzaj powtórkę z „Pokoju grozy” z Kate Beckinsale. Umiarkowanie angażujący seans. Mało mroczny, błyskawicznie zacierający się w pamięci, ale przynajmniej niemęczący, tym razem nie horror, a thriller. O to byłam dość spokojna, ponieważ już jakiś czas temu odkryłam, że jestem podatna na narrację Caruso. Przemawia do mnie sposób, w jaki snuje filmowe historie. A raczej sposób w jaki kieruje tą czy inną ekipą na tym czy innym planie. Plan „W pułapce” był jeszcze mniejszy niż w jego wersji „Okna na podwórze” Alfreda Hitchcocka. W każdym razie filmie opartym na podobnym motywie (zainteresowanych tematem odsyłam też do powieść „Kobieta w oknie” A.J. Finna i już z mniejszym przekonaniem do jej ekranowego odpowiednika w reżyserii Joego Wrighta i oczywiście „Świadka mimo woli” Briana De Palmy świadomie „odrysowanego”, celowo niezbyt wiernie, od wspomnianego dreszczowca Hitchcocka). Średnich rozmiarów budynek mieszkalny, w pobliżu którego nie ma żadnych innych zabudowań. W rzeczywistości mogło być inaczej, ale w świecie przedstawionym przez Caruso i jego zdolną ekipę, na sąsiedzką pomoc w razie potrzeby liczyć nie można. Wokół widać tylko trawy i drzewa. W tym jabłonie, które szczególnie upatrzyła sobie rezolutna Lainey. Dziewczynka zgromadziła już spory zapas tych, niekoniecznie nadający się do spożycia, owoców. Uparcie powiększa swoją nieprzydatną kolekcję, mimo próśb matki, by zaprzestała tych działań. A już zwłaszcza teraz, kiedy jedną nogą są poza tą działką. To znaczy Jessica w swoim przekonaniu po raz ostatni krząta się po domu, w którym dorastała. To jej scheda po rodzicielce, z którą miała dość skomplikowaną relację. Twórcy nie zgłębiają tego tematu, ale można chyba bezpiecznie założyć, że uzależnienie Jessiki od narkotyków nie było bez znaczenia w tym drastycznym ochłodzeniu ich stosunków. Główna bohaterka filmu wcale nie uważa się za dobrą matkę. Jest od tego daleka. Kiedyś zrobiła poważny błąd, wpadła w bagno, z którego z trudem, i nie jest powiedziane, że na zawsze, udało jej się wygrzebać. Ale ona nie śpieszy się z gratulowaniem samej sobie. Wręcz przeciwnie: nie potrafi wybaczyć sobie tego, co zrobiła swojej córce. Ona na pewno mocniej od Masona odczuła rozłąkę z mamą. Ba, dziewczynka mogła nawet zachować jakieś mgliste wspomnienia z okresu, kiedy ich rodzina była jeszcze w komplecie. Z patologii do wprawdzie bardzo skromnego gniazdka, wcześniej należącego do jej babci, a jeszcze wcześniej prababci, której przypuszczalnie nie dane jej było poznać. Ale Jessica dobrze pamięta swoją ukochaną babcię. Może nawet bardziej tęskni za nią niż kobietą, która wydala ją na świat, zapewniła szczęśliwe dzieciństwo, a potem... Potem Jessica wpadła w złe towarzystwo. Ulokowała uczucia w nieodpowiednim mężczyźnie, który bynajmniej nie zamierza zostawić jej w spokoju. Rob tak łatwo nie pozwoli jej odejść. Wyjechać do innego stanu wraz z jego dziećmi, choć akurat na nich pewnie najmniej mu zależy. Pamiętając „Grę Geralda” Mike'a Flanagana nie zraziłam się na wieść, że kamera upatrzyła sobie „kanarka w brudnej klatce”. W pewnym sensie (rzecz jasna nie dosłownie) odbiorca „W pułapce” też zostaje uwięziony w obskurnej spiżarni. Tak jak Jessica nie wybiegamy wzrokiem poza to pomieszczenie. Chyba że przez szparę między drzwiami i podłogą. Tak samo jak Jessica możemy polegać jedynie na słowach góra czteroletniej dziewczynki oraz różnych odgłosach co jakiś czas dochodzących uszu coraz bardziej spanikowanej kobiety. Moja wyobraźnia nieźle się rozbrykała podczas tej jakże prawdopodobnej gehenny zgotowanej kobiecie, której gorąco kibicowałam. Jessica nie ma dobrego mniemania o sobie, surowo się ocenia i być może znajdą się osoby, które podzielą to stanowisko. Równie, a może nawet bardziej, ostro będą spoglądać na tę młodą kobietę, która, można powiedzieć na własne życzenie, znacznie utrudniła życie sobie, a przez to i swoim dzieciom. Mnie jednak imponują tacy ludzie. Błędy popełnia każdy, ale nie każdy, tak jak Jessica, odbija się od dna. Czołowa postać „W pułapce” podjęła heroiczny wysiłek nie tyle z myślą o sobie, co swoich dzieciach, ale przy okazji na pewno pomogła również sobie. Stała się innym człowiekiem, wciąż jednak stoi niebezpiecznie blisko przepaści. Wystarczy jeden mały krok, by w proch obróciło się wszystko, na co tak ciężko pracowała. Wystarczy też jeden nieostrożny ruch, któregoś z jej dzieci... Przed oczami ciągle miałam uchylone okno w pokoju na piętrze. Moja największa zmora w tej mrocznej, już słabiutko zaopatrzonej spiżarni, przynajmniej dawniej należącej do bogobojnej kobiety. Albo dwóch. Twórcy z jakiegoś powodu co prawda niezbyt mocno, ale jednak, podkreślają ten fakt. Jakby chcieli zwrócić uwagę widza na... Czyżby to miała być też opowieść o zbłąkanej owieczce, która po koszmarnych przeżyciach we własnej spiżarni wróci na łono Kościoła? Najpierw jednak trzeba wydostać się z tej strasznej klitki, w której najpewniej nie byłoby mi aż tak niewygodnie (i o to chodzi), gdyby Jessica mieszkała sama. Idealne rozwiązanie. Proste i skuteczne. Dodaj do tego piekielnego równania dzieci i od razu robi się bardziej nieprzyjemnie. A atmosfera jeszcze się zagęści, za sprawą niekoniecznie niespodziewanego podmiotu. Nudnawych przestojów nie zauważyłam. Działo się. W tej maleńkiej izdebce i trochę dalej, tam gdzie moje oko prawie nie sięgało. Prawie, bo jest przecież to wąskie okno „na świat” pod drzwiami, które szybko zdążyłam znienawidzić. Tak blisko i zarazem tak daleko od własnych dzieci. Maleńkich, niewinnych istot, na które czyha mnóstwo zagrożeń.
Siedziałam w tym ciasnym pomieszczeniu, jak na beczce prochu. Dobrze, może trochę przesadziłam, ale emocje na pewno były. Całkiem mocno trzymało w napięciu, choć tak naprawdę nie wierzyłam, że to skończy się źle. Obstawiałam „i żyli długo i szczęśliwie”, ale wynik „tego zakładu” wypada przemilczeć. W razie, gdybyście planowali pobyt w tej obskurnej spiżarni, „W pułapce” zaprojektowanej przez debiutantkę Melanie Toast i wzniesionej pod kierownictwem „budowlańca” z dość długim stażem D.J. Caruso. „Gra Geralda” Mike'a Flanagana to to nie jest. Już prędzej „Aż do śmierci” S.K. Dale'a. Mniej więcej ta jakość. No może ciut wyższa. W każdym razie mnie ten dreszczowiec posmakował.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz