Stronki na blogu

czwartek, 16 lutego 2023

„Hodowca” (2020)

 

Doktor Isabel Ruben pracuje nad przełomową kuracją odmładzającą, którą zaczęła już testować na ludziach. Jej wspólnik Thomas, doradca inwestycyjny mieszkający w nowoczesnej nieruchomości wraz z żoną Mią, nie został wtajemniczony w szczegóły tego ambitnego projektu i w przeciwieństwie do doktor Ruben uważa, że należy wstrzymać się jeszcze z publicznymi wypowiedziami na ten temat. Pewnego dnia w domu Mii i Thomasa zjawia się zakrwawiona znajoma kobieta, której udało się wyrwać z rąk porywczy. Mężczyzna obiecuje odwieźć ją do szpitala, ale zamiast tego kieruje się do obskurnego, naszpikowanego kamerami kompleksu, przystosowanego do potrzeb jego bezwzględnej partnerki biznesowej. Tym sposobem mimowolnie naprowadza na trop swoją małżonkę, szczerze przejętą losem młodej ofiary nieznanych jej osobników. Zanim Thomas wróci do domu, Mia przekroczy niegościnny próg małego królestwa starszej kobiety, która nie cofnie się przed niczym, aby osiągnąć swój cel.

Duński horror w iście amerykańskim stylu. Dzieło Jensa Dahla, twórcy thrillera „3 ting” z 2017 roku, zdeklarowanego ortorektyka i wielkiego miłośnika body horrorów, które przez niego samego jest opisywane jako survival horror luźno inspirowany baśnią o Sinobrodym, autorstwo której przypisuje się Charlesowi Perraultowi. Scenariusz napisała Sissel Dalsgaard Thomsen, autorka skryptu pełnometrażowego dramatu w Polsce dystrybuowanego pod tytułem „Powrót” (2018), która wyznała, że w „Hodowcy” (oryg. „Breeder”) dla niej najważniejszy jest aspekt feministyczny: niesprawiedliwe mechanizmy rządzące tym niedoskonałym światem - nie wyłączając tak zwanych krajów wysoko rozwiniętych - swoisty bat zwłaszcza na kobiety gorzej sytuowane. Druga pełnometrażowa produkcja Jensa Dahla została uwolniona w czerwcu 2020 roku (między innymi Festiwal Filmowy w Cannes), przy czym w swojej rodzimej Danii objawiła się w październiku tego samego roku. Do Polski obraz dotarł dopiero w lutym 2023 roku (CDA Premium).

Wyspa doktora Moreau” Herberta George'a Wellsa, body horrory Davida Cronenberga, „Hostele” Elia Rotha – takie rzeczy przewijają się w recenzjach i krótkich opiniach odbiorców „Hodowcy” Jensa Dahla, któremu moim zdaniem najbliżej do thrillera, ale jeśli bardzo się chce można go podciągnąć pod horror z nurtu torture porn. Nie tak makabryczny, jak „jaskółka, która w jakimś sensie uczyniła tę wiosnę” (nazewnictwo), czyli pierwsza cegiełka wspomnianego, bodaj najgłośniejszego przedsięwzięcia reżysera między innymi „Śmiertelnej gorączki” (2002), „The Green Inferno” (2013) i „Kto tam?” (2015). W każdym razie nie spodziewam się żywszych reakcji długoletnich fanów krwawego kina grozy. Główny twórca „Hodowcy” szczególnie upodobał sobie (przynajmniej w kinie) żeńskie negatywne postaci, można więc domniemywać, że do opowieści Sissel Dalsgaard Thomsen przede wszystkim przyciągnęła go doktor Isabel Ruben. Zakładając, że pomysłodawczyni „Hodowcy” w tym punkcie nie poszła za jego sugestią i zakładając, że Dahl sam nie pokusił się o zmianę płci głównego czarnego charakteru. Lekarki weterynarii(!) odbitej od stareńkiej kliszy. Dopasowanej do klasycznego modelu spopularyzowanego nie tylko przez Herberta George'a Wellsa. Szalony naukowiec, burzyciel, jednostka opętana rzadko wzniosłą, często śmiertelnie niebezpieczną, destrukcyjną ideą. Zabawa w Boga, bestialskie gwałty na Naturze, amoralne przedsięwzięcia pseudonaukowe. By wszystkim żyło się dłużej. Wszystkim czy tylko osobom z ogromnym zapleczem finansowym? Na razie to niewątpliwie oferta wyłącznie dla bogaczy. W dodatku tylko panów, ale wschodząca gwiazda medycyny w pocie czoła pracuje już nad udoskonaleniem swojej kuracji wymierzonej w jej zdaniem nienaturalny proces starzenia się. Tak, aby móc „pomagać” także płci żeńskiej. A już zwłaszcza sobie, bo doktor Ruben panicznie boi się starości. W zasadzie już teraz pewnie niechętnie patrzy lustro, może nawet z niekłamanym obrzydzeniem, choć niejedna pani w jej wieku przypuszczalnie „dałaby się pokroić” za takie ciało... W tej roli obsadzono Signe Egholm Olsen, która według mnie nie sprostała temu wyzwaniu. Cóż, Catherine Tramell to na pewno nie jest. Niecharyzmatyczna, powiedziałabym nawet, że nijaka, mdła postać dokumentnie przykryta przez kreację Sary Hjort Ditlevsen. Niestereotypową protagonistkę, od jakiegoś czasu bezskutecznie usiłującą na nowo rozpalić żar w małżeńskim łożu. To nie tak, że Thomas stracił ochotę na intymne zbliżenia z Mią, ale nie jest już w stanie - może nigdy nie był? - jej zadowolić. Ona jest masochistką, a on nie potrafi zmusić się do zadawania jej upragnionego bólu. I tak dochodzimy do... hmm... bardzo ciekawej sceny masturbacji. Prawdopodobnie Mia nie po raz pierwszy zaspokaja się w ten sposób, po już niewątpliwie kolejnym nagłym odwrocie jej życiowego wybranka. Thomas w ostatniej chwili zdezerterował, znowu nie dał jego tego, czego się domagała, więc możliwe, że też po raz wtóry skorzystała z siodła w spokojnym kąciku pomieszczenia gospodarczego. Stajni, w której trzyma swojego bezcennego pupila i zarazem współpracownika – Mia zawodowo zajmuje się jeździectwem. Kryzys małżeński w gruncie rzeczy sprowadzający się wyłącznie do spraw łóżkowych. Jedyna niezgoda panująca pod „złotym dachem”. Niewątpliwie nietania nieruchomość w spokojnym zakątku Danii, w bliskim sąsiedztwie nieobecnego na planie państwa zatrudniającego nielegalną imigrantkę ekonomiczną. Młodą Rosjankę, która poszuka pomocy pod niewłaściwym adresem. Niechcący sprowadzając poważne kłopoty na sympatyczną sąsiadkę swoich pracodawców? W każdym razie to właśnie troska o tę biedną dziewczynę przywiedzie Mię do wstrętnej komnaty Sinobrodego. A raczej Sinobrodej, że tak to ujmę, aż za bardzo wyzwolonej kobiety, której udało się stworzyć coś w rodzaju eliksiru młodości.

Jens Dahl wprawdzie daje w „Hodowcy” wyraz swojej fascynacji cielesnością, ale nie czyni tego w tak agresywnym i fantazyjnym stylu, jak prawdziwi giganci body horroru, w poczet których wpisuje się oczywiście David Cronenberg (i John Carpenter, bo „Coś”, i Brian Yuzna, bo „Towarzystwo”, i...). A mówili, że to taaakie mocne widowisko. Jakie czasy, taka „krwawa” uczta. Przemoc i seks epoki stępionego pazura. Bardziej psychologiczne (choć to może nieco pokraczna psychologia) podejście do tego paskudnego gatunkowego stołu. Właściwie tego mniej paskudnego, bo w moim przekonaniu twórcy „Hodowcy”, celowo bądź przypadkiem, rozminęli się ze światem horroru. Thriller o piekle kobiet, tak bym podsumowała ten rozczarowująco zamerykanizowany obraz. Chcę przez to powiedzieć, że skandynawskie kino grozy przyzwyczaiło mnie do innej jakości. Innej poetyki, oględnie rzecz ujmując intensywniejszej, zimniejszej, głębiej wchodzącej pod skórę. A przynajmniej wykazującej takie starania, a o to niestety nie mogę „posądzić” twórców omawianej duńskiej (też duńskojęzycznej) produkcji. Topornej opowiastki niekoniecznie do poduszki. Z charakterną bohaterką, która jednak aż prosiła się o jeszcze większą uwagę scenarzystki. Mia może i nie miała w sobie aż takiego potencjału, by dołączyć do najbardziej reprezentacyjnych pozytywnych postaci po mroczniejszej stronie kinematografii, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jeszcze trochę mogła te swoje urocze skrzydełka rozwinąć. Gdyby tak niżej pochylić się nad jej małżeńską niedolą i znacznie dłużej pograć niebezpieczną, hipnotyczną relacją Mii i Isabel – chemia, której drobne zwiastuny wypatrzyłam w pierwszej partii „Hodowcy”. Nasiona, które ku mojemu ogromnemu ubolewaniu, nie zechciały wykiełkować. Toksyczna przyjaźń, potworna zdrada zaufanej powierniczki, może nawet autorytetu w sprawach damsko-męskich, która miast do upragnionej psychologicznej rozgrywki, starcia dwóch wytrawnych manipulantek, zaprowadziła mnie może nie od razu do beznamiętnej, ale mniej zaangażowanej w sferę wewnętrzną, historii o ekstremalnej niesolidarności jajników. Ambicji, która bierze jeńców. Rozbuchanej do granic możliwości. Z pomocą „swoich zwierzaczków”, Psa i Świni, wśród których jest co najmniej jeden zdeklarowanym sadysta i mizogin, lekarka weterynarii nielegalnie eksperymentuje na żywych istotach ludzkich. Niedobrowolne „ochotniczki” i dobrowolni ochotnicy. Ci ostatni wykładają niebagatelne sumki za eksperymentalną kurację odmładzającą. Isabel teoretycznie jest zależna od Thomasa - teoretycznie, bo gość przynajmniej na początku jest zastanawiająco uległy, wręcz oburzająco ugodowy - doradcy inwestycyjnego, który wniósł kapitał niezbędny do wdrożenia tego Wielkiego Medycznego Projektu. Nie tylko wyłożył pieniądze, ale co pewnie ważniejsze na obecnym etapie, gdy gotówka płynie już może nie szerokim, ale całkiem wartkim strumieniem (bo to nietania usługa jest, jak to zresztą najczęściej bywa z wszelkiego rodzaju nowinkami wprowadzanymi od frontu czy, jak w tym przypadku, bardziej okrężną drogą na światowy rynek), zapewnił Isabel odpowiednie miejsce do pracy. Dawniej mogła tu być jakaś fabryka, może rzeźnia – rozległa posiadłość, którą chyba tylko najbardziej zdesperowani ludzi mogliby uznać za przytulną. Widoczny brud i domniemany smród. Zabójcza mieszanka potu, krwi i fekaliów. Obskurna nie tak znowu tajna placówka pseudonaukowo-badawcza, haniebne laboratorium i zarazem niezasłużone więzienie dla kobiet. Też komnata tortur, wesołe miasteczko dla największych zwyrodnialców. Weźmy choćby takiego Psa, jednego ze sługusów diabolicznej Isabel Ruben. Zarobek to jedno, ale niewykluczone, że przy tej gderliwej doktorce trzyma go przede wszystkim czysta rozkosz czerpana z poniżania i maltretowania nader pechowych przedstawicielek znienawidzonej przez niego płci. Ze wszystkich obrażeń najdokładniej pozwolono mi przyjrzeć się świeżo wypalonemu piętnu (istoty ludzkie traktowane jak bydło), które rozochocony oprawca prędko poleje cieplutką uryną. I to wcale nie jest najbardziej odrażający, pożądanie niesmaczny, ohydny moment w tej raczej nie pierwszej świeżości, konwencjonalnej opowieści o dosłownych dążeniu po trupach do celu, o nieakceptowalnym spełnianiu, bądź co bądź, nie tylko własnych marzeń. o (nie)typowym poświęcaniu mniejszości dla tak zwanego dobra ogółu. Wcale nie mam tutaj na myśli ostatecznej konfrontacji – w tym miejscu praktycznie poprzestano na chlapaniu sztuczną krwią, z wyjątkiem jednego makabrycznego, depresyjnego odkrycia bodaj w najokrutniej cuchnącym zakątku przeklętej fabryki młodości - tylko wcześniejszy, na dobrą sprawę, bezkrwawy popis damskiego boksera. Ponadto zerkniemy, zaledwie rzucimy okiem, na zaszyte usta. A na dokładkę: nieklasyczne duszenie i takież pałowanie. Nic specjalnego. Standardowy szoker XXI wieku, czyli taki niedostatecznie rozbrykany.

Mordercza obsesja w małym kraju w północnej części Starego Kontynentu. Swobodna reinterpretacja upiornej baśni o Sinobrodym czy po prostu duńska przypowieść luźno inspirowana tą, nomen omen, niestarzejącą się historią. „Hodowca” Jensa Dahla pod płaszczykiem moim zdaniem rasowego thrillera, zdaniem reżysera survival horroru - ale wcale się nie zdziwię, jeśli koniec końców film zostanie zaetykietowany (potencjalny werdykt publiczności) jako torture porn - o diabelskich igraszkach w doprawdy obskurnych wnętrzach, przemyca coś w rodzaju małego manifestu feministycznego. Wyraźnie wybrzmiewa też tutaj przestroga przed zbytnim oddaniem sprawie. Bo jak uczył już choćby „Frankenstein” Mary Shelley, są takie obszary na tym padole łez, na które ludzkość nigdy nie powinna się zapuszczać. Niektórych pragnień lepiej nie spełniać – nie, gdy cena jest tak wysoka, jak w tym, według mnie, średniawym dziełku pana Dahla.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz