środa, 7 października 2015

„Kto tam?” (2015)


Kochający mąż rzeźbiarki i ojciec dwójki dzieci, architekt Evan Webber zostaje sam w domu na weekend. Podczas, gdy jego rodzina spędza miłe chwile na plaży mężczyzna zamierza popracować nad ważnym projektem. Pierwszego deszczowego wieczora do jego drzwi pukają dwie młode kobiety, Genesis i Bel, które zabłądziły. Webber zaprasza je do środka i oferuje komputer, aby mogły skontaktować się ze swoją znajomą. Wzywa również taksówkę, ale nieznajome bardziej są zainteresowane Evanem, aniżeli środkiem transportu. Genesis i Bel wciągają mężczyznę w grę, która zweryfikuje jego wierność względem żony oraz postawi go w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa.

Trzy filmy Eliego Rotha, „Śmiertelna gorączka”, „Hostel” i „Hostel 2”, wystarczyły aby zdefiniować kierunek, który zdecydował się obrać w swojej twórczości. Reżyser po dziś dzień kojarzony jest z krwawymi, mainstreamowymi obrazami, które wygenerowały zarówno swoich fanów, jak i przeciwników. To właśnie w odniesieniu do jego filmu uknuto termin „torture porn”, który jeśli nie w specjalistycznych przyjął się przynajmniej w kręgach fanowskich, co również miało swój wpływ na popularność Rotha. Problem w tym, że w parze z zainteresowaniem szerokiej opinii publicznej poszła również szufladka, w którą go wtłoczono. Ilekroć wśród ekipy jakiegoś horroru widniało nazwisko Rotha spodziewano się krwawego spektaklu, pełnego pornograficznych zbliżeń na wszelkiego rodzaju cielesne tortury. Wygląda na to, że swoją najnowszą produkcją, „Kto tam?”, znany reżyser, producent, scenarzysta i aktor próbuje odciąć się od etykietki, jaką opatrzono, nie bezpodstawnie, jego twórczość. Pokazać, że czuje się dobrze również w innych stylistykach, nie tylko w rąbankach. Zamiast krwawego horroru, czego się po nim spodziewano, kręci więc klasyczny thriller, do którego scenariusz spisał razem ze swoimi długoletnimi współpracownikami, Nicolasem Lópezem i Guillermo Amoedo.

„Kto tam?” jest remakiem filmu z 1977 roku zatytułowanego „Death Game”, ale podanym w rothowskim stylu. Widzowie pamiętający jego „Śmiertelną gorączkę” zapewne zauważyli, że twórca z takim samym zamiłowaniem podchodzi do efektów gore, jak czarnego humoru, pojawiającego się również w jego „Hostelach”, ale w mniejszej dawce. Scenariusz „Kto tam?” również konfrontuje widzów z histerycznym humorem, chwilami naprawdę budzącym rozbawienie, ale o zdecydowanie cierpkim posmaku. Roth całkowicie odchodzi od najbardziej kojarzonego z jego osobą elementu, czyli śmiałej przemocy, ale nie rezygnuje z innych uwielbianym przez siebie, specyficznych części składowych. W efekcie powstaje thriller z klasyczną fabułą, rozgrywającą się na ograniczonej przestrzeni z femme fatales w rolach głównych, który jednak wyróżnia się relatywnie nietypową realizacją. Narracja i klimat z całą pewnością okażą się mocno problematyczne, szczególnie dla widzów optujących za czystością gatunkową. Podczas, gdy na ekranie mają miejsce cokolwiek nieprzyjemne wydarzenia dla głównego bohatera oprawa wizualna zaskakuje lekkością. Znając przekorność Rotha śmiem podejrzewać, że pastelowe barwy, nowocześnie urządzony, wielki dom Webberów, będący areną wszystkich dziwacznych zdarzeń i w większości scen delikatna w swej wymowie aura, były celowym zabiegiem. Miały silnie kontrastować ze scenariuszem, ale miejscami również uwypuklać jego kuriozalność. Ciekawy i odważny zabieg, biorąc pod uwagę przyzwyczajenia szerokiej opinii publicznej i gdyby narracja „Kto tam?” zasadzała się wyłącznie na tego rodzaju wizualnej grze z oczekiwaniami widzów w całości doceniłabym całą koncepcję. Ale oprócz lekkości, zaprawionej dziwacznością i czarnym humorem „Kto tam?” miejscami uciekał się do klasycznych, nastrojowych chwytów, które paradoksalnie mniej trzymały w napięciu, aniżeli sekwencje oddane w pastelowych realiach. Próby wyrwania się Webbera ze szponów niebezpiecznych kobiet, nocne zdjęcia spowitych mdłym światłem pomieszczeń i osnutego w mroku, smaganego porywistym wiatrem i deszczem podwórza nie wywoływały takich emocji, do jakich zauważalnie dążył Roth. Problemem nie była akcja, czy nieumiejętna praca kamery tylko niecierpliwość twórców, zbyt szybko przechodzących ze skradania się głównego bohatera do punktów kulminacyjnych.

Nie tylko realizacja „Kto tam?” może spotkać się z krytyką sporego grona widzów, oczekujących od thrillera atmosfery tajemniczości i mrocznych zdjęć. Również fabułę, w moim odczuciu, kierowano do specyficznej grupy odbiorców, osobników, którzy podobnie, jak ja odnajdują przyjemność w obcowaniu z konwencją, a prostota wręcz ich magnetyzuje. Z chwilą, w której Webber otwierający drzwi ujawnia obecność na progu swojego domu dwóch młodych, seksownych, przemoczonych kobiet, w umyśle zaprawionego w kinie grozy widza powinna rozjarzyć się lampka ostrzegawcza. Wszak Roth w tej konkretnej sekwencji nawet nie ukrywa, że odwołuje się do jednego z bardziej znanych motywów, szczególnie horrorów, mówiących, że podobnie jak nie należy zabierać autostopowiczów, wybierać okrężnych dróg, będących alternatywą dla autostrad, tak pod żadnym pozorem nie można wpuszczać do domu nieznajomych. Choćby nawet pojawiły się w postaciach ponętnych, pozornie nieszkodliwych, zagubionych kobietek. Tyle, że Webber nie zdaje sobie sprawy, iż jest bohaterem dreszczowca, a jego wrodzony altruizm nie pozwala ot tak bez sprecyzowanego powodu pozostawić przedstawicielek płci pięknej na zalanej deszczem ulicy. Wpuszcza je więc do środka, pozwala się osuszyć i wzywa taksówkę, a w międzyczasie prowadzi ze swoimi gośćmi pozornie niezobowiązującą rozmowę. Pozornie, bo niemalże każde słowo wypowiedziane przez Genesis i Bel jest nacechowane dwuznacznością, a każde ich kłamstwo, przynajmniej dla widza, doskonale czytelne. Kobiety bez skrępowania mówią o swojej seksualności, dając Evanowi do zrozumienia, że prowadzą rozwiązły tryb życia i pesząc go taką otwartością. Innymi słowy naprzeciw siebie stają wyzwolone dziewczyny i konserwatysta, który aż do tej chwili był całkowicie oddany swojej rodzinie. Wierny żonie, prostolinijny mężczyzna teraz staje przed okazją niezobowiązującej relacji z dwiema, dużo młodszymi od siebie kobietami, które najpierw narzucają mu się subtelnie, ale z czasem przechodzą do bardziej radykalnych sposobów kuszenia. Uwodzą zdawać by się mogło bezsilnego w konfrontacji z ich urokiem i zaskakującą śmiałością Evana, który jeszcze nie wie, że ten grzech zapoczątkuje serię doprawdy kuriozalnych zachowań jego gości. Portretując Genesis i Bel scenarzyści szczególny nacisk położyli na ich atrakcyjność oraz iście odkształcone pojmowanie rzeczywistości. Manipulacja i interpretowanie poszczególnych wydarzeń w sposób demonizujący Evana, przy równoczesnej gloryfikacji ich modus operandi hipnotyzuje zamierzoną irracjonalnością, ale również warsztatem idealnie dopasowanych do ról Lorenzy Izzo i Any de Armas. Przy ich swobodnych kreacjach i urzekających charakterologiach Keanu Reeves wypada rozczarowująco. I to nie tylko dlatego, że powierzono mu mniej zajmującą rolę (w końcu dla mnie nie ma w kinie lepszych postaci niż femme fatales), ale również przez swego rodzaju toporność w wyrażaniu emocji. Reeves z jakiegoś powodu w tym konkretnym obrazie nie potrafił przekonująco oddać całej gamy uczuć, które wzbudzały w nim jego nemezis. Mimika i dykcja pozostawiały sporo do życzenia, stojąc w silnym kontraście z nieskrępowaniem i naturalną lekkością aktorek wcielających się w role antagonistek. Warsztat Reevesa odrobinę zaniżał poziom psychologicznej warstwy scenariusza, a na nią w głównej mierze postawili scenarzyści. Wbrew oczekiwaniom, również moim, fabuła „Kto tam?” nie zasadza się na hektolitrach posoki, nie licząc przebicia ciała widelczykiem, co zaprocentowało zaledwie paroma kropelkami krwi. Wydźwięk scenariusza jest o wiele mniej śmiały, ale w moim odczuciu równie zajmujący. Roth konfrontuje nas tutaj z pewnym ważnym problemem i jedną z bardziej ekstremalnych ewentualności radzenia sobie z traumą. Ale bez napuszonego moralizowania, bez narzucania widzom swojego zdania. Odbiorcy sami, zgodnie z własnymi przekonaniami muszą osądzić zarówno Genesis i Bel, jak i Evana, a tymczasem popatrzeć, do jakich szaleństw zdolne są przekonane o własnej wyjątkowości i działające w poczuciu jakiejś misji piękne kobiety. Bez krwawych tortur też można uprzykrzyć życie człowieka, choćby już samymi słowami doprowadzić go na skraj paniki. Sposobów na ukaranie niewiernych mężczyzn jest wiele, od niszczenia jego azylu, przez szokujące insynuację po kompromitację z wykorzystaniem popularnego portalu społecznościowego. Pomysłowość zdeterminowanych, aby zniszczyć bliźniego kobiet nie zna granic, aczkolwiek są to zabiegi, które prawdopodobnie nie zaskoczą zaznajomionego z kinem grozy widza. Roth nie przedobrza, od początku do końca trzymając się utartych schematów, czym z pewnością zaangażuje takie osoby, jak ja odnajdujące przyjemność w nieskomplikowanych historiach, ale jednocześnie zawiedzie bardziej wymagających odbiorców.

Nie wiem, czy Eli Roth filmem „Kto tam?” wydostanie się z szufladki, w jaką wtłoczono go po jego pierwszych horrorach. Podejrzewam, że nie, bo obraz twórcy krwawych obrazów tak silnie osiadł w świadomości szerokiej opinii publicznej, że trzeba by lat poruszania się w innych konwencjach, aby Roth mógł zmienić swój wizerunek. Być może tego nie chce, może „Kto tam?” to tylko taki mały eksperyment, chwilowa przygoda z bardziej psychologicznym kinem grozy. Jakkolwiek jednak nie potoczyłaby się dalsza kariera tego artysty jego najnowszy thriller udowadnia, że dobrze odnajduje się również w delikatniejszych produkcjach, że nie tylko torture porn mu w głowie. Wielkiej rzeszy fanów „Kto tam?” na pewno sobie nie zaskarbi. Ale kto wie, może znajdą się osoby, które podobnie, jak ja zapatrują się na prostotę fabularną podlaną cokolwiek ciężką problematyką i kontrastującą z jej wymową realizację. Takie osoby zapewne spędzą równie miłe chwile z „Kto tam?”, bo choć mogło wyjść lepiej, gdyby nieco dopracować parę mających najsilniej trzymać w napięciu sekwencji summa summarum wyszło z tako całkiem przyjemne widowisko, dla ludzi odnajdujących się w obcowaniu ze znanymi konwencjami, rzecz jasna.

Za przedpremierowy seans bardzo dziękuję portalowi
Polska premiera 13 października na Cineman VOD http://www.cineman.pl/filmy/Filmy,Mocne-kino,Thriller/Kto-tam-

4 komentarze:

  1. Jak Keanu chciał poobracać sobie laski to trzeba było robić to w domu a nie od razu chwalić się przed całym światem i jeszcze pod etykietą horroru. Film bardzo słaby według mnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Moim zdaniem zupełnie niepotrzebna była w filmie śmierć Louisa, całkowicie niewspółgrała z finałem filmu, gdyby nie to mielibyśmy do czynienia ze świetnym odwróceniem konwencji home invasion, to dziewczyny byłby bohaterem pozytywnym, a ofiara negatywnym. Ta niepotrzebna śmierć wprowadza tylko zamęt, wetknieta jest na siłe, na zasadzie co to za thriller w którym nikt nie ginie. Moim zdaniem pasowałoby do konwencji, gdyby Louis dostał w głowę, został związany, obklejony i wysłany na wystawę i na końcu po napisach mielibyśmy scenę gdzie budzi się na wystawie jako rzeźba znanej artystki, a wokół grupa snobów rozprawia o tym co chciano przekazać tą pracą. Teraz moim zdaniem zbyt wiele osób patrzy na ten film jak na nieudany thriller (czy nawet horror), a tu przecież zupełnie nie oto chodziło, ale z jakiegoś powodu twórcy nie chcieli konsekwetnie podążać drogą konwencji którą obrali.

    Co do roli Keanu też miałem poczatkowo takie odczucia (co za drewno z faceta), ale po zakończeniu stwierdziłem, że w sumie jego gra dobrze oddała "pipowatą" osobowość bohatera.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zainspirowałaś mnie i wczoraj też obejrzałam "Kto tam?". Groza 2.0 była fajna, Bel i Genesis były genialne, pomysł i scenariusz całkiem w porządku, ale ten Keanu... W sumie wyszedł średni film, a potencjał był przecież naprawdę duży, choć to wcale nie jest nowy pomysł.

    OdpowiedzUsuń
  4. Keanu jakoś mało ostatnio widać, a jeśli gdzieś się pojawi, to jakiś taki bez życia się wydaje.

    OdpowiedzUsuń