Adam i Claire Hitchens wraz ze swoim synkiem, Finnem, od miesiąca mieszkają
w Irlandii, gdzie przeprowadzili się z Londynu. Adam z racji swojego zawodu większość
czasu spędza na badaniu rosnących nieopodal ich nowego miejsca zamieszkania
drzew, a Claire tymczasem zajmuje się obowiązkami domowymi. Ich największym problemem
jest sąsiad, Colm Donnelly, który nieustannie daje im do zrozumienia, że nie są
tutaj mile widziani. Miejscowy policjant zdradza małżeństwu, że według
tutejszych wierzeń las na obrzeżach, którego stoi ich dom zamieszkują pradawne
istoty, których spokój zostanie zakłócony zbliżającą się transakcją sprzedaży
lasu i wycinką drzew. Adam i Claire początkowo z dużą pobłażliwością podchodzą
do zabobonnych przekonań tutejszej społeczności. Do czasu, aż staną się celem
leśnego ludu.
Po nakręceniu kilku krótkometrażówek i muzycznego dokumentu, Brytyjczyk
Corin Hardy, postanowił połączyć w jednym pełnometrażowym filmie swoje pasje do
horrorów i bajek. W efekcie z przytupem wdarł się w światek kina grozy,
debiutując obrazem „The Hallow”, który nawet w Stanach Zjednoczonych zebrał
sporo pozytywnych recenzji, według niektórych wielbicieli horroru zapowiadając narodziny
nowej gwiazdy gatunku. Przewidywania mogą oczywiście okazać się przedwczesne,
bo najbliższe plany Hardy’ego, jak na razie nie przewidują kręcenia kolejnego
straszaka. Ale jeśli jednak zdecydowałby się osiąść w horrorze na dłużej to
najprawdopodobniej byłaby to jedna z najtrafniejszych decyzji w jego życiu. Bo facet
ma talent, co w pełni pokazał w „The Hallow”.
Ostatnimi czasy Brytyjczycy coraz częściej wykorzystują w kinie grozy
potencjał drzemiący w rozległych leśno-trawiastych terenach Irlandii,
jednocześnie zapierając dech w piersi przepięknymi zdjęciami niezdominowanej
przez człowieka przyrody oraz wydobywając złowieszczą aurę z ich natury. Oczywiście,
poszczególnym twórcom wychodzi to mniej lub bardziej udanie, w zależności od
ich zdolności, ale akurat Corina Hardy’ego można dopisać do tej drugiej grupy. Reżyser
z pomocą profesjonalnych operatorów maksymalnie wykorzystał dobra płynące z
miejsca akcji, lwią część dramaturgii budując na silnie skontrastowanych,
nastrojowych, miejscami przepięknych zdjęciach dzikich terenów Irlandii.
Brytyjczyk przyznaje, że inspiracją do scenariusza, spisanego wspólnie z Felipe
Marino były bajki Raya Harryhausena oraz takie ponadczasowe filmy, jak „Martwe
zło”, „Obcy” oraz „Coś”. Hardy pragnął zgrabnie połączyć dobrodziejstwa tych
obrazów w jednej produkcji, którą zauważalnie kierował w stronę wieloletnich
wielbicieli kina grozy, tęskniących za praktycznymi efektami specjalnymi rodem
z lat 80-tych. Klimatowi, co prawda bliżej było do „Labiryntu fauna”, aniżeli „Martwego
zła”, ale w połączeniu z innymi częściami składowymi owej produkcji summa
summarum przed moimi oczami wyłonił się obraz, który z takim wyczuciem
podchodzi do nowoczesnego sposobu filmowania, że paradoksalnie bardziej kojarzy
się z horrorami z ubiegłego wieku niż najnowszymi, plastikowymi tworami.
Zawiązując fabułę „The Hallow” scenarzyści tylko pośrednio podpinają się
pod znany motyw przeprowadzki do nowego domu, wspominając, że Hitchensowie są
nowymi lokatorami domku stojącego nieopodal irlandzkiego, rozległego lasu, ale
samych przenosin z Londynu nie pokazując. Widz zostaje skonfrontowany z
wydarzeniami mającymi miejsce miesiąc później, już po urządzeniu się w nowym
miejscu, zapoznając się z kluczowymi wydarzeniami niejako od środka. Autorzy
scenariusza zdradzają, że młode małżeństwo z kilkumiesięcznym dzieckiem jest
nachodzone przez sąsiada, zapalczywego Colma, któremu z jakiegoś powodu zależy
na ich rychłej wyprowadzce. Zarzewiem konfliktu zdają się być plany wycinki
lasu, które bulwersują całą tutejszą społeczność, ale Colma w szczególności.
Badający miejscową florę Adam jest przekonany, że sąsiada irytuje jego praca,
ale mający jako takie doświadczenie z kinem grozy widz zapewne szybko domyśli
się prawdziwych motywacji mężczyzny. Hardy i Marino długo ich nie ukrywają,
stosunkowo szybko wtłaczając w usta policjanta historię o pradawnym ludzie
rzekomo zamieszkującym lasy. Miejscowi pokładają głęboką wiarę w ich istnienie,
ze wszach miar starając się ich nie rozdrażnić, ale Adam jak na wykształconego
mieszczucha przystało nijak nie podziela ich przekonań. Rozmowa z policjantem
jest pierwszym sygnałem dla widzów, że Hardy w swojej historii będzie czerpał z
irlandzkiego folkloru, a dla czytelników może być sugestią, że reżyser naczytał
się „Głębi ciemności” Michaela Laimo. Nie wiem, czy niniejsza książka
inspirowała Hardy’ego, czy był to zwyczajny zbieg okoliczności. W każdym razie
podobieństw jest sporo, w detalach, bo ostatecznie główna oś fabularna rozwija
się w zupełnie innym kierunku. O Hitchensach nie wiemy nic ponad to, że przed
miesiącem przeprowadzili się do Irlandii z Londynu, że są szczęśliwym młodym
małżeństwem wychowującym synka, Finna, i że Adam zawodowo zajmuje się pasożytami
żerującymi na drzewach. Hardy większą wagę przykłada do budowania gęstej aury
wyalienowania i niezdefiniowanego zagrożenia, w czym z prawdziwą wirtuozerią
posiłkuje się mroczną kolorystyką. Gra światła i cienia tak hipnotyzuje, że
nawet nie zwraca się uwagi na szczątkowe zawiązanie akcji. Ba, nie oczekuje się
przydługich wstępów tylko błyskawicznej kulminacji klimatu. Relatywnie szybki
przeskok do właściwej akcji wbrew obecnej modzie w najmniejszym stopniu nie
niszczy wypracowanej wcześniej atmosfery grozy. Wręcz przeciwnie klimat rośnie
wprost proporcjonalnie do dynamiki sytuacyjnej, a pozornie mało odkrywczy,
prościutki scenariusz zostaje wzbogacony nowymi, jakże intrygującymi wątkami.
Corin Hardy wykazuje wprost rozczulające zamiłowanie do praktycznych
efektów specjalnych, z których głównie korzystał w „The Hallow” jedynie
sporadycznie posiłkując się komputerem. Ingerencja CGI była jednak tak znikoma,
że podejrzewam, iż nawet największy przeciwnik cyfrowych efektów nie zawiedzie
się wizualizacją całości. Motyw pasożyta przejmującego kontrolę nad
żywicielem w dalszej części seansu nie tylko przyczynił się do stworzenia kilku
niebywale trzymających w napięciu sekwencji komplikujących relację pomiędzy
głównymi bohaterami, ale również był okazją do pokazania naprawdę zgrabnej
charakteryzacji. Gałązki wyrastające z ciała żywiciela, wyłupiaste oko i
delikatnie zdeformowana twarz porażają przekonującym minimalizmem, brakiem
przekombinowania, które jest tak powszechne we współczesnym kinie grozy. Ale
bytność pasożyta to nie jedyny wątek, pozwalający zabłysnąć ekspertom od
efektów specjalnych, bowiem porównywalnym wyczuciem gatunku wykazali się w
scenach zdominowanych przez pradawny lud, których „drzewiasta” aparycja tchnęła
oryginalnością i tak oczekiwaną demonicznością. Szczególny zachwyt wzbudziła we
mnie pełna nieznośnego wręcz napięcia scena, w której do oka Claire (niebywały warsztat Bojany Novakovic) zbliża się
igła wypuszczona z drzewiastej dłoni, zachwycająco zmontowana z migawkami
zmagania się Adama z generatorem. Na początku mogło się wydawać, że tak
konwencjonalny, wręcz miałki scenariusz nie ma sobą wiele do zaoferowania, że
akcja z czasem przekształci się w typową, pozbawioną zajmujących akcentów fabularnych rozrywkę
typu „oni ich gonią, oni uciekają”. Może i tak by było, bo nawet udane efekty
specjalne na dłuższą metę nie są w stanie nieustannie zachwycać widza, ale
scenarzyści pamiętali również o fabule, która z prostej historyjki
przekształciła się w prawdziwie elektryzujący spektakl, gdzie ani bohaterowie,
ani widzowie nie mogą być niczego pewni. Jedyne, co można zarzucić twórcom to
finał, w którym byli dosłownie o krok od wstrząsającego, na długo zapadającego
w pamięć akcentu. Niepotrzebnie się z niego wycofali. UWAGA SPOILER Znany z folkloru motyw podmieńców, pozostawiający furtkę
do prawdziwie dramatycznego przechwycenia nie swojego dziecka
finalnie został zaprzepaszczony. I jedynie pojawiająca się w trakcie napisów
rzeź drzew pozostawia widza w stanie przygnębienia nie tyle dalszym losem
ludzkości zaatakowanej przez czarną substancję, ile karygodnymi czynami naszej
rasy KONIEC SPOILERA.
Jeśli Corin Hardy pozostanie przy stylistyce horroru, nie zrezygnuje ze
swoich pasji na rzecz mainstreamu to wróżę mu wielką karierę. To, co pokazał w „The
Hallow”, od efektów specjalnych przez klimat po fabułę, z której z zachwycającą
lekkością potrafił wykrzesać maksimum napięcia wręcz wgniotło mnie w fotel. Prawdziwy
talent, który mam nadzieję nie pozwoli usunąć się w cień i jeszcze nieraz o
jego dokonaniach w kinie grozy usłyszymy!
No i yakiego horroru poszukiwałam już od dawna! Nawey nie wiesz jak bardzo jestem Ci wdzięczna za tą recenzję! Zapisuje sonoetytuł i to natychmiast.
OdpowiedzUsuńhttp://kruczegniazdo94.blogspot.com
Właśnie obejrzałam i zgadzam się, że kino godne uwagi. :-) Scena z ręką sięgającą Claire była genialna!
OdpowiedzUsuń