JAN
BARSZCZEWSKI, ROMAN ZMORSKI, MYCHAJŁO KOCIUBYNSKI, MIKOŁAJ GOGOL,
ALEKSIEJ TOŁSTOJ, EDWARD FREDERICK BENSON, ALFRED MCLELLAND BURRAGE,
VINCENT O'SULLIVAN, ROSA MULHOLLAND, RHODA BROUGHTON
|
Okładka książki. „Duchy nocy świętojańskiej”, Zysk i S-ka 2023 |
Wydany
w 2023 roku siódmy zbiór klasycznych opowiadań niesamowitych w tej
serii wydawnictwa Zysk i S-ka, która dzieli się na wydania
świąteczne („Wigilia pełna duchów”, „Z duchami przy wigilijnym
stole”, „Gwiazdka z duchami”, „Duchy nocy wigilijnej”) i
letnie („Wakacje wśród duchów”, „Duchy Nocy Kupały”), a
„Duchy nocy świętojańskiej”, jak sama nazwa wskazuje, wpisują
się do tej drugiej grupy. Piętnaście utworów (więcej!) wybranych
przez Tadeusza Zyska – tłumaczyli Tomasz Bieroń, Anna Chraniuk,
Jerzy Łoziński i Ewa Skórska – spośród słowiańskich i
anglosaskich opowieści z dreszczykiem. Edycja w twardej oprawie - z
obwolutą - zagospodarowanej przez Urszulę Gireń w w duchu
poprzednich publikacji w tym wydawniczym cyklu (spójna szata
graficzna). Duchy, demony, wampiry i inne upiory magicznych światów
wykreowanych przez autorki i autorów żyjących i tworzących w
XVIII, XIX i XX wieku.
Moi
mistrzowie „Duchów nocy świętojańskiej”. Dzieło, które
podobno zainspirowało jedną z opowieści zawartych w „Czarnym
święcie” (aka „Trzy oblicza strachu”, oryg. „I tre volti
della paura”) Mario Bavy – nieoficjalna adaptacja filmowa –
jedna z najbardziej klimatycznych opowieści wampirycznych, jakie w
życiu czytałam. „Rodzina wurdałaka” Aleksieja
Tołstoja zaczyna się w 1815 roku w Wiedniu, gdzie zebrała się
cała śmietanka europejskiej cywilizacji. Część wysłucha
autentycznej historii z Roku Pańskiego 1759 o koszmarnie odmienionym
starym gospodarzu z zapadłej wsi, terroryzującym swoich krewnych.
Przerażające żerowisko krwiożerczych bestii w tych stronach
nazywanych wurdałakami. Chodzących trupów z nieposkromionym
apetytem na życiodajny płyn bliskich. Izolacja, osaczenie, duchota.
Upiornie i przygnębiająco, bo niewątpliwie ma to też swój
depresyjny urok.
Słynny
„Wij” Mikołaja Gogola. Trzej uczeni mężowie
z kijowskiego klasztoru gubią się nocą w dzikiej okolicy. W końcu
docierają do posesji z dwiema chatami, najwyraźniej będącej
własnością starej kobiety. Strudzonym wędrowcom udaje się
namówić gospodynię do zapewnienia im noclegu. Niedługo potem
starucha napędza potężnego stracha jednemu z nich, który
niechybnie dochodzi do wniosku, że ma do czynienia z wiedźmą. A to
tylko nieśmiały wstęp do trwającego trzy noce nabożeństwa
odprawionego przy zmarłej (panichida). O filozofie czuwającym nad
niewiarygodnie skażonymi zwłokami. Siła totalnie nieczysta,
zmartwychwstanie diabolicznej istoty. Mroczny, gnilny klimacik,
obficie doprawiony nadprzyrodzonym. Przypomniało się późniejsze
„Miasteczko Salem” Stephena Kinga. Może ciut za długo się
„Wij” rozwija, ale rekompensuje to główny punkt trupiego
programu.
W
„Tajemnicy Ory” Rosy Mulholland podążamy za
Anglikiem zwiedzającym malownicze rejony Irlandii. Podczas jednego z
przystanków narrator zostaje ostrzeżony przed niejakim Collumem,
pustelnikiem z wybrzeża pilnie obserwującym gwiazdy. Protagonista
ma zamiar trzymać się od niego z daleka, ale przypadkiem poznaje
Orę, córkę podejrzanego Colluma i zachłysnąwszy się jej
niebanalną urodą, obiecuje sobie spróbować wszystkiego, by
wydobyć ją z domniemanej niewoli. Wprasza się do siedziby, którą
dziewczyna dzieli z ojcem i głuchoniemą kobietą, do obserwatorium,
pełniącego także rolę gospodarstwa domowego i szybko utwierdza w
słuszności swojej tajnej misji. Ogarnia go wręcz nieodparta
potrzeba odkrycia tajemnicy Ory. Piękna atmosfera. Izolacja na
ponurym wybrzeżu, gęsta mgła niesamowitości, brudne sekrety
osobliwych nieznajomych. I zaskakujące rozwiązanie intrygi,
aczkolwiek troszeczkę naciągane.
A
za moimi mistrzami taka oto barwna ferajna. „Drwal i diabeł”
Romana Zmorskiego pochyla się nad ubogim mężczyzną, który
po zapadnięciu żony na ciężką chorobę, rozpaczliwie stara się
wykarmić rodzinę i oczywiście jak najdłużej utrzymać się przy
życiu na tym skrajnie niesprawiedliwym padole. Pomocną dłoń
wyciąga do niego pomniejszy diabeł - pod postacią parobka - na
rozkaz swego pana, najstarszego czarta. Podtytuł: „Nie taki
diabeł straszny, jak go malują”. Nieznane(?) oblicze Władcy
Piekieł. Poruszająca, empatyczna rzecz o mroźnym wietrze, który
zawsze biednemu w oczu. O chciwości i poczciwości. Czule i ku
przestrodze.
Witamy
w literackim odpowiedniku Muzeum Figur Woskowych Madame Tussaud – w
Muzeum Figur Woskowych Marrinera. Tym sposobem przechodzimy do
„Muzeum figur woskowych” Alfreda McLellanda
Burrage'a. Dziennikarz, wolny strzelec Raymond Hewson zwraca się z
prośbą do szefa tytułowego muzeum o zezwolenie na spędzenie nocy
w Mateczniku Morderców, najupiorniejszej części tego woskowego
przybytku. Hewson zamierza opisać swoje przeżycia i spróbować
sprzedać tekst którejś z gazet, gdyż cienko przędzie, a ma na
utrzymaniu rodzinę. Koszmarna noc w jaskini morderców. Niby z
wosku, ale jakby się poruszali. Nieznaczne zmiany w ustawieniu,
niedostrzegalne przegrupowywanie się. I demoniczny doktorek z
hipnotycznym spojrzeniem na czele formacji z wosku. Ślicznie
zagęszczająca się atmosfera. Napięcie i przewrotność. Niemniej
pozostał lekki niedosyt – aż się prosiło dłużej pograć
klimatem nadnaturalności.
„Nawiedzony
organista z Hurly Burly” Rosy Mulholland. We wsi Hurly
Burly w Anglii stoi dom małżeństwa Hurly, w którym pewnego razu
zjawia się młoda nieznajoma, utrzymująca, że przysłał ją
dorosły syn gospodarzy, jej narzeczony oczekujący, że całymi
dniami i nocami będzie grała na organach państwu Hurly. Problem w
tym, że syn starszego małżeństwa umarł dawno temu, a dziewczyna
nader stanowczo upiera się przy wypełnieniu jego polecenia.
Intrygujący pomysł i niezgorsze wykonanie. Zręczne stopniowanie
napięcia, konsekwentne dokładanie alarmistycznych elementów świata
przedstawionego, budowanie dramaturgii z kreatywną żyłką. I
jedyne słuszne – smutne – zakończenie.
W
„Człowieku z nosem” Rhoda Broughton przedstawia
nam młodą parę wybierającą się w podróż poślubną. Pierwszy
przystanek: Bruksela. W nocy w apartamencie hotelowym struchlała
kobieta budzi swojego wybranka, przysięgając, że właśnie
widziała człowieka z wydatnym nosem, znieruchomiałego między
oknem a łóżkiem. W szczelnie zamkniętym pokoju, w którym
mężczyzna nie znajduje żadnego intruza. Nieubłaganie rosnące
przerażenie kobiety, bagatelizowane przez jej męża. Mężczyzna
znajduje różne trywialne wyjaśnienia dla jej niepokojących
obserwacji. I złych przeczuć. Dobre tempo, zacny suspens i wyborny
klimat lekko pachnący „Nie oglądaj się teraz” Daphne du
Maurier.
|
Okładka książki. „Вий”, Mikko 2010
|
A
teraz mała niespodzianka. Pudełka w pudełku – garść w
większości pasjonujących opowiadań w „Księdze pokus”
Vincenta O'Sullivana.
1.
Pokusa Ruperta Orange'a. Wychowany w dobrobycie i nagle
zubożały młody mężczyzna, Rupert Orange, poznaje starca, który
składa mu propozycję dla niego nie do odrzucenia. Oferuje
pięcioletnie pławienie się w nieprzebranym bogactwie za resztę
życia. Za przedwczesną śmierć. Pakt z wielce podejrzanym
dżentelmenem. Mroczny nieznajomy w historii spod znaku „pieniądze
to nie wszystko”. Budująca opowieść ze szczyptą
nadnaturalności, wartko płynąca do nieuniknionego (suspens)
finału.
2.
Pokusa bezimiennego narratora. Uznany za osobę z
niepełnosprawnością intelektualną, młodzieniec, bez pamięci
zakochuje się w wątpliwie przychylnej mu kobiecie. A między nich
wchodzi mocno hipotetyczny nieprzyjaciel. Tragiczna historia miłosna;
nieokiełznane uczucie nieprzygotowanego na takie atrakcje chłopaka.
Porządnie naładowana emocjonalnie, odwieczna opowieść o zbrodni i
być może karze.
3.
Pokusa Gustave'a Herbouta. Zamożna ciotka Gustave'a, madame
Jahn, zwykła dawać mu niewielkie zastrzyki gotówki za należyte
dotrzymywanie jej towarzystwa głównie wieczorami. Ale mężczyźnie
to nie wystarczy. Chciałby już, natychmiast, odziedziczyć jej
pokaźny majątek. Kiedy straszliwy wyrzut sumienia nabiera realnych
kształtów. Coś za nim chodzi, dopomina się o uwagę, zadręcza
samą swoją obecnością. Mroczną i słuszną. Upiorny klimacik.
4.
Pokusa przyjaciela pana Gladwina. Pogrążony w rozpaczy,
nieszczęśliwie zakochany mężczyzna poważnie rozważa popełnienie
samobójstwa, a mający swoje plany bezimienny narrator, stary niby
przyjaciel nieszczęsnego Gladwina, umyślnie umacnia go w tym
postanowieniu. Nazbyt czytelna historyjka. Bez elementu
nadprzyrodzonego i w gruncie rzeczy bez sekretów. Proste,
konkretne... i niecharakterne.
5.
Pokusa Alphonse'a d'Auberta. Mężczyznę w średnim wieku
ogarnia zupełnie niezrozumiała, przemożna ochota zamordowania
czteroletniej córeczki kobiety, o którą najbardziej się troszczy.
Absolutnie przerażająca rzecz! Okropny głód, którego niepodobna
zwalczyć. Z niechęcią, z autentyczną trwogą, do wstrętnego
finału. Mimo wszystko z wątłym płomykiem nadziei na zwycięstwo
Alphonse'a nad jego demonami.
6.
Pokusa Alistaira. Pan domu umiera nagle i podczas gdy służba
dopełnia obowiązków związanych z pochówkiem, duch bezsilnie –
i z nietłumioną wściekłością – przygląda się tym, którzy
nie mogą go zobaczyć. Mało treściwe. Pomysł ciekawy, ale
naprawdę przydałoby się efektywniejsze rozwinięcie akcji.
7.
Pokusa Hugona Ravena. Kapryśna, krnąbrna i niekiedy ponura -
w mniemaniu postaci prowadzącej – Grace Casket jest prawdziwym
utrapieniem cenionego prawnika, Hugona Ravena. Kobieta jest w nim
szaleńczo zakochana, a on ostatnio traktuje ją nader szorstko, żeby
nie rzec brutalnie. Zdesperowany prawnik szykujący się do ożenku z
inną, zaczyna wdrażać w życie niecny plan. Pośpiech złym
doradcą jest - bywa, że najgorszym z możliwych. O bezsensownie
zmarnowanych istnieniach. Przygnębiające, tym bardziej, że tak
jaskrawo życiowe. Wciąga i obezwładnia.
Opowieści
w mojej opinii całkiem niezłe. „Wiedźmak i kot Wargin”
Jana Barszczewskiego, czyli o wieśniaku Tomaszu, który poznał
wszystkie sekrety czarowników. Pewnego razu dziedzic przywiózł z
miasta wyjątkowego kota imieniem Wargin, a wkrótce potem w jego
drogiej małżonce zaszły osobliwe zmiany. Lekarze nie potrafili jej
pomóc, więc dziedzic posłał po Tomasza. O przeklętym zwierzęciu,
futrzanym terrorze. Zabawna historyjka ze stosownie cierpkim
posmaczkiem. Słowiańska makabreska. Przydałby się większy pazur
– koci pazur;) - niemniej lekko się wchłaniało.
W
docenionym przez Howarda Phillipsa Lovecrafta „O krok za
daleko” Edwarda Fredericka Bensona przenosimy się do Parku
Narodowego New Forest w angielskim hrabstwie Hampshire, do osobistego
edenu Franka Haltona, właśnie goszczącego starego przyjaciela,
znanego portrecistę Darcy'ego, który ostatnio podupadł na zdrowiu
i przybył w to odludne miejsce, żeby w spokoju się wykurować. A
na wstępie odkrył, że jego drogi Frank jakimś niepojętym
sposobem odmłodniał. Niedługo zagadkowym, bo upojony szczęściem
gospodarz jest gotów podzielić się swoim sekretem z Darcym.
Przedstawić mu swoje niewiarygodne odkrycia. Fletnia Pana i feeria
żywych barw Matki Natury. Sielski klimat z nutką niezwykłości.
Niepewna zapowiedź grozy, ledwo uchwytny aromat paranormalnego.
Przyczajone nieziemskie zagrożenie, które w moim odczuciu zbyt
długo wstrzymywało się z atakiem. Niepotrzebnie przeciągnięte,
przegadane, sytuację ratuje jednak atmosfera tajemniczości. I
delikatne skojarzenia z „Wielkim Bogiem Panem” Arthura Machena,
zdecydowanie moim ulubionym opowiadaniem.
W
„Nie do poduszki” Rosy Mulholland prezentuje
Czarcią Oberżę, niesławne domostwo wzniesiona na irlandzkim
wrzosowisku pośród wzgórz przez przybłędę Colla Dhu. Święci
mężowie powiadają, że swego czasu mężczyzna beznadziejnie
zakochał się w urodziwej Evleen Blake, córce znienawidzonego
człowieka, która nie tylko nie odwzajemniła uczuć Colla, ale
wręcz znienawidziła go od pierwszego wejrzenia. Udał się więc
Dhu do starszej kobiety parającej się gusłami, by wypróbować jej
kontrowersyjną, paskudnie zuchwałą, metodę na rozkochanie w sobie
istoty ludzkiej. Dramatyczna historia nieodwzajemnionej miłości,
zakrawającej na obsesję. Gotowy na wszystko, by mieć przy sobie tę
jedyną. Na dobrą sprawę znana to opowieść – od pokoleń
rozsnuwana w przeróżnych konfiguracjach. Tragedia miłosna, jakich
wiele, ale bezproblemowo się czytało.
„Duch
w Rath” od Rosy Mulholland to niesuchy opis niecodziennych
doświadczeń kapitana Johna Thundera, zaskoczonego dziedzica
rodzinnego majątku, w skład którego wchodzi stary dom Rath,
otoczony parkiem. A kiedy jego przyjaciel Frank O'Brien ponad wszelką
wątpliwość znajduje się w potrzebie, proponuje, by spędził czas
jakiś w jego ogromnej posiadłości. Oferta zostaje przyjęta, a
parę tygodni później, zaniepokojony permanentnym milczeniem
tymczasowego lokatora Rath, John Thunder po raz pierwszy w życiu
zjawia się w tej przeklętej rezydencji. Bo różne dziwy czekają
na naszego dzielnego kapitana w tych zimnych murach. Zjawiska
ewidentnie nadprzyrodzone i mroczny sekret w onegdaj wpływowym
rodzie. Niech żyje bal jak w „Lśnieniu” Stephena Kinga (tak,
wiem, że tam inspiracja popłynęła od „Maski Czerwonego Moru”
Edgara Allana Poego). W niniejszym opowiadaniu panuje dość
przyjazna aura niesamowitości, a przynajmniej ja nie czułam
realnego zagrożenia. Stonowana opowiastka w sumie bez dreszczyku, z
ogromnym zbiegiem okoliczności. Zjadliwa, lekkostrawna i szybciutko
zacierająca się w pamięci.
|
Okładka książki. „The Man Who Went Too Far", Good Press 2021
|
Subiektywnie
średnio. „Stuletni starzec i Czarny Gość” Jana
Barszczewskiego traktuje o poczciwym człowieku imieniem Horaśko,
który nabiera kuriozalnego zwyczaju wchodzenia bez słowa do cudzych
domów. Niezapowiedziany, uparcie milczący gość, znikający,
ilekroć jakiś zdumiony domownik próbuje się do niego zbliżyć.
Będzie też o dziedzicu wybierającym sobie doprawdy niedobrego
doradcę, przez miejscowych zwanego Czarnym Gościem. Mroczny
przybysz i niemroczny wpraszający się. Umiarkowanie zajmująca
słowiańska przypowieść, skąpo grozą podlana. Początek smacznie
zagadkowy – prosty motyw z potężnym potencjałem, w moim poczuciu
niewykorzystanym. Historia jakby niedokończona.
„O
diable Borucie” oczywiście z Łęczycy, opowiadanie pióra
Romana Zmorskiego. W nadziei na ujrzenie legendarnego stworzenia,
podróżujący narrator zahacza o jego ziemską siedzibę. Zamiast
jednak niezwłocznie udać się na bagna, gdzie podobno żeruje ta
nieboska istota, kieruje się prosto do karczmy, gdzie przyjdzie mu
wysłuchać wstrząsającej opowieści o szlachcicach rozprawiających
się z Borutą. Przewrotna, nieco chaotyczna gawęda o działaniu pod
wpływem emocji. Przemyśl, przeanalizuj, porządnie się zastanów,
zanim przejdziesz do czynu, albowiem możesz się straszliwie
sparzyć. Niewyszukana, żeby nie powiedzieć banalna, histerycznie
zabawna (śmiech przez łzy) historyjka z pysznym twistem.
Na
koniec zostawiłam sobie jedyny tekst znaleziony w „Duchach nocy
świętojańskiej”, z którym zupełnie nie było mi po drodze,
„Cienie zapomnianych przodków” Mychajło
Kociubynskiego, przeniesione na ekran w 1965 roku przez Siergieja
Paradżanowa. Chłopiec imieniem Iwan, podejrzewany przez własną
matkę o bycie podmieńcem – diablątko podrzucone przez diablicę
i jednoczesna kradzież ludzkiego niemowlęcia – niemal całymi
dniami samotnie włóczy się po dzikiej krainie rozciągającej się
wokół jego rodzinnej lichej chaty. Bratnią duszę nieborak
znajduje w dziewczynce z wrogiego rodu. Długa opowieść o niczym
(no dobrze, później lekko się rozkręca). To znaczy o rozłące z
ukochaną, o wypasaniu owiec, robieniu twarogu:) i czarodziejskiej
krainie (słowiańska magia). Kwiecisty, pompatyczny styl i rażąco
uboga fabuła. Takie rzeczy przyjęło się nazywać przerostem formy
nad treścią. Bajeczka, która niemożebnie mnie wymęczyła.
„Duchy
nocy świętojańskiej” zapraszają na uroczystość pod patronatem
tuzów opowieści niesamowitych. Wystawne przyjęcie w nawiedzonym
zamczysku. Bal maskowy w starym stylu. Wspaniały koszmar nocy
letniej. Tak się bawili nasi przodkowie, tak możemy bawić się i
my - miłośnicy opowieści o duchach i innych straszydłach.
Pośmiertne „połączenie” mocarnych piór. Właściwie
nieśmiertelnych autentycznych postaci, bo ich twórczość chyba
zawsze będzie na czasie. Tak czy owak, gorąco polecam tę oto
antologię wszystkim entuzjastom klasycznych opowieści
niesamowitych. Nadnaturalnego horroru w literaturze.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz