wtorek, 10 grudnia 2019

Antologia „Wigilia pełna duchów”


MRS. J.H. RIDDELL, ANDREW HAGGARD, G.B. BURGIN, ELIZABETH GASKELL, F. MARION CRAWFORD, ARTHUR CONAN DOYLE, EDITH WHARTON, M.R. JAMES, EMILY ARNOLD, ISABELLA F. ROMER

„Wigilia pełna duchów” to publikacja stworzona gównie z myślą o sympatykach klasycznych opowieści grozy. Opracowany przez wydawnictwo Zysk i S-ka zbiór dwunastu opowiadań o zjawiskach nadprzyrodzonych zawiera zarówno XIX-wieczne teksty, jak historie powstałe w pierwszej połowie XX wieku. Zbiór został stworzony pod natchnieniem, najszerzej kultywowanego w czasach wiktoriańskich, świątecznego zwyczaju. Co roku w okresie Świąt Bożego Narodzenia w wielu domach urządzano wieczory czytelnicze, podczas których raczono się wszelkiej maści opowiadaniami z dreszczykiem. Opowiadaniami, które wynajdywano w różnych magazynach i to bez większego trudu, bo ówczesny rynek dostosowywał się do tej świątecznej tradycji. W tym okresie, zwłaszcza w Anglii, nikt nie mógł narzekać na niewielki wybór mrożących krew w żyłach opowieści. Opowieści o zjawiskach paranormalnych, które notabene w tamtej epoce cieszyły się większą estymą niż obecnie. „Wigilia pełna duchów” przenosi nas do czasów, w których wzmożone zainteresowanie opowieściami o zjawiskach nadnaturalnych nie było w złym guście. Na osoby zafascynowane literaturą grozy nie patrzono z góry – może dlatego, że lubowała się w niej także tzw. śmietanka towarzyska. Zainteresowanie sferą nadprzyrodzoną w tamtych czasach nie obejmowało wyłącznie lektur fikcyjnych opowieści – w epoce wiktoriańskiej modne były też seanse spirytystyczne, a co za tym idzie ludzie utrzymujący, że mają dar nawiązywania kontaktu z osobami zmarłymi traktowano z najwyższym szacunkiem, zabiegano o kontakty z nimi... Takie to były czasy. A ich próbkę znajdziecie w „Wigilii pełnej duchów”.

Dwanaście opowiadań pióra mniej i bardziej (obecnie) znanych autorów. Niektóre z nich zostały przedrukowane z różnych publikacji wydawnictwa C&T – można więc powiedzieć, że taki, a nie inny kształt „Wigilii pełnej duchów” zawdzięczamy współpracy dwóch wydawnictw. Wkład wydawnictwa Zysk i S-ka jest tutaj jednak zdecydowanie większy. Zwolennicy klasycznych opowieści z dreszczykiem pewnie w pierwszej kolejności przyklasną tej inicjatywie. „Wigilia pełna duchów” przeniesie Was w przeszłość – zwiedzicie różne nawiedzone obiekty, za przewodników mając ludzi (postacie literackie) stykające się ze sferą nadprzyrodzoną. Spotkacie istoty nie z tego świata z przeróżnych powodów wkraczające w życie zwyczajnych ludzi. Istoty nękające śmiertelników, szukające pomocy, ale i takie które ją dają. Duchy zakochane, duchy rozgniewane, duchy sfrustrowane i tęskniące za swoimi bliskimi. Ta wigilia faktycznie jest pełna duchów!

Podróż po w pewnym sensie nieznanych światach rozpoczyna pani J.H. Riddell (właściwie Charlotte Riddell), irlandzka pisarka, która zabierze nas do „Domu pod Włoskim Orzechem” (1882). Domu, w którym mieszka duch chłopca nieustający w poszukiwaniach kogoś lub czegoś. Atmosfera podszytej grozą tajemniczości to jedno, ale według mnie największą siłą tej opowieści jest empatyczne, wręcz wzruszające podejście do ghost story. Andrew Haggard w swoim „Duchu panny młodej” (1896) celował w podobne emocje, ale już z trochę gorszym skutkiem. Opowiadanie otwiera trzymający w napięciu seans spirytystyczny, na którym pojawia się nieproszony gość: młoda kobieta zaskakująco dobrze zorientowana w temacie duchów. Kobieta tajemnicza, może nawet stanowiąca zagrożenie dla głównego bohatera. Co ciekawe Haggard dotyka pewnego spopularyzowanego później (głównie przez kino) zaburzenia. To zaledwie muśnięcie, i to raczej nieświadome. W każdym razie opowiadanie nie urzekło mnie tak jak poprzednie – głównie dlatego, że brakowało mu płynności, konsekwencji tak w budowaniu poszczególnych emocji, jak w ogóle ram fabularnych. Wydaje mi się, że to był materiał na dłuższą opowieść, że ta koncepcja lepiej sprawdziłaby się w minipowieści. Ale i tak chwilę później za nią zatęskniłam, bo „Modlitwa Sir Hugona” (1920) pióra G.B. Burgina (George'a Browna Burgina) nielicho mnie wymęczyła. Mamy oto parkę duchów obserwującą konkurencję dwóch młodzieńców o rękę urodziwej dziewczyny. Nie tylko obserwującą, ale rozwój tej bądź co bądź nietypowej historyjki bardziej emocjonujący od niezbyt jasnego wstępu dla mnie nie był. Jedyny plus to długość tego utworu – gdyby był obszerniejszy to nie wiem, czy zdołałabym doczytać do ostatniej kropki. W sumie to gdybym wiedziała, co czeka mnie zaraz potem, to też darowałabym sobie dalszą lekturę „Modlitwy Sir Hugona” już po zapoznaniu się z jej niezachęcającym wstępem. „Opowieść starej piastunki” (1852) Elizabeth Gaskell zajmuje bowiem pierwsze miejsce w moim osobistym rankingu opowiadań zebranych w „Wigilii pełnej duchów”. Klasyczna opowieść o nawiedzonym domostwie umownie snuta przez kobietę wspominającą dawne dzieje. Swój pobyt w imponującej rezydencji, do której to trafiła wraz ze swoją małą podopieczną tuż po śmierci rodziców dziewczynki. Sekrety rodzinne, tajemnicze dziecko i nie mniej tajemnicza muzyka rozlegająca się w niektóre noce w tym przepastnym domu. Krótko mówiąc: ghost story w najczystszym wydaniu!

„Widziałem ducha – o ile to był duch. W każdym razie był martwy.”

Najwięcej miejsca w „Wigilii pełnej duchów” dano amerykańskiemu pisarzu Francisowi Marionowi Crawfordowi. Podczas gdy wszyscy inni goszczący w tym zbiorze dochodzą do głosu po razie, to Crawford „cieszy się tutaj specjalnymi względami”. Wydawcy zdecydowali się umieścić aż trzy opowiadania tego autora, poczynając od moim zdaniem najsłabszego. „Duch lalki” (1896) sprawił, że z lekką obawą „patrzyłam w przyszłość”. Nie nastroił mnie szczególnie pozytywnie na najbliższe kilkadziesiąt stronic, aczkolwiek mając świeżo w pamięci nieszczęsną „Modlitwę Sir Hugona”, pocieszałam się myślą, że mogło być nieporównanie gorzej. Mamy oto opowieść o człowieku trudniącym się naprawą lalek, w ręce którego trafia doprawdy niecodzienny egzemplarz. Lalka niechcący uszkodzona przez swoją nieuważną, małą właścicielkę, do której główny bohater opowiadania (lekarz lalek) przywiązuje się jak do żadnego innego z dotychczasowych obiektów swojej pracy. Człowiek ten zwykł co prawda podchodzić do wszystkich „swoich pacjentek” jak do żywych istot, ale lalka o imieniu Nina jest szczególna. W jego oczach jest wyjątkowa, a i myślę, że czytelnicy nie zechcą z tym polemizować. „Duch lalki” wyrasta wprawdzie z ciekawego pomysłu (dziś już niecechującego się taką świeżością, jak w czasach kiedy tekst ów powstawał), ale traci przez swoją rozwlekłość. Gdyby Crawfrod nieco skrócił późniejsze nocne przejścia głównego bohatera, to mój odbiór tej opowieści uległby znacznej poprawie. A tak? No cóż, przeciętniak. Nie to co „Wrzeszcząca czaszka” (1911) tego samego autora. Nietradycyjna forma – monolog, przetykany niedocierającymi do nas wypowiedziami przyjaciela naszego narratora, co wnioskujemy z odpowiedzi naszego sprawozdawcy. Co najciekawsze relacjonuje on także bieżące wydarzenia – po przedstawieniu jakże pomysłowej opowieści o tytułowej czaszce, narrator i zarazem główny bohater tego opowiadania przechodzi do relacji z bieżących wydarzeń. Jest ich uczestnikiem i jednoczesnym sprawozdawcą. Też tak macie? Głośno mówicie o wszystkim co właśnie robicie i gdzie się znajdujecie? Facebook się nie liczy... Niemniej i ta niezwykła forma, i tym bardziej fabuła „Wrzeszczącej czaszki” na pewno długo zostaną w mojej pamięci. Ostatni utwór F. Mariona Crawforda zamieszczony w omawianym w zbiorze, „Górna koja” (1886), też całkowicie mnie usatysfakcjonował. Forma już tradycyjna, fabuła w gruncie rzeczy też niewyszukana, ale miłośnicy opowieści o nawiedzonych miejscach narzekać nie powinni. Nie jakiś tam pierwszy lepszy nawiedzony dom, tylko jedno pomieszczenie na statku. A konkretniej kabina 105, liniowiec „Kamczatka”. Crawford zabiera nas w rejs transatlantycki, o którym długo nie zapomnimy. Ani my, ani główny bohater i zarazem narrator tej opowieści, któremu przypadła feralna kabina 105. Kabina, która napawa nie tak znowu nieuzasadnionym lękiem członków załogi problematycznego liniowca. Jak można się spodziewać nasz bohater też niebawem wyzbędzie się sceptycyzmu.

Przechodzimy do opowiadania Arthura Conana Doyle'a (twórcy nieśmiertelnego Sherlocka Holmesa) zatytułowanego „Kapitan Gwiazdy Polarnej” (1883), które mogło być inspiracją dla Dana Simmonsa piszącego swój wielki „Terror”. Ta opowieść Arthura Conana Doyle'a, oczywiście mu ustępuje, ale to i tak niebagatelna rzecz. Z dziennika studenta medycyny przemierzającego Morze Północne na wielorybniku o nazwie „Gwiazda Polarna”. Wielorybniku, którym dowodzi osoba o bardzo zmiennych nastrojach. Ale nie to najbardziej niepokoi naszego narratora. Główny bohater tej niesamowicie klimatycznej opowieści jest coraz bardziej przekonany, że na czele załogi stoi szaleniec (postać ta delikatnie kojarzyła mi się z Kurtzem z późniejszego „Jądra ciemności” Josepha Conrada). Człowiek być może stanowiący zagrożenie nie tylko dla siebie, a i dla innych osób, które wybrały się z nim w tę arcytrudną podróż. Później mamy doskonałe „Później” (1910) pióra Amerykanki Edith Wharton, która przenosi nas do Anglii i stawia u boku pewnego małżeństwa, które przeprowadza się do ponoć nawiedzonego domu. Pochodzący ze Stanów Zjednoczonych bohaterowie nastrojowego opowiadania Wharton nie tylko znają historie krążące o tym miejscu, ale wręcz mają nadzieję, że dane im będzie zobaczyć jakiegoś ducha. Jest tylko jeden problem. Wieść niesie, że jeśli już spotkają ducha to nie będą wiedzieć, że to duch. Dopiero później sobie to uświadomią. Kiedy dokładnie? Nie wiadomo, ale tak czy inaczej ta wiadomość trochę przytępia zapał naszych „poszukiwaczy duchów”. Nie dosłownie, bo to przede wszystkim ludzie, którzy pragną toczyć spokojny żywot w nowym miejscu. Osiąść w przytulnym domku, unikać stresów i cieszyć się wzajemnym towarzystwem, bo wcześniej nie mieli ku temu wielu okazji. Jak można się tego spodziewać ich życie w nowym miejscu nie potoczy się tak, jak go sobie wymarzyli. Przez ducha, którego przecież tak bardzo chcieli zobaczyć... My domyślamy się, że właśnie na niego patrzymy, ale oni nie. Objawienie, jak mówi tytuł tego utworu, przyjdzie do nich dopiero później. Za późno? Pozwólcie, że zamiast odpowiadać na to pytanie przejdę do opowiadania M.R. Jamesa (właściwie Montague Rhodes James) pt. „Jesion” (1904). Tytułowe drzewo dawniej rosło na terenie należącym do człowieka, który niejako został zmuszony do pogrążenia pewnej kobiety oskarżonej o praktykowanie czarnej magii i paktowanie z Szatanem i czym prędzej za to straconej. James oczywiście czerpał inspirację z jednej z czarnych kart historii chrześcijaństwa, z polowań na tak zwane czarownice. Tylko że u niego to wcale nie musi być tylko tak zwana czarownica. Finał, owszem, robi wrażenie, ale dosyć chaotyczny i nazbyt pośpieszny sposób, w jaki ten angielski pisarz rozwija swoją historię znacząco obniżał moje zaciekawienie tą bądź co bądź mroczną opowieścią. „Duch skarbca” (1886) Emily Arnold tak mroczny już nie jest, a mimo to moje zaangażowanie było większe. Historia pewnej dziewczyny, która jest zmuszona przynajmniej na jakiś czas opuścić ukochanego ojca i osiąść w rodzinnym zamku należącym do jej ciotki i mieszkającej w nim z dwójką swoich dzieci. Już niedługo. Chyba że jakimś cudem uda jej się znaleźć sposób na spłatę długu, który od lat się za nią ciągnie. „Duch skarbca” to delikatniejsze podejście do ghost story – może nie zaraz bajka dla grzecznych dzieci, ale na pewno lżejsze klimaty. Współczesnego czytelnika najsilniej może (ale nie musi) wzruszyć w tym romans kuzynostwa, który w tamtych pruderyjnych czasach był czymś jak najbardziej naturalnym. Ciekawe, prawda? Temat, który w sztuce współczesnej zasadniczo porusza się celem zaszokowania odbiorców, a przynajmniej wzbudzenia kontrowersji, dawniej był traktowany jak coś najnormalniejszego pod słońcem. Bo kazirodztwo niczym zdrożnym wówczas nie było. Isabella Frances Romer w „Nekromancie – duch a czarna magia” (1842) skupia się na majętnym rodzie, które przechodzi doprawdy ciężkie chwile. Dziedzic majątku znika, a jego niedoszła małżonka pogrąża się w rozpaczy. Majątek i jej ręka należą się teraz młodszemu bratu zaginionego. Problem w tym, że jego ukochana nie zamierza się z nikim wiązać, dopóki nie będzie miała absolutnej pewności, że wybranek jej serca nie wróci. I tutaj wkracza tytułowy nekromanta... Zaserwowany przez Romer zwrot akcji raczej nie zaskoczy wielu współczesnych czytelników, ale w XIX wieku mógł robić wrażenie. Wstęp i rozwinięcie tej historii pewnie trochę mniejsze. Bo to w gruncie rzeczy dosyć płaska historyjka. Z wyjątkiem finału, bo choć przewidywalny to cios, to jednak wreszcie jakieś ożywienie. Szkoda tylko, że na koniec.

„Wigilię pełną duchów” nie nazwałabym wprawdzie maksymalnie wyrównaną publikacją, bo jednak uważam, że parę opowiadań jakościowo wyraźnie odstaje od reszty, ale tę magiczną podróż w przeszłość i tak będę dobrze wspominać. I pewnie jeszcze nie raz powrócę do niektórych jej etapów. To jest większości. Większości opowiadań wcielonych do tego tomu. Wybranych przez wydawnictwo Zysk i S-ka przede wszystkim dla miłośników klasycznej literatury grozy. Klasycznych opowieści o przeróżnych zjawiskach nadprzyrodzonych, których wcale nie trzeba czytać w okresie świątecznym. Bo i nie do atmosfery świąt odnosi się tytuł tej publikacji. Tylko do dawnego zwyczaju, który może i Wy zechcecie spraktykować: uświetnić wigilijny wieczór lekturą jakiegoś tekstu z tej wyśmienitej publikacji. Tak czy inaczej warto to przeczytać – samemu czy w towarzystwie, jak chcecie. Ale jeśli lubicie historie z dreszczykiem i nie mieliście jeszcze okazji zapoznać się z opowiadaniami zamieszczonymi w tej książce, to teraz już macie. Chyba nie przegapicie takiej szansy, co?

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

3 komentarze:

  1. Jejku muszę przeczytać koniecznie! Zawsze jak byłam mała to oglądałam z bratem gęsią skórkę albo opowieści przy ognisku czy coś w tym rodzaju.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Wigilia pełna duchów" to zbiór bardzo zróżnicowany, ale z pewnością warty uwagi. Być może to również inspiracja do tego, by dowolny wieczór spędzić tak, jak w czasach wiktoriańskich i powoli poznawać fabułę każdej historii. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest to naprawdę dobra książka przy której można poznać ciekawe ujęcia tematyki życia pozagrobowego.

    OdpowiedzUsuń