Nękany
przez rówieśników ośmioletni Peter samotnie zmaga się z
przeświadczeniem, że w jego domu zagnieździła się jakaś
przerażająca obecność. Opowieści przelęknionego chłopca o
niepokojących nocnych odgłosach rozlegających się w jego pokoju
rodzice tłumaczą wybujałą wyobraźnią i oczekują od niego jak
najszybszego uporania się z tym problemem. Tym bardziej, że zwrócił
na siebie uwagę nauczycielki zastępczej, panny Devine, jedynej
współczującej duszy w jego hermetycznym światku. Kiedy Peter
utwierdza się w przekonaniu, że w jego przeraźliwie zimnym
rodzinnym gnieździe ugrzęzło jeszcze jedno udręczone stworzenie,
jego nauczycielka nabiera pewności, że wszystkie problemy chłopca
wynikają ze skrajnie nieodpowiedniej opieki w domu, że Peter nie
jest bezpieczny z ludźmi, którzy sprowadzili go na ten bezduszny
świat.
|
Plakat filmu. „Cobweb" 2023, Lionsgate, Media Capital Technologies, Point Grey Pictures |
Pełnometrażowy
debiut reżyserski Samuela Bodina, twórcy między innymi serialu
„Marianne” (2019), amerykański horror nastrojowy nakręcony w
Bułgarii w listopadzie 2020 roku w oparciu o scenariusz miłośnika
gatunku Chrisa Thomasa Devlina, scenarzysty „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” w reżyserii Davida Blue Garcii. Głównym
źródłem inspiracji Devlina były przeżycia własne; wspomnienia
małego chłopca nocami kulącego się ze strachu w swoim
„nawiedzonym pokoju”. Naturalne dźwięki wydawane przez dom
niepożądanym karmicielem nieokiełznanej wyobraźni dziecka.
Niemały wpływ na „Pajęczynę” (oryg. „Cobweb”) miał też
obraz „Blue Velvet” Davida Lyncha, a na późniejszym etapie prac
natchnienie popłynęło też ze strony „Skinamarink” Kyle'a
Edwarda Balla. Ponadto Devlin zawarł w scenariuszu kilka subtelnym
nawiązań do „Ludzi-kotów”, „Wędrowałem z zombie” oraz
„The Leopard Man” Vala Lewtona. Jego historia jest jednak
kojarzona głównie z opowiadaniem Edgara Allana Poego pt. „Tell-Tale
Heart” (pol. „Serce oskarżycielem” aka „Mowne serce”).
Chris Thomas Devlin nie ukrywa, że jest fanem twórczości Wielkiego
Edgara, w związku z czym bardzo ucieszyły go opowieści o jego
luźnej adaptacji czy wariacji na temat utworu właśnie tego
literata. I nie ma znaczenia, że nie taki był jego zamiar, że
konstruując opowieść o chłopcu być może niebezpiecznie
popychanym w kierunku otchłani szaleństwa przez mrożące krew w
żyłach hałasy we własnym domu, świadomie nie podpierał się
„Tell-Tale Heart”. „Pajęczyna” Samuela Bodina została
uwolniona w lipcu 2023 roku – otwarcie międzynarodowej dystrybucji
kinowej.
Samuel
Bodin ma słabość do prostych opowieści z dreszczykiem snutych
przy ognisku. I właśnie ta prostota przyciągnęła go do historii
Chrisa Thomasa Devlina; opowieści o chłopcu, który słyszał głos.
Oczarowała go też atmosfera panująca w klaustrofobicznym światku
małoletniego protagonisty, specyficzna melodia tej niezupełnie
zakotwiczonej w twardej rzeczywistości bajki na nie-dobranoc.
Działającej na dwóch poziomach baśni o współczesnej rodzinie. Z
publicznych wypowiedzi reżysera „Pajęczyny” wnioskuję, że
rzeczywistość ośmioletniego Petera w jego pojęciu była płynna.
Brudna ciecz... albo depresyjny realizm magiczny. W moim przekonaniu
najenergiczniejszym działaczem na rzecz baśniowego klimatu
„Pajęczyny” są niewesołe dekoracje okolicznościowe. Smętny
jarmark halloweenowy. Martwa cisza przed wielką burzą. Martwe życie
małego chłopca. Instynktowny horror dla gatunkowych
tradycjonalistów. Co prawda w moim przekonaniu „Pajęczyna” nie
tyle papuguje, ile przetasowuje – sprawdzone motywy w niepospolitym
ustawieniu. To samo, ale inaczej w chwytającej za serce mrocznej
sadze rodzinnej. Gehenna bezbronnej istoty, która w przeciwieństwie
do większości małych bohaterów świata horroru nie może polegać
na rodzicach. Rolę, którą w tego typu opowieściach zazwyczaj
przypisuje się przynajmniej jednemu z opiekunów prawnych słusznie
przerażonego dziecka, w „Pajęczynie” powierzono jego
nauczycielce zastępczej, pannie Devine (zadowalający występ
Cleopatry Coleman; m.in. „Infinity Pool” Brandona Cronenberga),
która prawdopodobnie nie wie o nocnych zmaganiach prześladowanego
ucznia z domniemanym upiorem zza ściany. UWAGA SPOILER „W
mroku pod schodami” Wesa Cravena (pomijając już późniejsze
horrory i thrillery o dzikich lokatorach z krwi i kości) KONIEC
SPOILERA w serdecznym uścisku z nieśmiertelnym motywem
„wyimaginowanego przyjaciela”. Peterowi (bezbłędna kreacja
Woody'ego Normana; m.in. „Demeter: Przebudzenie zła” André
Øvredala) bez wątpienia samotność mocno doskwiera, ale to pewnie
nie wystarczy, by przekonać miłośników gatunku do teorii jego
rodziców, Carol i Marka (intrygujące popisy Lizzy Caplan, którą
fani kina grozy mogą pamiętać choćby z „Projekt: Monster”
Matta Reevesa, oraz w mojej ocenie nieco jej ustępującego
Antony'ego Starra), o rozbuchanej wyobraźni, której co istotniejsze
ani myślą dłużej tolerować. Tak to przedstawiają swojemu
kłopotliwemu dziecku, czołowemu przewodnikowi po tym ponurym
świecie przedstawionym. Pułapce chłopczyka, który bezgłośnie
dopomina się o bezwarunkową miłość mamy i taty. Krzyk rozpaczy
niewidzialnej ofiary. Dziecka, które nigdzie nie czuje się
bezpiecznie. Piekło w szkole i w domu. Popychany, poniżany,
bezlitośnie wyśmiewany uczeń szkoły podstawowej, który
najpewniej jeszcze gorzej czuje się na terytorium rodziców. Mówią,
że to wszystko dla jego dobra, wmawiają mu (i sobie?), że ich
metody wychowawcze mają wzniosły cel, że powinien być wdzięczny
za ich poświęcenie. Za uwagę, jaką mu okazują. Nie ignorują
jego problemów tylko na bieżąco je wypalają. Zdecydowanie
wyrywają wszelkie chwasty z wnętrza ukochanej latorośli, która w
zamian dodaje im zmartwień. Jeszcze nie uporali się z nocnymi
lękami Petera, od jakiegoś czasu w środku nocy wyrywającymi ich
ze snu krzykami przerażonego chłopca bredzącego o jakimś potworze
w jego pokoju, a on znowu nabroił. Koszmary senne i dziecinne
strachy na jawie. Carol i Mark dają Peterowi nader wyraźnie do
zrozumienia, że okres ich wyrozumiałości dobiegł końca, że w
tym wieku powinien już umieć poskramiać swoją wstrętną
wyobraźnię. Dorosnąć wreszcie!
|
Materiał promocyjny. „Cobweb" 2023, Lionsgate, Media Capital Technologies, Point Grey Pictures |
Mroczne
domostwo z przydomową uprawą dyń, których wycinanie jest jedynym
ustępstwem pani domu na rzecz znienawidzonego święta. Główny
bohater „Pajęczyny” Samuela Bodina może tylko pomarzyć o
halloweenowym kostiumie i zbieraniu cukierków. Ten wieczór, jak
wszystkie inne, przypuszczalnie spędzi w boleśnie znanej „chatce
z piernika”, w towarzystwie szorstkich rodziców i niedawno
odkrytej istoty być może znającej wszystkie sekrety tego
przeklętego miejsca. Calutką, nieupiększoną prawdę o ludziach z
lodu. Oczami dziecka na sytuację w domu i w szkole. Twórcy
„Pajęczyny” chcieli, by widz identyfikował się z ośmiolatkiem
ze spuszczoną głową podążającym przez tak zwane życie. W
istocie prawdziwe życie toczy się obok Petera, zwierzyny łownej w
miejskiej dżungli. Worka treningowego lubianych uczniów i uczennic,
których w razie wpadki spotkają niesrogie konsekwencje. Zostaną
zmuszeni do publicznych przeprosin, które najprędzej tylko podsycą
nienawiść do szkolnego wyrzutka. Wymowna jest wymiana zdań między
panną Devine a nauczycielem upierającym się, że nie mogą nic
zrobić dla tego ewidentnie cierpiącego dziecka. Typowa bezsilność
w rzekomej rozwiniętej cywilizacji, wiecznie związane ręce
administracji publicznej. Nikt nie ruszy palcem, aż dojdzie do
tragedii? Tymczasowa wychowawczyni Petera nie potrafi zmusić się do
bezczynności w obliczu krzywdy dziecka, co w tym chorym świecie
jest najbezpieczniejszym wyjściem dla niej. Po wszystkim będą
ubolewać nad znieczulicą społeczną, zarzucać niby niezrozumiałą
bierność i po raz enty tłumaczyć, co powinno się robić w takich
sytuacjach. Ewentualne konsekwencje złożenia takiego uprzejmego
donosu, wywiązania się z obywatelskiego i przede wszystkim
moralnego obowiązku, przemilczą. Bo czasami zabijają posłańca.
Panna Devine co prawda nie przekonała się o tym na własnej skórze,
ale wbrew podejrzeniom nauczyciela z dłuższym stażem, nie jest
taką optymistką, by spodziewać się nagrody za działalność na
rzecz małoletniej ofiary przemocy. A przynajmniej ja nie miałam
wątpliwości, ze kobieta świadomie kładzie na szali własną
karierę, że w pełni zdaje sobie sprawę przynajmniej z tego
ryzyka. Heroizm we współczesnym świecie. Zakładając, że dobra
wróżka Petera, zdecyduje się na więcej. Więcej od kulturalnych
rozmów z podejrzanymi ludźmi: oburzoną kobietą i fałszywie
uprzejmym mężczyzną. Spodziewałam się standardowego popcornowego
straszaka, który często robi „buu!”, a dostałam niepłytką
opowieść najprężniej budującą się klimatem. Wzruszający
dramat rodzinny i przyjemnie kameralny horror w jednym. Bogaty w
treść, ubogi w efekty specjalne. Prawdziwa bądź wyimaginowana
istota przemawiająca do Petera, przez większość seansu niemal
całkowicie zdaje się na wyobraźnię odbiorcy. Aksamitny dziecięcy
głosik i oko, które przestraszyło Petera. W myśl zasady
najbardziej boimy się tego, czego nie widzimy. Czego nie znamy. Bo w
gruncie rzeczy nie mamy żadnych potwierdzonych informacji na temat
wątpliwej antybohaterki „Pajęczyny”. Damy, która swój upiorny
wygląd (bo oczywiście w końcu będziemy mogli dokładnie ją sobie
obejrzeć) w największym stopniu zawdzięcza:) makijażowi i
sztuczkom operatorskim (przyśpieszanie klatek), ale swoje robi też
„pajęczy krok” oraz coś, co pozwolę sobie nazwać „wzmocnionym
atrybutem azjatyckich duchów”: efektowna przesada w zaskakującym
rozdziale „Pajęczyny”. UWAGA SPOILER Kto by się
spodziewał ostrego skrętu w stronę krwistego home invasion
w horrorze o nawiedzonym domu? KONIEC SPOILERA Raptowna zmiana
tempa, gwałtowne przyśpieszenie, które można potraktować jak
ukłon w stronę zwolenników hałaśliwych straszydeł, a
przynajmniej wynagrodzenie dla niektórych z nich za męki obcowania
z tworem smęcącym. Niemodnym. Stara szkoła straszenia, z której
zostałam brutalnie wypchnięta w ostatecznej konfrontacji. Doceniam
przewrotność, ale przytłoczyła mnie ta dynamika zdarzeń,
ogłuszył tak jaskrawy kontrast w „linii melodycznej” (swoją
drogą zakochałam się w przewodnim motywie muzycznym - boleść
emanująca z cichego, jakby nieśmiałego zawodzenia, szeptanej
skargi dzieci cierpiących w samotności). A więc niekonsekwentna
stara szkoła straszenia, ale wystarczy, że przywołam w pamięci
ten magiczny moment przedarcia się przez moje mury obronne,
autentycznie niepokojącą, jeśli już nie przerażającą sekwencję
z demonicznymi intruzami w pokoju dziecięcym, by odechciało się
narzekać na ostatni „akt” szokująco emocjonującej „sztuki”
o chłopcu, który bał się potworów.
Poszukiwacze
oryginalności w kinie grozy strzeżcie się „Pajęczyny” Samuela
Bodina! Bo to kolejna opowieść o nawiedzonym domu. Poszukiwacze
dosadnych filmowych straszydeł strzeżcie się „Pajęczyny”
Samuela Bodina! Bo to kameralne spotkanie ze smutnym chłopcem.
Poszukiwacze skomplikowanych fabuł strzeżcie się „Pajęczyny”
Samuela Bodina! Bo to prosta historyjka o Boogeymanie. Albo nie,
cofam to. Lepiej sprawdźcie, czy tyle Wam wystarczy;) Nie rozkazuję,
tylko pokornie proszę o przytulenie tego uroczego stworzonka z
ostrymi zębiskami. Depresyjnej kroniki rodzinnej w klimatycznym
wydaniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz