poniedziałek, 21 lutego 2022

„Teksańska masakra piłą mechaniczną” (2022)

 

Siostry Lila i Melody oraz Dante i jego dziewczyna Ruth udają się do wymarłego miasteczka w Teksasie o nazwie Harlow, celem zlicytowania starych nieruchomości przejętych przez bank. Na miejscu, w dawnym sierocińcu, zastają schorowaną kobietę w podeszłym wieku, mieszkającą z jednym ze swoich wychowanków. Młodzi ludzie nie domyślają się, że to niesławny Leatherface, główny sprawca szeroko omawianej w mediach masakry sprzed pięćdziesięciu laty. Wyjątkowo niebezpieczny człowiek, który przez cały ten czas ukrywał się przed wymiarem sprawiedliwości. A teraz, na skutek tragedii w jego przekonaniu spowodowanej przez ludzi z miasta, ponownie ogarnia go niepohamowana żądza mordu.

Teksańska masakra piłą mechaniczną” 2022 (oryg. „Texas Chainsaw Massacre”) to drugi alternatywny sequel kultowego filmu slash z 1974 roku w reżyserii Tobe'ego Hoopera. Czy jak kto woli requel. Pierwsza taka alternatywa (inna linia fabularna) dla „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną 2” Tobe'ego Hoopera z 1986 roku pojawiła się w 2013 roku, „Piła mechaniczna” Johna Luessenhopa – ta gałąź w 2017 roku wydłużyła się o „Leatherface'a” Juliena Maury'ego i Alexandre'a Bustillo, prequel „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” (1974) i „Piły mechanicznej” (2013). Główne zdjęcia do „TCM” A.D. 2022 ruszyły w sierpniu 2020 roku w Bułgarii, pod kierownictwem Ryana i Andy'ego Tohillów. Przedstawiony przez nich materiał nie uzyskał akceptacji, czego następstwem było wymienienie Tohillów na Davida Blue Garcię, rodowitego Teksańczyka, który wcześniej wyreżyserował tylko jeden obraz, thriller „Tejano” z 2018 roku. Garcia zaczął od zera – nie korzystał z materiałów zgromadzonych przez Ryana i Andy'ego Tohillów. Radą służył mu Fede Alvarez, główny producent i jeden z pomysłodawców tej historii (drugi to dobrze znany Alvarezowi Rodo Sayaques), twórca między innymi remake'u „Martwego zła” (2013) i thrillera z nurtu home invasion „Nie oddychaj” (2016), który w przestrzeni medialnej zapewniał, że film kręcono w starym stylu, także z wykorzystaniem archaicznych sprzętów. Autorem scenariusza jest debiutant Chris Thomas Devlin. Dystrybucja „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” Davida Blue Garcii ruszyła 18 lutego 2021 roku na Netfliksie.

Fede Alvarez zapowiadał oldschoolowe podejście do strony technicznej i faktycznie da się zauważyć w „Teksańskiej masakrze piłą mechaniczną” Davida Blue Garcii wyraźne, a na pewno bardziej zdecydowane niż w poprzednich dwóch cegiełkach niniejszej franczyzy, tj. „Piła mechaniczna” Johna Luessenhopa i „Leatherface” Juliena Maury'ego i Alexandre'a Bustillo, próby przywołania ducha ponadczasowego dokonania nieodżałowanego Tobe'ego Hoopera. Kamienia milowego w historii kina grozy. Ta pamiętna, niesamowicie duszna atmosfera wypracowana przez jednego z najbardziej rozpoznawalnych twórców w światku horroru, w moim przekonaniu w XXI wieku najdobitniej zaznaczyła się w remake'u tego, wbrew tytułowi, niezbyt krwistego slashera z 1974 roku: „Teksańska masakra piłą mechaniczną” z 2003 roku w reżyserii Marcusa Nispela, która w 2006 roku doczekała się utrzymanego w podobnym (acz według mnie już nie tak intensywnym) klimacie, prequela wyreżyserowanego przez Jonathana Liebesmana („Teksańska masakra piłą mechaniczną: Początek”). Wkład Davida Blue Garcii - w każdym razie pierwszy, bo zdążył on już wyrazić swoją gotowość do przedłużenia tej filmowej przygody – samym klimatem może się wybronić w oczach miłośników oryginału. Nawet jeśli uznają – a podejrzewam, że w większości przypadków tak właśnie będzie – że to niedokładnie to samo. Ja jestem w tej mniejszości, która najbardziej w tej franczyzie upodobała sobie wkład Marcusa Nispela. Tak, tak, nie oryginał, można bić:) Ale ta atmosfera... Nie do podrobienia. No właśnie. Mimo wszystko David Blue Garcia i jego ekipa przywołali delikatny zapaszek Hooperowskiego Teksasu. Nispel czy nawet Liebesman to nie, ale Luessenhop oraz duet Maury/Bustillo nie naraziliby mi się tak bardzo, gdyby poszli podobną drogą. Zdjęcia powstały pod kierownictwem Ricardo Diaza, a nawet dopasowaną do obrazu (nieźle współgra, zwłaszcza ten swojski dźwięk piły mechanicznej), oszczędną ścieżkę dźwiękową skomponował Colin Stetson, którego fani kina grozy mogą kojarzyć choćby z „Dziedzictwa. Hereditary” Ariego Astera czy „Koloru z przestworzy” Richarda Stanleya. Mętne, przymglone kadry, moim zdaniem najsilniej nasycone tą magiczną, nader charakterystyczną energią pierwowzoru w świetle dziennym. Za dnia „TCM” 2022 na mnie działała nieporównywalnie lepiej, niż po zapadnięciu ciemności. A po retro przychodzi to, co ja nazywam plastikiem. Nowoczesność w negatywnym znaczeniu tego słowa rozprasza, żeby nie powiedzieć zabija, wątłą duszyczkę lat 70-tych XX wieku. Już nie zalatuje stęchlizną. I wreszcie można odetchnąć pełną piersią. Duchota ustąpiła w widmowym miasteczku gdzieś w Teksasie. Bo przecież nie może być za dobrze. Pomijając prolog, który mówi nam, że rzeź z 1973 roku, której głównym antybohaterem był nigdy nieschwytany człowiek zwany Leatherface'em (Mark Burnham), nadal cieszy się zainteresowaniem opinii publicznej (jedna z tych potwornych spraw, o której pamięć najpewniej nigdy nie zginie: media już o to zadbają), zaczynamy klasycznie – od stacji benzynowej. W polu widzenia nie ma innych przybytków. Tylko nieruchliwa droga asfaltowa i pola uprawne. Czyli znowu jesteśmy tam, gdzie diabeł mówi dobranoc. U boku młodych mieszczuchów, którym marzy się utopia. Nie, nie tylko marzy. Im się wydaje, że są w stanie zbudować taką krainę powszechnej szczęśliwości. Mlekiem i miodem płynącą miejscowość na wyludnionym kawałku teksańskiej ziemi. Prawie wyludnionym. W miasteczku Harlow.

Tabliczka, którą mijają młodzi ludzie z miasta wjeżdżając do Harlow w Teksasie, informuje, że mieszkają tu 1974 osoby (oczywiste oczko puszczone do fanów oryginału), ale jak szybko się okazuje to już nieaktualne. Zostały jakieś... trzy osoby? Starsza kobieta mieszkająca z potężnym mężczyzną oraz Teksańczyk z krwi i kości. „Wiecznie” uzbrojony białoskóry mechanik, złota rączka, która ma pomóc – naturalnie odpłatnie – naszym dzielnym idealistom w gentryfikacji Harlow. Melody już wcześniej zdążyła wyrobić sobie zdanie na jego temat. Wystarczył jej jeden rzut oka na tę postać, by wydać werdykt. Jakżeby inaczej, na niekorzyść tego, bądź co bądź, nieszukającego zaczepki, kompletnie nieznanego jej człowieka. Takie czasy, takie pokolenie, zdają się mówić twórcy. Każdemu trzeba przylepić jakąś etykietkę. Nie znam, ale się wypowiem. Jakie to typowe... Gdyby dać im więcej czasu, to pewnie wysmażyliby jakiś „stosownie” zjadliwy wpis na temat tego człowieka w social mediach. Dante, jego dziewczyna, czy tam narzeczona Ruth i może też Melody to influencerzy, którym trafiło się duże zlecenie od banku. Ich reklama się sprawdziła, napędzili klientelę, więc pozwolono im przeprowadzić licytację w Harlow. Sprzedaż nieruchomości przejętych przez bank. Przewodzi Dante, ciemnoskóry chłopak, który wzbudził we mnie najsilniejszą antypatię. Opętany niemożliwą do ziszczenia – nie chcę mówić infantylną – ideą, która zaciemnia mu wszystko inne. Zamiast sprawdzić, doczytać, upewnić się... Dante to bardzo zapracowany młody człowiek (w końcu gwiazda internetu), który czuje, że musi się wykazać (jak się spisze to może będzie się trafiać więcej tak dużych zleceniodawców, jak bank, który teraz wyprzedaje nieruchomości w Harlow), a przy okazji może uczynić świat trochę lepszym. Dantopia: taką nazwę, tylko na poły żartobliwie, proponuje dla tego, czym wkrótce stanie się Harlow. Tak będzie, już jego w tym głowa. Pokiereszowana głowa. Dante to jeden z tych typów, który nie ma litości nawet dla schorowanych starszych ludzi. No dobrze, można zastanawiać się, czy potraktowałby tę kobiecinę tak samo, gdyby wcześniej nie zaszufladkował jej jako rasistki. Tak czy inaczej, jego postawa względem długoletniej mieszkanki Harlow różni się od podejścia Melody, która niby robi za jego wsparcie, ale nie wykazuje się przy tym aż taką bezdusznością. Wyraźnie współczuje starszej pani. Stara się być tak delikatna, na ile to możliwe w zaistniałych okolicznościach. Podczas gdy Melody próbuje załatwić to polubownie, Dante biegnie po mundurowych. Proszę wyprowadzić tą panią. Jej współlokatorowi też już dziękujemy. Pa, pa, krzyżyk na drogę. Dante nie będzie użerać się z wieśniakami. Biznesmen mówi: dzicy lokatorzy precz. Na jego nieszczęście – i niestety nie tylko jego – trafił na gościa, który już przelewał krew mniej winnych od tego tu. Gościa, który niemal pół wieku wcześniej, wraz ze swoją szaloną rodzinką, urządził istne piekło zaprzyjaźnionym turystom. Z tej małej grupki cało wyszła jedynie Sally Hardesty, którą kreowała, w oryginale Tobe'ego Hoopera, nieżyjąca już Marilyn Burns. „Teksańska masakra piłą mechaniczną” Davida Blue Garcii przywraca tę postać – można chyba powiedzieć, że to jedna z największych gwiazd wśród final girl w całej historii nurtu slash – w stylu „Halloween” Davida Gordona Greena. Rolę Sally powierzono Olwen Fouéré, która moim zdaniem bezbłędnie wywiązała się z powierzonego jej zadania. Wczuła się w wizję, która, obawiam się, jeszcze nieraz na ekranie się objawi. Nowa moda. Najpierw Laurie Strode, teraz Sally Hardesty, a potem może Nancy Thompson (tej proponuję dać czołg). Tęskni się filmowcom za Sarah Connor. Rozumiem, też ją lubię (tj. tylko w „Terminatorze 2: Dniu zagłady” Jamesa Camerona: jedyna odsłona tej franczyzy, która podbiła moje serce), ale wolałabym, żeby takie kobiety kierowano pod inne adresy. Klasyczny, pierwszy model final girl, dobrze. Postmodernistyczny model final girl, bardzo dobrze. Ale to? Czy naprawdę tylko ja uważam, że to masakrowanie kultowych postaci kina grozy? I dlaczego to musi być akurat slasher? Tyle jest podgatunków horroru, a ten denerwujący trend musi rozwijać się u mojego ulubieńca. Taki pech. Mój pech, ale niekoniecznie Wasz. Mój sprzeciw nie ma najmniejszego znaczenia. Takich post postmodernistycznych bohaterek będzie więcej, bo jest na nie pobyt. Jest podatny grunt na takie Robokobitki w horrorowych rąbankach. Czyli jeśli komuś spodobała się nowa Laurie Strode, to przypuszczalnie przyklaśnie nowej Sally Hardesty. Istnieje jednak ryzyko, że w tym przypadku pozostanie przynajmniej lekki niedosyt – starsza kobieta z wielką giwerą mogłaby dłużej „porozrabiać”. Innymi słowy, występ zaskakująco krótki. Powiedziałabym „na szczęście dla mnie”, ale co to za szczęście przebywać wśród ludzi, do których nijak nie potrafiłam się przekonać. Na pierwszy plan początkowo wysuwa się Melody (w moim poczuciu przeciętnie odegrana przez Sarah Yarkin) – potencjalna final girl, która, zdaje się, miała reprezentować nieklasyczne podejście. Natomiast jej siostra, wiecznie skwaszona, bo straumatyzowana Lila (Elsie Fisher to według mnie najsłabsze ogniwo obsady „TCM” 2022), która szybko nie tyle strąca ją z piedestału, ile staje obok niej, najwyraźniej wyszła ze starej szkoły dla final girl. Bez czerwonego paska. Szkoda, że twórcy nie uznali za stosowne pociągnąć, jakoś rozwinąć, tej praktycznie jedynej informacji na temat Lily, jaką ujawniono. Straszne przeżycie i jego następstwa. Walka z wewnętrznymi demonami, pod opiekuńczymi, czy raczej zaborczymi, skrzydłami siostry. Temat zaledwie liźnięty. Nierobiący większej różnicy. Jest, bo jest. Bo coś wypadało o Lili powiedzieć. Lekki koloryt wprowadził Teksańczyk, który ma zgoła inny stosunek do broni od naszej Lili, ale (nie oceniaj po pozorach) wygląda na to, że ten nowo poznany mężczyzna rozumie ją lepiej od solidaryzującej się z nią w nienawiści do broni Melody. Największe nadzieje wiązałam właśnie z nim – jedyna postać, której los nie był mi całkowicie obojętny. Wiem, jak to brzmi, ale to jeszcze nic. Jeśli bardziej współczuje się mordercy niż jego ofiarom, to raczej nie jest dobrze. Albo ze mną, albo ze scenariuszem. Fakt, że ta skrajnia niewygodna, w tym przypadku na pewno niepożądana, emocjonalna reakcja, nie dręczyła mnie jakoś szczególnie długo, ale to, co przyszło potem też mnie nie urządzało. Obojętność. Rzeź trochę jak w „Halloween” i „Halloween zabija” Greena. Szybkie akcje – strumienie substancji robiącej za krew i niewiele więcej. Śmiertelnie ugodzony własną kością i coś, co pozwolę sobie nazwać, przedłużeniem ust. I to by było prawie na tyle. Efekty specjalne praktyczne (warto dodać, że tytułowe narzędzie podobno służyło też ekipie Hoopera przy pierwszym filmie spod tego szyldu. Łatwo nie było: wysłużona piła działała, kiedy „jej pasowało” na planie „TCM” 2022. Niesforne dziewuszysko), szkoda tylko, że tak mało widać. Ale scenę w autokarze na pewno zapamiętam. Wspaniały kicz, doprawiony moim zdaniem trafną analizą współczesnego człowieka. Zamiast uciekać, filmuj. A jeszcze lepiej daj to na żywo w internecie. Inni chętnie skomentują. Jak? Jak zawsze. Morze krwi w głębokim błękicie poszatkowanym wyładowaniami atmosferycznymi. Po napisach końcowych jeszcze jedna scenka – kolejny niski ukłon w stronę pierwowzoru.

Historia średnio zajmująca, a bohaterowie nijacy. Bez wyrazu. Uważam, poniżej slasherowego, a zatem niewygórowanego standardu. Może z jednym wyjątkiem, ale czy ta postać da się lubić? Na plus praktyczne efekty specjalne, choć wolałabym wolniej z tym morderczym szałem Leatherface'a w jesieni życia (starszy pan, ale wciąż w doskonałej formie, co wedle słów reżysera u rodowitych Teksańczyków nie jest niczym niezwykłym), klimat retro (za dnia, nocą to już raczej inna bajka), z którego przebija delikatny aromat, czy raczej odorek pierwszej „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”, czyli formalnie poprzedniczki niniejszego dokonania Davida Blue Garcii. Któremu doradzał Fede Alvarez, twórca moim zdaniem bardzo dobrego remake'u „Martwego zła”. Szkoda, że sam nie skusił się na to gorące krzesło reżyserskie. Niemniej drugi alternatywny sequel „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” Tobe'ego Hoopera i tak pozytywnie mnie zaskoczył. Dla mnie średniak, a spodziewałam się, że będzie jak z dwoma poprzednimi odwiedzinami u Leatherface'a. Rozmowa i tym razem niezbyt się kleiła, ale atmosfera jakoś bardziej przyjazna (czytaj: duszna, groźna). I nuda aż tak nie doskwierała.

4 komentarze:

  1. Gniot jakich mało. Wczoraj oglądałam i żałuję. Dobrze, że film nie był długi to i zbyt dużo czasu nie straciłam, ale naprawdę nie polecam nikomu, bo nie widzę w nim sensu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem czy planowane, pewnie nie, ale bardzo ślicznie wyglądają obok siebie recenzje Teksańskiej i Krzyku. Jakkolwiek słabe by nie były, te powroty wielkich franczyz zawsze przyciągną mnie przed ekran. W tym wypadku 5cream zdeklasował, ale i Leatherface pokazał kilka mocnych punktów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie było zaplanowane. Czysty przypadek;)

      Usuń
    2. Czy ja wiem czy czysty? Lekko krwią zabrudzony :))
      Podobała mi się nowa masakra.
      Dziwię się niektórym ludziom jak użytkownik Krucze Gniazdo - to jest slasher - tu fabuła jest szczątkowa i ma być tłem dla rzezi. Okazało się, że tło fabularne nawet ma sens i doprowadziło do fajnego wątku (pomyłka i poczucie winy), a co do killów są śmiałe i fajnie zrobione (z paroma wyjątkami), więc jest krwawo i są flaki, więc to co tygryski lubią najbardziej. Czego chcieć więcej skoro podstawowy są wykonane całkiem dobrze? To nie jest oskarowy dramat tylko najmniej wymagający, szablonowy podgatunek horroru. Oczywiście są też minusy - głupota bohaterów (autobus czy protagonistka babcia) czy niektóre efekty specjalne, ale na to można przymknąć oko w tym gatunku filmowym :) Na pewno fajnie by się oglądało to na imprezie. Ode mnie 6,5/10

      Usuń