środa, 6 września 2023

„Demeter: Przebudzenie zła” (2023)

 
Rok 1897. Clemens, czarnoskóry absolwent Uniwersytetu Cambridge, chcąc wrócić do swojego kraju, w porcie w Bułgarii dołącza do załogi statku handlowego Demeter, którego aktualnym miejscem docelowym jest Londyn. Pierwszy oficer Wojchek nie wierzy w jego przydatność w rejsie, ponieważ mężczyzna ma wykształcenie astronomiczne i żadnego doświadczania w pracy na statku, ale kapitan Eliot, w ramach wdzięczności za uratowanie jego kilkuletniego wnuka Toby'ego, przychyla się do prośby Clemensa o wykorzystanie jego dodatkowych umiejętności i pozwala mu pełnić rolę lekarza pokładowego. Podczas przeprawy przez Morze Egejskie Clemens znajduje ledwo żywą pasażerkę na gapę, nad którą roztacza troskliwą opiekę. Choć jest w mniejszości udaje mu się przekonać kapitana do darowania życia kobiecie, która wkrótce przedstawi się jako Anna z transylwańskiej wsi długo nękanej przez diabła, teraz żerującego na Demeter. Właściciela leżących pod pokładem ciężkich skrzyń ze znakami smoka zaadresowanych do opactwa Carfax.

Plakat filmu. „The Last Voyage of the Demeter" 2023, Amblin Partners, DreamWorks Pictures, Firebrand Video

Horror, który rodził się okołu dwudziestu lat. Zaczęło się w sklepie modelarskim, w którym pracował Bragi F. Schut, między innymi późniejszy współscenarzysta „Escape Room” Adama Ribitela, oddający się marzeniom o napisaniu historii w duchu uwielbianej przez niego kultowej serii zapoczątkowanej w 1979 roku przez Ridleya Scotta obrazem „Obcy – 8. pasażer Nostromo”. Zaczęło się od portfolio z „niesamowitymi modelami”, którym pochwalił mu się pewien mężczyzna. Największe zainteresowanie Schuta wzbudził jednak statek z postrzępionymi i zakrwawionymi żaglami. Twórca portfolio wyjaśnił, że to Demeter, epizodyczna bohaterka tragiczna „Draculi” Brama Stokera, najważniejszej reprezentantki światowej literatury wampirycznej. Tego dnia Schut biegiem wracał do domu, nie mogąc się doczekać odkopania swojego dość sfatygowanego egzemplarza ponadczasowej powieści Stokera, w celu dokładniejszego przeanalizowania niedługiego fragmentu „z dziennika kapitana Demeter”. Tak miłośnik „Obcego” znalazł nie tylko „swój statek kosmiczny”, ale i potwornego pasażera na gapę. Punkt wyjściowy do planowanego scenariusza pełnometrażowego horroru wampirycznego. Rozwinięcie tej opowieści okazało się trudniejsze, niż przypuszczał, prawdziwe schody zaczęły się jednak po zakończeniu tego etapu prac.

W 2003 roku ogłoszono, że wytwórnia Phoenix Pictures zakupiła skrypt Bragiego F. Schuta, a reżyserię jego opowieści wampirycznej powierzyła Robertowi Schwentke. Pod koniec 2006 roku James V. Hart, autor scenariusza „Draculi” Francisa Forda Coppoli, jednego z najbardziej docenionych filmów opartych na wybitnej powieści Brama Stokera, przedłożył swój scenariusz inspirowany umownymi wyjątkami z dziennika kapitana Demeter. W 2009 roku Schwentke, nomen omen, zszedł z pokładu, a na jego następcę wybrano Marcusa Nispela, twórcę między innymi remake'u „Teksańskiej masakry pilą mechaniczną” Tobe'ego Hoopera i „Piątku 13-tego”, reboota kultowej slasherowej serii otwartej w 1980 roku przez Seana S. Cunninghama. W 2010 roku odnotowano kolejne zmiany personalne między innymi na krześle reżyserskim... i tak trwały te roszady, aż do października 2019 roku. Do publicznej wiadomości podano wówczas informację, że scenariusz Bragiego F. Schuta zyskał nowego nabywcę, amerykańską firmę ukierunkowaną na produkcję rozrywkową Amblin Partners i że film wyreżyseruje André Øvredal, twórca między innymi „Łowcy trolli” (2010), „Autopsji Jane Doe” (2016) i „Upiornych opowieści po zmroku” (2019) na podstawie książek Alvina Schwartza, w Polsce wydanych pod tytułami „Upiorne opowieści po zmroku”, „Więcej upiornych opowieści po zmroku” i „Kolejne upiorne opowieści po zmroku”. Główne zdjęcia do „The Last Voyage of the Demeter” (pol. „Demeter: Przebudzenie zła”) ruszyły w czerwcu 2021 roku (zakończyły wraz z rozpoczęciem października 2021) w Berlinie, a potem ekipa przeniosła się na Maltę. Budżet tego śmiałego przedsięwzięcia, także spod szyldu markowej firmy DreamWorks Pictures, oszacowano na czterdzieści pięć milionów dolarów. Prawa do dystrybucji na terenie Stanów Zjednoczonych nabyła firma Universal Pictures, a w Polsce obrazem zaopiekowała się firma Monolith Films. Szeroko zakrojona - arena międzynarodowa - dystrybucja kinowa amerykańsko-brytyjsko-maltańsko-niemiecko-włoskiej „Demeter: Przebudzenia zła” André Øvredala ruszyła w sierpniu 2023 roku, zbierając mieszane recenzje od krytyków i zwolenników gatunku. Grono przyjemnie zaskoczonych zasilił Stephen King, któremu „Demeter” przypomniała ulubione filmy wytwórni Hammer z lat 60. i 70. XX wieku, ale André Øvredala zapewne najbardziej ucieszyła entuzjastyczna reakcja jego mentora Guillermo del Toro, którego nauki (współpraca przy „Upiornych opowieściach po zmroku”) bardzo mu się przydały przy tworzeniu tego kosztownego marynistycznego horroru wampirycznego. Dla mnie wystawnej uczty audiowizualnej, ale już nie fabularnej. Podobno wygląd zmory statku handlowego Demeter powstał pod natchnieniem nie tyle Stokerowskiego Draculi, ile tytułowego upiora z „Nosferatu - symfonii grozy” Friedricha Wilhelma Murnaua, nieoficjalnej adaptacji - żeby już nie używać słowa „plagiat” - opus magnum Wielkiego Brama. Muszę jednak zgodzić się z tymi widzami, którym tutejszy Dracula bardziej przypominał Golluma z trylogii „Władca Pierścieni” i „Hobbit”, głośnych adaptacji/ekranizacji utworów J.R.R. Tolkiena. „Upiorny bliźniak” istoty z wyłupiastymi oczami zawodzącej „mój ssskarbie”. Pacjent zero niezagadkowej epidemii na ukochanej „łajbie” kapitana Eliota (Liam Cunningham) i jego prawej ręki Wojcheka (David Dastmalchian), pierwszego oficera mocno uprzedzonego do głównego bohatera „Demeter: Przebudzenia zła”. Clemens (Corey Hawkins) wkupił się w łaski kapitana, ratując życie jego wnukowi, chłopcu imieniem Toby, czyli jedynej postaci, która zabiegała o moją uwagę, także, jeśli nie przede wszystkim, dzięki efektownej pracy jej odtwórcy, Woody'ego Normana (m.in. „Pajęczyna” Samuela Bodina). Jedna z nieszczęsnych skrzyń oznakowanych herbami rodu Smoka, podczas załadunku Demeter w Bułgarii, tylko dzięki Clemensowi nie miażdży najmłodszego członka załogi Eliota, starego wilka morskiego, który po dotarciu do Londynu ma zamiar oddać Demeter w ręce najbardziej zaufanego człowieka. Dla niego to ma być ostatni rejs pod jego dowództwem przed zasłużoną emeryturą, a dla Clemensa powrót do domu. Ubogi Anglik, który jakimś cudem ukończył Uniwersytet Cambridge (akcja filmu toczy się w 1897 roku, czyli przeszło dwie dekady przed pierwszym czarnoskórym absolwentem w historii tej prestiżowej uczelni) wreszcie będzie miał okazję wykazać się w wymarzonym zawodzie, dotąd będącym poza jego zasięgiem tylko dlatego, że nie jest biały.

Plakat filmu. „The Last Voyage of the Demeter" 2023, Amblin Partners, DreamWorks Pictures, Firebrand Video

Mglisty horror o nawiedzonym statku. Obskurnym obiekcie pływającym z przytomnie niedomytymi pasażerami. Niewymuskani podróżnicy, niedbający o wygląd zewnętrzny marynarze we współczesnym kinie? Prawdziwie egzotyczne zjawisko, a przynajmniej niemała niespodzianka dla mnie. W dodatku idealnie wkomponowująca się w smaczną metaliczną aurę panującą na tej „morskiej pustyni”. Zachwycająco ponure zdjęcia Toma Sterna, owocnie współpracujące z elektryzującą, magicznie melancholijną ścieżką dźwiękową Beara McCreary'ego. Żałuję tylko, że scenariusz Bragiego F. Schuta – trochę przerobiony przez Zaka Olkewicza, współautora skryptu „Ulicy Strachu - części 2: 1978” Leigh Janiak i współproducenta „Kiedy gasną światła” Davida F. Sandberga – nie działał na mnie tak hipnotycznie jak „jego opakowanie”. Blisko dwugodzinna klimatyczna wyprawa z płaskimi postaciami, stanowiącymi nadspodziewanie łatwy łup dla według mnie całkiem zacnego „wynalazku” twórców efektów specjalnych: makijaż protetyczny wspomagany cyfrowo (w roli Draculi, czy jak kto woli Nosferatu, znany fanom gatunku Javier Botet). W odróżnieniu od Draculi Brama Stokera, potworny pasażer Demeter z filmu André Øvredala nie pokazuje się w dzień. Bo wówczas jego siła dorównuje ludzkiej, a zatem jest dużo słabszy, jak czołowy krwiopijca z powieściowego źródełka przynajmniej pierwszego scenarzysty „Demeter: Przebudzenia zła”? A może światło słoneczne działa na niego tak, jak na jego ofiary? Co najmniej raz ukąszonych przez przeraźliwie chudego stwora „zauważalnie najbliżej spokrewnionego z nietoperzami” (w przeciwieństwie do uwodzicielskiego hrabiego Stokera albo nie może, albo nie chce pokazywać się pod ludzką postacią). Ugryzionych, ale już niekoniecznie - tutaj też nie mam pewności - nakarmionych jego krwią. Zaczyna się od zagadkowej – dla bohaterów – epidemii na statku handlowym Demeter. Makabra pod pokładem, która kazała mi przygotować się na bezlitosną eliminację wszelkiego żywego stworzenia na tej wybitnie pechowej „łódce”. Włącznie z panem Clemensem, obok kapitana, najschludniejszym i najmniej ordynarnym, mężczyźnie na skazanym na zagładę statku. A przynajmniej na monstrualne uszkodzenia - katastrofa w Whitby w angielskim hrabstwie Yorkshire pokazana w prologu. Przypomniał się „Titanic” Jamesa Camerona, ale dopiero przed epilogiem i gwoli sprawiedliwości (że tak to ujmę, wspomnienie bardziej na miejscu) wówczas dopadło mnie też skojarzenie z „30 dniami mroku” Davida Slade'a. Zgodnie z przewidywaniami najlepiej zorientowana w temacie jest Anna (Aisling Franciosi), pochodząca z prawdopodobnie nieistniejącej już zapadłej wsi w Siedmiogrodzie, nieopodal strasznego zamczyska Draculi. Trudno się dziwić, że panowie nie dają wiary jej opowieściom o diable grasującym na statku i trudno się nie dziwić ich późniejszym działaniom. Nie jestem ekspertką, ale wydaje mi się – tak na chłopski czy raczej babski rozum – że kapitan powinien wcześniej zarządzić porządne przeszukanie Demeter. A nie żeby lekarz pokładowy i bynajmniej dobrowolna pasażerka na gapę przeprowadzali jakieś „partyzanckie akcje” (e tam, tak tyko sobie myszkują) w jego zagrożonym królestwie. Tym bardziej takiego planu spodziewałam się po już wyznaczonym następcy, bądź co bądź, zmęczonego, ale jeszcze nie całkiem wypalonego kapitana. Jeszcze... Architekci „Demeter: Przebudzenia zła” nie wystrzegali się drastycznych widoków, a wręcz zaserwowali mi kilka pornograficznych zbliżeń na całkiem realistycznie się prezentujące mięsiste obrażenia (tak, tak, skromniejsze rany cięte też są), z których wyróżnić pragnę wariację na temat Lśnienia Stanleya Kubricka. A przynajmniej mnie okropna metoda pokonywania drewnianej przeszkody przywiodła na myśl kultową przeprawę z drzwiami w nawiedzonym hotelu w Górach Skalistych. Głównymi punktami tego utworu są jednak występy Smakosza, to znaczy wampira André Øvredala – wysmakowane, eleganckie kadry (na moje oko piękno wydobyte z brzydoty), które jeśli o mnie chodzi tylko raz złożyły się w trzymającą w napięciu sekwencję zdarzeń. Znowu akcja z drzwiami, podczas której poza wszystkim innym głęboko wejrzałam w niezmiennie niepokojące mnie – tylko w kinie grozy – oczęta, które zawsze przywloką wspomnienie tego wstrętnego „Martwego zła” Sama Raimiego, w mojej opinii jednego z największych cudów świata horroru. A dużo, dużo, dużo droższa „Demeter: Przebudzenie zła” André Øvredala? Według mnie ładnie pokolorowana wydmuszka. Nawiasem mówiąc, poszukiwaczom podobnych klimatów polecam powieść „Przeklęty prom” Matsa Strandberga.

Pokaż kotku, jaką pustkę masz w środku. Bardzo swobodna rozbudowa epizodu z „Draculi” Brama Stokera, marynistyczny horror wyreżyserowany przez André Øvredala, który w moim odczuciu zdecydowanie bardziej zadbał o formę niż treść. Nijaka historyjka w stylowej oprawie audiowizualnej. ,„Demeter: Przebudzenie zła” to klimatyczna podróż... donikąd. Z papierowymi kamratami i wpadającym w oko krwiożerczym stworem, legendarnym hrabią, mającym chyba więcej twarzy od niejakiego Christiana Greya:) Nudnawy rejs z Draculą w apetycznych warunkach „mieszkaniowych i pogodowych”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz