Rok
1897. Clemens, czarnoskóry absolwent Uniwersytetu Cambridge,
chcąc wrócić do swojego kraju, w porcie w Bułgarii dołącza do
załogi statku handlowego Demeter, którego aktualnym miejscem
docelowym jest Londyn. Pierwszy oficer Wojchek nie wierzy w jego
przydatność w rejsie, ponieważ mężczyzna ma wykształcenie
astronomiczne i żadnego doświadczania w pracy na statku, ale
kapitan Eliot, w ramach wdzięczności za uratowanie jego
kilkuletniego wnuka Toby'ego, przychyla się do prośby Clemensa o
wykorzystanie jego dodatkowych umiejętności i pozwala mu pełnić
rolę lekarza pokładowego. Podczas przeprawy przez Morze Egejskie
Clemens znajduje ledwo żywą pasażerkę na gapę, nad którą
roztacza troskliwą opiekę. Choć jest w mniejszości udaje mu się
przekonać kapitana do darowania życia kobiecie, która wkrótce
przedstawi się jako Anna z transylwańskiej wsi długo nękanej
przez diabła, teraz żerującego na Demeter. Właściciela
leżących pod pokładem ciężkich skrzyń ze znakami smoka
zaadresowanych do opactwa Carfax.
|
Plakat filmu. „The Last Voyage of the Demeter" 2023, Amblin Partners, DreamWorks Pictures, Firebrand Video |
Horror,
który rodził się okołu dwudziestu lat. Zaczęło się w sklepie
modelarskim, w którym pracował Bragi F. Schut, między innymi
późniejszy współscenarzysta „Escape Room” Adama Ribitela,
oddający się marzeniom o napisaniu historii w duchu uwielbianej
przez niego kultowej serii zapoczątkowanej w 1979 roku przez Ridleya
Scotta obrazem „Obcy – 8. pasażer Nostromo”.
Zaczęło się od portfolio z „niesamowitymi modelami”, którym
pochwalił mu się pewien mężczyzna. Największe zainteresowanie
Schuta wzbudził jednak statek z postrzępionymi i zakrwawionymi
żaglami. Twórca portfolio wyjaśnił, że to Demeter,
epizodyczna bohaterka tragiczna „Draculi” Brama Stokera,
najważniejszej reprezentantki światowej literatury wampirycznej.
Tego dnia Schut biegiem wracał do domu, nie mogąc się doczekać
odkopania swojego dość sfatygowanego egzemplarza ponadczasowej
powieści Stokera, w celu dokładniejszego przeanalizowania
niedługiego fragmentu „z dziennika kapitana Demeter”.
Tak miłośnik „Obcego” znalazł nie tylko „swój statek
kosmiczny”, ale i potwornego pasażera na gapę. Punkt wyjściowy
do planowanego scenariusza pełnometrażowego horroru wampirycznego.
Rozwinięcie tej opowieści okazało się trudniejsze, niż
przypuszczał, prawdziwe schody zaczęły się jednak po zakończeniu
tego etapu prac.
W
2003 roku ogłoszono, że wytwórnia Phoenix Pictures zakupiła
skrypt Bragiego F. Schuta, a reżyserię jego opowieści wampirycznej
powierzyła Robertowi Schwentke. Pod koniec 2006 roku James V. Hart,
autor scenariusza „Draculi” Francisa Forda Coppoli, jednego z
najbardziej docenionych filmów opartych na wybitnej powieści Brama
Stokera, przedłożył swój scenariusz inspirowany umownymi
wyjątkami z dziennika kapitana Demeter.
W 2009 roku Schwentke, nomen omen, zszedł z pokładu, a na jego
następcę wybrano Marcusa Nispela, twórcę między innymi remake'u
„Teksańskiej masakry pilą mechaniczną” Tobe'ego Hoopera i
„Piątku 13-tego”, reboota kultowej slasherowej
serii otwartej w 1980 roku przez Seana S. Cunninghama. W 2010 roku
odnotowano kolejne zmiany personalne między innymi na krześle
reżyserskim... i tak trwały te roszady, aż do października 2019
roku. Do publicznej wiadomości podano wówczas informację, że
scenariusz Bragiego F. Schuta zyskał nowego nabywcę, amerykańską
firmę ukierunkowaną na produkcję rozrywkową Amblin Partners i że
film wyreżyseruje André Øvredal, twórca między innymi „Łowcy
trolli” (2010), „Autopsji Jane Doe” (2016) i „Upiornych opowieści po zmroku” (2019) na podstawie książek Alvina
Schwartza, w Polsce wydanych pod tytułami „Upiorne opowieści po zmroku”, „Więcej upiornych opowieści po zmroku” i „Kolejne upiorne opowieści po zmroku”. Główne zdjęcia do „The Last
Voyage of the Demeter” (pol. „Demeter: Przebudzenie zła”)
ruszyły w czerwcu 2021 roku (zakończyły wraz z rozpoczęciem
października 2021) w Berlinie, a potem ekipa przeniosła się na
Maltę. Budżet tego śmiałego przedsięwzięcia, także spod szyldu
markowej firmy DreamWorks Pictures, oszacowano na czterdzieści pięć
milionów dolarów. Prawa do dystrybucji na terenie Stanów
Zjednoczonych nabyła firma Universal Pictures, a w Polsce obrazem
zaopiekowała się firma Monolith Films. Szeroko zakrojona - arena
międzynarodowa - dystrybucja kinowa
amerykańsko-brytyjsko-maltańsko-niemiecko-włoskiej „Demeter:
Przebudzenia zła” André Øvredala ruszyła w sierpniu 2023 roku,
zbierając mieszane recenzje od krytyków i zwolenników gatunku.
Grono przyjemnie zaskoczonych zasilił Stephen King, któremu
„Demeter” przypomniała ulubione filmy wytwórni Hammer z lat 60.
i 70. XX wieku, ale André Øvredala zapewne najbardziej ucieszyła
entuzjastyczna reakcja jego mentora Guillermo del Toro, którego
nauki (współpraca przy „Upiornych opowieściach po zmroku”)
bardzo mu się przydały przy tworzeniu tego kosztownego
marynistycznego horroru wampirycznego. Dla mnie wystawnej uczty
audiowizualnej, ale już nie fabularnej. Podobno wygląd zmory statku
handlowego Demeter
powstał pod natchnieniem nie tyle Stokerowskiego Draculi, ile
tytułowego upiora z „Nosferatu - symfonii grozy” Friedricha
Wilhelma Murnaua, nieoficjalnej adaptacji - żeby już nie używać
słowa „plagiat” - opus magnum Wielkiego Brama. Muszę jednak
zgodzić się z tymi widzami, którym tutejszy Dracula bardziej
przypominał Golluma z trylogii „Władca Pierścieni” i „Hobbit”,
głośnych adaptacji/ekranizacji utworów J.R.R. Tolkiena. „Upiorny
bliźniak” istoty z wyłupiastymi oczami zawodzącej „mój
ssskarbie”. Pacjent zero niezagadkowej epidemii na ukochanej
„łajbie” kapitana Eliota (Liam Cunningham) i jego prawej ręki
Wojcheka (David Dastmalchian), pierwszego oficera mocno uprzedzonego
do głównego bohatera „Demeter: Przebudzenia zła”. Clemens
(Corey Hawkins) wkupił się w łaski kapitana, ratując życie jego
wnukowi, chłopcu imieniem Toby, czyli jedynej postaci, która
zabiegała o moją uwagę, także, jeśli nie przede wszystkim,
dzięki efektownej pracy jej odtwórcy, Woody'ego Normana (m.in.
„Pajęczyna” Samuela Bodina). Jedna z nieszczęsnych skrzyń
oznakowanych herbami rodu Smoka, podczas załadunku Demeter
w Bułgarii, tylko dzięki Clemensowi nie miażdży najmłodszego
członka załogi Eliota, starego wilka morskiego, który po dotarciu
do Londynu ma zamiar oddać Demeter w ręce najbardziej zaufanego
człowieka. Dla niego to ma być ostatni rejs pod jego dowództwem
przed zasłużoną emeryturą, a dla Clemensa powrót do domu. Ubogi
Anglik, który jakimś cudem ukończył Uniwersytet Cambridge (akcja
filmu toczy się w 1897 roku, czyli przeszło dwie dekady przed
pierwszym czarnoskórym absolwentem w historii tej prestiżowej
uczelni) wreszcie będzie miał okazję wykazać się w wymarzonym
zawodzie, dotąd będącym poza jego zasięgiem tylko dlatego, że
nie jest biały.
|
Plakat filmu. „The Last Voyage of the Demeter" 2023, Amblin Partners, DreamWorks Pictures, Firebrand Video |
Mglisty
horror o nawiedzonym statku. Obskurnym obiekcie pływającym z
przytomnie niedomytymi pasażerami. Niewymuskani podróżnicy,
niedbający o wygląd zewnętrzny marynarze we współczesnym kinie?
Prawdziwie egzotyczne zjawisko, a przynajmniej niemała niespodzianka
dla mnie. W dodatku idealnie wkomponowująca się w smaczną
metaliczną aurę panującą na tej „morskiej pustyni”.
Zachwycająco ponure zdjęcia Toma Sterna, owocnie współpracujące
z elektryzującą, magicznie melancholijną ścieżką dźwiękową
Beara McCreary'ego. Żałuję tylko, że scenariusz Bragiego F.
Schuta – trochę przerobiony przez Zaka Olkewicza, współautora
skryptu „Ulicy Strachu - części 2: 1978” Leigh Janiak i
współproducenta „Kiedy gasną światła” Davida F. Sandberga –
nie działał na mnie tak hipnotycznie jak „jego opakowanie”.
Blisko dwugodzinna klimatyczna wyprawa z płaskimi postaciami,
stanowiącymi nadspodziewanie łatwy łup dla według mnie całkiem
zacnego „wynalazku” twórców efektów specjalnych: makijaż
protetyczny wspomagany cyfrowo (w roli Draculi, czy jak kto woli
Nosferatu, znany fanom gatunku Javier Botet). W odróżnieniu od
Draculi Brama Stokera, potworny pasażer Demeter
z filmu André Øvredala nie pokazuje się w dzień. Bo wówczas jego
siła dorównuje ludzkiej, a zatem jest dużo słabszy, jak czołowy
krwiopijca z powieściowego źródełka przynajmniej pierwszego
scenarzysty „Demeter: Przebudzenia zła”? A może światło
słoneczne działa na niego tak, jak na jego ofiary? Co najmniej raz
ukąszonych przez przeraźliwie chudego stwora „zauważalnie
najbliżej spokrewnionego z nietoperzami” (w przeciwieństwie do
uwodzicielskiego hrabiego Stokera albo nie może, albo nie chce
pokazywać się pod ludzką postacią). Ugryzionych, ale już
niekoniecznie - tutaj też nie mam pewności - nakarmionych jego
krwią. Zaczyna się od zagadkowej – dla bohaterów – epidemii na
statku handlowym Demeter.
Makabra pod pokładem, która kazała mi przygotować się na
bezlitosną eliminację wszelkiego żywego stworzenia na tej wybitnie
pechowej „łódce”. Włącznie z panem Clemensem, obok kapitana,
najschludniejszym i najmniej ordynarnym, mężczyźnie na skazanym na
zagładę statku. A przynajmniej na monstrualne uszkodzenia -
katastrofa w Whitby w angielskim hrabstwie Yorkshire pokazana w
prologu. Przypomniał się „Titanic” Jamesa Camerona, ale dopiero
przed epilogiem i gwoli sprawiedliwości (że tak to ujmę,
wspomnienie bardziej na miejscu) wówczas dopadło mnie też
skojarzenie z „30 dniami mroku” Davida Slade'a. Zgodnie z
przewidywaniami najlepiej zorientowana w temacie jest Anna (Aisling
Franciosi), pochodząca z prawdopodobnie nieistniejącej już
zapadłej wsi w Siedmiogrodzie, nieopodal strasznego zamczyska
Draculi. Trudno się dziwić, że panowie nie dają wiary jej
opowieściom o diable grasującym na statku i trudno się nie dziwić
ich późniejszym działaniom. Nie jestem ekspertką, ale wydaje mi
się – tak na chłopski czy raczej babski rozum – że kapitan
powinien wcześniej zarządzić porządne przeszukanie Demeter.
A nie żeby lekarz pokładowy i bynajmniej dobrowolna pasażerka na
gapę przeprowadzali jakieś „partyzanckie akcje” (e tam, tak
tyko sobie myszkują) w jego zagrożonym królestwie. Tym bardziej
takiego planu spodziewałam się po już wyznaczonym następcy, bądź
co bądź, zmęczonego, ale jeszcze nie całkiem wypalonego kapitana.
Jeszcze... Architekci „Demeter: Przebudzenia zła” nie
wystrzegali się drastycznych widoków, a wręcz zaserwowali mi kilka
pornograficznych zbliżeń na całkiem realistycznie się
prezentujące mięsiste obrażenia (tak, tak, skromniejsze rany cięte
też są), z których wyróżnić pragnę wariację na temat
„Lśnienia” Stanleya Kubricka. A przynajmniej mnie okropna metoda
pokonywania drewnianej przeszkody przywiodła na myśl kultową
przeprawę z drzwiami w nawiedzonym hotelu w Górach Skalistych.
Głównymi punktami tego utworu są jednak występy Smakosza, to
znaczy wampira André Øvredala – wysmakowane, eleganckie kadry (na
moje oko piękno wydobyte z brzydoty), które jeśli o mnie chodzi
tylko raz złożyły się w trzymającą w napięciu sekwencję
zdarzeń. Znowu akcja z drzwiami, podczas której poza wszystkim
innym głęboko wejrzałam w niezmiennie niepokojące mnie – tylko
w kinie grozy – oczęta, które zawsze przywloką wspomnienie tego
wstrętnego „Martwego zła” Sama Raimiego, w mojej opinii jednego
z największych cudów świata horroru. A dużo, dużo, dużo droższa
„Demeter: Przebudzenie zła” André Øvredala? Według mnie
ładnie pokolorowana wydmuszka. Nawiasem mówiąc, poszukiwaczom
podobnych klimatów polecam powieść „Przeklęty prom” Matsa
Strandberga.
Pokaż
kotku, jaką pustkę masz w środku. Bardzo swobodna rozbudowa
epizodu z „Draculi” Brama Stokera, marynistyczny horror
wyreżyserowany przez André Øvredala, który w moim odczuciu
zdecydowanie bardziej zadbał o formę niż treść. Nijaka
historyjka w stylowej oprawie audiowizualnej. ,„Demeter:
Przebudzenie zła” to klimatyczna podróż... donikąd. Z
papierowymi kamratami i wpadającym w oko krwiożerczym stworem,
legendarnym hrabią, mającym chyba więcej twarzy od niejakiego
Christiana Greya:) Nudnawy rejs z Draculą w apetycznych warunkach
„mieszkaniowych i pogodowych”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz