Powieściopisarz James Foster i jego majętna żona Em spędzają wakacje w kurorcie na wyspie Li Tolqa, gdzie mężczyzna szuka inspiracji do swojej drugiej książki. Ale najpierw znajduje jedną z nielicznych miłośniczek swojej debiutanckiej publikacji, w gruncie rzeczy obcą mu młodą kobietę Gabi Bauer, aktorkę przebywającą z mężem Albanem w tym samym ośrodku wypoczynkowym, co Fosterowie. Obie pary postanawiają złamać jedną z zasad panujących w tutejszych kurortach zorientowanych na dobrze sytuowanych turystów i spędzić dzień poza ekskluzywnym kompleksem. Pożyczonym samochodem udają się na intymną plażę, gdzie zacieśnia się relacja Jamesa i Gabi. W drodze powrotnej do kurortu, w gęstych ciemnościach, niespełniony pisarz mimowolnie doprowadza do tragedii, a konsekwencje tego czynu okażą się zdumiewająco przyjemne.
Kanadyjsko-chorwacko-węgierski psychologiczny thriller science fiction w reżyserii i na podstawie scenariusza Brandona Cronenberga, twórcy „Zaraźliwych” (2012) i „Possessora” (2020), zainspirowany jego niezbyt udanymi wakacjami sprzed mniej więcej dwóch dekad. Pobytem w odgrodzonym drutem kolczastym kompleksie wypoczynkowym na Dominikanie, gdzie Cronenberg czuł się trochę jak w jakimś alternatywnym świecie, równoległym wymiarze, „tandetnym Disneylandzie, lustrzanym odbiciu rzeczywistości”, jak to ujął w jednym z wywiadów. W skrypcie „Infinity Pool” znalazło się też miejsce dla pomysłów pierwotnie wykorzystanych w jego opowiadaniu science fiction o UWAGA SPOILER egzekucjach klonów KONIEC SPOILERA (przeniesienie wątków). Główne zdjęcia ruszyły we wrześniu 2021 roku w kurorcie Amadria Park w historycznym chorwackim mieście Šibenik, a po kilkunastu tygodniach ekipa przeniosła się do stolicy Węgier. Całą resztę prac (postprodukcja) wykonano w stolicy Kanady, co w sumie trwało do drugiej połowy 2022 roku. Pierwszy pokaz „Infinity Pool” odbył się 21 stycznia 2023 roku na Sundance Film Festival, parę dni później został wpuszczony do kanadyjskich kin, a już w następnym miesiącu obraz pokazał się w amerykańskiej strefie VOD.
„Infinity Pool” Brandona Cronenberga w tydzień zarobił więcej niż wydane w 2022 roku „Zbrodnie przyszłości” jego ojca, mistrza body horroru Davida Cronenberga, przez całą swoją kinową przygodę. Zmierzch starego i rozkwit młodego pokolenia – jeden powoli ustępuje miejsca drugiemu. Czy Brandon jest godnym kontynuatorem tradycji swojego ojca (zdecydowanie mocniej podtrzymywanej w wieku XX niż XXI), czy raczej artystą budującym sobie unikalną niszę na mrocznych rubieżach gatunkowych? Wychodzącym na większą niezależność, niestrudzenie tworzącym własną markę, charakterystyczną wizytówkę, której niepodobna pomylić z cudnym kartonikiem jego rodziciela? To już każdy odbiorca „ekranowej prozy” (nie)musi ocenić sam, rozsądzić w ramach swoich kryteriów porównawczych, w oparciu o własne obserwacje. Ja bardziej skłaniam się ku temu drugiemu – silny duch Brandona niezbyt szczodrze karmiony przez ducha Davida. Innymi słowy, inwencja własna nie tyle skąpana w stosownie podłych perfumach ojca, ile nieśmiało nimi skropiona. W zestawieniu z poprzednim pełnometrażowym filmem Brandona Cronenberga, „Infinity Pool”, może zaskoczyć skromnością. Hermetycznością. Niekomfortowa intymność, pożądanie niewygodne zbliżenia, przykre interakcje ze skrajnie nieposłusznymi turystami. Centralną postacią jest James Foster (intrygujący występ Alexandra Skarsgårda, którego sympatycy kina grozy mogą kojarzyć choćby z długometrażowego filmu fabularnego Matta i Rossa Dufferów pt. „W ukryciu”, serialu „Bastion” 2020-2021 na podstawie powieści Stephena Kinga pod tym samym tytułem czy... jego bratem „Pennywise'em), który przed paroma laty wydał szerzej nieznaną powieść, na której krytycy (ta garsteczka, która rzecz przeczytała) nie zostawili suchej nitki. James jest tak zwanym utrzymankiem żony imieniem Em (przekonujący występ Cleopatry Coleman), córki założyciela i prezesa dochodowego wydawnictwa, który bynajmniej nie przyjął swojego zięcia z otwartymi ramionami. Miłość czy nieodparte pragnienie zrobienia na złość apodyktycznemu staruszkowi? Dla przygodnych znajomych Em ma tę drugą odpowiedź, ale skoro czyni to tak otwarcie, w obecności Jamesa, i skoro on przyjmuje to tak lekko (a przynajmniej nie wygląda na urażonego), można założyć, że to coś w rodzaju ich prywatnego żartu, anegdoty szczerze kochających się ludzi. Między których wciśnie się młoda aktorka reklamowa Gabi Bauer (idealnie obsadzona Mia Goth, gwiazda „X” i „Pearl” Ti Westa, którą zwolennicy mrocznych opowieści mogli też widzieć choćby w „Suspirii” Luki Guadagnino, remake'u kultowego horroru Dario Argento oraz „Tajemnicy Marrowbone” Sergio G. Sáncheza), goszcząca w tym samym kurorcie co Fosterowie, „nieposłuszna” małżonka emerytowanego architekta Albana Bauera, też obecnego na fikcyjnej wyspie Li Tolqa. Intensywnie ponurej, agresywnie posępnej, wybornie złowieszczej wakacyjnej przystani dla zamożnych obcokrajowców. Luksusowe enklawy odgrodzone od „prawdziwego świata”, tonącej w ubóstwie ludności, wśród której aż roi się od przestępców. W większości zapewne zdesperowanych ludzi, nie widzących innego sposobu na napełnienie nie tylko swoich brzuchów. Bo gdy głód głęboko zagląda ci w oczy, a tym bardziej w oczy twoich dzieci... Na Li Tolqa panuje bardzo surowe prawo – jedna z postaci w pewnym momencie daje nawet wyraz swojemu zdziwieniu tym, że ten enigmatyczny naród (naród wymyślony przez Cronenberga młodszego) jeszcze nie wyginął – ale współczynnik przestępczości jest wybitnie wysoki. Można powiedzieć, że niemal sięga zenitu. Dlatego tak ważne jest, żeby nadziani goście trzymali się „swoich” kurortów? A może tutejsza władza w ten sposób próbuje zminimalizować ryzyko wejścia na języki mieszkańców państw wysoko rozwiniętych? Taki scenariusz mógłby wszak okazać się zabójczy dla tej subiektywnie (z perspektywy zaangażowanego widza) ciasnej, smakowicie klaustrofobicznej wysepki, gdzie głównym filarem gospodarki jest turystyka. Wajcha wprawiająca w ruch niewykluczone, że jeszcze wydajniejszą „maszynkę do robienia pieniędzy” od elitarnych kompleksów wypoczynkowych.
Czy ja to ja? A jeśli ja to nie ja, to cóż mogę na to poradzić? Jaki jest więc sens zadręczania się myślami, których nie dość, że nie możesz być absolutnie pewien, to na dodatek nie masz już na to żadnego wpływu? Kijem rzeki nie zawrócisz. Pozostało ci już tylko granie tymi znaczonymi kartami, jakie stojąc pod ścianą, bez namysłu, machinalnie przyjąłeś. Instynkt przetrwania, imperatyw biologiczny, wewnętrzny przymus, kategoryczny nakaz, którego najprawdopodobniej bardzo niewielu odważyłoby się puścić mimo uszu. Przyjąć taką karę. Mówi się, że od ludzi nie można wymagać bohaterstwa, ale to tylko puste słowa, banalna prawda, która w praktyce nader często przeobraża się w banalną nieprawdę. Mit, fake news, wymóg „nieskazitelnej” części globalnego społeczeństwa. Wymagających poświęcenia... od innych. Surowych sędziów w wyimaginowanych togach, z pasją deklarujących, że na miejscu tego czy owej, nie wybraliby tak haniebnej drogi. Wykazaliby się imponującą odwagą cywilną, śmiało wypili piwo, którego sami nawarzyli. Nie powiem Wam, co ja bym zrobiła na miejscu Jamesa Fostera. Nie powiem, bo nie wiem. Wygodnie byłoby myśleć, że wybrałabym tę drugą opcję, wzgardziła niemoralnym kołem ratunkowym, ale czy to aby nie byłoby oszukiwanie samej siebie? Tak czy inaczej, tylko gdybanie. Przyjemne gdybanie, bardzo możliwe, że oparte na ordynarnym kłamstwie. Po co te wynurzenia? Ano po to, by wytłumaczyć swoją niechęć do oceniania czołowej postaci „Infinity Pool”. To znaczy potępienia pierwszego „złego skrętu” na tych koszmarnych wakacjach. I nie mam tutaj na myśli wypadku (a może to zaplanowane, celowe działanie, bestialska snuffowa inscenizacja?), wykorzystanego przez zdeprawowanych „rybaków”. Sieć zarzucona na pechowego turystę. Wszystko wskazuje na to, że to był pierwszy stopień do piekła od lat cierpiącego na brak weny (i brak talentu?) powieściopisarza. Piekła albo nieba, bo nie da się ukryć, że James niemal pełnymi garściami czerpie z niezwykłej skarbnicy Li Tolqa. Naćpany niecudownymi możliwościami. Poczucie bezkarności, presja otoczenia, niebywała okazja do pokazania siły, do definitywnego wyjścia spod pantofla, uniezależniania się od utrzymującej go małżonki. Sromotnie nim rozczarowanej? Uważającej go za istną karykaturę mężczyzny, człowieka-porażkę? Bez względu na to, jak na ich pożycie małżeńskie zapatruje się Em, James pewnie wcale by się nie zdziwił, gdyby jego życiowa wybranka wygłosiła taką opinię na jego temat. Zresztą taki podtekst można wychwycić w niektórych wypowiedziach Em. Jej, w przeciwieństwie do Jamesa, wszystko przychodzi wyjątkowo łatwo, praktycznie na pstryknięcie palcami, bo niekochany tatuś nigdy niczego jej nie odmawiał. W zamian prosił tylko o to, by nigdy, przenigdy nie wiązała się z pisarzem. A kiedy zrobiła po swojemu, dumny właściciel prosperującej oficyny wydawniczej, nie zdecydował się odciąć jej od finansowego źródełka. Gdyby to zrobił Fosterowie pewnie nigdy nie wylądowaliby na przeklętej wyspie, gdzie już niebawem rozpocznie się pora deszczowa, co oczywiście wzmocni i tak już niebagatelnie ponury krajobraz Li Tolqa. Gdzie przyczaiła się istna modliszka? Uroczo przerysowana femme fatale – wyrachowanie pod zwiewnym płaszczykiem infantylizmu. Diablica z piskliwym głosikiem, zabójczy wamp w fabryce czekolady. Bo to raczej nie jest zwykłe zauroczenie idolem, typowy wakacyjny romans, niezupełnie niewinny (bo jak by nie patrzeć każde z nich od lat jest przynajmniej w pozornie szczęśliwym usankcjonowanym prawnie związku), ale nie tak groźny jak się wydaje flirt wczasowiczów. Nie wiem, czy to będzie życiowa rola Mii Goth, ale dziewczyna naprawdę zaszalała. I jak przyjemnie się na to patrzyło:) Dosłownie szczena mi opadła – takie oszałamiające to było widowisko. Przy tak silnym, tak zwariowanie barwnym charakterze, ktoś taki jak James Foster, człowiek wegetujący w cieniu bogatej damy, pewnie rychło wtopiłby się w tło, spłonął w ogniu ekranowej kochanki, gdyby nie talent i zaangażowanie Alexandra Skarsgårda. Wczuł się chłopina w tę potwornie zagubioną, skomplikowaną, może nawet trochę osobliwą postać (haha, jak James jest osobliwy, to jaka jest Gabi?). Z wizualnych atrakcji to na pewno... zawstydzająco długa sekwencja erotyczna/pornograficzna. Przeciągnięta do granic możliwości, niektórzy mogą powiedzieć, że przekraczająca granicę przyzwoitości, surrealistyczna, narkotyczna faktyczna bądź wyimaginowana (ewentualnie mozaika łóżkowych ekscesów w zbliżonym czasie przeżywanych w różnych „kolorowych” pokojach, kolaż zdjęć z różnych miejsc) orgia. A kto powiedział, że Brandon Cronenberg specjalizuje się w przyzwoitej (czytaj: grzecznej) sztuce? W jego opowieściach miażdży się głowy (mięsista, ale trochę za krótka uczta gore), zadaje wielokrotne i doskonale widoczne ciosy nożem pozbawionemu możliwości obrony, niemogącemu się ruszyć bliźniemu, podcina gardła i ssie sutki. Co tam ssie? Jeśli przyjdzie ochota można je nieprawdopodobnie rozciągnąć. To ostatnie to w moim poczuciu najniższy ukłon w stronę body horroru poczyniony w „Infinity Pool” - ciekawszy od deformacji i rozpękania twarzy. I jeszcze te niepospolite, dość upiorne maski. Ale przede wszystkim klimat i skupienie na fabule. Może nie bezsprzecznie innowacyjnej, ale bokami jakaś świeżość moim zdaniem z tego wypływa. Z tego niespokojnego spaceru po fantastycznej scenie psychologicznej. Poszukiwanie własnej tożsamości „na opak”. Szalona wyprawa w głąb odpychająco-przyciągającego jestestwa. Przepięknie lepka „substancja” od człowieka obdarzonego „szatańską” wyobraźnią. Tak trzymać!
Im dalej, tym lepiej. Strach pomyśleć, co będzie na końcu – jakim koszmarem Brandon Cronenberg zwieńczy swoją filmografię. Obym dożyła tego momentu i oby twórca „Infinity Pool” utrzymał ten szkaradny ster. Na taśmie paskudztwa wyżej na pewno zamieściłabym jego poprzednie pełnometrażowe dokonanie, bodaj głośniejszego „Possessora”, ale w ten wakacyjny romans jakoś bardziej się wkręciłam. A jednak się dało - niewiarygodne, ale prawdziwe. Zginęłam, przepadłam, się zakochałam w tym stylowym psychodelicznym, schizofrenicznym, agresywnym zwierzątku. Kameralnym, dusznym, ponurym, brudnym thrillerze science fiction. Niepoślednie, nieszeregowe demony „egzystencjalnej wojny” według Cronenberga juniora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz