Lata
50. XX wieku. Młodzi detektywi, Lilly i Dalton, dostają pierwszą
sprawę zabójstwa. Harold O'Malley został wielokrotnie pchnięty
nożem we własnym domu, przed którym rosną rzekomo błękitne
róże. Główną podejrzaną jest żona ofiary, gospodyni domowa
Sophie, która zniknęła. Z jej niewysłanego listu do siostry Normy
Steele wynika, że kobieta miała motyw i dręczyły ją myśli o
makabrycznym zakończeniu nieudanego małżeństwa. Rozmowa z
najbliższą żyjącą osobą Sophie O'Malley, bezpruderyjną panną
Steele, z jednej strony dodatkowo obciąża zaginioną perfekcyjną
panią domu, a z drugiej rozbudowuje listę podejrzanych Lilly i
Daltona i utwierdza ich w przekonaniu, że powinni pójść tropem
tajemniczego symbolu namalowanego na zewnętrznej ścianie domu
O'Malleyów. Krótki pobyt detektywów w wystawnej rezydencji Normy
Steele zaowocuje też otwarciem nowego śledztwa w wydziale
kryminalnym, tym razem dotyczącego ewentualnego porwania młodej
kobiety. A rzeczywistość nieustannie się upłynnia, nieubłaganie
zaciera się granica między światem realnym i pozornie
fantastycznym. Sen i jawa stapiają się w jedno, surrealistyczne
macki coraz ciaśniej oplatają pragnącą się wykazać parę
detektywów, dzielnie pokonującą niezwykłe przeszkody na drodze do
prawdy... i własnej zguby?
|
Plakat filmu. „The Blue Rose” 2023, Dark Sky Films, Athena Pictures, Parts and Labor
|
Pierwsze
reżyserskie osiągnięcie amerykańskie aktora George'a Barona,
który nakręcił „The Blue Rose” mając zaledwie szesnaście
lat. Wyraz jego miłości do malarskich dzieł Marka Rydena i
Nicoletty Ceccoli, Złotej Ery Hollywood (uczucie rozpalone w
dzieciństwie przez „Czarnoksiężnika z Oz” Kinga Vidora i
Victora Fleminga), filmowej twórczości Davida Lyncha, „The Rocky
Horror Picture Show” Jima Sharmana, „Repo! The Genetic Opera”
Darrena Lynna Bousmana i innych zwariowanych obrazów. Reżyser,
scenarzysta i jeden z pierwszoplanowych aktorów w tej
oniryczno-surrealistycznej „sztuce” kryminalnej w piętnastym
roku życia wymyślił dla niej podgatunkową szufladkę, dotąd
nieistniejący nurt, pastel-noir film, czyli fabularna
struktura klasycznego kina noir (Old Hollywood) - z jaskrawymi
tematycznymi odstępstwami – i zupełnie inna paleta barw:
pastelowy klimat. W wywiadzie dla Richpieces.com George Baron
podsumował „The Blue Rose” w następujący sposób: „super
dziwna, estetycznie przyjemna, popieprzona bajka z lat 50.”,
która „sprawi, że będziesz naprawdę zdezorientowany w
najlepszy możliwy sposób... i poczujesz się jakbyś był
naćpany... zupełnie trzeźwy”. Światowa premiera
amerykańsko- indyjskiego eksperymentu artystycznego „The Blue
Rose, reżyserskiego debiutu młodego człowieka ze sporym
doświadczeniem w show-biznesie, pochodzącego z Los Angeles George'a
Barona, odbyła się w sierpniu 2023 roku na FrightFest London, a
prawie rok później (lipiec 2024) ruszyła ograniczona dystrybucja
kinowa w Stanach Zjednoczonych.
WTF?!
Narkotyczny zjazd. Film stymulujący centralny układ nerwowy,
substancja psychoaktywna George'a Barona, młodzieńca z niegroźną
obsesją na punkcie starego kina (od końca lat 30. do końca lat 50.
XX wieku), którego wrażliwość artystyczną ukształtowała też
muzyka klasyczna (głównie wybitne kompozycje Ludwiga van Beethovena
i ścieżka dźwiękowa któregoś „Upiora w Operze”; któregoś,
bo „trochę” adaptacji teatralnych i filmowych wybitnej powieści Gastona
Leroux się nazbierało). „Miasteczko Twin Peaks” z
nocnym klubem z „Blue Velvet” Davida Lyncha i barmanem z Overlook
Hotel z „Lśnienia” według Stanleya Kubricka (swobodne
przeniesienie na ekran powieści Stephena Kinga) - i sekretnym
stowarzyszeniem z jego „Oczu szeroko zamkniętych”? „The Blue
Rose” George'a Barona przypomniał mi też „Tajemnice Silver Lake”, hipnotyczny obraz twórcy genialnego horroru „Coś za mną chodzi”, Davida Roberta Mitchella, co najprawdopodobniej nie było
efektem zamierzonym, zaplanowanym przez twórców niesamowicie
poplątanej historii kryminalnej „ze stereotypowych lat 50. XX
wieku”. Zaczyna się nietypowo, bo od zabójstwa... popełnionego
przez gospodynię domową Sophie O'Malley-Steele (zapewne celowo
przerysowana kreacja Nikko Austen Smith). Masakrowanie wypieku
domowego pomysłowo wkomponowane w punkt kulminacyjny przemocy
domowej – zadźganie agresywnego męża podejrzewanego o zdradę i
najwyraźniej niedoceniającego starań najlepszej cukierniczki
(działalność niezarobkowa) w okolicy. Zbrodnia na malowniczym
przedmieściu, gdzie niebawem zjawi się kobieta sugerująca się
zwykłem snem? Czy Harold O'Malley faktycznie został zamordowany
przez własną żonę, czy to była tylko część koszmaru sennego
detektyw Lilly? Praktycznie rzecz biorąc początkująca śledcza, w
którą idealnie (ależ charyzma!) wcieliła się Olivia Scott Welch
(m.in. „Ulica Strachu – część 1: 1994”, „Ulica Strachu – część 2: 1978”, „Ulica Strachu – część 3: 1666” Leigh
Janiak, „Gra w opętanie” Jenn Wexler), a u jej boku stanął
kierownik tego zamieszania: George Baron w roli detektywa Daltona,
miłośnika zwierząt, także egzotycznych, niechętnie
kontynuującego rodzinną tradycję – młody policjant zagrzewany
przez zawodową partnerkę do spełniania oczekiwań surowego
rodzica, szefa wydziału kryminalnego, którego ojciec i dziadek
(pradziadek i prapradziadek?) też wzorowo „chronili i służyli”.
Aktorka z przyszłości i aktor niemogący się zdecydować (stara i
nowa szkoła aktorstwa). Kobieta wyzwolona i mężczyzna z poczuciem
niekompletności, rozbity na dwie części... Dziewczyna nieowijająca
w bawełnę i chłopak starannie ważący słowa. Detektyw Zadziorna
i Detektyw Taktowny na tropie Błękitnego Trójkąta. Rejs po Morzu
Absurdu z wyuzdaną piratką, roztrzęsioną wokalistką bluesową
występującą w niepokojącym klubie nocnym, niedyskretną
recepcjonistką z diabolicznym uśmiechem i scenicznym alter ego,
Drag Queen, zagubionym bliźniakiem lub żeńskim pierwiastkiem
szczęśliwie (impuls do działania, pobudzenie szarych komórek,
zimny prysznic dla uśpionego rozumu) odnalezionym w stuprocentowym
mężczyźnie.
|
Źródło, zwiastun filmu: https://www.youtube.com/watch?v=tJsaE8lFsJM
|
A
teraz słynne szkolne pytanie: co autor miał na myśli? Ktoś wie?
Pytam dla autora:) Serio, nie mam pewności, czy George Baron miał
jakąś konkretną wizję, spójną historię dla „The Blue Rose”,
czy tak po prostu skakał sobie po różnych, coraz to
dziwaczniejszych, pomysłach? Da się złożyć w logiczną i
uporządkowaną całość zdeformowane elementy gęsto rozrzucone w
nieziemsko niestabilnym świecie niebanalnej pary detektywów? Lekko
przechodzących do porządku dziennego nad zjawiskami, które wielu
innych doprowadziłyby do obłędu. Dobrze, trochę się dziwią, ale
spodziewałabym się żywszej reakcji na widok łóżka dziarsko
sunącego po asfaltowej nawierzchni, mebla-prześladowcy, a już na
pewno jego „niewidzialnego pasażera”. Nie wspominając już o
proroczych snach, raptownych przeniesieniach do alternatywnej
rzeczywistości czy czym tam to było. Może Strefą Mroku ze
wszystkimi odpowiedziami pożądanymi nie tylko przez bohaterów „The
Blue Rose” George'a Barona UWAGA SPOILER (tajemnica życia
po śmierci?) KONIEC SPOILERA. Rozwiązania skrzętnie ukryte
w świecie, w którym wszystko jest możliwe. Gdzieś poza czasem i
przestrzenią. Ze smutną panienką, która porodziła nieboskie
stworzenie? Nowa Rosemary Woodhouse? Tak czy inaczej, detektyw Lilly,
„wędrująca we śnie dama w czerni”, chcąc nie chcąc, zostanie
przyciągnięta do tej biednej kobiety już na początku „The Blue
Rose”, przy okazji podsłuchując alarmującą pogawędkę dwóch
sióstr. Wampa Normy Steele (widowiskowa kreacja Danielle Bisutti) i
nie mniej drapieżnej Sophie O'Malley, a przynajmniej to pierwsze -
niekoniecznie prawdziwe - spotkanie z zaginioną żoną ofiary
zabójstwa negatywnie nastawi dzielną Lilly do perfekcyjnej
gospodyni domowej z duszą artystki. Femme fatale w skórzanym
wdzianku? W każdym razie dzielna protagonistka „The Blue Rose”
jakiś czas później dostanie niebywałą okazję do ujrzenia
narodzin Zła – diabelskie ziarna z rozmysłem siane w niewinnej
duszy; doprawdy wstrząsająca scenka w Słonecznym Domu z
fortepianem (chora definicja sztuki i ohydna manipulacja wrażliwą
istotą bądź autentyczna wiara mocno zaburzonej jednostki w
czynienie dobra) – a tymczasem wyciągnie leniwy tyłek z
imponującej nieruchomości. Skrócenie urlopu detektywa Daltona,
któremu najwidoczniej wydawało się, że solidny zamek w drzwiach
powstrzyma jego ambitną partnerkę. Dalton najchętniej zostałby ze
swoją wierną maszyną do pisania, ale na tyle już poznał Lilly,
by wiedzieć, że dziewczyna nie odpuści. Ciekawość rozbudzą w
nim pomalowane róże przed uroczym domkiem (no tak, miejscem
paskudnej zbrodni) O'Malleyów, a resztkę wątpliwości przegoni
błękitny trójkąt przy drzwiach frontowych i silny argument na
poparcie hipotezy wysnutej przez detektyw Lilly: wymowny list
fartownie niedostarczony adresatce, bałamutnej damie głupio
upierającej się przy nieznajomości tajemniczego symbolu wiszącego
tuż za jej plecami. Zuchwałej porywaczki, kolekcjonerki seksualnych
niewolnic, niewydarzonej artystki albo zwykłej kłamczuchy
naśmiewającej się z policyjnych żółtodziobów i być może
ukrywającej siostrę w którymś z licznych pokoi w swojej
nieskromnej – prawda, że znajomej, panno Lilly? - posiadłości
(może w prywatnym apartamencie BDSM?). W dużym domu na wysokim
wzgórzu z siódmą komnatą Sinobrodego z odjechanego monologu
wielkiego odkrycia towarzyskiego jednej z czołowych postaci „The
Blue Rose”, nomen omen, George Barona? Następny przystanek:
miejsce dla ludzi nielubiących pokazywać twarzy, klub nocny z
„Delbertem Gradym” i zamaskowanymi zasłuchanymi (dosłownie
zahipnotyzowani?) w bluesie „dziewczyny Hitchcocka”. Krwawy
koncert dla osoby, która zapomniała o błękitnych kroplach. A po
wspomnianym już incydencie na szosie (z zabawnym łóżkiem i
kiczowatym upiorem, a to jeszcze nic w porównaniu do Ognistego
Pokoju, z którego wydobywa się rozdzierający płacz niemowlaka)
odwiedzimy „rozkoszny hotel” bratniej duszy Normana Batesa.
Klientka wierząca w Przeznaczenie i życie po śmierci (w wieczną
mękę dla grzeszników i wiekuiste szczęście dla ludzi prawych i
sprawiedliwych) pod ogromną presją domniemanej właścicielki i
pewnej recepcjonistki z ewidentnym zamiłowaniem do podglądactwa.
UWAGA SPOILER Stawiamy Tarota, wchodzą różowe zające
KONIEC SPOILERA i robi się jeszcze dziwniej. Ostatni akt to
już bardziej arthouse horror niż surrealist noir,
szalona przejażdżka Diabelskim Młynem George'a Barona szeroko
uśmiechającego się do LGBTQ+ z pokolenia Z. Inne podejście -
niewymuszone, nienachalne - do queer cinema – odpowiedź
Barona na rosnące zapotrzebowanie przeformułowania (ewolucji) tego
filmowego nurtu. Na koniec pozwolę sobie wyróżnić szaloną
kobietę z nożem (fenomenalna szarża w świetnej oprawie muzycznej;
mogłabym przysiąc, że usłyszałam nuty ze sceny pod prysznicem z
„Psychozy” Alfreda Hitchcocka), wrzeszczącą damę z zakrwawioną
twarzą (skuteczne „buu!”) i piekielną wannę na atramentowym
tle (psychiczne i fizyczne tortury w Nicości).
Wiem,
że nic nie wiem, ale jestem pod wrażeniem. Gapiłam się jak
przysłowiowe cielę na malowane wrota – intensywnie i bezmyślnie
– jak ludzie w białych maskach w tym zwariowanym świecie
przedstawionym (w lokalu lynchowsko-kubrickowskim) na diwę bluesa.
Totalnie pochłonęła mnie ta niezrozumiała historia, pomylone
przygody przesympatycznych detektywów rozpracowujących zagadkę
morderstwa na „idyllicznym przedmieściu”. Obłąkany list
miłosny do Złotej Ery Hollywood, ze wskazaniem na kino noir.
Odurzający debiut George'a Barona, halucynogenna „The Blue Rose”.
Artystyczny bełkot? Może i tak, ale wisi mi to – grunt, że
zaliczyłam cudownych odlot.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz