sobota, 30 listopada 2019

Gaston Leroux „Upiór Opery”


Początek lat 80-tych XIX wieku. Wśród pracowników Opery Paryskiej narasta przekonanie, że miejsce to jest nawiedzone przez upiora. Nowi dyrektorzy nie dają jednak wiary opowieściom o tajemniczej istocie niezauważenie poruszającej się po gmachu Opery. Nie mają też zamiaru wypełniać żądań, które ktoś przypisuje upiorowi. Są bowiem przekonani, że ich poprzednicy stroją sobie z nich żarty i nie zmieniają zdania nawet wtedy, gdy w Operze zaczyna dochodzić do różnego rodzaju wypadków. Tymczasem jedna z występujących tutaj artystek, młoda śpiewaczka Christine Daae, nawiązuje relację z istotą, którą bierze za mitycznego Anioła Muzyki. Kobieta pobiera u niego lekcje śpiewu, ale bynajmniej nie jest przez niego traktowana jak zwyczajna uczennica. Anioł Muzyki darzy ją bezgraniczną miłością, co nie podoba się jej przyjacielowi z dzieciństwa, wicehrabiemu Raoulowi de Chagny, młodzieńcowi gotowemu ją poślubić. Christine też darzy go głębszym uczuciem, ale istota, która udziela jej lekcji śpiewu też nie jest jej obojętna. Poza tym kobieta jest przekonana, że związanie się z Raoulem zagroziłoby jego bezpieczeństwu.

Francuski dziennikarz i pisarz żyjący w latach 1868-1927, Gaston Leroux, na rynku literackim zasłynął przede wszystkim serią kryminałów z fikcyjnym detektywem Josephem Rouletabille i oczywiście „Le Fantome de l'Opera” (pol. „Upiór Opery”, „Upiór w operze”). Ta ostatnia to powieść gotycka, najpierw publikowana w gazecie w odcinkach (od września 1909 roku do stycznia 1910 roku), a w jednym tomie po raz pierwszy ukazała się w roku 1910. Pierwsze polskojęzyczne książkowe wydanie tego ponadczasowego dokonania Gastona Leroux pojawiło się w 1912 roku. Potem było ich jeszcze kilka, ale najstaranniejszą polską publikacją „Upiora Opery” może poszczycić się wydawnictwo Vesper. W 2019 roku wypuściło ono pieczołowicie zredagowaną edycję wielokrotnie przenoszonej na ekran i wystawianej na deskach teatrów gotyckiej powieści Leroux, w doskonałym tłumaczeniu Andrzeja Wiśniewskiego i z obszernymi przypisami, zamieszczonymi w dalszej partii książki. Co trochę utrudnia lekturę, ale rozumiem, że w dolnych częściach stron nie dałoby się tego w przejrzysty sposób pomieścić. Tym bardziej, że tam właśnie umieszczono, już nie tak liczne, przypisy odautorskie. Twarda oprawa, posłowie dr hab. Doroty Babilas, skrótowa biografia autora „Upiora Opery”, bibliografia i przepiękne ilustracje w kolorze, których autorką jest Anne Bachelier. Najlepiej oddajmy głos pani Babilas: „Możemy więc z dumą powiedzieć, że po ponad stu latach od napisania Upiór Opery Gastona Leroux wreszcie trafia do rąk polskiego czytelnika w formie, która oddaje sprawiedliwość zarówno temu interesującemu pisarzowi o wyrazistym, wyjątkowym stylu, jak i samemu dziełu, które przeszło zwycięsko próbę czasu i z biegiem lat zyskało status klasycznego”.

Upiór Opery istniał naprawdę”. Tak zaczyna się jedna z najważniejszych powieści gotyckich w historii literatury. Bo choć takie otwarcie zawarto w przedmowie, to bardziej powinno się ją traktować jak prolog historii wielkiej i strasznej miłości w zabytkowej Operze Paryskiej (Opera Garnier, Palais Garnier). Gaston Leroux nadał bowiem swojemu „Upiorowi Opery” formę swego rodzaju sprawozdania ze śledztwa, które jakoby przeprowadził. Z rzekomo autentycznego dochodzenia do prawdy o istocie ukrywającej się w gmachu słynnej opery. Aby nadać jeszcze większej wiarygodności tej opowieści, francuski autor wykorzystał ówczesne doniesienia prasowe, sięgnął do historii Opery Paryskiej i do historii autentycznych postaci. W zdecydowanej większości przypadków pozmieniał nazwiska, ale przy ich tworzeniu ewidentnie czerpał z biografii prawdziwych ludzi. Nie dotyczy to absolutnie każdej osoby egzystującej na kartach „Upiora Opery”, a i niektóre z nich pisarz wykreował w oparciu o więcej niż jedną autentyczną postać. Wszystko to miało służyć zwodzeniu czytelnika – Leroux chciał wmówić opinii publicznej, że jego książka to w istocie relacja z wydarzeń, które zaistniały w rzeczywistości. Oczywiście nie każdy wychodzi z założenia, że forma, jaką Leroux nadał omawianej pozycji to jedynie sprytny zabieg literacki ukierunkowany na wprowadzenie odbiorców błąd. Przebiegła gra z czytelnikiem. Osób, które wierzą, że w Operze Paryskiej w XIX wieku faktycznie zadomowił się ktoś nieproszony, nadal nie brakuje, ale oficjalna wersja jest taka, że tytułowy antybohater nigdy nie istniał. Bez względu na to, ku której z tych wersji się skłaniamy, „Upiora Opery” istotnie czyta się jak swego rodzaju dziennikarską relację – o tyle o ile, bo z całym szacunkiem dla nich, ale dziennikarze raczej nie słyną z takiego stylu. Pewnie niemała w tym zasługa Andrzeja Wiśniewskiego, który przełożył „Upiora Opery” na język polski (wydanie Vesper z 2019 roku), ale palma pierwszeństwa w tym względzie i tak należy się Gastonowi Leroux. Wyczerpujące opisy, mnóstwo długich zdań, które przynajmniej w języku polskim brzmią po prostu przepięknie. To muzyka dla moich uszu. Tak, dla mnie Aniołami Muzyki byli (i wciąż są) Gaston Leroux i Andrzej Wiśniewski. A dla czołowej żeńskiej postaci omawianej książki był nim niejaki Erik. Człowiek z krwi i kości bądź niematerialna istota kusząca młodą śpiewaczkę Christine Daae swoim niezwykłym śpiewem i równie poruszającą muzyką wydobywaną z różnych instrumentów. Pozwolę sobie nie ujawniać tutaj natury tytułowego antybohatera, bo nie wykluczam, że nie wszystkim ta historia jest znana. Oczywiście nie mam wątpliwości, że wielu ma już za sobą czy to literacki pierwowzór, czy przynajmniej jedną z jej adaptacji filmowych, teatralnych, komiksowych, i tak dalej. Albo po prostu zna tę historię ze słyszenia. Niemniej, tak na wszelki wypadek, trzeba założyć, że sława Upiora nie dosięgła wszystkich, że są osoby, które o Eriku nigdy nie słyszały. O istocie nie tylko bezprawnie mieszkającej w Operze Paryskiej, ale i uciekającej się do szantażowania jej dyrektorów. Upiór oczekuje regularnych wypłat pieniężnych oraz jednej konkretnej loży do wyłącznej dyspozycji. Rzecz jasna nieodpłatnie. A co oferuje w zamian? Cóż, obiecuje nie szkodzić. Nie robić nic, co zaszkodziłoby temu szacownemu obiektowi i nie stwarzać zagrożenia ani dla tutejszych pracowników, ani dla widowni niezmiennie złożonej głównie z arystokracji. Przede wszystkim paryskiej śmietanki towarzyskiej, do której zalicza się również jeden z głównych bohaterów książki. Wicehrabia Raoul de Chagny to obok Christiny Daae i Erika integralna postać „Upiora Opery”, bo książka ta opowiada przede wszystkim o niezwykłym i niebezpiecznym trójkącie miłosnym. Omawiana powieść to romans gotycki smacznie zmiksowany z powieścią grozy i, już w mniejszym stopniu, kryminałem. W wielkim skrócie rzecz rozbija się o miłość dwóch istot płci męskiej do młodej śpiewaczki występującej na deskach znamienitego teatru. Najczęściej w pomniejszych rolach. Ale to się może zmienić za sprawą jednego z jej adoratorów, tajemniczego mieszkańca Opery Paryskiej, którego ta uważa za Anioła Muzyki - niezwykłe stworzenie, o którym opowiadał jej ojciec. Jego rywal, wicehrabia Raoul de Chagny, jest natomiast przekonany, że jego ukochana jest z premedytacją oszukiwana przez człowieka z krwi i kości. Czy rzeczony Anioł Muzyki to także upiór, o którym tak często mówi się w tym wystawnym budynku? Postrach tego miejsca? Cienista istota, która podobno nawiedza Operę Paryską? Trudno nie odpowiedzieć sobie na to twierdząco, bo i nie wygląda by Gastonowi Leroux zależało na robieniu z tego wielkiej tajemnicy. Co nie znaczy, że „Upiór Opery” nie został utrzymany w atmosferze tajemniczości rodem z najlepszych powieści gotyckich. Ona właściwie towarzyszyła mi przez całą lekturę tego legendarnego dzieła i nie miało absolutnie żadnego znaczenia to, że mniej więcej wiedziałam jak to się potoczy. Trochę z filmów mniej czy bardziej trzymających się literackiego pierwowzoru, ale myślę, że czas też odgrywa tu istotną rolę. Dla współczesnego czytelnika tak rozpisana intryga wielce zagadkowa raczej być nie powinna.

Czy przewidywalność znamionująca intrygę przedstawioną przez Gastona Leroux na kartach „Upiora Opery” była dla mnie jakimś uniedogodnieniem? Absolutnie nie! W najmniejszym stopniu nie rzutowało to na mój odbiór tej powieści. I skłamałabym, gdybym powiedziała, że mnie samą to zaskoczyło. Niepomiernym zdumieniem napawało mnie nie to, że tak dalece zaangażowałam się w tak jaskrawo oczywistą sprawę Upiora Opery, tylko moja reakcja na wątek miłosny. A raczej wątki, bo mamy tutaj zarówno „zakazany romans” Christine Daae z wicehrabią Rauolem de Chagny, jak i jej niejednoznaczną relację z niejakim Erikiem. Niejednoznaczną, bo doprawdy niełatwo przeniknąć charakter tego niecodziennego związku. Nie ulega wątpliwości, że Christine boi się Erika i jednocześnie ogromnie mu współczuje. Znajduje się również pod ogromnym urokiem jego muzycznego talentu (zresztą jak każdy, kto usłyszy czy to jego anielski śpiew, czy niezwykłą muzykę, którą z łatwością wydobywa ze zwykłych instrumentów), który może, ale wcale nie musi być „kluczem do umysłu tej dziewczyny”. Innymi słowy: może być tak, że Christine w pewnym sensie lgnie do swojego Anioła Muzyki nie z własnej nieprzymuszonej woli, ale za sprawą czegoś na kształt hipnozy, w którą Upiór umyślnie ją wprowadza. Równie dobrze jednak dziewczyna może darzyć go prawdziwym uczuciem. Miłością, z której niekoniecznie zdaje sobie sprawę. Sytuacja ta jest tyleż intrygująca, co niekomfortowa. Bo z jednej strony potępia się Erika nie tylko za jego działalność ukierunkowaną na zdobycie względów swojej ukochanej, ale również za terror, jaki sieje w Operze Paryskiej. Przejścia nowych dyrektorów z tą zamaskowaną istotą (oni mają pewność, że ich poprzednicy bawią się ich kosztem) wprawdzie mają w sobie sporo humoru, zwykle są przedstawiane w bardzo dowcipny sposób, ale nie da się ukryć, że konsekwencje przyjemne nie są. Bywa, że ich niesubordynacja względem Upiora pociąga za sobą ofiary śmiertelne. A to już wesołe nie jest. Tym bardziej, gdy Leroux pozwoli nam wreszcie bliżej przyjrzeć się zmorze przemykającej po korytarzach imponującego budynku, w którym przez nikogo nieproszona się zagnieździła. Na początku XX wieku, kiedy to omawiana powieść ujrzała światło dzienne, Erik mógł budzić inne uczucia, ale z perspektywy dzisiejszego czytelnika... UWAGA SPOILER Tytułowa postać może budzić więcej współczucia i słusznego gniewu niźli strachu. Gniewu względem społeczność, w której przyszło jej żyć, względem świata, dla którego większe znacznie od charakteru człowieka ma jego wygląd zewnętrzny. W sumie to zjawisko, tak jak i „Upiór Opery” wyszło zwycięsko z próby czasu – takie nastawienie, czy nam się to podoba, czy nie, nadal funkcjonuje i to na całym świecie. Ludzie piękni i zdrowi zasadniczo mają łatwiej. A wśród pozostałych wciąż jest zatrważająco wiele jednostek często na własnej skórze odczuwających przynajmniej trochę z tego, co musiał czuć Erik KONIEC SPOILERA. „Upiór Opery” jest więc romansem gotyckim, powieścią grozy i kryminałem (ze szczyptą komedii) z bardzo ważkim, nawet w dzisiejszych realiach, przesłaniem. To także poruszający, niezmiernie przygnębiający utwór egzystencjalny. Miłosna opowieść z drugim, jakże strasznym, dnem, które jak by na to nie patrzeć, mocno komplikuje odbiór tej niezbyt przecież złożonej opowieści. Bo zarys tej historii jest raczej prosty. Nawet włączając jej kryminalną warstwę i biorąc pod uwagę elementy horroru, których też tutaj nie brakuje. I nie dotyczy to tylko atmosfery grozy. Wprost emanującej ze stronic tej publikacji gotyckiej aury spowijającej, niezbyt kojarzący się z literaturą gotycką, gmach. Urządzony z przepychem, kolorowy, często gwarny paryski teatr, w którym, co trzeba zaznaczyć, Leroux nie zamknął jednak całej fabuły „Upiora Opery”. Rzecz w przeważającej mierze toczy się w Operze Paryskiej, ale zdarza jej się zbaczać na inne terytoria. Wracając jednak do meritum: w ogólnym zarysie opowieść ta skomplikowana się nie wydaje, ale gdy się już tam jest (we Francji w literackim ujęciu Gastona Leroux, na początku lat 80-tych XIX wieku, najprawdopodobniej rok 1891. Data wskazywana przez badaczy, w samej powieści jej nie znajdziemy), gdy całym sobą przeniesie się do świata przedstawionego w „Upiorze Opery” (a to naprawdę dziennie proste), to praktycznie nie sposób nie tylko nie odnotować, ale i nie dać się oszołomić głębi tej doprawdy niepokojącej historii o tajemniczej istocie nawiedzającej Palais Garnier. Istocie dostającej najprawdziwszej obsesji na punkcie młodej kobiety, która niekoniecznie będzie mogła wybrać swoją dalszą ścieżkę życiową. Być może jej prześladowca(?) jej na to nie pozwoli.

„Upiór Opery” to powieść, której chyba żadnemu miłośnikowi literatury gotyckiej, ale i koneserom wszelkiej maści światowych arcydzieł literackich, polecać nie trzeba. Wielu z nich lekturę tego ponadczasowego dokonania francuskiego pisarza Gastona Leroux już dawno ma za sobą. A tacy maruderzy jak ja zapewne bez namawiania dadzą się skusić zachwycającemu wydaniu Vesper z 2019 roku. Ba! Przyjemności obcowania z tak wspaniale przygotowaną edycją zapewne nie odmówią sobie także te osoby, które powieść tę bardzo dobrze znają. Tym bardziej, że jest to tego rodzaju historia, którą trudno się nie zauroczyć. Bez względu na to, w jakich gatunkach literackich się gustuje. „Upiór Opery” to tak naprawdę uniwersalna powieść – celująca w niezwykle szerokie grono czytelnicze i od przeszło stu lat zwykle z powodzeniem. Nie zawsze, ale prawdopodobieństwo, że dacie się niemal zahipnotyzować temu klasycznemu dziełu niskie z pewnością nie jest. Niechaj więc Gaston Leroux zaprowadzi Was do światowej sławy Upiora Opery!
 
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz